11 lip 2014

[BEZRUCH] Psia Gwiazda, Lwie Serce

„Syriusz jest najbardziej widoczną gwiazdą widzianą gołym okiem z Ziemi. (...) świeci jasnoniebieską barwą wyróżniającą się na tle czekoladowego i kakaowego brązu.”

14 września 1959r.

Walburga Black miała trzydzieści cztery lata i pierwszy raz była w ciąży. Uczucie to było dość osobliwe, ponieważ zawsze gdy myślała o dziecku, które nosiła pod sercem, w jej głowie pojawiały się słowa jej ojca:
„Musisz urodzić dziedzica, Walburgo.”
Walburga nie była przyzwyczajona do myśli, w której to ona ma być matką przyszłej głowy rodu. Zawsze była tylko córką, której rękę odda się kiedyś jakiemuś czystokrwistemu czarodziejowi i która, owszem, urodzi dziedzica, ale nie rodu Blacków.
To miało być zadanie Alpharda, on miał spłodzić chłopca! Sytuacja skomplikowała się do tego stopnia, że teraz, gdy nowe życie rosło w Walburdze z dnia na dzień, ona sama robiła się coraz bardziej pochmurna i zamknięta.
Gdyby wybór należał do niej, wale nie rodziłaby tego dziecka. Lubiła swój wcześniejszy tok życia – wytworne bale, tańce, oczarowani nią mężczyźni, wino, śpiew – z dnia na dzień, wszystko to, co tak uwielbiała, zostało jej odebrane, a wszyscy dookoła wmawiali jej, że powinna się cieszyć.
Orion, który chyba przeżywał przyśpieszony kryzys wieku średniego i zmieniał pracę jak rękawiczki, swojej żony nawet nie dotykał. Nie żeby jakoś szczególnie przepadała za jego dotykiem, ale przez jego dziwną i niezrozumiałą nadopiekuńczość czuła się jakby była co najmniej trędowata.
Nie widziała nic pięknego w tym, że jej talia zniknęła gdzieś pod wielkim brzuchem, który rozciągnął jej mleczną skórę jak gumę. Ruchy dziecka nie pozwalały jej wykonywać normalnych czynności, rozpraszały ją.
— To boli, mamo?
Do tego, naszły ją wątpliwości, czy ona w ogóle chce przechodzić poród.
Irma Black, kobieta o pięknych blond włosach i brązowych oczach, których Walburga po niej nie odziedziczyła, patrzyła na nią rozbawiona, chociaż twarz Walburgi nie miała żadnego konkretnego wyrazu. Wszystkie uczucia były zawarte w pytaniu.
— To tak, jakbyś chciała przecisnąć arbuza przez dziurkę od nosa.
Być może to dziecko ją kopnęło albo jej wnętrzności zawiązały się w supeł, ale Walburdze zrobiło się nagle słabo.
22 listopada 1959r.

— Orionie, chodźmy na bal.
Walburga z czystą premedytacją złapała męża za ramię, przyciągając je do swojej piersi i ogromnego brzucha.
— Moja droga, jesteś pewna, że powinna się wybierać gdziekolwiek w takim stanie?
Usta Oriona zacisnęły się w wąską linię. Nie zabrał jednak swojego ramienia, czując ciepło płynące od brzucha Walburgi na swojej dłoni.
— Nudzę się strasznie w tym domu, a Lestrange’om niedawno urodził się drugi syn, powinniśmy im pogratulować.
Tak po prawdzie, Walburga nie znosiła pani Lestrange i nie zamierzała jej gratulować czegokolwiek, ale tak dobrze znane ściany Grimmauld Place zaczynały ją nagle przygnębiać i czuła, że musi w końcu stąd wyjść, jeżeli nie chce oszaleć.
Orion był ostatnio w dość patowej sytuacji, gdyż jego przełożony bardzo dokładnie wyjaśnił mu, że może on być nawet i samym Merlinem, ale w pracy to on dyktuje warunki i jeżeli coś się nie podoba, to zawsze może bliżej zapoznać się z kostką brukową na zewnątrz. Black miał wielką ochotę się porządnie napić, a przecież nie będzie pił ze swoim odbiciem w lustrze. Picie na smutno nigdy mu nie wychodziło.
— Niech będzie. Napisz do Lestrenge’ów.
Walburga uśmiechnęła się triumfalnie.
23 listopada 1959r.

Żadna, nawet najpiękniejsza suknia świata, nie wygląda korzystnie, jeżeli najpierw wchodził twój brzuch a później ty. Chociaż wszyscy zapewniali ją, że wygląda wspaniale i promienieje, Walburga nie czuła się nawet dobrze.
Orion przywitał się wraz z nią z kilkoma osobami, pochwalił się jej brzuchem i zostawił w towarzystwie kobiet, by samemu wypić jak największą ilość alkoholu.
Do Walburgi doszło to, jak bardzo chciałaby poczuć specyficzny żar rozchodzący się po ustach i przełyku, gdy piło się whisky lub gin. O mało nie dostała ślinotoku, gdy pani Crouch wzięła kieliszek szampana od przechodzącego skrzata.
— Powiedz, Walburgo, kiedy wypada ci termin? — Pani Peverell szczebiotała już od kilku minut tylko na temat jeszcze nienarodzonego Blacka.
— Jeszcze miesiąc. Prawdopodobnie urodzi się gdzieś w okolicach świąt. — Czuła, że jej mięśnie twarzy są jakby zastygłe i zamiast uśmiechu, wyszedł jej jakiś okropny grymas.
— Och, to jak prezent bożonarodzeniowy!
Pani Black cudem się nie skrzywiła. Upiła łyk wody, która zaczęła nagle smakować wyjątkowo okropnie, i rozejrzała się po sali, próbując znaleźć wymówkę na wyrwanie się z towarzystwa.
Krew odpłynęła jej z twarzy, gdy zauważyła wysoką brunetkę zmierzającą w stronę Oriona. Przez chwilę myślała, że to ona, ale kobieta odwróciła się nagle do kogoś, kto ją wołał i Walburga zauważyła, że to całkiem inna osoba, która wcale nie szła do jej męża, tylko do stołu, przy którym stał.
— Walburgo, wszystko w porządku? Zbladłaś.
— Tak, nic mi nie jest. Wybaczcie, muszę was opuścić.
Szybkim krokiem przeszła do łazienki. Oblała twarz chłodną wodą. Zrobiło jej się bardzo słabo, a gardło zacisnęło się tak, że nie była w stanie wypowiedzieć żadnego słowa.
To tak naprawdę nie było jej dziecko.
Świadomość tego była tak okropna, że ramiona Walburgi zadrżały. Zakryła twarz dłońmi. To nie ona powinna nosić to dziecko, dziecko Oriona. On nie chciał, by to ona była matką jego syna. Miał kobietę, która powinna rodzić jego dzieci. Tak po prostu się stało, że ona nie była w stanie, a Walburga wręcz przeciwnie. Była cholernym inkubatorem, macicą do wynajęcia, która nie powinna się odzywać, siedzieć cicho i po prostu rodzić dzieci dla innej kobiety.
Tylko, że Walburga miała problem. Jej wymarzony mężczyzna, jej szarmancki Jonah Selwyn, ten wspaniały brunet o zielonych oczach był już żonaty. Miał nawet dziecko, a Walburga... a Walburga chciała się chyba na nim odegrać za złamanie jej serca.
Nie powinna przyjmować oświadczyn Oriona. Wszystko powinno pozostać w tym punkcie, w jakim było, gdy Arkturus zmarł.
Cisza dzwoniła w uszach. Zaczęło brakować jej powietrza, a ciało trzęsło się jak w febrze. Spojrzała na swoje odbicie w eliptycznym lustrze. Kobieta przed nią miała piękną, drobną twarz o czerwonych ustach i niebieskich oczach. Czarne loki kontrastowały z alabastrową, gładką cerą. Jedynymi niepasującymi elementami, były niezdrowe wypieki na policzkach i rozmazany przez wodę makijaż.
Kap, kap, kap.
Walburga spojrzała w dół na swoją mokrą suknię i małą kałuże w której stała.
Ktoś nagle wszedł do łazienki.
— Och, przepraszam, nie wiedziałam, że jest zajęte…
Walburga krzyknęła rozdzierająco, gdy zaatakował ją nagły ból, którego jeszcze nigdy w życiu nie czuła.
24 listopada 1959r.

To było coś okropnego. Coś strasznego, mrożącego krew w żyłach, rozdzierającego. Walburga jeszcze nigdy nie była tak bliska płaczu, jak wtedy. W nadal białej, pomimo naprawdę później godziny, komnacie domu Lestrange’ów, w jednym z wielkich łóżek z baldachimem czuła się mała i niechciana.
W uszach nadal szumiał jej własny krzyk zmieszany z płaczem dziecka, którego nie pozwolono jej nawet zobaczyć. To był chłopiec.
Walburga skuliła się, obejmując głowę rękami. To nie było jej dziecko. Ty był tylko dziedzic. Ktoś, kto będzie kiedyś jak jej ojciec, jak Orion teraz. Ktoś obrzydliwy.
— Walburgo.
Łoże było tak wielki, że nie czuła nawet tego, że Orion usiadł na skraju materaca.
— Orionie, proszę, jestem zmęczona…
— Spójrz na niego.
Nie chcę.
— Walburgo, to nasz syn, nie bądź niepoważna. — Wyczuła naganę w głosie męża. Usłyszała ciche gaworzenie dziecka. Naciągnęła ciężką, puchową kołdrę bardziej na ramiona.
— Chcę odpocząć, zostaw mnie samą.
Wally, odwróć się.
Wally. „Wally” było czymś, co Walburga kochała i nienawidziła w Orionie jednocześnie. Nikt tak nie skracał jej imienia, a na pewno nie w taki sposób. Nikt nigdy nie powiedział jej w twarz, że jest za niska, by być „Walburgą”, więc zostanie „Wally”. Nikt nie szeptał go do jej ucha, gdy nie wiedziała gdzie kończy się ona sama, a on zaczyna.
Obróciła się w jego stronę niechętnie.
— Spójrz.
Mąż ułożył obok niej dziecko. Walburga wpatrywała się w nie przez chwilę, całkiem nie wiedząc, co zrobić. Było takie małe. Nie mogło mieć więcej niż szesnaście, siedemnaście cali1. Wyciągało swoje drobniutkie rączki przed siebie, jakby szukając kogoś po omacku.
Jak ktoś taki mógł być głową rodu? Walburga całkiem nie rozumiała, jakby ten maleńki chłopiec mógłby sobie z tym poradzić. Pamiętała córki Druelli, gdy się rodziły. Wszystkie były duże, pulchniutkie i biła od nich jakaś specyficzna moc, której nie potrafiła określić słowami. Ten chłopiec był całkowitym przeciwieństwem tamtych dzieci. Skąd miałby wziąć siłę, by przewodzić całą rodziną?
— Jest wspaniały, prawda? — Głos Oriona był inny. Miękki i ciepły. Tak samo jak jego spojrzenie, gdy patrzył na ziewającego malca. — Myślałem o tym, by nazwać go Re…
Seírios2. Syriusz. Orionie, niech on nazywa się Syriusz.
Orion wyglądał na urażonego, że nie pozwoliła mu przedstawić swojej kandydatury imienia. Już chciał zaprzeczyć, ale dziwne podniecenie i błysk w oczach Walburgi, nie pozwoliły mu tego zrobić.
— Syriusz Black3? Walburgo, nie jestem pewien, czy…
— Proszę.
Walburga nie prosiła. To było coś, co Orion zauważył już na początku ich małżeństwa. Ona nie prosiła i nie przepraszała. Pomimo niskiego wzrostu, wydawała się wielka, gdy miała zawsze uniesioną głowę, stała wyprostowana i patrzyła na wszystkich z góry. Proszenie do niej nie pasowało.
— Syriuszu, zażalenia odnośnie swojego imienia składaj tylko i wyłącznie do swojej matki — zwrócił się do dziecka i pozwolił mu złapać swój palec.
W Syriuszu było coś fantastycznego. Walburga jeszcze nie wiedziała co, ale była pewna, że coś było. Przecież nie spędzała godzin na patrzeniu się na niego bez powodu?
Poza tym, samo zachowanie Oriona świadczyło o tym, że Syriusz nie był zwyczajny. Pan Black chodził dziwnie zadowolony, pogwizdywał melodie pod nosem, a czasem zdarzyło mu się nawet pocałować Walburgę bez powodu.
Nawet jej ojciec, Polluks, który był wyjątkowo mało wylewną osobą, która nienawidziła kogoś chwalić, rozwodził się nad tym, jak wspaniałym czarodziejem będzie Syriusz w przyszłości.
Druella zachwycała się urodą malca i tym, jak bardzo jest podobny do rodziców, chociaż Walburga zauważyła tylko to, że mieli takie same oczy i nic więcej.
Alphard chciał przywieźć jajo smoka z Rumunii, gdy usłyszał od czego wzięło się imię jego bratanka, ale nie pozwolono mu go przewieźć przez granicę, z czego pani Black skrycie się cieszyła.
Matka wraz z Cygnusem patrzyli na nią z tym samym, lekko pobłażliwym uśmiechem, a ona nie rozumiała, o co im chodzi.
Syriusz, tak jak Walburga, przyglądał się wszystkim w salonie, jakby byli jakimiś dziwnymi zwierzętami, które ktoś wypuścił z klatek. Z tą różnicą, że Syriusz szybko się rozpraszał i znajdował sobie inne zajęcie, a jak nie miał pod ręką żadnej grzechotki czy misia, to wyciągał ręce do matki, a ona, z racji tego, że była przy nim prawie cały czas, brała go wtedy na ręce i razem obgadywali rodzinę – ona mówiła, a on gaworzył wesoło, wkładając własny smoczek do jej ust.
Zdecydowanie, w Syriuszu było coś fascynującego.
„Regulus króluje w gwiazdozbiorze Lwa stąd jej druga nazwa – Lwie Serce. (...) Regulus emanuje statecznym brązem, który uzupełniają stonowany błękit i delikatny beż.”

3 luty 1961r.

Druga ciąża była lepsza od poprzedniej – Walburga chciałaby coś takiego powiedzieć. Niestety, było tak samo. Mdłości, wahania nastrojów, stopniowo powiększający się brzuch, bolące stopy i wiążące się z tym odstawienie nieprzyzwoicie wysokich obcasów (a z uwagi na śmiesznie niski wzrost, pani Black nie lubiła pokazywać się gdziekolwiek bez odpowiednio wysokich szpilek).
I Orion. Tak, Orion był najgorszym etapem ciąży.
Pan Black udawał, że go nie ma. Czasami zabierał ze sobą małego Syriusza i wykazywał się skrajnym brakiem rodzicielskiej opieki, gdy pozwalał takiemu brzdącowi latać na dziecinnej miotełce i nie kontrolował tego, w jaki stół czy fotel wleci tym razem.
Druella próbowała jej wmówić, że mężczyźni tak już mają i by Walburga się tym nie denerwowała, bo to może zaszkodzić jej dziecku, ale pani Black swoje wiedziała i nie zamierzała słuchać trzy razy na dzień opętańczych wrzasków Syriusza, gdy znowu zrobi sobie krzywdę.
Poza tym, nie po to w takich bólach go rodziła, by Orion nie traktował go niczym siódmy cud świata i nie dbał o niego!
— Znowu to robisz.
Walburga weszła do pokoju w momencie, w którym jej mąż znów chciał wsadzić ich syna na tę miotełkę samego Grindelwalda. Podeszła do nich sprężystym krokiem i wzięła Syriusza w objęcia.
— Fru-fru! — Syriusz jasno dawał do zrozumienia, że ta nagła zmiana miejsca była mu nie w smak i chciał wrócić do zabawy. Jednak jego matka była nieugięta i nic nie robiła sobie z jego protestów, mierząc Oriona karcącym spojrzeniem.
— Wally...
— Nie walluj mi tutaj, Orionie. Prosiłam cię, byś więcej nie bawił się z Syriuszem w ten sposób, a ty go bardziej zachęcasz. Co zrobisz, gdy znowu wleci w stół i tym razem wazon spadnie mu na głowę?
— Zatrzymam zaklęciem wazon, to oczywiste.
— Powinieneś powiedzieć, że...
— FRU!!
— … zatrzymasz Syriusza przed uderzeniem! Syriusz, proszę cię, nie wierć się tak! — Spojrzała na syna z pretensją. Gdzie się podziało to cud dziecko, którym tak się zachwycała rok temu? Tyle razy już w coś uderzył, że zamieniał się w małą paskudę?
— Nie krzycz na niego — upomniał ją Orion i zabrał Syriusza żonie. Przez chwilę wysłuchiwał jego dziecięcych żali, składających się głównie z „Mama nie fru-fru, mama be”, kiwając co jakiś czas głową, jakby się z nim zgadzał i ostatecznie dał mu ciasteczko, by poprawić mu humor. — Powinnaś odpoczywać, w końcu jesteś w ciąży.
— Jeżeli myślisz, że jedyne, co będę robić przez następne pół roku, to odpoczynek... — Walburga powoli nabierał rozpędu do większej tyrady na temat odsuwania jej na dalszy plan w trakcie ciąży.
— Ostatnim razem, jak nie odpoczywałaś, zaczęłaś rodzić.
— Jestem ledwo w trzecim miesiącu, Orionie!
— Krzyczenie szkodzi dziecku!
— Ty też krzyczysz!
— Bo ty krzyczysz!
Oboje zamilkli w tym samym momencie, mierząc się spojrzeniami. Pana Blacka takie sprzeczki strasznie męczyły, wolał bardziej dyplomatyczne rozwiązywanie problemów, a najlepiej, gdyby żona nie podważała jego metod wychowawczych przy ich synu. Małym, co prawda, ale kto wie, co zapamięta z dzieciństwa?
— Nie zabiorę Syriuszowi miotły, moja droga. — Orion postanowił być nieugięty, bo jeżeli będzie zbyt często ulegał żonie, ta drobna, zdeterminowana kobieta w końcu wejdzie mu na głowę i wciśnie pod pantofel.
— Wcale cię o to nie proszę. Chcę, byś na niego uważał, a nie zajmował się dokumentami i dzieckiem w tym samym momencie, bo jak na razie organizowanie kolejnych rozgrywek Quidditcha jest ważniejsze od twojego syna.
— To nieprawda! Walburgo, przecież nie mogę porzucić pracy. — Nie mógł, a też nie chciał, bo to była jak na razie najlepsza praca w jego życiu i nie zamierzał jej stracić przez brak zaangażowania, a dobrze zdawał sobie sprawę, że na tę posadę czeka wiele innych osób.
— Oczywiście, że nie. Skarbiec Blacków jest po to, by go powiększać, a nie uszczuplać, ponieważ jedna głowa rodu nie umie pogodzić pracy z życiem prywatnym.
— Wiesz, że to nie prawda — zaoponował Orion, próbując utrzymać Syriusza na rękach, który postanowił wrócić na miotełkę na własną rękę. — Umiem pogodzić pracę z domem. Po prostu stadion musi być gotowy na pojutrze, a osoba za to odpowiedzialna właśnie mi powiedziała, że jest chora na smoczą grypę i będę musiał zająć się tym sam — wytłumaczył i ostatecznie posadził Syriusza na miotełce, pozwalając mu krążyć po salonie.
Walburga zmarszczyła gniewnie brwi.
— Chcesz mi powiedzieć, że zostawisz mnie na cały wieczór z twoją siostrą samą?
— Nie na cały — oburzył się Orion. Po chwili jednak dodał ciszej. — Na większość.
Potokowi słów, jakie wykrzyczała później pani Black, nie było końca i ponowne tłumaczenie, że Walburga nie powinna się stresować w tym czasie, tylko bardziej rozwścieczyły kobietę, przez co Orion spędził noc w sypialni dla gości na własne życzenie, gdy kobieta zaczęła wymachiwać różdżką.
5 luty 1961r.

Nie było tajemnicą, że Walburga Black i Lucretia Prewett się nie znosiły już od czasów szkolnych. Nikt po prawdzie nie wiedział, o co poszło dwóm paniom i chodziły pogłoski, że one same niekoniecznie wiedzą, ale nie przeszkadzało im to w dogryzaniu sobie nawzajem.
Lucretia była wysoką, rudowłosą kobietą o długiej szyi i szczupłej twarzy. Nie było się czemu dziwić, bo z tamtej odnogi rodziny wszyscy byli wysocy i wyjątkowo szczupli, a nawet patykowaci. Pan Prewett był niskim mężczyzną z lekkim brzuszkiem i wiecznie rumianymi policzkami, ale nie sprawiał wrażenia miłej osoby i miał nieznośny nawyk częstego czyszczenia swojego monokla, gdy się wymądrzał.
Molly za to była mieszanką swoich rodziców. Niska i w miarę pulchna, z rudymi włosami matki i rumianymi policzkami spoglądała na Walburgę brązowymi oczami Lucretii. Miała już skończone jedenaście lat, ale musiała zaczekać do następnego roku, by pójść do Hogwartu. Jej dwaj bracia, Fabian i Gideon, ganiali się między fotelami, przyprawiając Walburgę o ból głowy i zaczepiali siedzącego na kolanach matki Syriusza, który chętnie by z nimi pobiegał na swoich krótkich nóżkach, gdyby Walburga mu na to pozwoliła.
— Mogę go potrzymać, ciociu? — Molly wyciągnęła ręce w kierunku Syriusza, szczerząc do Walburgi wszystkie swoje ząbki.
Pani Black spojrzała na nią z dezaprobatą.
— Nie. Jesteś za mała, by trzymać dziecko. Zrobisz mu krzywdę, jeżeli go upuścisz.
— Nie przesadzaj, moja droga. — Orion położył jej rękę na dłoni. — Molly to silna dziewczynka, da sobie radę. Nie krępuj się. — Puścił do siostrzenicy oczko, uśmiechając się lekko.
Dziewczynka ucieszona wcięła Syriusza na ręce i zaczęła do niego gruchać, zdrabniając każdy wyraz, który był możliwy do zdrobnienia. Walburga nie była pewna, czy znowu ma napad mdłości spowodowanych ciążą czy to wina Molly i jej fatalnego podejścia do dzieci.
Będzie okropną matką, przeszło pani Black przez myśl.
— Słyszałam, że znowu jesteś w ciąży, Walburgo. — Lucretia nic nie robiła sobie z krzyków bliźniaków i prób zniszczenia rodzinnego szezlonga Blacków.
— Tak. Prawdopodobnie urodzi się w sierpniu — odpowiedziała uprzejmie Walburga, zezując na chłopców skaczących po szezlongu. Salazarze! Widzisz i nie syczysz! Pomyślała, gdy zalali siedzisko sokiem.
— Tak jak ostatnie? — Lucretia uśmiechnęła się, widząc chłodne spojrzenie bratowej. — Myśleliście już nad imieniem?
— Dziewczynkę chcieliśmy nazwać Adara4, a chłopca Regulus — odpowiedział szybko Orion. Pani Prewett wyglądała na zaskoczoną kandydaturą imienia dla syna i przez chwilę mierzyła się z bratem wzrokiem w niemej walce.
Ignatius Prewett zdjął swój monokl i wytarł go dokładnie ściereczką.
— Czy tak przypadkiem nie nazywał się twój wuj, Orionie? — rzucił mimochodem, udając niezainteresowanego. Pan Black wyraźnie stracił humor.
— Tak, Igniatiusie, masz rację. Regulus był młodszym bratem mojego ojca. Został zamordowany, gdy miałem dziewiętnaście lat — wytłumaczył zwięźle.
— Zamordowany? Słyszałem, że zmarł podczas pojedynku — napomknął pan Prewett, nakładając z powrotem monokl i spojrzał uważnie na Oriona swoimi ciemnymi oczami.
— Jeżeli można nazwać pojedynkiem walkę z kilkoma przeciwnikami naraz. — Orion skrzywił się mimowolnie i dokończył swoją whiskey jednym łykiem. — Wybaczcie mi, ale mam jeszcze kilka spraw do załatwienia. Walburga dotrzyma wam towarzystwa. Do zobaczenia, chłopaki, Molly. — Poczochrał rude głowy bliźniaków i pogłaskał Molly, która trzymała na rękach śpiącego Syriusza. Pan Black nie krył zdziwienia, widząc jak szybko uśpiła jego syna.
— Wielka szkoda, chciałem go jeszcze wypytać o kilka rzeczy. — Ignatius upił łyk własnej whiskey. — Walburgo, nigdy nam nie opowiadałaś, jak poznałaś się z Orionem — powiedział to na tyle głośno, że dzieci oderwały się od zabawy i jak na komendę uspokoiły się i usiadły razem z dorosłymi.
Walburga nerwowym gestem odgarnęła z twarzy pasmo włosów, w myślach przeklinając tego nieprzyjemnego mężczyznę.
— To chyba oczywiste. Chodziliśmy razem do szkoły — odpowiedziała wymijająco.
— Proszę cię. Orion miał czternaście lat, gdy skończyłaś szkołę. Wiem, że byliście zaręczeni, do czasu aż moi teściowie nie zginęli w tym niefortunnym wypadku, ale co się stało dalej?
— Cóż... Zaręczyny oficjalnie zostały zerwane, ale nie urwaliśmy ze sobą kontaktów...
— Kochałaś go, ciociu? — wypaliła Molly, patrząc na nią świecącymi oczami i czekając na historię pełną miłości i romantycznych spacerów w świetle księżyca.
Dziewczyno, ja go nawet teraz nie kocham, cisnęło się Walburdze na usta, ale powstrzymała chęć zniszczenia dziewczęcych marzeń Molly Prewett.
— To nie tak. Utrzymywałam z Orionem przez kilka lat listowny kontakt — skłamała gładko. — A później, po pewnym incydencie...
— Rozwodzie — poprawił ją Ignatius. — Orion jest rozwodnikiem, Molly, nie patrz tak na mnie. To twoja matka nie chciała, byś poznała jego poprzednią żonę. Ja sam twierdzę, że to... nieodpowiednie towarzystwo.
— Wujek miał żonę? Kto to był?! Kto?! — Bliźniacy przekrzykiwali siebie nawzajem, patrząc to na Walburgę to na rodziców. Jeszcze chwila, a obudzą Syriusza...
— Chłopcy, to sprawa wujka — zganiła ich. — Nie powinno was to interesować. Tak, Orion się rozwiódł i... źle to znosił. Wrócił z powrotem do Londynu, znów zaczęliśmy się częściej spotykać i się pobraliśmy, to wszystko.
Molly nie wyglądała na zadowoloną tą historią. Oddała ciotce Syriusza i ponownie siadła na pufie, kontemplując nad koronkami swojej różowej sukienki.
— Niewiele kobiet chciałoby rozwodnika, który podobno połowę majątku zostawił byłej żonie — napomknął pan Prewett i wyglądał na zadowolonego, gdy pomiędzy brwiami Walburgi powstała niewielka zmarszczka. — Widać była mu naprawdę bliska.
— Skończ. — Głos Walburgi był lodowaty. Ignatius spojrzał na nią z oczekiwaniem wypisanym na twarzy, a Lucretia nerwowo poruszyła się na kanapie, ale nie śmiała przerywać.
— Słucham?
— Kazałam ci skończyć. Nie twoją sprawą jest, dlaczego Orion i Minerwa się rozstali, ani dlaczego za niego wyszłam.
— I chcesz mi powiedzieć, że Jonah Selwyn nie miał z tym nic wspólnego? — Ignatius miał ponownie sięgnąć po monokl, by go wyczyścić z niewidocznych drobinek kurzu, gdy Walburga wstała.
— Macie natychmiast wyjść. Nie chcę więcej widzieć żadnego z was w moim domu, dopóki nie odpuścisz sobie tych okropnych insynuacji, Ignatiusie. Sami odprowadźcie się do drzwi.
— Ależ, Walburgo... — Prewett już miał podjąć temat, ale Lucretia złapała go za ramię i sądząc po jej pobielałych kostkach, mocno ścisnęła.
— Wystarczy tego. Dzieci, idziemy. — Lucretia wyprowadziła męża i dzieci z pokoju, nie patrząc w stronę bratowej.
Walburga też na nich nie patrzyła i całkowicie zignorowała pytające spojrzenie małej Molly, która nie chciała wyjść bez pożegnania.
Gdy Prewettowie zniknęli za drzwiami, a Stworek zaproponował pani herbatę, z Walburgi uciekło całe powietrze. Opadłą ciężko na kanapę, obejmując Syriusza szczelniej ramionami i odgarniając mu ciemne włoski z czoła.
Ignatius był kawałem skurwysyna, zaczynając temat Regulusa, ze śmiercią którego Orion się nadal nie pogodził, ale o tyle dobrze, że jej męża nie było go przy rozmowie o Minerwie.
— Pani?
— Tak, Stworku, zrób mi herbaty, ale jej nie słódź.
Walburga odchyliła głowę do tyłu i zamknęła oczy, przypominając sobie, jak to wszystko się zaczęło.
Była wściekła, gdy ojciec za jej plecami obiecał jej rękę Orionowi Blackowi, a gdy dowiedziała się, że Polluks razem z Arcturusem chcieli zainwestować ogromne pieniądze w jakąś durną inwestycję, wręcz szalała z gniewu. Nic więc dziwnego, że pod koniec swojego ostatniego roku w Hogwarcie wyżyła się na młodym Orionie, który o całej sprawie nie miał bladego pojęcia i z przerażeniem słuchał tego, co mu mówiła, a raczej co wykrzyczała mu prosto w twarz.
Nie miała pojęcia o tym, że pocieszała go później sama Minerwa McGonagal. Walburga za nią nie przepadała, głównie z powodu jej przynależności do Gryffindoru i bycia świetną ścigającą szkolnej drużyny Gryfonów, a w ciągu siedmiu lat na jednym roku zdążyły sobie nawzajem uprzykrzyć życie.
Dopiero później, po śmierci Arcturusa i Melanii Blacków, kiedy jej oświadczyny z Orionem zostały zerwane, zainteresowała się bardziej Minerwą, która przyszła wraz z Blackiem na pogrzeb.
Nie była jakoś specjalnie ładna czy wysoka. Wyglądała raczej jak małomiasteczkowa brunetka w prostokątnych okularach, wiecznie zapięta pod samą szyję i w nieodłącznym, ciasnym koku do zestawu.
Walburga nie została zaproszona na ich ślub i właściwie to nie żałowała tego jakoś bardzo. Chyba nawet obiło jej się o uszy, że to była bardzo skromna ceremonia, a tego, że Lucteria odmówiła przyjścia, dowiedziała się dopiero później od Abraxasa Malfoya.
Właśnie, Abraxas...
Nie interesowało jej wtedy to, co działo się z Orionem i Minerwą, ponieważ miała romans z Malfoyem. Dopiero z perspektywy czasu zdawała sobie sprawę, że związek z mężczyzną, który był narzeczonym Kaliopy Yaxley, był bardzo głupim pomysłem. Szczególnie, gdy Kaliopa się o wszystkim dowiedziała i mało brakowało, by zrobiła z Walburgi pośmiewisko przed całym czarodziejskim światem.
Później miała kilka przelotnych romansów, niezbyt udanych, bo miała za duże wymagania co do swoich wybranków, a lat jej wcale nie ubywało. Pojawiła się presja ze strony rodziny, podszepty, że ojciec znów próbuje ją komuś wcisnąć i wtedy w jej życiu pojawił się Jonah Selwyn.
Jaki on był wspaniały! Młody, charyzmatyczny, przystojny i nadal bardzo naiwny. W prawdzie, mówiło się, że stary Selwyn chce, by ożenił się z Almeą Gamp, ale Walburga nie miała zamiaru wierzyć plotkom.
Tylko dlaczego on był taki w gorącej wodzie kąpany? Walburga, nawykła do długich związków, gdzie lwią część czasu mężczyźni zabiegali o jej względy, nie była przygotowana na to, że Jonah się jej oświadczy. Odrzuciła go z obawy przed zbyt gwałtownym związaniem się z kimś na stałe, a była przy tym prawie pewna, że Jonah poprosi ją o rękę jeszcze raz.
Nie poprosił. Co więcej, trzy miesiące później ożenił się z Almeą i jeszcze w tym samym roku urodził im się syn. Walburga nie mogła sobie wybaczyć tej porażki.
I w tym momencie w jej życiu ponownie pojawił się Orion. Nie wiedziała dlaczego to pod jej drzwiami pojawił się pijany i poprosił o możliwość noclegu na jedną noc, ale go wpuściła. Tej samej nocy, słuchając jego pijackiego bełkotu o czwartej nad ranem, dowiedziała się, że rozwiódł się z Minerwą i że to ona zakończyła ich związek.
Rozwody w czystokrwistym świecie nie były czymś społecznie akceptowalnym. Orion może i miał jeszcze jakieś szanse się ponownie ożenić, w końcu był przystojny, bogaty i był Blackiem, a Minerwa, której ojciec przepił cały majątek i gdyby nie pieniądze Oriona, mieszkałaby w jakimś tanim mieszkaniu w mugolskiej dzielnicy ledwo wiążąc koniec z końcem, zostałaby panną do końca życia.
Akurat w tym Walburga miała rację. Orion się ożenił – z nią, a Minerwa została sama. Chyba gdzieś podczas oswajania się z myślą, że Orion przyszedł do niej tylko dlatego, że była bezstronna, a krótkiej historii o bezpłodności Minerwy i jej brakiem pogodzenia się z tym faktem, Walburga zauważyła, że oboje byli skrzywdzonymi przez los osobami, ze swojej czy nie swojej winy i pierwszy raz w swoim życiu poczuła nikłą więź z Orionem Blackiem, chłopcem, który wiecznie oblewał się sokiem dyniowym. Więź na tyle znaczącą, że powiedziała mu o Jonah Selwynie.
— Głupi — powiedział wtedy nadzwyczaj trzeźwym głosem. — Miłość to nie wyścigi.
Przez jakiś czas później byli kimś na kształt przyjaciół, bo Walburga zwierzała mu się ze swoich związków, a on opowiadał o Regulusie i tych miłych chwilach, które spędził z Minerwą. Od niego dowiedziała się, jakim człowiekiem naprawdę był Arcturus Black i że to Regulus był dla Oriona ojcem i wzorem do naśladowania. Że Minerwa wcale nie jest tylko sztywną belferką z zamiłowaniem do Quidditcha, a kobietą, która wyjątkowo lubi teatr i posiada poczucie humoru.
Gdy się jej oświadczył, a raczej zapytał, czy chciałaby za niego wyjść, gdyby ją o to poprosił, siedząc obok niej na kanapie i trzymając ją za rękę, Walburga przytaknęła. A gdy ją poprosił o rękę, długo patrzyła w jego brązowe oczy, zastanawiając się, czy umiejętność słuchania i zrozumienia siebie nawzajem wystarczy, by zbudować trwały związek.
Zgodziła się i teraz mieli Syriusza, śpiącego w jej ramionach i niezdającego sobie sprawy z przeżyć własnych rodziców.
— Już wyszli? — Orion odłożył płaszcz na oparcie kanapy, podchodząc do niej.
— Wygoniłam ich — przyznała cicho. Mąż położył jej rękę na ramieniu.
— Prewett? — Kiwnęła twierdząco głową. — Dobrze zrobiłaś, chociaż trochę szkoda mi Molly i chłopców.
— Zasugerował, że dalej ją kochasz. — Wyglądał na zaskoczonego. — Wiem, że to prawda, ale nie miał prawa mówić tego przy dzieciach. To nie jego sprawa.
Orion milczał chwilę, przyglądając się swoim dłoniom, zanim zdecydował się objąć Walburgę ramieniem i pogłaskać Syriusza po policzku.
— Masz rację. To nie jego sprawa. Wiesz co? — Zmienił nagle ton. — Coraz bardziej jestem przekonany do tego, że to będzie jednak chłopiec.
— Przyznaj się, widziałeś to.
— Może tak, a może nie. Wiesz, że ci nie powiem.
— Mogłeś mi przynajmniej nie odbierać nadziei na córkę.
Orion jedynie uśmiechnął się na tę uwagę.
31 sierpnia 1961r.

— Tata? — Syriusz pchnął ciemne, dębowe drzwi, wchodząc do gabinetu ojca. — Co robisz?
Orion na chwilę przestał przeglądać listy i spojrzał na małego syna, który prawdopodobnie znowu uciekł matce. Uśmiechnął się do niego i posadził na swoich kolanach.
— Porządkuję swoje rzeczy.
— Po co?
— Żeby był porządek.
Syriusz nie był przekonany co do takiego tłumaczenia i spojrzał na list trzymany w rękach ojca. Wyciągnął nawet rączkę, by go złapać, ale Orion szybkim ruchem uniósł do góry dłoń, poza zasięg rąk dziecka.
— Co to?
— List.
— A co to? — Dla Syriusza wszystkie kartki były po prostu kartkami, po których mógł mazać. Nie ważne czy były stronami książki czy ważnymi dokumentami – papier pozostawał papierem. Tylko rodzice czasem się denerwowali.
— Piszesz listy wtedy, gdy chcesz coś komuś przekazać i nie możesz tego powiedzieć, bo jesteście daleko od siebie.
— Daj. — Chłopiec znów wyciągnął ręce, chcąc samemu zobaczyć, jak wygląda list, ale ojciec i tym razem mu go nie dał. — Daj!
— Nie dam ci go, Syriuszu. To prywatna korespondencja. — Chłopiec spojrzał na niego z pretensją, nie wiedząc o czym Orion mówi. — To mój list, Syriuszu. Ale jeżeli chcesz, możemy wspólnie napisać własny.
— Dla mnie?
— Wiesz co? Poprosimy mamę, by napisała jeden dla ciebie i wtedy będzie twój, dobrze? — Syriusz zmarszczył swoje cienkie brwi i głęboko zastanowił się nad propozycją ojca, a Orion w tym czasie schował listy do szuflady. Wziął syna na ręce, zabierając z gabinetu i dokładnie zamknął za nimi drzwi.
— Może być — zawyrokował ostatecznie Syriusz.
Jednak gdy obaj weszli do salonu, Walburga wcale nie była w nastroju na pisanie listów. Stała przy komodzie, opierając się o nią ciężko i trzymając za brzuch. Starała się oddychać głęboko, próbując się uspokoić. Orion szybko odstawił Syriusza na ziemię, zostawiając w przejściu i podbiegł do żony.
— To już?
— Już. Sprowadź magomedyków. Natychmiast! — Gdzieś ulotnił się cały jej spokój utrzymywany ogromnym wysiłkiem i Walburga dała upust swojej frustracji, głośno krzycząc.
— Chodź tutaj, Syriuszu. Spójrz.
Ojciec posadził Syriusza na łóżku, obok matki, która obejmował ręką jakąś dziwną rzecz, owiniętą zielonym kocykiem. Chłopiec pochylił się, spoglądając na małe, napuchnięte i czerwone coś, które wystawało spod koca. Zdecydowanie ładne to nie było.
— To twój młodszy brat, Regulus. Cieszysz się? — zapytała matka, odgarniając włosy za ucho.
— Nie. Nie chce go. Sio. — Niewiele brakowało, a Syriusz zwyczajnie odepchnąłby brata, gdyby Orion go nie powstrzymał. Młody Black zrobił minę niezadowolonego książątka, któremu ktoś czegoś zabronił. — Sio!
— To twój brat i powinieneś go kochać — upomniał go ojciec z dezaprobatą wyczuwalną w głosie.
— Nie chcę Kum-kuma! — zaprotestował Syriusz, próbując zamachać rękami, ale na nic się zdały jego wysiłki wobec silnego uścisku rodzica.
— Kum-kuma? Syriuszu, Regulus nie jest żabą! — Walburga nie kryła oburzenia. Regulus wziął przykład z matki i rozpłakał się głośno, oburzony, że ktoś go obudził.
Syriusz został wyprowadzony z pokoju w tempie ekspresowym, by pani Black mogła uspokoić młodszego syna. Orion nie odpuścił Syriuszowi, robiąc mu kazanie na temat tego, jak powinien się zachowywać względem młodszego brata.
Ale to nie była wina Syriusza, że Kum-kum mu się nie podobał! Jak coś takiego mogło się komukolwiek podobać? Nawet nikogo nie przypominało!
Na szczęście z biegiem lat Kum-kum zaczął przypominać człowieka na tyle, że Syriusz zgodził się nazywać go Regulusem, a gdy zaczął mówić, młody Black musiał przyznać, że Reg potrafił być bardzo pocieszny.
27 września 1975r. 

Boisko od Quidditcha było już opustoszałe o tej godzinie. Blackowie usiedli na trybunach z kubkami gorącego kakao. Dzień był wyjątkowo wietrzny, a teraz, gdy już powoli zmierzchało, powietrze się dodatkowo ochłodziło. Bracia usiedli bliżej siebie, stykając ze sobą ramionami.
— Chciałbym dołączyć w tym roku do drużyny — wyznał w końcu Regulus, który zorganizował całą wycieczkę. — Zwolniło się miejsce szukającego.
Syriusz obrócił kubek w palcach, grzejąc sobie ręce. Spojrzał na brata. Reg był szczupły i drobny, nadal niezbyt wysoki – nadawał się na to miejsce. Tylko, że dla Syriusza nie nadawał się całkowicie do drużyny. Black nie raz widział szukających, których tłuczki łamały na pół podczas pogoni za zniczem.
— Pytasz mnie o zdanie czy informujesz?
— Pytam.
Regulus był niepewny. Nie, nie chodziło o dołączenie do drużyny, bo Syriusz był pewien, że tego chciał całym sobą. Chodziło o jego, Syriusza, zdanie na ten temat. Jego brat nie nauczył się jeszcze samodzielnie podejmować decyzji i przypominał małego Rega, który zawsze wężykiem chodził wszędzie za Syriuszem, trzymając się jego rękawa.
Syriusz tęsknił za tym Reggie'm, który nigdy nie zdecydowałby się na coś tak ryzykownego.
— Wiesz co ci powiem, Reg? — Poczochrał jego ciemne i gęste włosy, tworząc mu coś na kształt tornada, ewentualnie fryzury à la James Potter. — Myślę, że w tym roku Puchar Quidditcha jest nasz. — Uśmiechnął się do brata, obejmując go ramieniem. — W końcu mamy Małego Króla5 w drużynie.
— Księcia — poprawił go szybko brat. — Książę brzmi lepiej.


1 Około 40–43 cm.
2 Seírios – ognisty, płonący.
3 Uważam, że więcej nie trzeba wyjaśniać:
— You're white.
— No, I'm Black.
— Stop joking!
— I'm Sirius!
4 Adara – druga, pod względem jasności gwiazda konstelacji Wielkiego Psa.
5 Mały Król – tłumaczenie imienia Regulusa z łaciny.

Etykiety: , , , , , , , , , ,

Komentarze (6):

13 lipca 2014 10:25 , Blogger Kanako pisze...

Rozdział cud-maliny. Lubię w jaki sposób opisujesz relacje Syriusza z Regulusem i, jak już wspominałam x miesięcy temu, kreacja Walburgi i Oriona jest po prostu niesamowita, chociaż nadal czekam niecierpliwie na jakiś większy fragment z perspektywy ojca naszych dwóch Blakców. :D
Trochę mnie zdziwiła informacja, że Minerwa była żoną Oriona, ale to wytłumaczyłoby jej zgorzkniałość. Ten motyw to strzał w dziesiątkę ;)
Oh, lobam nawiązanie do gwiazd, jeśli chodzi o Syriusza i Regulusa. Zwłaszcza, że Regulus to najjaśniejsza gwiazda w gwiazdozbiorze lwa. (Cokolwiek byś nie napisała i tak wyczuwam JimReg <3). :D
Czekam na kolejną część ^^

 
13 lipca 2014 11:48 , Blogger Niah pisze...

Tak już się noszę z tym rozdziałem "Tylko Orion i nikt więcej", ale tak sobie myślę: "Nie, to za dużo spoilerów, za duże tego i tamtego" i tak nie mogę się zebrać, by go napisać. No, ale skoro w tym rozdziale udało mi się ujawnić aż tyle to kto wie, kto wie...
Była sugestia w Listach do M. że chodzi o Minerwę, ale nigdzie tej informacji nie potwierdziłam aż do teraz. Nie mogłam przeboleć tego, że Minerwa, taka super kobitka, miałaby być całe życie sama. Nie, zdecydowanie się z tym nie zgadzam!
Ja za każdym razem, gdy piszę w jednym zdaniu Regulus i Quidditch od razu myślę o Jamesie. Ciężko być yaoistką i pisać opowiadanie z taka ilością heretyków.
Pozdrawiam, Niah.

 
13 lipca 2014 11:57 , Blogger Kanako pisze...

Wiem, że były to sugestie odnośnie Minewry. Domyśliłam się, że ją coś z Orionem łączyło, ale nie sądziłam, że AŻ tyle. Chyba, że wcześniej cos przeoczyłam, co często mi się zdarza ;) No i mam nadzieję, że w końcu zaspokoisz moją ciekawości i rzucić jakąś częścią z perspektywy Oriona, bo ją wyczekuję, chociaż nie pogardziłabym też kontynuację wydarzeń związanym z amerykańskim stylem i - oczywiście! - szkolne perypetię Rega i Syriusza (tam jest raj dla mnie <3). Ale orinowymi bym też nie pogardziła, oczywiście :D

 
13 lipca 2014 12:30 , Blogger Niah pisze...

Nie, AŻ takich sugestii nie dawałam. Raczej można było pomyśleć, że była jego kochanką czy kimś w tym rodzaju, bo Walburga niezbyt przyjemnie się do niej odnosiła.
Na Amerykański styl vol. 2 nie ma na razie co liczyć, ale hogwarckie czasy są już bliższe. Sama zdałam sobie sprawę, że Hogwartu to ja prawie wcale nie opisałam i coś tutaj chyba jest nie tak, skoro wrzuciłam Syriusza do Slytherinu!
Pozdrawiam, Niah.

 
26 lipca 2014 10:35 , Blogger mis pisze...

O raju, przeglądałam własne linki - wakacje i coś do czytania by się przydało - i ponownie natrafiłam na twojego bloga, zresztą jestem na siebie niesamowicie wręcz zła, że o nim zapomniałam. Bo jest to chyba jeden z moich ulubionych, jeśli nie ulubiony, potterowy fanfik.
Po pierwsze, uwielbiam twoje przedstawienie rodziny Blacków, bo nienawidzę stereotypów, za to kocham ich. Są tacy... Ludzcy w tym opowiadaniu. Cudowni. Jestem w stanie pokochać każdego z nich. Oczywiście, moim osobistym faworytem, bo nie tylko w fanfiction, ale także w kanonie, jest Regulus. A ty piszesz o nim w taki wspaniały sposób!
Kocham moment, kiedy Syriusz nazywa Regulusa żabą.
I ten fragment, absolutnie mój ulubiony z tego posta:
"Na szczęście z biegiem lat Kum-kum zaczął przypominać człowieka na tyle, że Syriusz zgodził się nazywać go Regulusem, a gdy zaczął mówić, młody Black musiał przyznać, że Reg potrafił być bardzo pocieszny."
Umieram sobie i rozpływam się. To jest takie urocze. Ogólnie zakończenie jest takie AWW!:
"Jego brat nie nauczył się jeszcze samodzielnie podejmować decyzji i przypominał małego Rega, który zawsze wężykiem chodził wszędzie za Syriuszem, trzymając się jego rękawa." < To jest naprawdę kochane. Nie wiem co powiedzieć. Kocham to opowiadanie i chyba z tym wyznaniem ten bardzo nieskładny komentarz tak zostawię.

 
26 lipca 2014 20:55 , Blogger Niah pisze...

Tęsknię za każdym moim czytelnikiem i strasznie się cieszę, kiedy wracają. Mam nadzieję, że teraz o mnie nie zapomnisz i będziesz komentować na bieżąco!
Fragment z żabą został wymyślony już jakiś czas temu i miał polegać na tym, że Syriusz dorobi Regulusowi w zielonej bluzie żabie oczy zaklęciem, ale później tak sobie pomyślałam, że przecież żaden przyzwoity Black nie nosiłby mugolskiej bluzy... więc nastąpiła nagła zmiana planów!
Kum-kum już taki jest, że powala urokiem osobistym!
Cieszę się, że ci się podobało i masz takie miłe odczucia!
Pozdrawiam, Niah.

 

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna