13 maj 2013

[WHITE RABBIT] Rozdział trzeci

III.
„Drogę wytycza się idąc.”

Paulo Coelho


Jeżeli było coś, co Aurora chciałaby zobaczyć najbardziej na świecie, byłoby to zdjęcie jej matki.
W domu Redeyesów Lauren Redeyes miała imię, kolor oczu, wzrost oraz datę śmierci. To były cztery rzeczy, które Aurora wiedziała o matce i była pewna, że nigdy ich nie zapomni. 
Jej imię poznała, gdy ojciec po raz kolejny kłócił się z babcią. Zawsze sprzeczali się o pracę Calma. Aurora, która miała wtedy mniej-więcej osiem lat i od godziny powinna być już w łóżku, słyszała wszystko zza uchylonych drzwi:
— Gdyby nie Lauren, nie miałbym szans na znalezienie pracy w tym świecie. Myślisz, że z powietrza utrzymałbym dzieci? To twoja córka
uznała, że najlepiej sprawdziłbym się w tym zawodzie, więc nie uznawaj jej pośrednio za głupiej.
Lauren.
L-A-U-R-E-N. Aurora długo po tym, nawet do dzisiaj, lubiła wymawiać imię matki i smakować każdą jego głoskę. To było piękne imię. Imię kobiety, która ją urodziła i która ją kochała. Imię kobiety bliskiej i nieosiągalnej zarazem.
Nie trudno było zgadnąć, jaki kolor oczu miała, skoro w ich domu tylko Chris nie posiadał czarnych tęczówek, jak ojciec czy Aurora. Oczy Chrisa były zielone niczym Absynt, dzika trawa czy stary, skórzany płaszcz babci. I, czego Aurora trochę zazdrościła bratu, nie miał skośnych oczu.
Calm był Azjatą, zabawnie niskim mężczyzną, którego Chris już dawno przerósł, a Aurora nie stawała przy nim w butach na obcasie. Nie było możliwości, by oboje odziedziczyli wzrost po kimś innym niż Lauren. Sama babcia także była wysoka, ale Aurora wolała się trzymać myśli, że matka była bardziej podobna do dziadka, który zmarł kilka lat temu. Aurora nie przepadała za babcią. Z wzajemnością.
Daty śmierci nikt nigdy Aurorze nie podał. Sama się domyśliła. Tego dnia ojciec stawał się wyjątkowo markotny, babcia dzwoniła, by zapytać, jak się czują, a było to dziwne, ponieważ nie była przesadnie czułą kobietą. Tylko Chris uśmiechał się do niej, rozśmieszał i mówił do znudzenia: „Wszystkiego najlepszego, Auroro!”
Nic więc dziwnego, że Aurora jak gąbka chłonęła każdy szczegół z czasów przed tym, jak się urodziła, a na słowa Maksa (Chciałem cię z powrotem zabrać do Konohy) jej serce zabiło mocniej.
Konoha było miejscem, o którym Aurora nigdy nie słyszała, ale skoro Chris tam kiedyś był, to i matka musiała tam być. Lauren była w Konosze. Maks chciał zabrać Chrisa do Konohy. Maks wiedział, gdzie leży Konoha. Aurora poczuła, że powietrze zamiera jej w piersi.
Ona musiała się tam dostać.
Nie.
Słowa brata sprawiły, że nagle zrobiło jej się zimno. Wstała i wbrew temu, co powinna (a powinna siedzieć cicho, to była propozycja dla Chrisa, nie dla niej), zrobiła to, co chciała – wpadła do salonu.
— Nie!
Chris wyglądał na zaskoczonego. Kōfuku był tylko uprzejmie zdziwiony jej reakcją. W tym momencie Aurorze przestało przeszkadzać, że na twarzy nadal ma pulsującą bólem opuchliznę, a krzyki nie pomagały w pozbyciu się jej.
— Właśnie to powiedziałem. Aurora, co ty najlepszego…? — Chris już do niej wstawał z krzesła, gdy siostra rzuciła się na niego, przywierając do koszulki System of a Down i zaciskając na niej palce.
— Zgódź się, Chris. — Jej czarne oczy błyszczały niczym antracyt w okrągłej, bladej twarzy. Nawet opuchlizna nie była w stanie odwrócić od nich uwagi. — Zgódź się i zabierze mnie ze sobą.

Między shurikenem na celem, Calm Redeyes lubił swoją pracę. Dyrygowanie ludźmi, kierowanie zespołem – niby robił to już wcześniej, ale dopiero, gdy znalazł się w tym śmiesznym, pełnym sprzeczności świecie, zrozumiał, że on to lubi. Już nie chodziło o samo posiadanie władzy, Calm po prostu lubił być potrzebny jakiejś większej grupie.
Chris i Aurora to było za mało. Poza tym, Chris był już dorosły i mieszkał razem z nimi dlatego, że jego studia kosztowały krocie i tylko czekał, gdy je skończy, pójdzie do pracy, a później kupi własne mieszkanie. 
Aurora niebezpiecznie zbliżała się do dorosłości. Co gorsza, była bardzo samodzielna, trochę roztrzepana, ale samodzielna i Calm czuł się przy niej bardziej dzieckiem, którym ktoś powinien się zająć, niż rodzicem.
Elena, jego teściowa, nigdy go nie potrzebowała, nawet po śmierci Henricka. Uważała wręcz, że Calm jest zbędny i uczy dzieci całkiem niepotrzebnych rzeczy (Kto w tych czasach mówi po japońsku? Chyba tylko sami skośnoocy. Podstawą jest teraz angielski, a nie uczenie się krzaczków!). Cóż, Calm także nie potrzebował Eleny i byłoby mu na rękę, gdyby jak najszybciej spotkała się z Henrickiem.
Jakby na to nie patrzeć, Calm swoją chęć bycia potrzebnym spełniał w pracy i można by powiedzieć, że czuł się spełniony zawodowo, gdyby nie wracał do domu o pogańskich godzinach.
Dzisiaj jednak, po telefonie o dyrektorki, pan Redeyes, brzydko mówiąc, pieprzył swoje potrzeby i zamierzał zająć się dziećmi. I gdzieś miał to, że Aurora prawdopodobnie będzie starała się go zbyć na milion sposobów, bo już powiedziała wszystko Chrisowi. Miał czasem wrażenie, że te dwa czarnowłose demony spiskują przeciw niemu.
Cóż, wchodząc do domu, na pewno nie spodziewał się zobaczyć takich butów, ani usłyszeć, jak jego córka krzyczy po japońsku. Zdążył jeszcze pomyśleć o tym, że ma okropny akcent, gdy dźwięk zamykanych drzwi zaalarmował resztę domowników, a oni zamilkli jak makiem zasiał.
Miał czas, by przyjrzeć się butom niespodziewanego gościa. Czarne. Na grubej podeszwie-traktorze, która zapobiegała poślizgowi. Usztywniane w okolicach kostki. Zapinane na sprzączki dla wygody. Mniej więcej do połowy łydki. Duże, męskie. Znoszone.
Powoli wszedł do salonu. Chris i Aurora stali na środku pomieszczenia. Christopher był blady, oczy miał podkrążone, a usta zaciśnięte w wąską linię. Trzymał dłonie na ramionach siostry. Jego koszulka była wyraźnie wymięta w dwóch miejscach.
Sama Aurora nie prezentowała się lepiej. Jej włosy były poczochrane, dłonie pozdzierane, a twarz dziwnie zaczerwieniona. Zagryzała mocno dolną wargę. Calm nie widział z tej perspektywy jej spuchniętego policzka.
Jego uwagę przykuł „gość”. Gość, który był ubrany w granatową koszulkę z napisem „Nie ma rączek – nie ma ciasteczek” i zwykłe, szare, dresowe spodnie. Ten strój gryzł się z obuwiem, które Calm wcześniej widział. Dopiero po chwili doszło do niego, że są to ubrania Chrisa.
— Coś mnie ominęło? — Spojrzał na syna, który stanowczo posadził Aurorę na pufie.
— Nic szczególnego. Maks — Chris zaakcentował to imię, patrząc znacząco na nieznanego bruneta. — miał wpadek niedaleko. Udzieliłem mu pomocy.
Calm zmrużył oczy w wąskie szparki. To było dziwne, by Chris był czymś tak poruszony. Do tego, w negatywnym tego słowa znaczeniu.
Owy Maks uśmiechnął się za to miło.
— Przepraszam za kłopot. Chris był tak miły, że zaproponował mi, bym został na noc. Mieszkam… dość daleko od miasta. Mam nadzieję, że to panu nie przeszkadza?
— Skąd. — Calm zmierzył Maksa przenikliwym spojrzeniem. Chłopak nawet nie drgnął. Mężczyzna podszedł do niego i wyciągnął dłoń na powitanie. — Calm Redeyes.
— Maksymilian, ale proszę mi mówić Maks.
Uścisk chłopaka był mocny i pewny. Jego ręce były twarde i szorstkie, jak ręce mężczyzny, który był zmuszony przez cały życie do ciężkiej pracy. Calm nie mógł sprawdzić, czy pokryte są bliznami, gdyż wyglądałoby to podejrzanie, gdyby bardziej od twarzy, zainteresowały go ręce gościa. Co jak co, na fetyszystę wyjść nie chciał.
Pan Redeyes odwrócił swoje spojrzenie od Maksa i spojrzał na Aurorę. Po czym zamarł.
Jego córka, jego piękna Amasa, wyglądała… no cóż, mało pięknie. I bynajmniej ten stan się panu Redeyesowi nie podobał. Przebiegł wzrokiem po innych, szukając winnego. Tak się złożyło, że padło na Chrisa.
A Chris miał obecnie tak parszywy humor, że, nie zważając na nic i na nikogo, zwyczajnie wyszedł z salonu. Doprawdy, po nocnej nauce, zaliczeniu i reanimowaniu Kōfuku, należała mu się chwila odpoczynku! 

Z odpoczynku Chrisa wyszło tyle, że obudził się w środku nocy z chęcią wyjścia na dwór i skoszenia trawnika na całym osiedlu.
Odnotować, po wypiciu herbaty: nie pić więcej Powerade’a. Nie ważne w jakich okolicznościach.
Ktoś niedoświadczony, kto nigdy nie zajrzał do pokoju Christophera Thomasa Redeyesa, nie miałby szans przejść przez niego o czwartej nad ranem i przeżyć. Dosłownie. Chris nigdy jakoś nie przykładał się do sprzątania, więc jego pokój pozostawiał wiele do życzenia. Jednak, był to pokój Chrisa, więc nawet w kompletnych ciemnościach chłopak potrafił znaleźć drogę do celu i nie zrobić sobie przy tym krzywdy.
Mieszkanie było ciche i wyglądało na wyludnione. Chris, z racji tego, że miał pokój na końcu korytarza, w drodze do kuchni zajrzał do Aurory. Pościel, jak zwykle, leżała gdzieś na podłodze, a siostra Chrisa spała na boku, z jedną nogą zgiętą w kolanie i niebezpiecznie zbliżała się do granicy łóżka. Chris podszedł do niej, uważając na porozrzucane buty, oświetlone światłem z ulicznych latarni – Aurora nie zasłaniała okien – swoje spodnie, które znalazły się tutaj w jakiś dziwny sposób, i zeszyty, które były dosłownie wszędzie. Najdziwniejsze było to, że ten bajzel do rana zawsze znikał.
Chris przekręcił siostrę na plecy, by nie spadła z łóżka, i nakrył ją kołdrą. Poprawił na szafce nocnej Porucznika Świnkę, małego prosiaczka z masy solnej, który trzymał w raciczkach notes, i wyszedł, zostawiając uchylone drzwi.
Do ojca tylko zajrzał. Calm leżał plecami do niego. Jego bok unosił się równomiernie i opadał. Chris cicho zamknął drzwi.
Na tym jego nocne zwiedzanie powinno się skończyć. Wszyscy żyli, spali i mieli się dobrze. Skąd Chris mógł wiedzieć, że Kōfuku naprawdę został na noc i do tego spał na materacu w salonie? Cóż, dowiedział się tego, gdy się o niego potknął.
What the fu…!?
Przed upadkiem Chrisa uratował stół. Chłopak spojrzał mało przychylnie na przeszkodę, której nie powinno tutaj być, ale materac był pusty, chociaż Chris dałby sobie rękę uciąć, że ktoś tam przed chwilą leżał.
Światło zapaliło się zdecydowanie zbyt nagle, niż oczy Chrisa były w stanie to zdzierżyć. Przeklął siarczyście pod nosem, zasłaniając twarz przedramieniem i oparł się o stół. Potrzebował chwili by przyzwyczaić się do zmiany oświetlenia.
Kōfuku stał przy ścianie (skąd on się tam wziął?) i patrzył na Chrisa wyczekująco. Nie miał na sobie koszulki i Redeyes miał wrażenie, że wszystkie mięśnie bruneta są napięte, jakby był gotowy do ataku.
— Cholera, Maks, zawału o mało nie dostałem — fuknął na niego niezbyt głośno, by nie obudzić ojca i siostry. Uzumaki się wyraźnie rozluźnił i wyprostował.
— Mógłbym powiedzieć to samo. Nie spodziewałem się, że ktoś po mnie przejdzie w środku nocy. — Kōfuku podszedł do kanapy, obok której leżał jego materac, i ściągnął koszulkę z oparcia. — Nie możesz spać?
Chris machnął na niego ręką.
— Napiłem się energetyków i teraz mnie nosi. — Ze spojrzenia Kōfuku wywnioskował, że ten nic nie zrozumiał. — Zresztą nieważne. Chcesz się czegoś napić, skoro i tak nie śpisz?
— Jasne. 

Chwilę później stali obok siebie na balkonie z dwoma kubkami pełnymi gorącej, parującej herbaty wiśniowej i oglądali wschód słońca, który rozciągał się nad miastem. Chris wyciągnął z kieszeni spodni paczkę papierosów, które zabrał z kuchni. 
To nie było tak, że Christopher palił. On popalał. Głównie po to, by się uspokoić. To Calm zajmował się wypalaniem rodzinnego przydziału fajek. 
— Chcesz? — Wyciągnął odpalonego papierosa w stronę Kōfuku, po tym, jak sam się zaciągnął. 
— Nigdy nie paliłem. — Chłopak odebrał papierosa i zaciągnął się ostrożnie. Po chwili złapał go atak kaszlu. Chris poklepał go po plecach. — Nie rozumiem, co w tym takiego przyjemnego. — Oddał fajkę.
— Najśmieszniejsze jest to, że właśnie nic. — Chris wydmuchał obłoczek dymu. — Za pierwszym razem jest okropnie, później jest trochę lepiej, a za trzecim stwierdzasz, że to jest nawet fajne. — Oddał papierosa z powrotem Maksowi. — Później jest już nałóg. Ale studenckiego można sobie czasem zapalić przy wschodzie słońca.
Kōfuku uśmiechnął się samymi kącikami ust, patrząc na niego kątem oka i zaciągając się po raz drugi. Tym razem kaszel był słabszy.
— To tak jak z alkoholem? Jeżeli alkohol ci nie smakuje to dobrze. Gorzej, kiedy zacznie ci smakować. — Oddał papierosa.
— Tak, właśnie tak.
Palili przez chwilę w milczeniu, patrząc przed siebie i sporadycznie popijając herbatę. Ranek był wyjątkowo ciepły. Miasto, które nigdy nie śpi, powoli budziło się na dobre. Starsze panie wychodziły ze swoimi małymi pieskami, biegacze zaczynali poranną rozgrzewkę, ktoś śpieszył się do pracy, ktoś inny wracał z imprezy, przywożono świeży chleb do piekarni.
— Chodź.
Bez zbędnych pytań Kōfuku wszedł za Chrisem do salonu, założył podarowane mu adidasy i kurtkę, po czym wyszli z mieszkania. Kurtka była trochę za długa, bo i Chris był wyższy od Maksa, ale rozmiar nogi mieli ten sam. Szli w ciszy przez park. Nikt się na nich nie oglądał, ludzie mijali ich bez słowa.
Po wejściu do piekarni owionął ich zapach świeżego pieczywa. Sklepik był malutki i przytulny, utrzymany w ciepłych kolorach, a prawie na każdej ścianie znajdowały się chleby, bułeczki, drożdżówki, rogaliki, babeczki lub inne różności.
— Chcesz coś?
Podczas, gdy Maks rozglądał się po wnętrzu, Chris zdążył już wziąć duży chleb blaszkowy, kilkanaście bułek i trzy różne słodkie bułki, po jednej dla każdego członka rodziny.
— Może coś z jabłkami? — W sklepie był zdecydowanie zbyt duży wybór.
— Tu masz z samymi jabłkami, tu są z cynamonem, a te z serem. — Chris po kolei pokazywał Kōfuku etykietki z różnymi rodzajami pieczywa. Niewiele to brunetowi mówiło, ale starał się zapamiętać, która tabliczka co oznacza.
Can I help you? — Sprzedawczyni uśmiechnęła się do nich ciepło, poprawiając biały fartuszek.
No, thanks. — Chris również odpowiedział jej uśmiechem.
Kōfuku całkiem nie rozumiał tego języka, jego dziwnego alfabetu i pisma. Widać, trzeba było tu żyć tyle co Chris, by płynnie się nim posługiwać.
— Co powiedziała?
— Pytała, czy nie potrzebujemy pomocy. To którą chcesz?
— Z cynamonem. 

— Yorokobi?
— Tak?
— Jak to jest, że mówisz tak dobrze po japońsku, nawet po tak długim czasie?
— Chyba po prostu przykładałem się do tego, czego uczył mnie ojciec.
— Bardziej niż Aurora?
Chris się zaśmiał.
— Dużo bardziej.
— Dlaczego?
Redeyes spojrzał na Kōfuku. Ciepłe pieczywo grzało mu dłonie od spodu papierowej torby.
— Mama zawsze mówiła, że korzenie są ważne. Pewnie dlatego.
— Ona nie żyje, prawda?
— Tak.
Zapadła chwila ciszy.
— Myślisz, że gdyby żyła, to byś nie wyjechał?
— Nie, myślę, że i tak byśmy tam nie mieszkali. Z tą różnicą, że może odwiedzałbym cię w wakacje, ale na pewno nie zostalibyśmy na stałe.
— A chciałbyś wrócić?
Chris spojrzał na wnętrze torby. Bułki były tak ciepłe, że lukier na pączku Aurory się rozpuścił.
— Chciałbym zobaczyć. Nie mam do czego wracać.
— Ej, oświadczyłeś się mojej siostrze.
Mina Chrisa była tak przednia, że Kōfuku nie mógł nie wybuchnąć śmiechem. Redeyes prychnął jak rozdrażniony kot i zarumienił się lekko.
— Miałem pięć lat! Nikt nie powinien już tego pamiętać. Maks, no! To było dawno temu i nie prawda!
— Wy-wybacz… — Uzumaki wytarł zdradzieckie łezki z kącików oczu. Odetchnął głęboko dwa razy, by nie roześmiać się ponownie. Dla pewności, odetchnął jeszcze raz.
— Poza tym, nie wiem nawet jak ona teraz wygląda, jak mógłbym uważać ją dalej za swoją narzeczoną?
— … czyli jednak byłeś z nią zaręczony.
— KŌFUKU!
Jeden wschód słońca, trzy godziny, smolista kawa, cztery kanapki i jedną drożdżówkę z jabłkiem później, gdy w salonie zostali sami, bo Calm wyszedł do pracy, a Aurora jeszcze nie wstała, Kōfuku zadał pytanie:
— Pójdziesz ze mną do Konohy?
— Pójdę.
Uśmiech Kōfuku może i nie był przesadnie szeroki, ale dosięgnął jego niebieskich oczu, które świeciły dziwnym blaskiem, którego Chris nie potrafił sprecyzować.
— Zobaczysz co się zmieniło.
— Owszem. Ale najpierw ja pokażę ci coś innego.
Uśmiech Chrisa też dosięgnął jego oczu, ale był w nich całkiem inny błysk, który sprawił, że Kōfuku coś ścisnęło w dołku. Z ekscytacji.

Etykiety: , , , , ,

Komentarze (3):

15 maja 2013 16:19 , Anonymous Sasame Ka pisze...

W sumie niby za wiele się nie dzieje, ale ten błysk w oku Chrisa na pewno nie oznacza czegoś dobrego. Może szykuje jakiś szatański plan?
Aurora - szczerze mówiąc, lubię tę istotkę i to nawet bardzo. Szczególnie w parze z bratem, są słodcy.
No i Chris wraca do Konohy, co mnie niezmiernie ciekawi. Przecież przez tyle czasu na pewno wiele się zmieniło... Na pewno będzie ciekawie :D

Pozdrawiam i życzę weny! ;)

 
15 maja 2013 19:00 , Anonymous Niah pisze...

Czasem są potrzebne rozdziały, które może nie są napakowane od góry do dołu akcją, ale pozwalają fabule znacznie pójść do przodu - i ten oto rozdział ma właśnie takie zadanie.
Ja za Aurorą szczególnie nie przepadam, ale może to dlatego, że ona na tle Chrisa i Maksa wypada dość dziecinnie. Co się dziwić, jest w końcu pięć lat młodsza i całkiem nie rozumie ich żartów/poglądów/czegokolwiek o czym mówią.
Chris wraca do Konohy - kryjcie się ludzie, póki możecie, bo od teraz będzie już tylko gorzej.
Pozdrawiam, Niah.
P.S. Jak ty to robisz, że zawsze komentujesz pierwsza?

 
17 maja 2013 15:32 , Anonymous Sasame Ka pisze...

Oh sama nawet nie wiem jak ja to robię. Po prostu wchodzę i jak jest nowy rozdział to czytam i potem komentuję. Tak samo jakoś wychodzi. :D

 

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna