27 kwi 2013

[WHITE RABBIT] Rozdział drugi

II.
Przełamanie niewidzialnych granic.

Z grubsza.

Aurora dostała w twarz. Dwa razy. Raz z pięści od Donaty oraz raz z kopniaka od jej faceta. Odechciało jej się jakichkolwiek rozmów. Nie zamierzała już niczego nikomu tłumaczyć czy wyjaśniać. 
Policzek, nos i dolna warga pulsowały nieprzyjemnym gorącem i otępiającym bólem. Wypluła na brudny chodnik ślinę pomieszaną z krwią. Ostrożnie przejechała językiem po zębach, sprawdzając, czy wszystkie są na swoim miejscu. Już teraz czuła, że jej twarz zaczęła puchnąć i czerwienieć. Do oczu zaczęły napływać jej łzy bólu, ale zacisnęła mocno powieki, nie pozwalając sobie na tak żałosne zachowanie. 
Przynajmniej raz chciała zatrzymać twarz. Napłakała się już w życiu.
— I co? Teraz też będziesz zgrywać nie wiadomo kogo, Redeyes? — Donata podparła ręce na swoich szerokich biodrach i pochyliła się w kierunku Aurory. — A może nam trochę popłaczesz? No, Redeyes, nie wstydź się, pobecz trochę! — Złapała Aurorę za włosy, wbijając tipsy w jej głowę, i potrząsnęła ręką, wyrywając dziewczynie niemałą kępkę włosów. 
Amasa1 (bo tak pieszczotliwie nazywał Aurorę ojciec, gdy miał wybitnie dobry humor) miała wrażenie, że łzy wykręciły jej w jakiś niezrozumiały sposób gałki oczne. Utwierdziła się w tym przekonaniu, gdy otworzyła oczy, a chodnik, pokryty cienką warstwą mokrego piachu, szczątkami po papierosach i kilkoma liśćmi, zaatakował ją feerią barw, których by się po zwykłej kostce brukowej nie spodziewała. 
Niepewnie podniosła wzrok na Donatę, która nadal trzymała ją za włosy i uśmiechała się triumfalnie. Tylko, że w momencie, w którym ich wzrok się spotkał, na twarzy Simons pojawiło się kilka różnych emocji, wśród których królowało przerażenie. 
Aurora nigdy nie uważała, żeby Donata była jakoś wybitnie ładna, ale dopiero teraz zdała sobie strawę z tego, jak dziewczyna jest brzydka. Widziała każdą krostę, skrytą pod nieudolnie nałożonym podkładem, źle umalowane oczy, błyszczyk łuszczący się na suchych wargach, nos przekrzywiony o dwa milimetry na prawo, krzywo wyrównane brwi, a nawet brudnozielone plamki w jej niebieskich oczach. Amasę tak poraził fakt niedoskonałości paskudnej koleżanki, że na chwilę zapomniała o pulsującej twarzy i chłopaku Donaty stojącym obok. 
To był błąd. 
— Kurwa, co to jest! ? 
Nim Aurora zdążyła skojarzyć fakty, chłopak kopnął ją między piersi, odrzucając do tyłu. Uderzyła mocno tyłem głowy w jedną z ostatnich kostek i jęknęła głucho, ponieważ Donata wcale jej nie puściła, a teraz trzymała w dłoni kilka pasm jej czarnych włosów. 
— Eric, ona jest jakaś chora… — Simons z obrzydzeniem odrzuciła włosy Aurory od siebie. — Zabierajmy się stąd, to może być zaraźliwe. 
Amasa słyszała jeszcze jak odbiegają w stronę furtki szkolnej. Przekręciła się z jękiem na bok i podkuliła nogi pod siebie. Chora? Ona? Chyba na głupotę, gdyż nic innego nie przychodziło jej teraz do głowy, prócz migreny. 
A nie, zaraz. Jedna uporczywa myśl kołatała się pomiędzy ściankami jej mózgu, sprawiając, że gardło Aurory zacisnęło się boleśnie: 
Chris, proszę, przyjdź.
Chris może by i odczytał mentalny sygnał siostry, gdyby, po pierwsze: posiadał takie zdolności; po drugie: nie był zestresowany; po trzecie: nie opatrywał poparzenia, które pyszniło się nieopodal biodra Kōfuku2, który wyglądał tak, jakby jedną nogą był już w grobie.
Obecna sytuacja nie sprzyjała tym procesom myślowym u Chrisa, które nie były związane z pierwszą pomocą.
— Możesz mi jeszcze raz wyjaśnić, co tak w ogóle tutaj robisz? — Chris otarł czoło przedramieniem z potu.
Tak właściwie, Kōfuku pasożytował w jego domu już dobre dwie godziny. Oczywiście, pierwszą minęła na przetransportowaniu nieprzytomnego Uzumakiego na kanapę (uprzednio wyłożoną szmatami), zmyciu krwi z podłogi i z siebie (!) oraz docuceniu poszkodowanego. Następna na pytaniach i odpowiedziach osoby na wpół przytomnej lub pijanej, z których Chris zrozumiał mniej więcej tyle, że Kōfuku zaatakowała żaba. Taka zwykła żaba w kamizelce i z fajką, mierząca około dwudziestu metrów wysokości. Normalka.
Oczywiście, zanim Christopher pojął, że Uzumaki mówi o WIELKICH żabach, musiał się najpierw przestawić na japoński. W takich sytuacjach cieszył się, że ojciec uczył ich też swojego ojczystego języka, chociaż angielski był dużo łatwiejszy.
Kto to widział, by podmiot był na końcu zdania?
— Mówię ci, wysłano za mną Gamabuntę. Nie przepadamy za sobą, więc cholerny gad…
— Płaz — poprawił go Chris.
— …więc ten cholerny płaz chciał się na mnie zemścić. W życiu nie widziałem tak wrednej ropuchy. Tragedia. Trafił mnie jakimś fioletowym gównem, przeżarło mi to buty i poparzyło, no trudno, tylko żałuję, że tej żaby nie przerobiłem na żabie udka!
Pomimo rozległej rany, która dzielnie stawiała opór zabiegom Chrisa, Kōfuku był bardzo witalny.
— To w końcu była to ropucha czy żaba?
— A jest jakaś różnica?
— Zasadnicza. Ropuchy są bardziej trujące.
— W takim razie, Gamabunta jest najpaskudniejszym ropuchem jakiego widziałem. No i jest cholernym palaczem. Nie lubię papierosów, strasznie śmierdzą i pozostawiają taki specyficzny posmak na języku…
Chris czuł, że był bliski irytacji, jak wtedy, gdy Aurora, lat trzy, pomazała mu komiks ze Spider-manem, który cudem wyprosił u ojca. Problem w tym, że Kōfuku nie miał trzech lat, a dwadzieścia jeden, tyle co on, i nie był jego młodszą siostrą, a…
Chris zmarszczył brwi.
Właściwie to nie wiedział, kim dla niego mógłby być Uzumaki. Ledwo go pamiętał. Kiedy widzieli się po raz ostatni? Szesnaście lat temu? Jak nie dłużej. Aurory wtedy jeszcze nie było, a oni byli na etapie babek w piaskownicy i bardziej spadania z drzew niż na nie wchodzenia.
Niemniej jednak, Chris miał same pozytywne wspomnienia związane z brunetem, który dodatkowo był poszkodowany i wycieńczony, a Chris nie miał w zwyczaju zostawiania osób potrzebujących za progiem, by mu brudziły wycieraczkę.
Odnotować, gdy stan Maksa będzie w miarę stabilny: zastanowić się nad relacjami z Maksymilianem i tym, dlaczego go tak, do jasnej cholery, nazywam?
Kōfuku dalej prowadził swój monolog na temat złośliwości żab, ropuch czy innych płazów, podczas gdy Chris robił mu opatrunek z gazy, zastanawiając się, czy mają jakieś leki psychotropowe w domu, bo kto to słyszał o dwudziestometrowych żabach, które palą i plują żrącym śluzem?
— Ej, Yorokobi3?
Yorokobi. Dawno już tego nie słyszał. Wiedział, że ma to coś wspólnego z tym nieszczęsnym Maksymilianem, ale choćby mieli mu zabrać konsolę wraz z całym Asasynem, nie mógł sobie przypomnieć.
— Tak?
— Dzięki. Nie byłem pewien, czy mi w ogóle pomożesz. Czy mnie pamiętasz nawet.
Chris obkleił opatrunek taśmą, patrząc na swoje dzieło krytycznie, i przeniósł wzrok na pobladłe oblicze Maksa.
— Nie powiem, przez chwilę miałem lekkie spięcie w mózgu, gdy broczyłeś mi na jeansy, ale tak głupi wyraz ma tylko jedna osoba, którą znam. Nie ważne jak na to patrzeć, czy cię znam czy nie, potrzebowałeś pomocy, a gdybym nie chciał jej udzielać innym, to pewnie poszedłbym na grafikę komputerową, robić gry, a nie na medycynę. — Zrobił chwilę przerwy. — Powiedz mi, Maks – ta ropucha… walczyłeś z nią gdzieś blisko?
Absurd spływał po ścianach, a Chris nie miał tylu wiaderek, by zebrać go do nich. Jakby się zastanowić, kubków też by mu nie starczyło.
— Nie, no co ty. Z jakieś dwadzieścia kilometrów od miasta, może trzydzieści. Nie wiem, zeszło mi w miarę szybko, chociaż większości drogi nie pamiętam. — Dwadzieścia kilometrów!? — No, i musiałem przejść tutaj z drugiego końca miasta. Wiesz, miałem dziwne wrażenie, że ludzie dziwnie się na mnie patrzą, gdy skaczę po budynkach…
Oczy Chrisa rozszerzyły się do wielkości niedużych talerzy. Na pewno nie będzie oglądał dzisiejszych wiadomości, never ever.
Babcia zawsze mówiła Chrisowi, że kobiety mają do niego słabość, więc Redeyes mógł podejrzewać, że Tajemnicza Siła Wyższa jest przedstawicielką płci pięknej, gdyż ponownie ratowała go z opresji – zadzwonił jego telefon. Wyszedł na balkon, zamykając drzwi tak szczelnie jak się tylko dało i drżącą ręką przesunął po dotykowym ekranie androida, by odebrać połączenie, o zgrozo, od ojca.
— Coś się stało? Bo wiesz, nie mogę wyjść do sklepu, ponieważ...

W domu Redeyesów była taka niepisana zasada, że Calm nie dzwonił do nich, jeżeli nie chodziło o zrobienie zakupów lub poinformowanie o wypadku czy pogrzebie.
— Dzwoniła do mnie dyrektorka. Odbierz Aurorę ze szkoły, nie mogę się wyrwać z pracy. Chyba coś się stało.
Chris czuł, jak krew nabiega mu do twarzy od szyi poprzez brodę.
— Jasne. Już wychodzę.
— JAK TO PANI NIE WIE, JAK TO SIĘ MOGŁO STAĆ?
— Christopherze, proszę, uspokój się… 
— JA JESTEM SPOKOJNY. Proszę mi wierzyć. Tak się złożyło, że nie rozumiem JAKIM cudem moja siostra wygląda jak dorodny pomidor, na terenie PANI placówki. 
Mało było sytuacji, które całkowicie wyprowadzały Chrisa z równowagi, gdyż Chris był wyjątkowo ugodowym człowiekiem, który preferował ciszę i spokój, a nie pobicia nieletnich dziewcząt. 
— Christopherze, rozumiem, że jesteś zły, ale proszę, zrozum moją sytuację. W tej szkole uczy się ponad dwa tysiące uczniów. Nie jestem w stanie… — Tłumaczenia pani dyrektor tym bardziej irytowały Chrisa, gdyż nie mógł pojąć, jak kobieta z dyplomem i kilkunastoma fakultetami może gadać takie głupoty.
— Niech mnie pani teraz uważnie posłucha. To pani zadaniem jest ogarnięcie tego bydła na korytarzu. NIE ŻYCZĘ SOBIE, by moja siostra była zastraszana i bita w tym budynku, rozumiemy się? Chyba że nie nadaje się pani na to stanowisko, wtedy bardzo szybko możemy załatwić ten problem. — Chris nie dał kobiecie nawet dojść do słowa. — ŻĄDAM, by zostały wyciągnięte konsekwencje z zachowania tej zeszmaconej blachary i jej dresa. Do widzenia. 
Drzwi huknęły złowieszczo, a Chris niby przypadkiem trącił Erica, chłopaka Donaty, barkiem w mało delikatny sposób, że ten aż się zachwiał. Jedno spojrzenie wystarczyło, by Eric przestał mieć z tym jakikolwiek problem. 

Aurora, przez całą drogę do mieszkania, nie odezwała się nawet słowem. Miała kaptur mocno naciągnięty na ciemną głowę i była pochylona tak, by nikt nie zauważył jej napuchniętej twarzy. 
Chris narzucił zabójcze tempo. Ledwo za nim nadążała. Po prawdzie, bardziej kierowała się chęcią mordu, którą wokół siebie roztaczał, niż patrzeniem na jego plecy, które wydały jej się nagle bardzo szerokie. 
— Dzięki… — mruknęła niewyraźnie, nie licząc na to, że ją w ogóle usłyszy. 
— Podziękuj mi dopiero wtedy, gdy to ja przemagluję szpetny pysk tej pindy, a jej chłoptasia wyślę w podróż na księżyc w jedną stronę. 
Jeżeli były coś, co mogło poprawić Aurorze humor w tej beznadziejnej sytuacji, to na pewno była to opiekuńczość Chrisa. Zrównała się z nim krokiem i złapała za rękę. Brat ścisnął jej drobną dłoń pokrzepiająco. 
Kōfuku był w trakcie oglądania opakowania od Scyrima, gdy Chris z Aurorą wrócili do domu. 
I don’t understand. Why I… — Amasa urwała, widząc w przedpokoju niespodziewanego gościa. 
— Cześć. Och…? 
Dziewczyna bardziej zakryła twarz kapturem i włosami, po czym uciekła do swojego pokoju. Chris wkroczył do salonu zły jak osa, szukając byle pretekstu do tego, by się na kimś wyżyć. 
Tak wyszło, że trafiło na Maksa. 
— Nie nauczyli cię w domu, że nie dotyka się cudzych rzeczy? — warknął w jego stronę. 
Tyle, że Maks zdawał się nie słyszeć jego pytania, dalej wpatrzony w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stała Aurora. Leki przeciwbólowe, które podał mu Redeyes, trochę go otumaniły i wszystkie jego procesy myślowe działały na spowolnionych obrotach. 
— Co jej się stało? Ktoś ją pobił? 
— A co cię to tak interesuje? Jeszcze pół godziny temu nawijałeś o gadających żabach, a teraz przejmujesz się kimś tak przyziemny, jak moja siostra? 
— Masz siostrę? 
— A co, nie widać? Mam, a tobie nic do tego. I kiedy mówię, że masz leżeć na kanapie, to nie mam na myśli spacerów po pokoju, tylko siedzenie na dupie, Maks. Nie ruszaj się stąd, pójdę się nią zająć. 
— Yorokobi, czekaj, ja… 
— Mam na imię CHRIS i przy tym zostańmy. 
Drzwi od salonu, których nikt nigdy nie zamykał, zatrzasnęły się za Chrisem, a szyba znajdująca się w nich, zatrzęsła się ostrzegawczo. 
— Kim on jest? 
— Nikim. 
— Musi kimś być. 
— Jest. Nikim ważnym. 
— Chris. 
— Aurora. 
— Miał opatrunek na boku, coś mu się stało? 
— Zaatakowała go żaba. Nie zadawaj więcej pytań. Przynajmniej dopóki opuchlizna ci trochę nie zejdzie. 
— Co powiesz tacie? 
— Nie zamierzam mu nic mówić. Przynajmniej, jeżeli chodzi o Maksa. 
— Ma na imię Maks? 
— Nie, głupia. Serio, zamknij się już. Zanim tata wróci, już go tu nie będzie. 
— Skąd wiesz? 
— Zrobię ci krzywdę, jak Connora kocham. Wiem, bo zamierzam go wyrzucić do tego czasu. Tylko najpierw się dowiem, jak mnie znalazł. 
— Czyli znaliście się wcześniej? 
— Aurora… 
— Czemu go nigdy nie widziałam? 
— Bo nasza znajomość urwała się zanim się urodziłaś. Zadowolona?
— Bardzo. Nie sądzisz, że to dziwne, że przyszedł do ciebie bez zapowiedzi po tylu latach? 
— To bardzo dziwne. Dlatego nie chcę, by tata go zobaczył. Dalej boli? 
— Już mniej. Chris? 
— Tak? 
— Czy ja mam jakieś… dziwne oczy? 
— Nie, są tak samo czarne jak były wczoraj i przedwczoraj, i przed przedwczoraj… 
— Dobra, zrozumiałam, serio. 
— Czemu pytasz? 
— … Myślałam, że im też się coś stało.
Chris, w momencie w którym opuścił pokój siostry i wielki plakat Jareda Leto na szafie, był kwiatem lotosu na niezmąconej tafli jeziora. A raczej tak sobie wmawiał. 
Cóż, co by nie mówić na sposoby okłamywania własnego mózgu, ten się sprawdził. Bardzo prawdopodobne, że było to spowodowane tym, że Uzumaki posłuchał „rady” Chrisa i odpoczywał na kanapie, ale Redeyes wolał myśleć, że to zasługa jego wspaniałej psychiki. 
Podstawił sobie krzesło (z daleka omijając puf w panterkę) i usiadł na nim okrakiem przodem do oparcia. 
— Więc… Przyszedłeś tutaj, ponieważ…? — zaczął niezgrabnie Chris, patrząc uważnie swoimi zielonymi oczyma na Japończyka. 
— Byłem w pobliżu. Chciałem cię zobaczyć. Tak przy okazji. 
— Maks, bujać to my, a nie nas. Nie widzieliśmy się szesnaście lat. To kupa czasu. Pseudo przyjaźnie z piaskownicy nie utrzymują się aż tak długo. 
— Nigdy nie uważałem cię za pseudo przyjaciela. 
Chris zagryzł dolną wargę od wewnętrznej strony ust. Bo on, tak właściwie, też nie uważał Kōfuku za swojego pseudo przyjaciela. Uzumaki był jedynym powodem, dla którego Chris płakał po nocach w dzieciństwie, że ojciec nie chce go tam zabrać. Jednak, od tamtego czasu minęło wiele lat, a Chris już nie był małym gówniarzem w podartych spodniach, który latał do matki z każdym większym robalem, którego znalazł w trawie, by go jej pokazać. 
— Chodziło mi o to, że to trochę podejrzane, że nagle jesteś w okolicy i wiesz, gdzie mieszkam. 
— Och, to proste. Znalazłem cię po twojej chakrze. W tym mieście nie ma zbyt wielu osób z taką jej ilością, więc nie było to specjalnie trudne. 
Chakrze…? 
— Ok, nie mam więcej pytań. 
— Ale tak szczerze, to chciałem cię z powrotem zabrać do Konohy. 
Chris poczuł, że całe powietrze z płuc mu gdzieś uciekło, akurat wtedy, gdy strasznie potrzebował zaczerpnąć głębszego oddechu.



1Amasa – jap. słodycz
2Kōfuku - jap. szczęście
3Yorokobi - jap. radość

Etykiety: , , , , ,

Komentarze (11):

30 kwietnia 2013 20:54 , Anonymous Sasame Ka pisze...

Ale się ucieszyłam, kiedy zobaczyłam, że pojawił się nowy rozdział. ^^
Szczerze mówiąc, szkoda mi Aurory, biedulka z niej. Ja bym z tej blachary zrobiła niezłą marmoladę. Wielkie gadające żaby nie zapowiadają nic dobrego, szczególnie gdy "plują jadem". Uzumaki wydaje się dość energiczną osobą. Jeszcze do tego skakanie po dachach.. dość ciekawe.
Podoba mi się Chris jako opiekuńczy braciszek *w*, chciałabym więcej takich sytuacji, ale chyba nie ma na co liczyć xD
No ni cóż, dla babci wnuczek zawsze jest piękny, nawet jakby był najbrzydszy na świecie.

"Utwierdziła się w tym przekonaniu, gdy otworzyła oczy, a chodni, pokryty cienką warstwą mokrego piachu, szczątkami po papierosach i kilkoma liśćmi[...]" - chyba powinien być "chodnik" zamiast "chodni" gdzieś jeszcze wyłapałam literówkę, ale nie mam siły już jej szukać.

Pozdrawiam serdecznie!

 
3 maja 2013 10:37 , Anonymous meaghan pisze...

Jak to bywa w dzisiejszym szkolnictwie - dziecko pobiją, a winnych nie ma. I co robić? Najlepiej iść i zabić drani. Jednak mam nadzieję, że Chris niczego głupiego nie zrobi, chociaż rozumiem, jakie to było trudne, przez wzgląd na siostrę rzecz jasna. Zastanawia mnie, o co chodziło z oczami... Czyżby jakieś kekkei genkai? Tylko to przyszło mi na myśl i chyba będę się tego trzymać do końca.
Co zaś tyczy się Uzumakiego... Ubóstwiam sposób, w jaki go wykreowałaś. Jest cały czas tym samym, wesołym rozrabiaką, który towarzyszy nam od początku kanonu i w ogóle mi to nie przeszkadza. W końcu za to go kocham. Już pomijając fakt o wielkiej ropusze plującej jadem :3 Naprawdę brzmiało to przekomicznie, oczywiście dodając do tego odpowiedzi Chrisa. Całość jest naprawdę bardzo interesująca. Wciąga, a to największy plus opowiadania. Ponadto w trakcie czytania pojawia się wiele pytań, na które chce się uzyskać odpowiedź, co także bardzo mi się podoba.
Oczywiście, czekam na kolejny rozdział i mam nadzieję, że pojawi się jak najszybciej. Zastanawia mnie, jakiem powiązanie jest pomiędzy "Maksem", a rodziną Redeyes. Na pewno jakieś jest, prawda?

Pozdrawiam i w wolnej chwili zapraszam do siebie: www.szkola-liscia.blogspot.com; lub jakiś inny, który znajdziesz u mnie w linkach.

 
4 maja 2013 12:39 , Anonymous Madeleine Evans pisze...

Kurde, dobre to xD
Bardzo fajnie wprowadziłaś świat shinobi do realnego, Uzumakiego po prostu kocham, za tą jego otwartość i szczerość :D Chris też jest ciekawą postacią, ale Aurora... czyżby sharingan? -.^ Jej, chyba lubisz mieszać ^^ Masz tak przyjemny styl pisania... aż mam wrażenie, że bawisz się słowami, tak po prostu :3 Naprawdę - super pomysł. Byłabym już najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, gdybyś wprowadziła jakieś postacie z Naruto :p
Pozdrawiam i zapraszam do siebie ;]

Opowiadanie o Minato i Kushinie - www.minatoxkushina-naruto.blogspot.com
Zamówienia, one-shoty i wiersze - www.czarny-atrament-wiersze-i-one-shoty.blogspot.com

Czekam na kolejny rozdział i życzę weny!
Madi

 
5 maja 2013 11:26 , Anonymous Niah pisze...

A wiesz jak ja się ucieszyłam, widząc twój komentarz?
To była pierwsza taka sytuacja w życiu Aurory, bo ona jest po prostu pilną uczennicą, która w "świecie" Donaty się zwyczajnie gubi.
Uważam, że samo zdanie, gdzie pojawia się zwrot "gadająca żaba" nie wróży nic dobrego, choćby z zasady. A Uzumaki to Uzumaki, tak? On ma dużo więcej pokładów energii niż przeciętny zjadacz chleba.
Babcie to babcie, a że babcia Chrisa ma naprawdę ładnego wnuczka...
Dziękuję za literówkę. Spędzają mi sen z powiek ;_;
Pozdrawiam, Niah.

 
5 maja 2013 11:44 , Anonymous Niah pisze...

Dzisiejsze szkolnictwo to najlepszy temat na kryminał lub horror. Ewentualnie komedię typu "Juno".
Nie sądzę, by Chris pozwolił sobie na to, by go poniosło. Wbrew pozorom, to on jest tym spokojniejszym dzieckiem, a jego granicą bezwzględną jest po prostu jego słodka siostrzyczka.
Temat oczu pominę. Kiedyś ktoś mi zwrócił uwagę, bym nie spoilerowała własnego opowiadania, więc teraz unikam takich sytuacji jak ognia.
Przy Chrisie, który ma dość zawiły sposób rozumowania i który lubi wszystko rozbijać wręcz na atomy (ach ten bio-chem przed studiami medycznymi), potrzebny jest ktoś, kto ma prosty sposób myślenia i pełni rolę kontrastu dla Redeyesa.
"Plujące jadem żaby, czy tam ropuchy, są złe - nie polecam, Kōfuku Uzumaki."
Dziękować. Staram się, by całość była jak najbardziej ciekawa, chociaż nie powiem, ciężko jest mi pisać, kiedy chcę już przejść do tych późniejszych momentów, bo to właśnie od nich wziął się pomysł na całe opowiadanie.
Rozdziały pojawiają się mniej-więcej co miesiąc - naprawdę, chciałabym dodawać je częściej, ale brak czasu robi swoje.
Jak Chris mówił, ostatni raz widział się z Maksem szesnaście lat temu, więc powiązanie jest, ale... no właśnie, ale :).
Pozdrawiam, Niah.

 
5 maja 2013 12:06 , Anonymous Niah pisze...

Świat shinobi w normalnym świecie to coś, co zawsze chciałam zrobić, ale nigdy nie ciągnęło mnie za bardzo, by pisać o shinobi w szkole - takich blogów jest na pęczki, a ja chciałam mieć coś swojego.
Kocham Kōfuku za to samo! I uwielbiam mieszać, nawet bardzo. Nie lubię gdy coś jest zbyt dosłowne, chociaż w tym opowiadaniu jest tyle wskazówek, że czasami muszę kasować cały akapit, by coś nie było zbyt dosłownie.
Jak byłam mała dziewczynką, to potrafiłam piętnaście minut czytać dany fragment, gdzie ktoś, tak jak napisałaś, bawi się słowami. To takie moje zboczenie. Teraz też siedzę piętnaście minut przed jednym akapitem Whitte Rabbita - zastanawiam się, jak połączyć ze sobą kilka zwrotów, które akurat mam ochotę dodać w danym momencie. Czasami muszę użyć całkiem innego i to trochę boli :<
A oryginalne postacie się pojawią, trochę później, ale na pewno. Odgrywają naprawdę ważną rolę w tym opowiadaniu, ale najpierw chcę cię skupić na postaciach autorskich, zarysować je tak, by nie zginęły na tle oryginałów.
Pozdrawiam, Niah.

 
5 maja 2013 18:45 , Anonymous Leksa Willin pisze...

Ej, to jest genialne ;_; Prawie nie robisz błędów, a patrząc na standardy blogów to ich tak nie ma że aż są na minusie, zwięzłe, szybko się czyta, zabawno-ironiczny styl, ciekawe, barwne postacie... Wiedz, że wielbię to opowiadanie i będę je czytać, dopuki będziesz publikować ;) Aha, i czy nadwyrężyłabym twoją życzliwość, gdybym poprosiła o zakładki w stylu "o autorce" albo "o blogu" ? :) Swoją drogą, czytasz mangę czy oglądasz anime? I tak symbolicznie, zapraszam na mojego bloga, choć z dawien dawna nic tam ciekawego nie ma :/ Do przeczytania ;)

 
6 maja 2013 11:00 , Anonymous Niah pisze...

Nie płacz! Nie roń łez przy mej pisaninie!
Cieszę się, że Ci się podoba i trzymam za słowo, że będziesz czytać dalej - postaram się nie nadwyrężyć twojego zaufania.
Cóż... w tym szablonie, oprócz tekstu oczywiście, ciężko jest umieścić coś więcej, ponieważ nie jest do tego przystosowany. Problem w tym, że tak bardzo mi się podoba, że aż nie chcę go zmieniać! Pożyjemy, zobaczymy. Na pewno w najbliższym czasie dodam spis treści, bo wiem, że tak ciężko się czyta.
Oczywiście, że czytam mangę. Fakt, zaczynałam od anime i obejrzałam całą pierwszą serię (bez filerów), ale od Shippuudena zaczęłam czytać mangę i wiem, że to był dobry pomysł. Anime oglądam tylko wtedy, gdy są jakieś spektakularne walki - Sasuke vs. Itachi, Sasuke vs. Deidara, Sakura(Chiyo) vs. Sasori, itd.
Pozdrawiam, Niah.

 
6 maja 2013 12:15 , Anonymous Niah pisze...

Dżizas Krajst, dopiero teraz zauważyłam, że skomentowałaś też poprzednie posty! Nie ma to jak powiadomienia na poczcie. Chyba zacznę tam częściej wchodzić...
Prolog:
Cieszy mnie to, że Prolog nie został wrzucony do worka z napisem "Prologi" i udało Ci się wczuć w jego aurę. To naprawdę dużo dla mnie znaczy. Piszesz sobie to, co ci leży na wątrobie, a ktoś inny jest w stanie to zrozumieć - już nawet rozkładająca mnie choroba nie jest mi straszna!
Rozdział I:
Gdyby mój styl był profesjonalny, zaczęłabym się zastanawiać, kiedy zaczął taki być.
Staram się pisać to, co widzę oczami wyobraźni, by i czytelnik to zobaczył. Czasami dodam jakiś śmieszny tekst, by rozładować atmosferę i tak jakoś się toczę do przodu.
W Naruto siedzę od sześciu (a może i więcej) lat, więc tak, mam szeroką wiedzę na temat tego, co piszę. A jak czegoś nie wiem, to od czego jest Wikipedia?
A medycyny nigdy nie studiowałam i studiować nie zamierzam, biologia to mój największy wróg, a z chemii potrafię tylko rozwiązywać równania :3
Wyszukuj błędów! Przyda mi się to, naprawdę!
A jeżeli można wiedzieć, to co takiego ci się skojarzyło z uciekającym Chrisem? Zaciekawiłaś mnie.
Chris to Chris - Chrisa się kocha lub nienawidzi. Uważam, że więcej nie trzeba.
Ogólnie, rodzeństwo Redeyesów to mój największy sukces, bo są tacy, jakimi chciałam, by byli. Sama też chciałabym mieć rodzonego, starszego brata :< Mam tylko syna bliźniaczki mojej mamy, który obecnie siedzi w Anglii i strasznie za nim tęsknię, chociaż jest wredny.
Łacina to zło, tak?
Chaotyczne komentarze są najlepsze, bo wiem, że czytelnik pisze to, co myśli, a nie to, co ładnie wygląda. Poza tym, zrozumiałam wszystko, co chciałaś przekazać, a to jest sukces.
Pozdrawiam, Niah.

 
7 maja 2013 21:47 , Anonymous meaghan pisze...

Nawet nie wiesz jak się cieszę, że jednak moje komentarze nie są aż takie chaotyczne. Ważne, że udało Ci się zrozumieć.
Tak samo jestem bardzo usatysfakcjonowana tym, że wiesz, co to wikipedia i sprawdzawnie informacji, których nie jesteś pewna. Znam tyle opowiadań, w których popełniane są takie niewybaczalne błędy, że aż głowa boli.
Co zaś tyczy się uciekającego Chrisa... Proszę - nie wnikaj, bo może Cię to kosztować śmiercią ze śmiechu ^^
Łacina to definitywnie zło wcielone, a bio-chem to tylko mały przedsionek piekła, no chyba że zamiast na bio-chem-ang idzie się na bio-chem-fiz... To ja już wtedy nie wnikam, jakie tam egzorcyzmy się odprawia ^^
A co do tych moich pytań, na które nie chcesz odpowiedzieć... Będę starała się domyślić, a jak już w końcu postanowisz dać trochę światła co do fabuły, to powiem Ci, czy się domyśliłam. Boże... To zdanie ma w ogóle jakiś sens?! Nie wnikajmy...
Ach, no tak, zapomniałabym, tak się skupiłam na odpowiedzi... Nominowałam cię do "The Versatile Blogger Award". Więcej informacji znajdziesz na www.szkola-liscia.blogspot.com
Ok, już nie marudzę, tylko lecę zajmować się tym, czym trzeba :) ossu!

 
7 maja 2013 22:12 , Anonymous Niah pisze...

W zrozumieniu czegokolwiek najważniejsze są chęci. A ja naprawdę chcę wiedzieć, co moi czytelnicy mają na myśli.
Jeżeli chodzi o informacje, to tak, STRASZNIE przestrzegam kanonu, wręcz chorobliwie. No, chyba, że sama postanawiam, że będę go zmieniać, ale jeżeli nie ma takiej informacji, to śmiało można mi wierzyć, że wszystko będzie tak, jak powinno.
No tak, jak umrę ze śmiechu, to kto napisze kolejne rozdziały, nie? Jesteś podstępnym stworzeniem, nie ma co.
Egzorcyzmy to pewnie mają pierwsza klasa. Mogą sobie stworzyć pracownię jak z Frankensteina. A ja chciałam iść na taki śmieszny mat-fiz, hahaha.
Ok, podoba mi się takie rozwiązanie. Mam nadzieję, że Ty wiesz o tym, że jestem autorem, który kocha trollować swoich czytelników? Pewnie już to zauważyłaś po tym, jak kończą się rozdziały, ale utwierdzę Cię w tym przekonaniu ^^.
Co!? Mnie? O borze liściasty, naprawdę? Aż mi się łezka w oku zakręciła... Tylko ja na ogół nie bawię się w takie rzeczy. Cóż, może czas zrobić wyjątek?
Pozdrawiam, Niah.

 

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna