15 lis 2014

[BEZRUCH] Kwestia współpracy

2 kwietnia 1980r.

Eliota Fawleya i Eliota Campbella łączyło tylko imię. Fawley był sympatycznym Krukonem o długim języku, zaś Campbell wrzutem na tyłku. James przekonał się o tym, kiedy ten skurczybyk pierwszy raz pojawił się w jego życiu.
Wybuchła wielka afera po tym, gdy okazało się, że Regulus, który powinien od wczoraj pełnić już obowiązki zakonnika, zniknął na cały dzień i wrócił dopiero pod wieczór następnego nie mówiąc nikomu gdzie był i co robił. James, który całkowicie nieoficjalnie wyraził zgodę na szybki skok między Londynem a Nowym Jorkiem, trzymał usta na kłódkę, chociaż zdawał sobie sprawę z tego, że Regulus bardzo źle zaczął swoją nową karierę. 
Najpierw potraktowanie Blishwicka Avadą (o czym nadal nikt nie wiedział. Jim przynajmniej miał taką nadzieję), a teraz nagłe zniknięcie. Do tego Mroczny Znak na ramieniu, o którym wszyscy wiedzieli, chociaż nikt nic nikomu nie mówił. Zakon był tak zamkniętą organizacją, że fakt wpuszczenia tutaj kogoś tak postronnego jak Black, po prawdzie bez powodu, wywołał ogólne poruszenie. 
James też zastanawiał się, co skłoniło starego Dumbla do takiej decyzji. Fakt bycia Śmierciożercą, dezercji z szeregów Voldemorta, (stosowanie niewybaczalnych) a ten dzieciak dostawał od dyrektora kolejne szanse, jakby Albusowi zależało na tym, by Regulus został po ich stronie. 
Może gdyby Moody nie przyprowadził wtedy aurorów do ścisłego grona członków Zakonu i gdyby Reg nie wszedł nagle do salonu w środku zebrania, wszystko inaczej by się potoczyło.
Ale nic nigdy nie idzie po myśli.
Ledwo Regulus wszedł do salonu i zorientował się w sytuacji, Eliot Campbell poderwał się ze swojego krzesła i odrzucił niewerbalnym zaklęciem Blacka na przeciwległą ścianę. Regiem zarzuciło z taką siłą, że obraz spadł ze ściany i dodatkowo uderzył go w głowę.
James błyskawicznie znalazł się przy Campbellu, przytrzymując jego rękę i wykręcając dłoń, by więcej nie celował w Blacka, bo sądząc po jego wzroku, następne zaklęcie nie byłoby już tak miłe.
— Co ty, kurwa, wyprawiasz!? — Nie tylko James był wstrząśnięty tą sytuacją. Najgorsze w tym wszystkim było, że pozostali aurorzy stanęli po stronie kolegi, a reszta Zakonu nie kwapiła się do tego, by pomóc Regulusowi. Tylko James miał o wszystkim pojęcie i nie chciał, by Blackowie stracili potomka.
— Widzę, że Zakon ma świetną renomę! — Campbell wyrwał swoje ramię z uścisku Pottera, odpychając go do tyłu. Mówił z mocnym, walijskim akcentem i każde słowo z jego ust brzmiało jak kpina. — Chodźcie, przyjmiemy wszystkich! Dzieci, staruszków, aurorów i morderców! Każdy się nada! — Pogarda, jaka biła z twarzy aurora spowodowała, że w Jamesie aż zagotowała się krew.
— Uważaj sobie, ty...
— Wystarczy, Potter. — Moody stanął między nimi, obrzucając obu karcącym wzrokiem. — Znasz go, Campbell? 
— Czy go znam? Oczywiście, że znam tego Śmierciojada! Dwudziesty dziewiąty lipca zeszłego roku, on i jego banda wywołali zamieszki na Pokątnej i zabili Kaniela Murraya! Sam widziałem, jak to ścierwo przywaliło go ścianą budynku. — Wskazał podnoszącego się z ziemi Regulusa, który posyłał mordercze spojrzenia w kierunku Eliota i nie otrzymywał cieplejszych. — Haney i Methrew mogą potwierdzić. 
— Bez bluzgania, Campbell. Tu są kobiety. — Moody spojrzał na Haneya O'Neila i Metherw Todda. Żadnego z nich James nie kojarzył ze szkoły, musieli być od niego dużo starsi. Obaj kiwnęli głowami, potwierdzając historię kolegi. — Świetnie. Black, to prawda? — Sztuczne oko Moody'ego zakręciło się jak szalone, lustrując Regulusa wzrokiem.
Black posłał Campbellowi nieprzychylne spojrzenie, po czym zerknął na Jima i dopiero wtedy odpowiedział:
— Tak. 
W salonie zrobiło się nagle tak cicho i nieswojo, że atmosferę można było kroić nożem. James nie wiedział jak się do tego odnieść i stał tak zawieszony między Regulusem, Campbellem i Szalonookim. 
Campbell wyglądał na wielce zadowolonego z siebie.
— Widzisz, szefie? Nie ma co wiązać się z tymi...
— Campbell, Black. I Potter — dodał po namyśli Moody. — Od dzisiaj pracujecie razem. Potter jest zwierzchnikiem Blacka, a Campbell Pottera. Jasne? — Żadnemu z nich nie spodobało się takie rozwiązanie. — I żeby było jasne, Campbell – Black odpowiada tylko przed Potterem.
— Szefie...
— Koniec. Wyjdźcie. Reszta informacji was nie dotyczy. 
Było widać, że w Eliocie się porządnie zagotowało, bo cała jego szyja poczerwieniała od krwi, łącznie z uszami. Nie zamierzał się więcej kłócić z Moodym i z niezadowoloną miną wyszedł z salonu. Za nim pokój opuścił czujący się nieswojo Potter, a na końcu Black, który wyglądał jakby cała sytuacja go nie dotyczyła.
Campbell złapał Regulusa za idealnie wyprasowany kołnierzyk, a Reg w tym samym momencie przyłożył mu swoją różdżkę do szyi.
— Odsuńcie się od siebie. — James odepchnął ich obu. — Zachowujecie się jak dzieci.
— Zapłacisz za śmierć Kaniela, Śmierciojadzie. Dopilnuję tego. 
— Tak samo jak pilnowałeś, by nie zginął? — rzucił mimochodem Regulus, próbując sprowokować Eliota. Tym razem mężczyzna wykazał się odrobiną cierpliwości i tylko się skrzywił. 
— Jutro, siódma rano pod Ministerstwem. Lepiej byście się nie spóźnili.
Campbell trzasnął drzwiami wyjściowymi, zostawiając Jamesa i Regulusa samych na korytarzu. Potter odetchnął głęboko i oparł się o ścianę, targając czarną czuprynę. Czuł się jak wypompowany balonik.
— Toś nas wkopał.
— Miejmy nadzieję, że nie zaprowadzi nas na śmierć jak Kaniela Murraya. 
3 kwietnia 1980r.

Lało jak cholera. Inaczej nie dało się tego nazwać. Ze względu na mugoli ani Reg, ani Jim nie mogli użyć na sobie zaklęcia rozgrzewającego i stali pod parasolami, gdy zimny wiatr owiewał ich ze wszystkich stron. James starał się powrócić myślami do ciepłego łóżka, w którym zostawił żonę, ale kolejna salwa deszczu, która zmoczyła mu spodnie, skutecznie go od tego odciągnęła.
— Zawsze jest paskudna pogoda, gdy gdzieś z tobą wychodzę, Black.
— Powinniśmy skończyć te potajemne randki, Potter, póki nie mamy zapalenia płuc. — Reg starał się zażartować i przy jego monotonnym głosie wyszło to nawet nieźle, ale zmarznięty Jim nie był w stanie docenić dobrego żartu. — Mam wrażenia, że ten dupek nas wystawił.
— Możesz winić tylko siebie. — James przeskoczył kilkakrotnie z nogi na nogę, by się rozgrzać. — Powiesz mi, jak to było z tym Kamilem Marrym? 
— Kanielem Murrayem — poprawił go Regulus, wkładając lewą dłoń do kieszeni w poszukiwaniu różdżki. — Właściwie to nijak. Mieliśmy odwrócić uwagę aurorów od eskortowania kogoś z Francji do Anglii, by druga drużyna mogła przejąć tę osobę. Nie mieliśmy w zamyśle robienia nikomu krzywdy. Ot, wypad do miasta, wysadzenie kilku koszy na śmieci. Tylko, że wtedy pojawił się Campbell z Toddem, O'Neilem i właśnie Murrayem. Nas było tylko trzech na czterech aurorów, więc jasne było, że ktoś będzie musiał walczyć z dwoma naraz. — Regulus na chwilę zamilczał. — Mój kolega walczył z Campbellem i nie zauważył, że Todd zachodzi go od tyłu. Nie chciałem, by zginął, więc trafiłem Bombardą w najbliższy budynek, by pozbyć się Murraya i pobiegłem mu pomóc. Aż do wczoraj nie wiedziałem, że ta ściana go zabiła. 
— Kto był tym kolegą, Black? — Regulus milczał. — Wiesz, że będziesz musiał o tym w końcu powiedzieć? Lepiej powiedz teraz, to będzie kolejny nasz sekret. Przynajmniej będę wiedział, dlaczego kryję ci dupę.
— Nie spoufalaj się. — Z Regulusa jeszcze wychodziły typowo arystokratyczne cechy i odzywki, których James nie znosił.
— Nie spoufalam się, Black. Robię to ze względu na Jenę, nie ciebie. 
To ostatecznie uciszyły Regulusa i jest urażoną pańską dumę.
Campbell zawitał do nich dopiero po kolejnych dwudziestu minutach informując ich oschłym tonem, że chce, by znaleźli dla niego wszystkie informacje związane z punktami mocy jak najszybciej i oddali mu te zapiski najlepiej następnego dnia. 
Ani Regulusowi, ani Jamesowi nie podobała się wizja całego dnia spędzonego przed księgami, które i tak nie wniosą niczego nowego do sprawy, bo wszystkie ważne informacje zostały zawarte już w raporcie doręczonym Moodyemu do rąk własnych. Niestety, wzmianka o tym tylko zdenerwowała Campbella na tyle, że kazał im dostarczyć te dokumenty tego samego dnia pod wieczór.
Nie mając większego wyboru, James i Reg wrócili do kwatery, a na poprawę humoru Regulus zaproponował kupienie po gorącej, słodkiej bułce. 
Tak jak się spodziewali, nie znaleźli nic ciekawego. Regulus więcej wniósł do raportu z tego, co usłyszał od Jeny, niż z tego, co wyczytał w starych, zbutwiałych tomach.
— Te książki są strasznie słabej jakości. Przydałoby się coś pokroju „Pradawnyjej Magiki” albo „Spisu zjawisk niewyjaśnionych”. Śmiem twierdzić, że „Historia Hogwartu” ma w sobie więcej pożytecznych informacji. — Regulus odchylił się na krześle rozmasowując nasadę nosa. Zajrzał do swojego pustego już kubka po kawie i odstawił go z rezygnacją na stolik.
James zniknął gdzieś w gąszczu kartek i dzikich rysunków, które poczynił dla zabicia czasu i odpoczynku od niezrozumiałych tekstów pisanych maczkiem, które męczyły jego oczy. Okulary leżały gdzieś na boku, podczas gdy ich właściciel walczył z sennością.
Regulus parsknął krótko, spoglądając na niego.
— Co cię tak bawi?
— Zawsze myślałem, że masz jakąś dziwną, niesymetryczną twarz przez te okulary, a okazuje się, że jednak wyglądasz jak człowiek. 
James potargał włosy w zamyśleniu, zastanawiając się jak odpowiedzieć na taką szczerą i właściwie miłą wypowiedź ze strony Regulusa, które nie zdarzały się zbyt często.
— Jak byłem mały i dopiero zaczynałem mieć problemy ze wzrokiem, czasami zabierałem ojcu okulary, by pograć z Jeną w Quidditcha u niej w ogródku. Były na mnie za duże i zajmowały pół mojej twarzy. Wyglądałem w nich jak taka mała mucha z roztrzepanymi włosami. — Udało mu się wywołać uśmiech na twarzy Blacka. 
Regulus i Syriusz byli podobni. Na pewno podobnie się uśmiechali, jeżeli w grę wchodziły szczere uśmiechy. Typowe suszenie zębów, które zawsze prezentował Syriusz, było głównie pokazowe. Gdy coś go rozbawiło, uśmiechał się delikatnie, unosząc same kąciki ust, a całe jego szczęście było w oczach.
Jego brat w tym momencie był do niego bardzo podobny, gdy delikatnie uniósł kąciki ust i spojrzał niewidzącym wzrokiem na zapisane kartki, prawdopodobnie wyobrażając sobie małego Jamesa-muchę i Jenę grających w Quidditcha. 
— Dużo wiesz o książkach, prawda? — zapytał mimochodem Jim, zerkając na Regulusa. Black spojrzał na niego uważnie. — Chodzi mi o to, że ja nie potrafiłbym wymienić tytułów książek, które przeczytałem dzisiaj, co dopiero przywołać jakieś z pamięci, które nie były podręcznikami.
Black zastanowił się chwilę.
— Nie tyle co się znam, co dużo książek przeczytałem. Z Syriuszem byliśmy najmłodszymi dziećmi w rodzinie — dodał po chwili. — Dlatego nie miał się kto z nami bawić. W okolicy nie mieszkało zbyt wiele czystokrwistych rodzin, by nasi rodzice pozwalali nam do nich wychodzić, więc bawiliśmy się razem. Gdy była brzydka pogoda szliśmy do biblioteki w domu i czytaliśmy książki. Opowieści o piratach i Indianach szybko nam się skończył, więc czytaliśmy wszystko, co było pod ręką. Nasz ojciec, jak przechodził, to sprawdzał czy w książkach nie ma żadnych uroków, i dalej szedł pracować. 
— Ja, jak się nudziłem i nie chodziłem do Jeny, czasami pomagałem robić mamie ciasta w kuchni. Robiliśmy muffiny i ozdabialiśmy je lukrem. Moje zawsze były krzywe, a posypka spadała z ciasteczka. — James uśmiechnął się na to wspomnienie. — Nie robiliście z matką ciastek?
— Żyjesz we wspaniałym świecie, Potter. Nie, nie robiliśmy muffinów, bo nasza matka nigdy nie schodziła do kuchni ani nie gotowała. Zajmowała się domem, ale w senesie dyrygowania, co ugotować na obiad i czy należy uprać pościel, nie fizycznej pracy — wyjaśnił spokojnie.
— I to robiła przez cały dzień?
— Plotkowanie i urządzanie podwieczorków jest pracochłonne.
— Cieszę się, że moja mama nie przestrzegała aż tak etykiety i nie bała się mąki. — James wzruszył ramionami. — Czyli nie spędzaliście z nimi czasu? 
— Mama uczyła mnie i Syriusza śpiewać — wyznał Reg.
Jim otworzył szerzej oczy.
— Umiesz śpiewać? 
— Kiepsko. Syriuszowi wychodzi to dużo lepiej. Ja gram na pianinie i trochę na gitarze. Potter? — Regulus poczuł się zaniepokojony cielęcym wzrokiem, którym James się w niego wpatrywał.
— Em, wybacz. Myślałem, że w takich stricte czystokrwistych domach to uczycie się jak być snobami czy coś. — Black uniósł jedną brew. — Czego się jeszcze uczyliście?
— Mówić po francusku.
— Wiem, że mówicie po francusku, w końcu tam mieszkacie. Chodziło mi czego uczą się Paniczowie?
— Mówię – francuskiego. Potrafiliśmy mówić po francusku zanim nasza matka wyszła za Frana. Uczono nas jeszcze tańca i ogólnie pojętego savoir-vivre. Jak zachowywać się w towarzystwie, jak rozmawiać z osobami starszymi od nas. Tego typu rzeczy. O muzykę dopominał się Syriusz. Mieliśmy taką szafę grającą w domu, która wygrywała starą pieśń Blacków. Syriuszowi się bardzo spodobała, więc poprosił matkę, by nauczyła go słów, później okazało się, że dziadek potrafi grać na pianinie, więc mnie nauczył i tak to wyglądało.
James po raz pierwszy poczuł, że nie rozmawia z paniczykiem, gorszą wersją Syriusza, a z normalną osobą, która wychowywała się w innych warunkach niż on, ale wcale nie pochodziła z kosmosu. Tak po prawdzie, Reg i sami czystokrwiści wydali mu się bardziej ludzcy niż kiedykolwiek wcześniej.
— Wystarczy, Potter. — Regulus uniósł dłoń. — Koniec o mnie, powiedz coś o sobie.
Jim wątpił, by Regulusa faktycznie interesowało jego dzieciństwo, czy nie pyta tylko i wyłącznie z uprzejmości, ale mimo to się uśmiechnął. Zawsze mogło chodzić też o Jennefer, ale każdy powód do nieprzeglądania ksiąg był dobry. 
— Nie uczyłem się francuskiego, okropnie śpiewam i umiem zatańczyć tylko prostego walca, którego tańczyłem z Lily na naszym weselu, ale mój ojciec nauczył mnie grać w Quidditcha i zabierał mnie i mamę co roku na mistrzostwa. Zazwyczaj jeździła z nami Jena z rodziną. Jakoś to tak się złożyło, że dużo rzeczy robiliśmy razem, jak dalsza rodzina, ale to chyba tylko dlatego, że byłem sam i z nudów ciągle biegałem do Selwynów pobawić się z ich dziećmi. To były jeszcze czasy, gdy z Christopherem dało się spędzić więcej niż dziesięć minut sam na sam. — Jim zaśmiał się, a Regulus uśmiechnął jednym kącikiem ust. Starszy brat Jeny wraz z biegiem lat zrobił się bardzo gburowaty, a odznaka prefekta Slytherinu, która w późniejszym czasie zamieniła się z odznakę prefekta naczelnego sprawiła, że woda sodowa uderzyła mu do głowy i zrobił się strasznym gburem. — Wysadzaliśmy doniczki, goniliśmy koty sąsiadów, wybijaliśmy kaflami okna, całkowicie przez przypadek — zaznaczył, gdyby to było niejasne (jasnym było, że taki chochlik jak Jim, niczego nie robił przez przypadek). — Było zabawnie.
— Jena nie opowiadała mi o swojej zbójeckiej przeszłości.
— To ona wybiła większość okien.
— Kłamiesz.
— Gdzieżbym śmiał.
Cienka nić porozumienia pomiędzy nimi powoli zaczęła się wypalać i całkiem by zgasła, gdyby Remus nie przyszedł do nich z ciepłym kakao.
— Musicie być zmęczeni. — Postawił kubki przed nimi. Regulus tęsknie zerknął na pusty kubek po kawie. Kakao nie dawało tyle energii, co porządna dawka kofeiny. Poza tym, kakao było dla małych chłopców. — Znaleźliście przynajmniej coś ciekawego? — Dosiadł się do nich, przeglądając kartki.
— Nic ponadto, co już wiedzieliśmy. Nadal nie wiemy skąd się biorą te punkty, ani do czego tak naprawdę służą. Mamy tylko swoje przypuszczenia. — Jim założył okulary i siorbnął kakaa. — Chcesz nam pomóc? 
— Na wiele bym się wam nie przydał. Przyszedłem was ostrzec, że Campbell jest już w hallu i niedługo was odwiedzi. Zadowolony to on nie jest. 
— Tylko na to czekaliśmy. — Regulus zrezygnowany sięgnął po swój kubek.
Campbell rzeczywiście nie był zadowolony, gdy wszedł do pokoju. Jim pokusiłby się o stwierdzenie, że był wściekły do granic możliwości. Zrobił się purpurowy, jego błękitne oczy jakby zbladły, a mokre mysie włosy przykleiły się do czoła, wyglądając jak malutkie macki.
— Wyobraźcie sobie co się stało... — Podszedł do nich powoli. — Wysłałem ludzi, by przejrzeli teren posiadłości Blishwicka. Wiecie co tam znaleźli? Wielkie, paskudne monstrum leżące na środku dziedzińca! — wrzasnął tak mocno, że cudem nie opluł siedzącego przed nim Jamesa. — Ale to nie wszystko. Okazało się, że to monstrum to Albrecht Blishwick w nieco zmienionej odsłonie. Zabity przez Avadę Kedavrę.
W tym momencie w pokoju zrobiło się zimniej. Campbell mierzył wzrokiem siedzącego do niego profilem Regulusa, jakby chciał go zmusić do przyznania się do winy. 
— Sugerujesz, że ktoś był tam po nas i dobił potwora? — James stwierdził, że w niektórych przypadkach nie można być szczerym.
— Dobiło? Kpisz sobie ze mnie, Potter? Nikogo więcej oprócz was nie było tam od lutego! Który z was użył niewybaczalnego? Lepiej byście się przyznali zanim obu was zamknę. 
— Nie możesz nas zamknąć. — Potter szedł w zaparte.
— Słucham!?
— Jesteśmy twoimi podwładnymi. Jesteśmy twoją drużyną. To źle wpłynie na twój wizerunek. Kurde, stary, dostałeś ludzi pod sobą i od razu ich do Azkabanu wysłałeś? Nikt nie będzie chciał z tobą pracować. — James pokręcił głową. — Poza tym, przecież Ministerstwo nic oficjalnie o tym nie wie, więc jaki podasz im powód, bez zdradzania działalności zakonu? Moody'emu by się to nie spodobało. Taki sabotaż, ze strony jego własnego człowieka? Nie za dobrze to wygląda. 
Nozdrza Campbella chodziły szybko, zapowiadając nadchodzący wybuch wściekłości. Eliot nacisnął nasadę nosa i postarał się uspokoić.
— Od dzisiaj żaden z was nie wyjdzie z tego budynku bez mojej zgody. Zamknij się, Potter. — Uprzedził Jima. — Skoro zachowujecie się jak bestie, będziecie tak traktowani. 
Powiedziawszy to, zgarnął wszystkie kartki ze stołu – łącznie z rysunkami Jamesa – i wyszedł z pokoju. Regulus i James zostali sam na sam z Remusem, który zdecydowanie nie powinien tutaj być w takim momencie.
Lupin, widząc że żaden z nich nie kwapi się do zaczęcia rozmowy, wstał bez słowa i wyszedł. James miał bolesną świadomość tego, że Huncwoci rozpadli się jeszcze bardziej, bo oprócz Syriusza stracili właśnie Remusa. 
Przez następne kilka dni obaj grzecznie wykonywali zlecane przez Campbella polecenia, nie rozmawiając ze sobą, jeżeli nie było to absolutnie konieczne i wychodząc najdalej do kuchni czy do łazienki.
James nienawidził cichych dni i wiedział, że jeżeli on nie zacznie rozmowy, Reg tym bardziej tego nie zrobi, ale sam czuł, że to było niesprawiedliwe, że przez jedno zaklęcie Blacka został uziemiony w bazie (Lily już chciała się zrywać i przyjeżdżać do niego, gdy tylko o tym usłyszała, ale udało mu się ją uspokoić. Nie wiadomo tylko na jak długo) i stracił Remusa. Cały czas gdzieś z tyłu głowy kołatała mu się myśl, że Regulus uratował mu wtedy życie i gdyby nie Avada, zostałby tylko workiem kości i to był jedyny powód dla którego jeszcze nie rzucił tego wszystkiego w cholerę.
Gdyby Syriusz tutaj był, wszystko potoczyłoby się inaczej. Syriusz nigdy nie posunąłby się do czegoś takiego. Walczyliby z Jamesem ramię w ramię, do ostatniej kropli krwi, jak na Huncwotów przystało. 
Życie byłoby łatwiejsze, gdyby Syriusz był Gryfonem. Ta myśl nie była wcale przyjemna, ale nawiedzała umysł Jamesa coraz częściej. Wierciła jakąś potworna dziurę, której James za wszelką cenę chciał się pozbyć, a nic mu na to nie pozwalało.
Już za czasów Hogwartu żałował, że ktoś pokroju Antonina Dołohowa czy tego paskudnego Severusa Smape'a może spędzać więcej czasu z Syriuszem niż on, jego najlepszy przyjaciel. Momenty, w których Syriusz musiał wracać do lochów, do tego gniazda węży, które całkowicie go nie rozumiały, sprawiały, że James czuł się potraktowany bardziej niesprawiedliwie niż to mogło być możliwe. Jasne, Lunio i Glizdek też wracali do swoich domów, ale James wiedział, że na Lupina czekał Pokój Wspólny wypełniony półkami na książki, ciepła herbata, koc i miejsce przy kominku, a Peter zajdzie do kuchni po górę pączków, które zje w gronie innych Puchonów. A co mógł zrobić Syriusz? Wrócić do tych niewdzięcznych gadów, które będą z niego szydzić i wypominać mu, że zadaje się z mugolakami, jakby to było coś złego. 
Na szczęście był jeszcze Regulus, z którym James się nie przyjaźnił, ale wiedział, że gdy oddawał Syriusza w jego ręce, to wszystko będzie dobrze. Działało to w obydwie strony.
Teraz bałby się oddać Regulusa w ręce jego brata, bojąc się, co się wydarzy. 
Wraz z nadejściem maja pogoda się rozpogodziła, słońce częściej zerkało zza chmur i zrobiło się naprawdę przyjemnie. Obaj, Regulus i James, łapali się na tym, że coraz częściej zerkają w okna, marząc o przejściu się przez park czy posiedzeniu przy fontannie – wyjściu z tego zawilgotniałego domu. 
Właściwie był to hotel położony na obrzeżach Sutton, co Regulus określał mianem „Wielkiej dziury Londynu”, ponieważ nawet metro tędy nie jeździło, co boleśnie odczuli, gdy Campbell kazał im minimum dwa razy w tygodniu jechać do ścisłego centrum do Ministerstwa i kategorycznie zabraniał używać magii w obecności mugoli (za pierwszą deportację dostali burę dopiero dwa tygodnie później i przynajmniej wyśmiali Campbella i jego źródła informacji). 
Regulus nie znał się w ogóle na środkach transportu oprócz taksówek, a Jamesa Lily nauczyła kiedyś korzystać z metra, chociaż żaden z nich nie wiedział jak obchodzić się z mugolską walutą. Reg miał jeszcze swoje dylematy moralne, że musi zniżać się do podróżowania w ten sposób, ale nie miał zbyt wielkiego wyjścia, więc któregoś razu zwyczajnie kupili mapkę i postanowili dojść do pierwszej stacji metra i pojechać dalej do centrum. 
To, że Campbell sobie na nich poużywał, było mało powiedziane. Zgubili się całkiem w mieście i stawili na umówionym spotkaniu po trzygodzinnym spóźnieniu. Ich tłumaczenia doprowadziły Eliota do napadu śmiechu.
— Czystokrwiści. Zabierz im magię i kończą z ręką w nocniku. — Ani Regulus ani James tego nie skomentowali, chociaż Jimowi cisnęło się na usta kilka niemiłych uwag. — Chodźcie, pójdziemy na obiad.
Black i Potter wymienili zdziwione spojrzenia i nieufnie poszli za Campbellem. Jim prawie że wepchnął Regulusa do Burger Kinga. Arystokratyczny nos Blacka, nie przyzwyczajony do zapachu zjełczałego oleju i przypalonego mięsa, został skrzywdzony, co idealnie wyrażała mina właściciela. 
James nie mógł przyznać tego, że miny Regulusa go nie bawiły, bo były wręcz komiczne, a gdy Campbell, zapewne z dobrej woli, postawił przed Blackiem zestaw Whoopera, James mało nie umarł ze śmiechu, gdy Reg zrobił minę skrzywdzonego psa.
— Ja podziękuję... — Black odsunął od siebie plastikową tackę, po czym skierował się do wyjścia. Trzymał ręce blisko siebie, by niczego nie dotknąć w obawie przed zarazkami i wszechobecnym brudem.
Potter nie miał tego rodzaju problemów i rozbawiony pogryzał frytki. Jeszcze za czasów Hogwartu, gdy przyjechał do Syriusza na wakacje, wymknęli się do mugolskiego Paryża. Tam między innymi zasmakowali w szybkim, mało zdrowym jedzeniu (skosztowali też wielu kolorowych drinków i wrócili do domu nad ranem przyozdabiając po drodze trawniki sąsiadów różnymi niespodziankami – niemniej jednak, Jim wyparł to wspomnienie z pamięci).
— Delikatne to paniczątko. — Eliot wgryzł się w swoją kanapkę z taką pasją, że ketchup popłynął mu po palcach. — Całkowicie nie przystosowane do pracy w terenie. 
— Nie potrzebna mu ta umiejętność skoro cały czas siedzimy w kwaterze i wdychamy kurz. — Jim pokusił się o bardziej śmiałe stwierdzenie, zezując na Eliota znad frytek. O dziwo Campbell się nie obraził.
— Niedługo może się przydać. — Wziął kolejny kęs. — Moody dał mi cynk, że Śmierciożercy mogą mieć jakieś dojścia w mugolskim Londynie. Potrzebuję czujek, które patrolowałyby okolice „Dziurawego kotła” i sprawdzały, kto zapuszcza się w niepożądane tereny. Ministerstwo pilnuje teraz wszystkich magicznych anomalii i ściga każdego, kto deportuje się do własnego kibla. — Eliot wytarł usta serwetką i rzucił ją niedbale na stół. — Bardzo możliwe, że ten ktoś może pracować też w Ministerstwie i gdy zadowolony wraca do swojego mugolskiego mieszkania, na boku umawia się już z jakimś ścierwem. 
— Rozumiem, ale skąd pomysł, że ja i Regulus...
— Jak sam powiedziałeś, jesteście moją drużyną, Potter. Potrzebujecie jakiś pieniędzy?
— Nie.
— Mówię o funtach.
— O czym?
Campbell wywrócił oczami.
— Pieniądze mugoli. Funty. Kojarzysz? Och, oczywiście, że nie kojarzysz. Nie ważne. Gdy pójdziecie do Gringotta, wymienią wam galeony na funty. Kupcie trochę zwyczajnych ubrań. Szczególne Black. Cały wydział aurorski nie ma tylu garniturów, co on.
— Campbell. Regulus od miesiąca jest regularnym zakonnikiem. Nie było go na żadnym spotkaniu Śmierciożerców. Jest na ich czarnej liście. Poczekaj. — Powstrzymał Eliota ręką od przerwania mu. — Nie jestem ślepy. Widzę jak się ogląda na ulicy, jak omija znajome uliczki. Myślisz, że Sam-Wiesz-Kto pozwoliłby na dezercję w swoim oddziale? Nie możesz tak po prostu kazać Regulusowi wejść do Gringotta i wypłacić pieniędzy, bo sami nie wiemy, kto tak naprawdę jest po jakiej stronie. Podejrzewam, że jego skrytka jest monitorowana i tylko czekają, aż zabranie mu pieniędzy.
Auror chwilę analizował wszystko w myślach. 
— W takim razie mam inny plan.
7 maja 1980r.

— To zły plan.
— Potter, jak ty strasznie marudzisz.
— Cholera, Reg, gorszego planu nie widziałem!
— Nagle stawiasz Blishwicka w jasnych barwach?
— Nie zaczynaj.
— Tylko pytam.
James przyjrzał się, jak Regulus poprawia kamizelkę i mankiety koszuli. Jego ruchy były automatyczne i precyzyjne. Obciągnięcie, przekręcenie, wyrównanie. Całkiem jak w zegarku.
O czym ty myślisz, Jim? Potter przetarł twarz rękami. Stali właśnie na zapleczu Dziurawego Kotła i czekali aż Regulus się wyszykuje. James był pełen obaw co do planu Campbella, a Reg, ten cholerny wąż, nie dość, że się zgodził z tym parszywym aurorem, to jeszcze wyglądał jakby nie mógł doczekać się wyjścia na Pokątną. 
Pokątna
Dzisiaj było na niej dziesięciu zakonników, który mieli pilnować bezpieczeństwa wabika w postaci Regulusa. W ich skład wchodziło między innymi trzech aurorów, których kolegę Reg zabił w zeszłym roku. 
Jim był pełen najgorszych przeczuć.
— Łosiu?
— Nie mów tak do mnie. 
— Więc nie patrz na mnie takim durnym wzrokiem.
— Coś powiedział...?
Regulus położył mu rękę na ramieniu. Sygnet Blacków, jak na złość, odbił światło z dworu prosto w jamesowe oko.
— Tym razem to ty pilnuj moich tyłów.
Jim zacisnął usta w wąską linię, zbierając w głowie jakieś sensowne słowa, ale nic nie przychodziło mu obecnie do głowy. 
— Jasne. Powodzenia. — Całkiem odruchowo i trochę głupio objął Blacka, klepiąc go po plecach. Były Ślizgon spiął się, zakłopotany sytuacją, ale także klepnął Jamesa i odsunął od siebie. Bez słowa wyszedł z zaplecza. W tym momencie Jim poczuł ucisk w żołądku. 
Na początku wszystko wyglądało dobrze. Regulus chodził po Pokątnej, robiąc zwykłe zakupy – kupił Proroka, zatrzymał się przy gablocie z miotłami, poszedł do apteki kupić składniki na eliksir pieprzowy...
Do tej pory najbardziej podejrzaną osobą wydała się Marlena McKinnon, która o mało nie zdzieliła Regulusa swoją torebką, biorąc go za Syriusza, ale na szczęście obyło się bez rękoczynów, chociaż Jamesowi ręka zadrżała, by nie strzelić w dziewczynę jakimś zaklęciem ogłuszającym. 
A później Regulus spotkał grupkę swoich znajomych ze szkoły – Dołohowa, Avery'ego i Mulcibera. Na początku wyglądało to na luźne spotkanie, dopóki mężczyźnie nie zaczęli skrupulatnie otaczać Blacka i odciągać go w stronę Śmiertelnego Nokturnu.
Co ten Campbell sobie myśli? Już teraz, w tym momencie powinni zacząć atakować, bronić Regulusa, a nie pozwalać mu iść na teren, gdzie nie było żadnego...
— O cholera...
James opuścił swoją pozycję i wyszedł z jednej z kamienic kierując się w kierunku, w którym Avery i reszta prowadzili Regulusa. Powinien się domyśleć już wcześniej, że Campbell nie bez przyczyny wybrał Regulusa do tego zadania. On chciał się na nim odegrać za Kaniela Murraya. Czemu Jim na to nie wpadł? Był takim skończonym idiotą!
Czwórka Ślizgonów zniknęła w jednym z zaułków. James przyśpieszył kroku, przeciskając się poprzez tłumy podejrzanych czarodziejów na Nokturnie, próbując wypatrzeć w tłumie Blacka.
I w tym momencie kamienica wybuchła. 
Cegłówki wystrzeliły w powietrze niczym małe fajerwerki, trafiając w ludzi, szyldy i inne budynki. Jedna z nich trafiłą Jamesa prosto w prawy bark, niebezpiecznie blisko głowy. Bez siniaka się nie obędzie, jak nie lepiej.
James od razu wbiegł do częściowo zawalonej uliczki i zaczął się nerwowo rozglądać za Regulusem. Gdy wypatrzył kilka błysków przedzierających się przez kłęby kurzu, na oślep wbiegł wprost między walczących. Musiał stworzyć dwie tarcze pod rząd, gdy Mulciber i Avery zaatakowali go prawie w jednakowym momencie. 
Dołohow gdzieś zniknął, ale James nie zamierzał narzekać. Stanął naprzeciwko Mulcibera i bez mrugnięcia okiem posłał w niego trzy niewerbalne, jedno po drugim. Mulciberowi udało się odbić dwa z nich, a trzecie posłało go kilka metrów dalej w gruz. Odwdzięczył się za to Jamesowi zgrabną klątwą, która minimalnie musnęła policzek Jamesa, sprawiając ból, jakby ktoś wypalał mu skórę gorącym prętem. 
Były Ślizgon już podnosił się z klęczek, mierząc do Jamesa czymś pokroju Sectumsempry, gdy Avery niespodziewanie wyleciał w powietrze z głośnym krzykiem, a różdżka Mulcibera została wyrwana z jego ręki i pochwycona przez Regulusa.
Incarcerous. — Jim spętał Mulcibera i odetchnąłby z ulgą, gdyby nie piekąca rana na policzku. Miał wrażenie, że się powiększyła. — Regu... 
Gdy odwrócił się w stronę Blacka, okazało się, że za nimi stała postać w ciemnym płaszczu i masce z krzywym uśmiechem. Śmierciożerca mierzył z różdżki do Regulusa. Jim miał nadzieję, że wróg jeszcze go nie zauważył i uniósł własną różdżkę.
Redu... 
— Nie! Jim, stój! — Regulus stanął dokładnie pomiędzy Śmierciożercą, a nim, zasłaniając wroga własnym ciałem. — Proszę, Jim, nie rób tego. 
Regulus był blady, chorobliwie blady, a jego ręce się trzęsły, ale wzrok był nieustępliwy i James był pewny, że rzuciłby mu się pod różdżkę, gdyby Potter zdecydował się jednak zaatakować. 
Śmierciożerca z tyłu nawet się nie poruszył. Nie opuścił też różdżki, ale nie zamierzał atakować. Przynajmniej nie Regulusa. Jamesa frustrowało, że przez tę durną maskę nie wiedział z kim miał do czynienia. 
— Czemu go bronisz?
Reg nie miał nawet chwili na odpowiedź, bo w zaułku pojawili się pierwsi zakonnicy, jeszcze nie zorientowani w sytuacji, ale gotowi do ataku. Śmierciożerca, drgnął, zamienił się w czarny dym i przeleciał obok nich, zabierając po drodze Mulcibera. Ani jedno zaklęcie po drodze nie dało rady go trafić.
James podszedł do Regulusa i tym razem to on złapał go za kołnierz.
— Kto to był?
— James...
— Mów. Kto?
Regulus wyswobodził się z jego uścisku i powiedział na tyle cicho, by tylko Jim go usłyszał.
— Barty. Barty Crouch.
Jakim cudem był takim idiotą? Przecież to było oczywiste. Barty – najlepszy kumpel Rega. Nawet Syriusz żalił się w żartach, że Crouch ściąga mu brata na złą stronę. I okazało się, że była naprawdę zła.
— Przy sprawie Kaniela Murraya to też był on? — Regulus bezgłośnie kiwnął głowa. — Cholera...
Jim złapał Regulusa za ramię, ciągnąc w stronę zakonników i wściekłego Campbella.
— Twój policzek...
— Później. Mam tutaj kogoś do opieprzenia.
Gdy doszli do Eliota, ten nie szczędził słów na Jamesa.
— Czyś ty zwariował!? Zniszczyłeś całą misję, ty nadpobudliwy idioto! Kazałem ci czekać w umówionym miejscu!
— Czekać? Czekać na co, kurwa!? Przecież ty posłałeś go na śmierć! Gdybym nie interweniował, z Blacka zostałaby kupka kurzu, ty sukinsynu! Przyznaj, chciałeś się odegrać! — James popchnął Campbella do tyłu. Eliot odwdzięczył mu się tym samym, a po chwili wywiązała się szarpanina. Regulus złapał Jamesa pod rękami, uniemożliwiając mu rzucenie się na przełożonego, a O'Neil i Todd przytrzymali Campbella. — Czym ty się różnisz od Śmierciożerców, co? Hę!?
— James, uspokój się. — Black stanowczo odciągnął Pottera na bok i postawił. — Tylko narobisz sobie kłopotów.
— Ale ten sukinsyn...
— Wiem. Uspokój się, wiem, co chciał zrobić. Ale nic się nie stało, prawda? Więc się już uspokój.
Z lewej strony usłyszeli jęknięcie i dopiero teraz spostrzegli, że pod gruzami leży Antonin Dołohow z krwawiącym czołem. Mężczyzna podniósł wzrok, zerkając na nich.
— Regulus...?
Black zacisnął usta w wąską linię, a ręce w pięści.
— Mój brat ci ufał. Syriusz wierzył, że nie zrobisz nic głupiego, a ty jak to cielę poszedłeś za nimi. 
— Reg...
— Zamknij się. — Regulus kopnął Dołohowa, pozbawiając go przytomności. — Wracajmy do kwatery. Dość wrażeń na dzisiaj.
— Ała!
James zacisnął ręce na kolanach, gdy Regulus pozbywał się pozostałości klątwy z jego policzka. Jim dowiedział się, że to klątwa, gdy podczas powrotu do kwatery nagle stracił władzę w ustach. Później zobaczył swoją twarz w szybie sklepowej. Jego policzek był czarny jak spalona rana i popękany. Miał nadzieję, że Black doprowadzi go do stanu używalności i Jim będzie mógł pokazać się Lily wieczorem.
— Jeszcze chwilę.
Na domiar złego bark w który dostał cegłówką był cały opuchnięty, a Episkey nie pomagało, więc Regulus na razie go zostawił, obiecując zapytać kogokolwiek o maść na stłuczenia.
Sam nie wyglądał dobrze. Jego łuk brwiowy był rozcięty, a włosy podpalone z jednej strony na końcach. Koszula z białej zrobiła się żółtoszara a marynarkę zgubił jeszcze na Pokątnej. Przynajmniej teraz do siebie pasowali.
— Jak wyglądam?
— Lepiej niż Snape.
— A dasz radę sprawić, bym wyglądał lepiej niż Syriusz?
— Jestem tylko człowiekiem, Potter. Nie umiem naprawiać błędów natury.
— To teraz już nie Jim?— Reg spojrzał na niego uważnie. — Na Nokturnie nazwałeś mnie Jimem kilka razy. Po tym, jak wróciliśmy od Blishwicka też to zrobiłeś.
— To takie niespodziewane?
— Wolę Jima niż Łosia.
Regulus uśmiechnął się lekko.
— Nie masz na co liczyć, Łosiu.

Etykiety: , , , ,

Komentarze (17):

15 listopada 2014 21:10 , Anonymous Anonimowy pisze...

Był wrzodem na tyłku, chyba że chodzi Ci o wrzucanie kogoś gdzieś. c:

 
16 listopada 2014 11:44 , Blogger A. pisze...

Jestem wręcz zatrważająco szybko jak na moje tradycyjne obroty! Dzisiaj to ja serio, serio chyba mało mam do powiedzenia.
Na zawsze już ukradłaś stare znaczki, które oznaczały czas? Nie to, żebym nie lubiła dzieciaków na zdjęciu (Reg i Syriusz?), ale na tamtych zawsze miałam zgadywankę :D
Ależ w rozdziale dużo Jamesa i Regulusa. Jej, chyba zacznę podziwiać ludzi, którzy potrafią Jimem operować, bo najtrudniej mi się nim pisze i pewno lipnie wychodzi. W każdym bądź razie, skapnęłam się, że akcja ma miejsce w ’80, znaczy, że niedługo nam się Harry urodzi (a raczej by się urodził, gdyby ktoś nie skakał po linii czasowej). To znaczy, że synek Rega jest starszy od Harry’ego? No bo Jena wyjechała już w ciąży i chyba nie widziała Rega przed porodem, nie?
W ogóle to w rozdziale jest całkiem fajna relacja Jamesa i Regulusa, no i chłopaki sporo sprowadzają do Syriusza, który się nie pojawia osobiście, ale jest (a właśnie on jest na jakiejś misji?).Strasznie denerwuje mnie określenie Łosiu - jest żałośnie opkowe, tak jak Łapciu i te inne dzikie twory jakby jedna ksywka nie wystarczyła. Bez sensu. Ach no i jeszcze Jena również została wmieszana w tę całkiem ciekawą ekipę, chociaż również nie zawitała osobiście.
Pojawienie się Croucha jakoś nieco po mnie spłynęło. Znaczy chodzi o świadomość, że to akurat on, bo jakoś nigdy nie interesował mnie za bardzo. No i dość dziwne jest to zachowanie i Rega i Croucha, bo są teraz wrogami - Reg zasłania Croucha, a on mam wrażenie, że się podśmiewa, takie to jakieś mało fajne w stosunku do Blacka.
W ogóle to Regulusa rodzice czasem nie wydziedziczyli za współpracę z Zakonem? Albo, gdy się dowiedzą? W końcu tam są same szlamy i zdrajcy krwi, a właśnie: czemu Syriusza wydziedziczyli? Bo wspominasz o dziedzicu Blacków w kontekście Regulusa. Chyba, że cichcem zabiłaś Syriusza (w sumie to James coś tam marudzi, że nie ma Blacka, coś o rozpadzie Hunców, ale Remus tylko sobie wyszedł z pomieszczenia, więc myślałam, że to nic takiego, ale teraz... serio go zabiłaś offscreen?). A Remi to jakiś taki niemrawy trochę jest - jakby rzeczywiście coś się zepsuło.
W niektórych momentach widać, że favujesz Rega - wtedy, gdy komuś docina i ten ktoś nie umie odpowiedzieć. Niby kwitujesz to, że nie chce się z nim sprzeczać, ale i tak jest to jasne jak słońce.
Ciekawostki:
musieli być od niego dużo starci - starsi
cudem nie opluł siedzącego pod nim Jamesa. - Campbell siedzi na Jimie? Co tam się dzieje?
przy tej rozmowie. Lupin, widząc że żaden z nich nie kwapi się do zaczęcia rozmowy - powtórzenie.
Był Ślizgon spiął się - były
chodził o Pokątnej robiąc - po, przecinek zjadłaś, smacznego :D
która minimalnie musnęła policzek Jamesa, który - powtórzenie
podszedł do Ragulusa - aa jakiś nowy bohater!
Wiec się już - ktoś zwołał wiec, będzie wojna ^^
Jim dowiedział się, że go klątwa, gdy nagle stracił władzę w ustach i zobaczył swoją twarz w szybie sklepowej.- ale co?
Na Nikturnie - gdzie? To na Pokatnek jest jakiś Nikturn?
Pozdrawiam ;)

 
16 listopada 2014 19:47 , Blogger Niah pisze...

Też jestem w szoku, że tak szybko przeczytałaś! Ledwo dodałam ten rozdział O.o Poza tym, starałam się go szybko wrzucić, bo wiedziałam, że dzisiaj będę na tyle wykończona, że nie dam rady go dokończyć... Więc większość literówek to zwyczajny pośpiech, ale twoje czułe oko wszystko wypatrzyło ;)
Tak, bo te mi lepiej pasują. Zmiany muszą być ;) Poza tym, ten obrazek znalazłam gdzieś w odmętach internetów pod tagiem #Black brothers i po prostu mnie urzekł na tyle, że musiałam go tutaj wstawić!
Wiesz jak mi się ciężko pisze Jamesem? Cały czas muszę się pilnować, by nie zaczął mówić Regową manierą tylko był bardziej luzacki, ale mimo to wiedział, kiedy trzeba być poważnym. James to jeden wielki test dla mnie... Twój jest bardzo beztroski, co mi się w nim podoba, bo widać, że jest młody, a mój musi się już wziąć w garść i myśleć co tutaj dalej zrobić, by przeżyć. Ale to cały czas ten sam James.
Tak, niedługo urodzi się Harry, dlatego James stara się wszystko ogarnąć. Wierzy w to, że wojna się skończy do urodzin jego syna... No cóż. Tak, Nat jest starszy, bo jest z marca, a Harry z lipca, ale tego samego roku. Gdyby Jena wróciła do Anglii i posłała Nata do Hogwartu, byliby na jednym roku ;)
Relacja Jim-Reg opiera się głównie na Jenie i Syriuszu. Nigdy by nie zaistniała, gdyby nie oni, bo Rega i Jima nic więcej nie łączy. Znaczy, tak im się wydawało, bo jak dla mnie są podobnie w wielu kwestiach. Tylko trzeba było ich zmusić do wspólnego działania.
Barty nie miał zbyt wiele pola do popisu, ale ich więź z Regiem jest mocna. Na razie możesz mi wierzyć tylko na słowo, że tak jest. I się nie podśmiewał, miał maskę z krzywym uśmiechem, to wszystko.
Nie, nikt nie wydziedziczył Syriusza! Nie, nie wyciągaj takich wniosków @.@ Jim nie chciał, by Blackowie stracili jakiegokolwiek dziedzica, nie tylko Rega. Syriusz żyje, żyje. Dobra, następny rozdział leci z perspektywy Syriusza, bo niektóre domysły zaczynają mnie przerażać. Gdzież bym zabiła głównego bohatera? Mojego ulubionego bohatera? Nie miałabym serca xD
Nie zgadzam się z tym faworyzowaniem... no dobra, zgadzam się. Winna, przyłapałaś mnie. Ale to może się jeszcze pojawić w perspektywie Syriusza, że on też może mieć lepsze teksty niż inni. Gdy sobie wyobrażam jakąś scenę, mniej więcej tak to wygląda i nie zmieniam tego.
Muszę wziąć się w garść i dopisać wszystkie ważne rzeczy, a nie rozdrabniać się w kółko.
Pozdrawiam, Niah.

 
17 listopada 2014 21:59 , Blogger A. pisze...

Taa moje czułe oko - weź, bo padnę ze śmiechy, przecież ja ślepa jestem na błędy (tylko czasami mnie doświeca jakaś nieznana moc). Ale tak straszyłaś, że do końca roku nic... niegrzecznie tak robić.
Oj ja lubię obrazek, ale zgadywanie lubiłam bardziej :P
Czuję się podniesiona na duchy. Wcześniej myślałam, że ludzie z Jamesem nie mają kłopotów (w końcu tyle opek z nim), ale nie jestem sama. W każdym razie twój Jim jest naprawdę kochany i zdecydowanie mądrzejszy od mojego (na szczęście).
O, ale bajer. I tak zapomnę z kiedy jest synek Rega (mam sklerozę).
No, ale tak stał sobie i nic. Jakby prowokował, miał wylane i jednocześnie był pewien, że Reg go osłoni - a to mnie nieco irytuje, bo świadczy o tym, że z jednej strony ufa Blackowi, a z drugiej jednak nie ceni go za bardzo.
No wiesz ostatnio wyszedł atlas do GoT, siedziało się i spojlerzyło, a tam niejeden pada i tak jakoś... A poza tym nie jest tak, że dziedzic jest jeden (ten co dziedziczy w razie śmierci)? Nie przerażaj się tak :P
O właśnie, musisz coś więcej napisać, zgadzam się ^^
Pozdrówka ;)

 
18 listopada 2014 12:13 , Blogger Niah pisze...

Więc to dziwny przypadek, że u mnie ta dziwna moc cały czas działa i wyłapujesz moje potknięcia. Może taka metoda straszaka sprawia, że i mi się lepiej pisze? I chyba wyjątkowo zrobię tekst tematyczny na temat świąt, by troszkę się zrehabilitować za te straszaki.
Kurde, bo ciężko pisać kimś tak beztroskim, kto wcale nie jest głupi i wbrew pozorom nie wszystko robi spontanicznie. Jim jest złożony, nawet jako dzieciak nie jest zwykłym czystokrwistym. James to wyzwanie! xD
Ja zazwyczaj pamiętam okresy w przedziale "gdzieś na wiosnę", "w okolicach świąt", "któryś mecz Quidditcha". A później szukam gdzie to naprawdę było...
Prowokował na pewno - Jamesa. Jim coraz bardziej zaczyna lubić i odbiera ataki na niego personalnie. Nie ma co się dziwić skoro tyle ze sobą przebywają.
Nie jestem trollem jak Martin, ja lubię swoich czytelników, naprawdę ''. Nie wiem, nie zagłębiałam się w to. Chyba dopóki nie zginie głowa rodu, każdy męski potomek jest dziedzicem.
Już się zabieram ;)
Pozdrawiam, Niah.

 
18 listopada 2014 23:12 , Blogger A. pisze...

Albo to tylko kawa ^^ To w sumie też całkiem możliwe.
O to to!
No wiesz wydarzenia jeszcze jakoś ogarniam, ale jak idzie o daty urodzin - mogiła (kiedyś zapomniałam o swoich :P).
E tam, z Martina wcale nie taki wielki troll jak go malują (znaczy ja tego tak bardzo nie odczuwam, bo w serii nie ma postaci, do których bym się dość mocno przywiązała). No nie wnikam - dla mnie zwyczajnie pierwszy zawsze był synem i dziedzicem, a drugi normalnie synem.

 
19 listopada 2014 09:45 , Blogger Niah pisze...

Ja mam wszędzie ustawione przypomnienia o urodzinach rodziny i znajomych. Serio, raz wysłałam życzenia urodzinowe miesiąc wcześniej. Dzień pamiętałam, ale miesiąca nie xD rozumiem cię doskonale.
Ja modlę się, by nie zabił Tyriona, bo jego bardzo lubię. Reszta pal licho, niech Tyrion żyje!
Może masz rację z tymi dziedzicami? Sprawdzę.
Pozdrawiam, Niah.

 
19 listopada 2014 22:32 , Blogger A. pisze...

A wiesz, co jest najlepsze? Tyrion ostatnio grał mi na nerwach i serio życzę mu śmierci (pewnie jako jedna z nielicznych), no i chyba nie ma kogoś po kim szczególnie bym w PLiO płakała.
Jak się dowiesz, to i mnie oświeć ^^

 
20 listopada 2014 11:36 , Blogger Niah pisze...

PLiO ma to do siebie, że jak już przeżyjesz te pierwsze trzy sezony i zrozumiesz, że nawet jeżeli kogoś polubisz, to on i tak zginie, to później już interesuje cię sama historia, a nie losy bohaterów, bo bohaterowie nie są stali w tej książce xD Tyriona mi szkoda, bo nie ważne z której strony nie próbuje pomóc, to z drugiej dostaje po dupie. No ale taki jego los.
Ze słownika dowiedziałam się tylko tyle, że dziedzic to spadkobierca. Wszystko w liczbie pojedynczej, więc musiało chodzić jednak o pierwszego syna, a przynajmniej tak zakładam. Poprawię na wszelki wypadek.
Pozdrawiam, Niah.

 
20 listopada 2014 17:11 , Blogger A. pisze...

Bo ty jesteś serialowiec, zapomniałam. Przeczytaj książki, bo tracisz sporo frajdy. Znaczy po mnie to i krwawe gody spłynęły, chyba tylko śmierć Neda we mnie nieco uderzyła (bo jego rzeczywiście lubiłam). Bo Tyrion to cyniczny drań, który rzeczywiście stara się pomagać (przynajmniej przez pewien czas), ale w Tańcu ze smokami zrobił się zbyt irytujący(chyba największą sympatią darzyłam go w drugiej części) i stąd niech zginie (jakbyś jeszcze widziała teorie z nim związane...).
Właśnie wydaje mi się, że to powinna być jedna osoba, bo tu nie chodzi tylko o dziedziczenie spadku (Reg chyba też by dostał swoją dolę), a również i pozycji głowy rodu.

 
20 listopada 2014 18:53 , Blogger Niah pisze...

Próbowałam czytać, nawet mam pierwszą część w domu, ale fakt, że jest tam podany ich wiek... Tylko tego wieku nie mogę przeboleć, bo reszta mi się naprawdę podoba. I Jon jest fajniejszy, i wątki ciekawiej prowadzone, i ogóle wszystko bardziej obrazowo pokazane, przemyślenia postaci... to ten wiek! Bosh, Daenerys w ciąży. Piętnastoletnie dziecko w ciąży... ja jestem na tym punkcie przewrażliwiona, bo znam kilka takich przypadków, gdzie dzieci mają dzieci i to jest złe. Tylko ta jedna rzecz mi przeszkadza. No i ten ciężki język, ale to się da przeżyć.
Zaciekawiłaś mnie tym, co takiego Tyrion wyprawia w dalszych książkach... Ale nawet gdybym się wzięła za siebie to zanim ja to przeczytam...
Już zmieniłam na potomka, by też pasowało, więc ci... udajemy, że problemu nie było!
Btw. zaczęłam pisać fragment z perspektywy Syriusza, mam już pięć stron. Ale już dawno mi się czegoś tak opornie nie pisał, ale zwalę to na antybiotyki.
Pozdrawiam, Niah.

 
20 listopada 2014 19:58 , Blogger A. pisze...

Och, to wypchnij z pamięci ich wiek :P No w serialu Jon to lama, nie to co w książce... Hej, gdzie ty tam masz ciężki język? No, ale popatrz na to z drugiej strony - inne czasy, jakby ludzie wtedy czekali do 20 to gatunek stanąłby pod groźbą zagłady. Co poradzisz na te niepełnosprytne dzieciaki, co to się dorabiają? Moja koleżanka sprawiła sobie taki prezent na koniec gimnazjum, ale cóż...
Wiesz, nie chodzi o to co robi, a o to co myśli. Chociaż pewnie w sumie to wystarcza już to co robi... (np. to, co powiedział do Jamie'a, gdy tamten go wyciagał z KP, chociaż nie pamietam czy to było w serialu).
A był jakiś? xD
Haha opornie? Ja z Jimem siedzę ponad tydzień i strony nie napisałam - codzienne mówię sobie, że dzisiaj to zrobię, no dzisiaj, czyli za godzinkę.

 
20 listopada 2014 20:21 , Blogger Niah pisze...

Powoli mi się udaje... Tylko Jon mnie pociesza,bo jest naprawdę fajny i ludzki, nie to co ta serialowa kwoka o jednym wyrazie miny xD Ciężkie opisy. Opisy są w tym najgorsze, szczególnie jeżeli chodzi o stroje. I czytasz i czytasz, a to się nie kończy!
Syn mojej koleżanki od pieluchy skończył dwa lata zanim ona skończyła osiemnaście. Przynajmniej trochę zmądrzała. Minimalnie.
A ja to tak popiszę trochę, wejdę na kwejka, odpiszę na komentarze, modlę się nad tym, piszę dale i tak w kółko... a później poprawiam, by miało sens. Czekam, może później będzie mi się lepiej pisało.
Pozdrawiam, Niah.

 
21 listopada 2014 13:11 , Blogger A. pisze...

E tam, nie jest tak źle jak w Lalce, gdzie ciągle coś po ulicy jeździło :P
Też zdarza mi się pisać na raty, ale jak gdzieś utknę, potrzebuję sporej motywacji i samozaparcia (zazwyczaj w postaci: ło matko, chyba z miesiąc nie było rozdziału, ale ja się operniczam). Znajdź sobie betę - są fajne, bo nie tylko ogarną tekst lepiej niż autor, ale i można pogadać ;)

 
21 listopada 2014 15:45 , Blogger Niah pisze...

Mi najlepiej pisze się, gdy przysiądę - sześć godzin, od dwudziestej pierwszej do trzeciej nad ranem i mam cały tekst, już raz sprawdzony. Prześpię się z tym, sprawdzę go rano i wrzucam. A teraz jestem przeziębiona to o dziesiątej wieczorem ja już wymiękam po antybiotykach i lulu xD Motywację mam taką samą jak ty! "Hm... który to dzisiaj mamy... Co!? Już kolejny miesiąc? Kurde, trzeba coś zrobić..."
Betę kiedyś miałam, ale zerwała współpracę nagle, bez żadnego słowa, zmyła się po prostu z internetów i teraz mam trochę opory... Ale już się względnie rozglądałam.
Pozdrawiam, Niah.

 
23 listopada 2014 11:49 , Blogger A. pisze...

No właśnie nalepiej jest przysiąść raz a dobrze i napisać wszystko, ale nie zawsze wychodzi :( Hehe niech żyje ambitna motywacja ^^
Powiem, że na początku też nie byłam przekonana, bo wydawało mi się, że to trochę oszustwo, bo tekst nie jest pisany samemu. Później poszłam po rozum do głowy i stwierdziłam, że to raczej szacunek do czytelników, bo tekst, który się wypuszcza jest lepszy, a i ja mogę się więcej nauczyć. Wcześniej nie miałam żadnej bety, więc cóż... trochę dziwne, że twoja tak zwiała bez słowa, bo bety są raczej osobami odpowiedzialnymi i nie odwalają takich numerów (przynajmniej z mojego około rocznego doświdczenia z moją).

 
23 listopada 2014 14:06 , Blogger Niah pisze...

Czasami po prostu się nie da wygospodarować czasu, a tekst czasem jest też zbyt duży objętościowo, by ogarnąć go w jedną noc. Ostatnio mi się tak zdarza, że muszę rozkładać pisanie na dwa, trzy wieczory, bo nie jestem w stanie napisać wszystkiego na raz.
Jakoś nigdy do tego tak nie podchodziłam. Co to za różnica, że błędy wypomni ci jakiś czytelnik czy beta? Oboje czytają tekst. Beta ma większe pojęcie na temat języka polskiego i pomaga z dobrej woli . Dodatkowo zajmuje się researchem i logiką tekstu, czego czytelnik może czasem nie wyłapać. Jest to też forma szacunku do czytelnika, ale przecież nie robisz tych wszystkich błędów z premedytacją, zwyczajnie się jeszcze uczysz.
Też byłam zaskoczona, bo słyszałam dużo dobrego o betach, znałam kilka, a tutaj taki niefart :< Widać trafiłam na nieodpowiednią osobę, to wszystko.
Pozdrawiam, Niah.

 

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna