31 lip 2014

Paleta

Główny bohater: Samael
Bohaterowie poboczni: Lucyfer, Michał, Gabriel, Viera, Lahatiel, Meishel, Theodor, Ruby, Jasność, Deragon, Seth
Liczba słów: 1306
Data powstania: 1.03.2014r.
Status: zakończone
Sam wiedział, że wiele jest odcieni błękitu. Na przestrzeni lat nauczył się je nazywać i unikać tych niepokojących, drżących niebezpiecznie w głębi, aby zalać go falą koloru, którym się zachłyśnie, a grzać się w cieple tych, które otulają powoli do snu i pozwalają zaczerpnąć oddechu.
Pierwszym z odcieni, jaki poznał, był błękit nieba w Królestwie. Niezmiennie taki sam, chłodny i jednostajny, górował nad jego głową, by granatem przejść w noc, a akwamaryną obudzić ranek.
Niezmącony chmurami ani rażącym słońcem. Stały. Modry był dla niego dobrym kolorem.

— Jak wygląda niebo w Królestwie? Jak stół pomalowany na niebiesko, który ktoś zawiesił ci nad głową i oświetlał lampą zależnie od pory dnia. Jest nudne i bezpłciowe. Jego odbicie w kałuży jest bardziej głębokie niż ono samo.
Kolejnym błękitem w jego życiu były oczy Lucyfera, które z kolorem nieba miały niewiele wspólnego. Jego oczy były żywym i barwnym obrazem jego duszy utkanej z dźwięków. Sam, zamiast nut, widział kadmowe żółcie, oranże, sienny, karminowe czerwienie, palone umbry, turkusy, szmaragdy i amaranty, o których nigdy nie śnił. Lucyfer był całą paletą barw aż do upadku, bo po nim został wiosenną burzą, czasem przetykaną tęczą dzięki Amadei. Lucyfer z lapis-lazuli gładko przeszedł na cyjan.

— Oczy Lucyfera potrafią być fascynujące. Mogą też być centrum rozpaczy, ale tylko wtedy, gdy ma alkohol pod ręką.
— Za to Michał zawsze jest ogniem. 

Wydawać by się mogło, że skoro Sam poznał błękit oczu Lucyfera, oczy Michała będą identyczne. Nic bardziej mylnego. W jego oczach odbijała się beztroska z figlarnym ognikiem na dnie, który nie opuszczał go nawet na krok. W późniejszym czasie, gdy Sam patrzył w oczy Michała, widział już tylko tornado płomieni, które grzmiały w nim, gotowe siać zniszczenie i aż dziw brał, że tęczówki nie zrobiły się czerwone. Michał był lazurowy.
Gabriel był jak topniejący lód. Topniał, gdy nikt nie patrzył lub gdy oglądał coś nieprzeznaczonego dla wzroku tak podrzędnego anioła jak Samael. Lucyfer grający na harfie w zakamarkach swojego pokoju, Michał tańczący z bronią na pustym placu – to były momenty, w których Gabriel się wyciszał i uspokajał, w których błękit jego oczu był ciepły. Jednak w okrągłej sali obrad jego oczy robiły się chłodne i zimne, lodowate. Gdy Gabriel był Regentem, był lodem i miał kobaltowy odcień.

— Nie da się opisać Gabriela jednym zdaniem. Nie jest nawet lodami na gorąco, ponieważ to jego środek jest gorący, nie otoczka idealnego władcy. Gabriel nie jest idealny. 
Długo później Sam nie widział koloru, który zachwyciłby go tak jak spojrzenie młodego Lucyfera. W Głębi było mało błękitów. Tam górowały karmazyny i ugry. Demony nie świeciły, nie miały w sobie wewnętrznego blasku, były podpalane, jak kolory, którymi się otaczały.
Był jednak jeden moment w roku, gdy czerwone niebo Głębi, pełne brunatnych chmur oczyszczało się i, dosłownie przez chwilę, osiągało kolor tak głębokiego błękitu, że Sam tracił oddech w piersi i obserwował je z zapartym tchem, chłonąc każdy jego kawałek. Głebiańskie niebo była szafirowe wraz z nastaniem zimy.

— Głębiańskie niebo jest tym, co każdy powinien zobaczyć przynajmniej raz w życiu, bez względu na to, czy urodził się w Królestwie czy w Głębi. 
Gdy Lilith przedstawił mu swoją żonę, Vierę, Sam odniósł wrażenie, że wszystkie mity o tym, że czerwień i złoto są kolorami godnymi władcy, to zwykłe bajki, które nie mają związku z rzeczywistością. W błękicie jej oczu była ukryta pewność siebie towarzysząca tym, którzy nie żałowali niczego w życiu. Jej spojrzenie było jednocześnie chłodne i troskliwe, jak matczyny wzrok, który przywoływał miłe wspomnienia.
Pamiętał też, że Lilith podbił mu oko za to, że zbyt długo wpatrywał się w jego żonę, chociaż Sam wyraźnie patrzył jej w oczy, a nie w dekolt. Viera była chabrowa, niczym kwiat skąpany w słońcu.

— Lepiej nie patrzeć w oczy Viery, które przypominają ostoję, bezpieczną przystań do której możesz wrócić w każdej chwili. Zawsze istnieje możliwość, że Lilith jest gdzieś w pobliżu i źle to zinterpretuje. 
Lahatiela poznał przypadkiem, chociaż wcale nie wiedział, że to on. Był jednym z wielu młodych i gniewnych aniołów, które uciekały z Królestwa by zasmakować trochę ludzkiego życia i się zabawić. Niemniej jednak, jego oczy wybijały się na tle reszty tańczących skrzydlatych, których Sam mijał z obojętnością wypisaną na twarzy. W oczach Lahatiela kryła się prośba, drobna sugestia przeplatana z figlarnym błyskiem, któremu towarzyszył charakterystyczny uśmiech.
Sam chciał bez chwili zawahania określić go grynszpanem, dopóki na scenę nie wszedł Cato. Oczy Lahatiela nagle stały się ciepłe, a błysk z figlarnego zmienił się na wesoły. Uśmiech też stał się bardziej szczery i naturalny. Lahatiel był turkusowy.

— Przy Lahatielu ważne jest drugie dno, drugi błękit jego oczu. Bo pierwszy jest piękny w banalny sposób, a drugi uświadamia ci, że o pięknie nie masz jeszcze bladego pojęcia. 
— Niestety, Meishel jest okropnym rozczarowaniem. 

Widok Meishela nie wzbudzał w nim żadnych większych emocji. Jego oczy były spokojne, ukrywające niepewność i brak wiary w siebie. Nie interesował Samaela, a po dłuższej chwili potrafił nawet irytować swoim zdystansowaniem i nijakością. Siny odzwierciedlał go w zupełności.
Błękity kończyły się powoli, ale na tyle skrupulatnie, że Sam przestał wierzyć w to, że czymś jeszcze go zaskoczą.
I wtedy urodził się Theo.
Wyglądał jak ziemniak. Samael zachodził w głowę, jakim cudem mógł nie przypominać nikogo konkretnego. Jakiś taki wychudzony, wymizerniały, podejrzanie cichy i mało płaczliwy. Warzywo nie dziecko, a mimo to, gdy rozglądał się dookoła i patrzył w skupieniu, jego oczy nabierały blasku. Theo był ciekawy jak każde dziecko, ale zdawał się być ucieleśnieniem tej ciekawości, gdy kontemplował każdą kropkę na swojej grzechotce. Był po prostu niebieski, jak nic innego na świecie.

— Wystarczy spojrzeć na Theo i czujesz się tak, jakbyś znał definicję niebieskiego, chociaż to irracjonalne, bo jak można opisać barwę podstawową? 
Za nim przyszedł Deragon z władzą i siłą wpisaną w swoim jestestwie. Sam zakrztusił się błękitem jego oczu, które wydał mu się pompatyczny i przesadzony, niepodobny do żadnego innego. Samael nie znosił w Deragonie wszystkiego – od czubka głowy po palce u stóp z wyróżnieniem tego nieznośnego spojrzenia. Błękit królewski albo paryski, bo oba były nadmuchane i sztuczne.

— Jednym słowem – dupek. 
Później żałował swoich pochopnych, podejmowanych w gniewie decyzji, bo błękitem królewskim powinna być Ruby ze swoją troską i ładem, a jednocześnie wymownym uporem „ja wiem lepiej i już”. Jej chęć dominacji idealnie pasowała do ultramaryny, zawziętość do błękitu pruskiego a opiekuńczość do błękitu Trunbulla.

— Ale czego by o Ruby nie mówić, uważam, że jest harmonijna na swój sposób, ale ta harmonia nie ma nic wspólnego ze spokojem.
— W przeciwieństwie do Jasności. W niej jest wszystko i nic zarazem. I spokój i panika. Ład i chaos. Miłość i nienawiść. Więc tak w zasadzie, nic ciekawego. 

Patrzenie na Jasność było uzależniające. Nie, nie z powodu niebywałej fascynacji. Sam raczej na siłę starał się w niej czegoś doszukać. Czegokolwiek, co dałoby mu pewność.
Jak na boga przystało, jej oczy były piękne i niesamowite. Była niczym żywa Gioconda – z której strony na nią nie patrzyłeś, miałeś wrażenie, że cię obserwuję. Za każdym razem z inną emocją w oczach. Strach, pewność siebie, zwątpienie, rozpacz, szczęście, euforia, obojętność, pogarda, szacunek. Pełna sprzeczność i niemająca ani jednego punktu zaczepienia.
Była błękitem Thénarda. Tylko dlatego, że Sam go nie lubił.
By określić Setha, Sam nie musiał go ani poznawać, ani na niego patrzeć. Amadea potrafiła opisać go tak dokładniej, że Sam oczami wyobraźni widział jego oczy i to, co się za nimi kryło.
Postronnie można było Sethowi przypisać sarkazm i pogardę dla niewiedzy i braku zdecydowanego działania. Ale to było tylko wrażenie utrzymywane przez niego samego. Sam widział źle skrywaną złość i rozpaczliwą potrzebę akceptacji. Wszystko to jednak przykrywał pled dumy, która powoli i skrupulatnie wynaturzała odczucia, zasychała twardą skorupą, a pęknięcia łatała kłamstwami.
Atramentowy. Prawie czarny. Seth był prawie czarny.

— Setha nikt nie nauczył kochać.
Patrzy na niego zaskoczona. Nie takich wniosków się spodziewała. Wszak rozmawiali o kolorach.
— Dlatego Seth nie pasuje do mojej palety błękitów.

Etykiety: , , , , , , , , , , , , ,

Komentarze (4):

14 sierpnia 2014 18:38 , Blogger A. pisze...

Paleta jest dość specyficzna. Podoba mi się sposób, w jaki jest napisana, opisy są naprawdę świetne, powiedziałabym nawet, że to jedne z najlepszych, jakie spotkałam w necie, tyle że ja wciąż mam świadomość tego, że to opowiadanie. A od opowiadań jednak wymaga się czegoś więcej. Nie to, że paleta tego nie ma, czy może inaczej: ma go za mało. Wizja artysty, bo chyba można tak powiedzieć o głównym bohaterze, który zafascynowany jest błękitem i z radością odkrywa kolejne jego oblicza jest zdecydowanie fajna. W dodatku miejsce, gdzie zaczyna zdecydowanie nie należy do oczywistych - bo niby kto szukałby niebieskich oczu w piekle. Później znów Samael spogląda na oczy aniołów i to, co mnie najbardziej zainteresowało to fakt, że jeden z nich rozpogodził się na widok innego (znaczy, że sugerujesz, że te dwa anioły mają sie ku sobie? Jeżeli mi się tylko wydawało, przepraszam, a jeżeli nie - gratuluję, bo ślicznie to wplotłaś, no i ta kontrowersja :P). Tak w sumie zastanawiam się co tam robił Seth, bo Seth wyjątkowo nie pasuje do reszty postaci, nie pochodzi za grosz z wierzeń chrześcijańskich (no większość pozostałych tak kojarzę, tylko ktoś jeszcze mi niekoniecznie pasował), więc w ogóle co on tam robi? No i właśnie, czy puenta opowiadania to trochę nie w tym guście - Steh ma czarne oczy, pozbawione błękitu, bo nikt go nie kocha, a nikt go nie kocha bo o egipskich bogach już dawno zapomniano? No i właśnie to byłby taki dodatek dlaczego Seth właściwie nie pasuje do palety (bo nie chodzi w końcu o to, że był tym złym bogiem, Lucyfer też robi za tego złego, a jednak Samael go nie wywalił). I teraz pewnie nie wiesz, czemu mi czegoś brakuje, co? Ano, sama potrzebowałam chwili, żeby to określić. Ale już wiem - brakuje mi postaci, bo one niby są, a jakby ich nie było. Określa je tylko kolor oczu i praktycznie tylko stąd Samael wyciąga wnioski, no możnaby pokusić się o coś więcej w tym kierunku. Chodzi mi o to, że zabrakło mi kilku zdań po końcu, takich, które sugerowałyby coś jeszcze - wiesz, pewne dopełnienie, takie, które stawiałoby wszystko w innym świetle, co zmuszałoby do dłuższego zastanowienia. Tak jest dobrze, ale mogłoby być lepiej ;)
Pozdrawiam.

 
15 sierpnia 2014 13:32 , Blogger Niah pisze...

Tak, paleta jest specyficzna, to trzeba przyznać. W momencie, w którym ją pisałam, potrzebowałam się wyżyć twórczo i zaspokoić wszystkie moje plastyczna zboczenia. Nie pisałam jej z myślą, a napiszę opowiadanie, tylko raczej chodziło o te błękity, czy ja potrafię to przedstawić w na tyle realistyczny sposób i pokazać, że każdy odcień jest inny. Z tego co widzę, odcienie udało mi się uchwycić, a bohaterowie zostali zepchnięci na dalszy plan.
Tak, tak, te dwa anioły mają się ku sobie i to nawet bardziej niż bardzo. Uważam, że takie przedstawienie relacji i tej zmiany było właśnie na miejscu, chociaż niektórym pewnie by się bardziej spodobało, gdyby jeden z aniołów był kobietą, ale kobiety w takich sytuacjach zazwyczaj wychodzą na zakochane idiotki, a nie symbolizują prawdziwą miłość, o którą się tutaj rozchodzi.
No i te postacie są tak jakby ze mną od zawsze, więc ten teks ma dla mnie większe znaczenie i jest bardziej zrozumiały. Nawet sam fragment z tym Sethem - Seth wyewoluowało z Satanaela, to tylko skrót od imienia, nie miałam na myśli egipskiego boga czy trzeciego syna Adama i teraz widzę, że niezbyt dobrze to rozegrałam, skoro nie zostało to wytłumaczone.
Lucyfera Sam nie wywalił, bo widział w nim artystę, podobnego do niego samego. Artyści się rozumieją i mimo wszystko są wrażliwi, dlatego Samowi nie podobało się podejście Setha do całej sprawy, to zakłamanie i odwracanie kota ogonem, dlatego nie mógł się do niego przekonać.
Nie wiem czy chciałabym coś zmienić, opisać bohaterów bardziej dokładniej niż tylko kolorem oczu. Mówi się, że oczy są zwierciadłem duszy i właśnie na ich podstawie Sam analizował i przypisywał im wszystkim nazwy. Taki był zamysł i wolę by tak zostało.
Cieszę się, że Ci się podobało :)
Pozdrawiam, Niah.

 
9 lutego 2015 18:27 , Blogger Unknown pisze...

Paleta mnie nie urzekła. Opisujesz pięknie, a Samael kolekcjonujący błękit jest ciekawym elementem, ale mam nieznośne wrażenie, jakby jego nastawienie do świata i usposobienie zmieniały się z każdym fragmentem. Jakby to było wiele postaci, które nazywają się Samael. (Oczywiście nawet taki koncept jest w miarę interesujący, ale jestem uparta i wewnętrznie protestuję - Samael jest jeden jedyny, niepowtarzalny i zamykam się na jakiekolwiek wariacje na temat.)
Całkiem zepsułam sobie niemal relaksacyjną kontemplację opisów nagłym ziemniakiem. Poczułam się wręcz, jakbyś rzuciła mi nim w twarz. Po chwili namysłu zaczęłam się psychopatycznie śmiać, więc rozumiem, że zamierzony efekt został osiągnięty. ;)
Każdy kawałek osobno spodobałby mi się, jako miniaturka albo coś podobnego, ale całokształt lekko mi zgrzyta między zębami, czytam dalej. :)

 
9 lutego 2015 18:47 , Blogger Niah pisze...

Ciężko mi się jakkolwiek odnieść do tak... prywatnego tekstu, który był pisany bardziej pod wpływam chwili i potrzeby uzewnętrznienia artystycznego niż dla jakiekolwiek formy literackiej, dlatego ciężko jest mi wytłumaczyć i formę i fabułę. Mogę jedynie powiedzieć, że nie spodziewałam się, żeby Paleta się podobała, więc nie jestem też zaskoczona. Na ogól nie piszę takich tekstów, a jeżeli już, to jest to wytwór jednonocnych tworów, oderwanych od jakichkolwiek kanonów.
Bez obawy, dużo ich nie będzie.
Pozdrawiam, Niah.

 

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna