25 sie 2014

[WHITE RABBIT] Rozdział piąty

V.
„Łatwo o zgodność w sprawach, które nas nie przejmują.”

Johan Spalding

Kōfuku polubił mieszkanie z Redeyesami.
Lubił śniadania z samego rana, gdy Calm Redeyes pił potwornie ciemną i smolistą kawę i pogryzał tosta trzymanego między środkowym palcem a wskazującym, a drugą ręką przeglądał kolorowe obrazki na małym telewizorze, który Chris nazywał tabletem. Cokolwiek to znaczyło.
Aurora smarowała kanapki dżemem w zależności od dni tygodnia – w parzyste dni truskawkowym, a w nieparzyste jagodowym. W międzyczasie robiła sobie drugie śniadanie do szkoły, jednocześnie przesuwając coś w małym tablecie, telefonie, i żywo komentując kto z kim, gdzie i jak, jakby ten mały, świecący ekran jej to
wszystko powiedział.
Chris długo wpatrywał się w herbatę, kontemplując nad jej konsystencją i składem chemicznym – jak tłumaczył Maksowi, twierdząc, że teina jest bardziej uzależniająca od kofeiny, co jego ojciec kwitował krótkim prychnięciem i dalszym przesuwaniem obrazków.
Maks próbował i smolistej kawy Calma, i różnych dżemów Aurory, i podejrzanej herbaty Chrisa, ale z rana najbardziej przemawiały do niego parówki i sok pomarańczowy.
Z rana też Aurora przychodziła bez makijażu i z gołymi nogami, na które Maks zerkał mimochodem i modlił się w duchu o to, by ani Calm, ani tym bardziej Chris tego nie zauważyli.
Gdy wszyscy wychodzili, a to do pracy, do szkoły czy na uczelnię, Maks przechadzał się po mieszkaniu, uważnie oglądając wszystkie gry Chrisa, wszystkie książki Calma i przeróżne kosmetyki Aurory, zastanawiając się, jaki był sens nakładania tego wszystkiego na twarz. Kobiety potrzebowały tutaj kamuflażu? Ale przed czym?
Nie wszystko było dla niego nowe. Radio też miał w Konosze, ale służyło bardziej do porozumiewania się na dużych odległościach. W radiu Redeyesów leciała muzyka – czasem spokojna, czasem smutna, czasami wokaliści krzyczeli, jakby ktoś im przekręcał nóż w brzuchu, czasem piszczeli niczym kobiety. Ta muzyka była tak różna, że nadawała się dla każdego. Zastanawiał się, co by było gdyby w wiosce mieli takie radio z różnorodną muzyką – czego jego znajomi chcieliby słuchać?
Było też dużo zdjęć. Stały na szafkach, wisiały w przedpokoju, kuchni i w każdej sypialni. W salonie cały dolny rząd regału zajmowały albumy. Były podpisane, chociaż Kōfuku nie mógł rozczytać ani jednego słowa. W niektórych Aurora i Chris byli wyraźnie młodsi, w innych na tyle mali, że Amasa chodziła jeszcze w pieluszce, a Chris szczerzył niepełny rząd zębów, niektóre były świeże.
Kōfuku oglądał zdjęcia ogromnego morza, wysokich gór, malowniczych pojezierzy, panoramy wielkich miast oraz wnętrza klubów.
Ten świat był tak różnorodny... Każdy mógł zostać kim chciał. Chris miał być lekarzem, a Aurora chodziła na lekcje tańca. Maks nawet nie potrafił dobrze tańczyć, a medyczne ninjutsu było mu obce. U nich podstawą było zostanie shinobi, wojownikiem, który będzie w każdej chwili w stanie stawić się do walki i Maksowi to nie przeszkadzało, dopóki nie zobaczył, że można żyć inaczej, bez wizji wojny nad głową.
Westchnął, rozkładając się na puszystym dywanie. Takie życie musiało być bardzo przyjemne. Nic dziwnego, że Calm zawędrował aż tutaj i nie zamierzał wracać. Im dłużej Kōfuku tu był, tym rzadziej nachodziła go myśl o powrocie.
Wybrali się na zakupy we trójkę – on, Maks i Aurora. Jego siostra szła oczywiście w swoich nieprzyzwoicie wysokich koturnach, które zamówił na Ebayu w tajemnicy przed ojcem i była o pół głowy wyższa od Kōfuku. Co ona sobie myślała!? Dopiero jej cycki urosły i już się stroi. Chris całkiem nie mógł tego zrozumieć.
Oczywiście, każde wyjście z Aurorą na miasto wiązało się z gonitwą po sklepach, ale dzięki siłom nieczystym, w które Christopher uparcie nie wierzył, siostra za cel obrała sobie Maksa i zachodzili głównie na męskie stoiska.
Amasa zrobiła sobie z jego kumpla żywą lalkę Kena, którego przebierała wedle własnych upodobań i zachcianek. Chris musiał przyznać, niektóre zestawienia były naprawdę dobrze i Maks nie wyglądał już jak kloszard, który ukradł walizkę niedoszłej gwieździe rugby, ale czasami ubierała go tak, że strach było patrzeć.
Maks był dzielny i znosił to z godnością, jak na mężczyznę przystało.
Udało im się nawet kupić parę spodni i kilka koszulek, a od męki w postaci sklepu z obuwiem wyratowali ich... uliczni tancerzy.
— Chopin! — zawołała uradowana Aurora, biegnąc do Eliota Frobisha, człowieka z ptasim gniazdem na głowie.
To nie było tak, że Chris do nie lubił. On go nie trawił. Takiej fajtłapy w podrywaniu dziewczyn już dawno nie widział, że gdyby Aurora nie była jego siostrą, poderwałby ją za niego. A tak przyszło mu patrzeć na jego końskie zaloty, które na jego siostrę nie działały w żaden sposób. Ten facet był perfekcyjnym przykładem nieumiejętności wyrwania się z friendzone. Chris podzielił się nawet swoją błyskotliwą myślą z Maksem, ale ten nie załapał żartu.
— Chodź, Maks. Chopin mówi, że nauczy cię kilku kroków. — Dopadła biednego Uzumakiego, który tym razem nie poszedł posłusznie za nią, tylko przyglądał się niechętnie Eliotowi Frobishowi z daleka.
— To nie on wtedy przyszedł do waszego domu? — zapytał, patrząc uważnie na Aurorę.
— No tak, to on. Mówił, że uciekł wtedy, bo przypomniał sobie o czymś ważnym. Coś o chorej babci, czy coś w tym stylu — wyjaśniła posłusznie, a po jej minie było widać, że wierzyła w tą wyssaną z palca historyjkę.
Chris za to zainteresował się tym. Fakt, Eliot lubił do nich przychodzić, głównie by popatrzeć sobie na Aurorę, czego Chris, niestety, nie mógł mu zabronić, ale nie słyszał o tym, by Chopin uciekał. Czyżby miało to jakiś związek z Maksem?
Podeszli całą trójką do tańczącej grupki. W większości byli to znajomi jego siostry, których poznała w szkole tańca lub chodzili z nią do klasy. Chris średnio ich kojarzył, bo już dawno wyrósł z zadawania się z dziećmi. Tym bardziej z dziećmi, które były w takim wieku, że lubiły emanować swoją gównianą innością – chłopcy nosili mocno opuszczone spodnie, kolorowe buty, koszulki z wulgarnymi napisami i kolczykowali się, gdzie tylko się dało.
O dziewczynach Chris wolał nie wspominać, bo jeżeli Amasa jeszcze umiała się umalować i nie wyglądać jak Barbie z przeceny, tak jej rówieśniczki przedstawiały sobą obraz nędzy i rozpaczy źle dobranymi fluidami i ich fatalnym rozprowadzeniem.
Pokrótce przedstawił Maksa wszystkim zgromadzonym, dodając że nie mówi po angielsku, gdy wszyscy rzucili się na bruneta z pytaniami stąd jest i na ile przyjechał. Maks nie wydawał się przytłoczony. Wręcz przeciwnie, uśmiechał się do wszystkich i zapoznawał poprzez Amasę. Jedynie do Frobisha odnosił się w chłodniejszy sposób.
Odnotować: wypytać Aurorę i Maksa o sprawę z Chopinem. Koniecznie!
— So, let's start!
Po krótkim czasie było już jasne, że Kōfuku jest w o niebo lepszej formie niż pozostali, a stawanie na ręce i robienie szpagatu tureckiego nie stanowi dla niego większego problemu. Zyskał sobie przy tym przychylność i podziw dzieciaków, a Aurora była wpatrzona w niego jak w obrazek.
Zaraz, co!?
— Chodź tutaj. — Chris subtelnie odsunął siostrę z kółka wspólnej adoracji Maksymiliana i zapytał konspiracyjnym tonem: — Co robiliście z Maksem, gdy go zostawiłem pod twoją opieką? Myślałem, że go nie lubisz!
— Czy ty widziałeś, co on przed chwilą zrobił? Chris, on ma mięśnie z żelaza. Jest wspaniały! — Ekscytowała się dziewczyna, zerkając na Uzumakiego.
— Nie, nie jest! — Chris zaczynał powoli panikować. — Najpierw wyjeżdżasz z tym, że chciałabyś zobaczyć Konohę, a teraz adorujesz go, jak zwariowana psychofanka. Słuchaj, Amasa, nie chcesz zobaczyć Konohy, wierz mi. Nie jest miejscem, które ci się spodoba.
— Skąd możesz to wiedzieć? Nie masz kompletnego pojęcia, co mi się podoba. Chcę zobaczyć Konohę i ją zobaczę. Z lub bez ciebie! — Wyrwała mu się rozwścieczona, poderwała własną torebkę z ziemi i zabrała Maksa z placu, odchodząc tylko w sobie znanym kierunku z niezorientowanym w sytuacji Uzumakim, który co rusz zerkał w stronę Christophera.
Great! Do what you fuckin' want. I don't care! Do you hear me? I DON'T CARE! — wykrzyczał za nią, nieświadomie przechodząc na angielski.
Ach, pierdzielić tą całą chińszczyznę! Chciał o niej zapomnieć! Nie był Japończykiem, nie czuł się nim i nie zamierzał nim być. Skoro Aurora miała problem ze zrozumieniem tego, to był jej problem.
Dude, what's goin' on? What have you done? — Eliot podszedł do niego niepewnie, unosząc ręce w obronnym goście, jakby bał się, że Chris go uderzy. Miał rację, Chris miał ogromną ochotę go uderzyć, bo to przez niego nie wiedział, co się dzieje.
Musiał się opanować. No już, Chris, wszystko gra. Jesteś pieprzonym kwiatem lotosu na jebanym jeziorze. Dasz radę. Zawsze dajesz.
Nothin'. It's... nothin'. Sorry, Chopin, but I should go back home. Bye. — Machnął jeszcze Frobishowi na pożegnanie ręką i powłóczył nogami w całkiem przeciwnym kierunku niż było ich mieszkanie.
— Amasa? Amasa, słyszysz mnie? Zatrzymaj się. — Maks zdecydowanym ruchem zatrzymał dziewczynę i odwrócił w swoją stronę. Jej policzki zrobiły się czerwone z gniewu i nadal nie zbladły. — Co... co Yorokobi ci powiedział? — W ostatniej chwili zmienił pytanie. Widać było, że Chris wkurzył ją samym sobą. Odgarnął jej włosy za ucho.
— Powiedział mi, że Konoha nie jest miejscem dla mnie. Jakby on najlepiej wiedział, co jest dla mnie najlepsze! Mam prawo zobaczyć to miejsce. Tam urodził się tata, mam z nim mieszkała w tym miejscu przez jakiś czas... Kōfuku, ja bardzo chcę zobaczyć Konohę. — Spojrzała na niego oczami ciemnymi niczym bezgwiezdna noc z niemą prośbą odmalowaną na ich dnie. Gdyby nie chodziło o Chrisa, Maks zgodziłby się zabrać ją wszędzie. Niestety, musiało chodzić o Chrisa, a cała sympatia do dziewczyny była niczym w porównaniu z przyjaźnią, jaką Maks dzielił z Redeyesem.
— Amasa, Yorokobi już tam był. Wie jak tam jest. Do tego zna cię szmat czasu. Może nie ma stuprocentowej racji... ale mogłabyś się zastanowić nad tym, dlaczego powiedział coś takiego.
— Też stoisz po jego stronie, prawda? Owszem, Chrisa byś tam zabrał, ale mnie nie, tak? Bo co? Bo Chris tak mówi? No dalej, powiedz to – nie zabierzesz mnie do Konohy, bo Chris będzie na ciebie zły! — wykrzyczała mu prosto w twarz, a w kącikach jej oczu zebrały się łzy.
— Nie chcę cię tak zabrać, bo możesz zginąć — powiedział zimnym tonem, kładąc jej ręce na ramionach. Wyglądała na zaskoczoną. — Dokładnie, Amaso. Nie zabiorę cię tam, bo w Konosze... we wszystkich okolicznych... miastach trwa wojna o terytorium.
— Zaraz, to gdzie to, cholera jasna, jest? W Korei? Maks, przecież ty jesteś Japończykiem. W Japonii nie ma żadnej terytorialnej wojny! — Zmarszczyła brwi, patrząc na niego uważnie, szukając kłamstw w jego wypowiedzi. Maks zdawał sobie sprawę, że jak dla niej, jest ich tam od groma.
— Nie potrafię ci powiedzieć, gdzie to jest. — Odepchnęła go nagle. Na tyle mocno, że Kōfuku zachwiał się i złapał za pierś.
— Jesteś taki sam jak Chris. Nie umiesz być ze mną szczery. Nie idź za mną — zastrzegła i zginęła we wnętrzu jakiegoś centrum handlowego, zostawiając Maksa przed obrotowymi drzwiami.
— Nawet nie wiesz jakie masz szczęście, że nie musisz tam wracać...
Calm wypełniał nudne tabelki, jak za każdym razem, gdy zbliżał się koniec miesiąca, gdy jego asystentka, Jemma, przyszła do niego nerwowo postukując obcasami. Spojrzał na nią znad monitora, a widząc tę dobrze mu znaną, zmartwioną minę, stwierdził, że tabelki mogą poczekać.
— Co się stało, Jem?
— W korytarzu stoi jakiś Japończyk, który ciągle powtarza twoje imię. Nie podał nam nawet swojego imienia. Wiesz kto to? — Pokazała mu wydruk z kamery, a Calm wypuścił powietrze z płuc z cichym jękiem.
— Wiem. To Ma... Kōfuku Uzumaki. Przyjaciel mojego syna. Zatrzymał się u nas... na trochę. Sprawdzę co się stało.
Calm był pełen najgorszych myśli, zjeżdżając windą do chłopaka. Już sam fakt, że przyszedł sam, bez Chrisa i Aurory, źle świadczył.
Znalazł go siedzącego na ławce w powyciąganym ubraniu i w towarzystwie dwóch ochroniarzy, którzy stali nad nim z paralizatorami w rękach i złowrogo łypali na chłopaka. Nie żeby Maks posyłał im przyjemniejsze spojrzenia.
It's ok. I know this guy. Thanks, men. — Pozbył się ochroniarzy i usiadł obok Uzumakiego. — Sprawiasz tyle samo kłopotów, co twój ojciec.
— Nie wspominaj o moim ojcu — przerwał mu szybko, nie patrząc nawet w stronę Redeyesa.
— Niech zgadnę – też jesteś sympatykiem teorii, w której zdradzam Naruto, uciekam z wioski i żyję sobie bez problemów na drugim krańcu świata? — zaczął zmęczonym tonem. Tyle razy wałkował wcześniej ten temat, że miał już tego dość.
— Nie. Nie lubię rozmawiać o moim ojcu, od kiedy zabił mojego brata.

Etykiety: , , , , , ,

Komentarze (19):

5 września 2014 20:07 , Blogger A. pisze...

Em, wiem, że miałam być wcześniej, ale coś mi tak świtało, że Białego Królika to chyba jednak nie czytałam. Zerknęłam w spis treści i doszłam do wniosku, że z moją pamięcią nie jest tak źle. Później musiałam jakoś oswoić sie z myślą, że to coś z uniwersum Naruto... eee nie lubię Naruto, znaczy odpycha mnie i kreska i fabuła i bohaterowie, a już szczególnie to, że postać, którą wskazano jako podobną do mojego ulubieńca z Bleacha zupełnie się do niego nie umywała. No i w sumie mam bardzo lipne pojęcie na temat Naruto, bo oglądałam tylko jakieś wyrywkowe odcinki i czytałam trochę o jakichś tam postaciach oraz technikach. Mimo to przełamałam się, dla ciebie :D
Jeżeli o samo opowiadanie chodzi - jak na ciebie dużo literówek, które psuły odbiór tekstu. Nie wypisałam, bo czytałam z telefonu, a wtedy zwyczajnie mi się nie chce.
No White Rabbit jest bardzo chaotyczny (i wcale nie dlatego, że nie wiedziałam czym jest Konoha czy chakra, bo to akurat czaiłam), ale dlatego że wrzucasz dużo typowych dla mangi/anime numerów. Nie ogarniam jak w opowiadaniu można kogoś kopnąć w twarz - lol, serio, to przesada. I jeszcze ten schemat - brak matki i ojciec z przeszłością... Schemat nie jest zły, ale, kurczę, znowu? W ogóle wszystko, co w opowiadaniu wiąże sie z Kanohą (to jest Kanoha, czy Konoha, bo wydawało mi się, że przez a, ale ja nie wiem, nie oglądam, nie znam się) wypada słabo.
Ale najbardziej irytowało mnie to, że na dobrą sprawę gubiłam sie w świecie przedstawionym. Wydawało mi sie, że Redeyesowie mieszkają w jakimś anglojęzycznym kraju (stąd dziwiły mnie teksty o nauce angielskiego, ale uznałam, że może przykładają sie do znajomości ojczystego), a później bardziej zaczęło wyglądać na Japonię (tylko czemu podkreślano inność Calma?). Do głowy przyszła mi też Polska, bo tekst jest po polsku (jakoś mało prawdopodobne mi się to wydawało). Nie ogarnęłam też czemu czasami przechodzili na angielski, jeżeli nie byli w kraju, gdzie to język macierzysty (wtedy wszyscy nie zwracaliby się do wszystkich po ęgliszu). Koniec końców nie wiem, czy to ja się zgubiłam/nie doczytałam czy ty tak mętnie to przedstawiłaś. Z tym związana jest też Konoha - to gdzie ona jest? Ja tam kojarzę tylko jakieś wioski wśród chaszczy, więc pojęcia żadnego ni mam. I znów - kim cudem tam ciągle trwa wojna? Albo jak utrzymywana (czy raczej po co) jest tam gotowość do podjęcia wojny? Znaczy, że z kim oni walczą? No jakoś nie ogarniam, że jakiś tyran wiekami nad nimi wisi i nikt tyle czasu go nie obalił. A poza tym czy ludzie są tam aż tak zawistni i nieufni, że utrzymują małe armie, bo w każdej chwili może ich zaatakować inna wioska? Nie no nie ogarniam tego...

 
5 września 2014 20:08 , Blogger A. pisze...

Postacie są przerysowane. I nie tak miło i sympatycznie jak to się zdarza, ale tak irytująco. Znaczy Chris jest spoko, ale w reszcie czuć ten schemat. W ogóle mam wrażenie, że przy Chrisie dajesz z siebie więcej, bardziej czuć, że on jest twój i rzeczywiście jest postacią fajną. No może żaden z niego sympatyczny człowiek, a raczej łobuziak, lekkoduch i zarozumialec, ale co tam - to nie przeszkadza. Kofuku wybitnie mi nie podchodzi - jest taki... typowy. Dlatego nie lubię, gdy postacie z jakiegoś uniwersum pojawiają się w świecie rzeczywistym. Zawsze wtedy wpadają na głównego bohatera i wciągają go w tamten świat, który jeszcze musi uratować (no wspomnienie, że Chris ma dużo chakry było denerwujące, bo człowiek ma wrażenie, że on ze wszystkiego jest dobry, a do tego jest niezłym bucem). A to wspomnienie z końcówki rozdziału, które chyba miało zainteresować sprawiło, że przewróciłam oczami, mrucząc: jaasne, drama musi być. Aurora póki jest z bratem to jest urocz i miło się o niej czyta, ale gdy znajduje się przy Kofuku zaczyna drażnić - przypomina zakochaną małolatę (którą jest) z typowym marudzeniem, że nikt jej nie rozumie. Calma mało było, ale to jego imię... lol. Podobała mi się historia z Melisą, bo miała klimat; no i świetnie obrazowała, jaki z Chrisa luzak (ale przynajmniej potrafiłby sie zachować jakby jeszcze mu się zdarzyła wpadka :P).
Ogólnie... no nie jest za fajnie, opowiadanie mocno odbiega od poziomu Bezruchu czy miniaturek i mam wrażenie, że tekst jest dość stary, względnie odnawiany.
Pozdrawiam.

 
5 września 2014 21:48 , Blogger Niah pisze...

Przyznam, że gdy napisałaś mi, że zabierasz się czytanie WR byłam nie tyle zdziwiona, co zaskoczona. A? Czyta farfocel narutowski? Ale nie wnikałam, o co chodzi i wyszło na to, że obie byłyśmy tak samo zdziwione xD
Ten tekst to odgrzewany kotlet. Zaczęłam go w marcu tamtego roki i szczęśliwie pisałam aż do czerwca, a później manga zszargała moje nerwy i fanfick odszedł w zapomnienie.
Naruto było pierwszym anime, z którym miałam do czynienia, a raczej - na jego przykładnie dowiedziałam się, jak w ogóle wygląda anime. Mam z tego powodu sentyment. Poza tym, ja lubię shouneny w których wszyscy się nawalają, a w Naruto co rusz ktoś walczy i tłuką się po mordach. Fakt faktem, Bleacha lubię o wiele bardziej, ale... jakoś nie umiem pisać do niego farfocli. Zwyczajnie nie mam pomysłu, co mogłabym napisać. Mam swoje ulubione postacie, ale ani ich do normalnej rzeczywistości nie wrzucisz, ani nie będziesz nimi pisać w świecie Kubo - rzadko mi się to zdarza, ale gdy chodzi o Bleacha, mam zwyczajną zaćmę.
Przyznaję bez bicia, w WR pojawia się dużo scen z mangi, które w zderzeniu z Chrisem miały wyjść śmiesznie, a dla kogoś nieobytego, były tak samo niezrozumiałe jak dla głównego bohatera. I tak, to jest Konoha, przez o.
A co do literówek, wygląda to tak - Bezruch płodzę przez trzy, cztery wieczory, jak już przysiądę. Siedzę po cztery, a nawet sześć godzin stukając w klawiaturę i wychodzi jakieś dwie, trzy strony. Białego królika piszę w dwie godziny i to po pięć stron na raz, więc nie dość, że go za dobrze w trakcie nie sprawdzam, to jeszcze intelektualnie się przy nim nie wytężam, co tu kryć. Biorąc pod uwagę, że u mnie teksty skończone nie leżą dłużej niż dwadzieścia cztery godziny, WR trafia na bloga w takim stanie, w jakim go widzisz. Przejrzę go dokładnie, kiedyś, na pewno. Przynajmniej mam taką nadzieję, że zmotywuję się przysiąść przy tym. Nie ma nic gorszego niż poprawianie własnych błędów.
Oni cały czas są w tym anglojęzycznym kraju tylko mówią do Maksa po angielsku. Między swoimi znajomymi używają angielskiego. Przyjrzę się temu, skoro miałaś takie problemy z połapaniem się w sytuacji. Dla mnie to wszystko jest oczywiste, ale dla mnie oczywiste jest też, dlaczego Orion nie żyje, a dla Was to zagadka wszechczasów.
Wiele osób zwróciło mi uwagę, że Aurora jest źle zbudowana, a inni stwierdzili, że Chrisa zwyczajnie nie lubią. O Maksie do dzisiaj złego słowa nie słyszałam.
Powiem tak - dla Chrisa powstało to opowiadanie. W zamyśle nie miał mieć siostry. Aurora była nagłym pomysłem. Nie darzę jej taką sympatią jak jej brata, ale w sumie zła nie jest. Jak już wspomniałaś, typowa zakochana małolata z głową w chmurach. Kofuku jeszcze nie dostał swoich pięciu minut, ale dostanie i wtedy pojawią się też oryginalne postacie.
Jestem hipokrytą. Nie lubię fanficków z OC i omijam je szerokim łukiem, a sama taki piszę i jeszcze wymagam od ludzi, by to czytali.
Chris to dobry chłopak jest. Tylko mu nie wychodzi. On ze szkoły zapamiętał tylko lekcje biologi i carpe diem.
Jestem tylko człowiekiem, nie umiem sprzedać każdej historii, jaką sobie wymyślę. Ale powiem Ci, że zawsze jak czytam Twoje komentarze to się uśmiecham, bo piszesz je tak luźnym stylem (a później marudzisz mi na język Blacków ze Śmiechu diabła, kurcze!), całkiem innym od Rantu czarodzieja, że trudno uwierzyć, że tych "lol" i "zglebień" nie ma w tekście. Jak różny człowiek potrafi być. Dorzuć czasem w kwestii McGonagall, że zglebła, a ja zaliczę zderzenie pierwszego stopnia z podłogą!
Pozdrawiam, Niah.

 
7 września 2014 11:27 , Blogger A. pisze...

A bo ja myślałam, że czytałam wszystko na blogu (połączyłaś wszystko, a ja tam się gubię, bo mam sklerozę). No, a później doszłam do wniosku, że w sumie: czemu nie?
Mój największy problem z Naruto jest taki, że ono chyba jest pisane na poważnie. Znaczy coś tam kiedyś obiło mi się o uszy, że autor straszni dumny z jakiejś postaci, że mnóstwo pracy, czy coś… A jak widzę dzieciaka z kreskami na twarzy, zastanawiam się, czemu on tego nie zmyje i uciekam z zażenowaniem. A Bleach zupełnie nie jest na poważnie, autor to troll, mnóstwo czasu zajęło mi ogarnięcie kto jest kto, ale było zabawnie. Poza tym za Gina wybaczam wszystko :P A jak ładnie poproszę, to coś napiszesz? *kocie oczka*
Nie no wiesz – u ciebie przyzwyczaiłam się, że raczej nie wyłapują literówek. Chociaż w sumie im bardziej mi się nie podoba, tym większa szansa, że coś w ogóle wyłapię.
Tylko że w wielu krajach mówią po angielsku z urzędu, a ja nie mam pojęcia, gdzie oni są. Kanada? USA? Anglia? Filipiny? To irytujące. Poza tym łatwiej byłoby mi to ogarnąć, gdyby to japońskie wtręty się różniły (chyba, że masz zamiar zaraz kopsnąć ich do Konohy, ale i tak zaznacz, w jakim kraju są, bo tak jest lipa). Raju, czasami zapominam, że Orion nie żyje, co dopiero kminić kto go zaciukał… znaczy, jak napiszesz coś z Bezruchu, postaram się, ale nie dzisiaj :P Jaka tam tajemnica wszechczasów? To nie PLiO :P
Nie twierdzę, że Aurora jest źle skonstruowaną postacią, mówię, że czasami zamienia się w typową fangirl. No i ostatnio oglądnęłam złego animka i nie lubię fangirlek. Boję się oryginałów!
Wszystkie omijasz? Eee te humorystyczne czasami zwalają z nóg :P Tracisz frajdę.
Gdybym pisała Rant tak jak piszę komentarze… ło, masakra, mało dałoby radę ogarnąć. A poza tym, gdy piszę komcia nie wredzę, a pisząc rozdział zdarza mi się i wredzić i podpuszczać. No marudziłam na język, bo ciągle gdzieś mi tam w głowie kołacze, że Blackowie to lata 70, a nie te złe bachorki, co są teraz :D Jak dorzucę takie coś, beta mnie przechrzci, ale kuszące – może kiedyś w jakimś dodatku (tych nikt nie sprawdza)?

 
7 września 2014 12:23 , Blogger Niah pisze...

Męczyło mnie publikowanie notki na Aberracji, przesiadanie się na Białego Królika, a później poprawianie literówek tutaj, później tam, zmienianie szablonów i takie nakładanie sobie roboty... a tak nie dość, że wszystkie komentarze w jednym miejscu, jeden szablon niezwiązany z żadną tematyką, to jeszcze mogę dodawać rozdziały hurtem i nie ma przerw po dwa miesiące, bo raz piszę tu, a raz tu. Blogi zbiorowe to dobra sprawa.
Naruto jest bardzo poważne tylko bohaterowie to taki ni przypiął, ni przyłatał. Nie ma co doszukiwać się sensu w motywach ich działań. Wiesz, że Sakura wyznała kiedyś Naruto miłość, bo myślała, że on wtedy nie pójdzie walczyć? Totalna głupota, ale z sentymentem nie da się walczyć zbyt długo.
Jak coś mi do głowy przyjdzie odnośnie Bleacha, na pewno się tutaj znajdzie. Ale nie radzę przygotowywać się na coś dłuższego.
Robię mnóstwo literówek, ale jak mówiłam, Bezruch sprawdzam częściej, bo bardziej mi na nim zależy. Naprawdę, jak jestem w cugu, potrafię napisać sweter przez f, więc strach się bać, jak wyglądają pierwotne wersje moich tekstów! xD Skupiam się na tym, by przelać myśl do edytora tekstu. Ortografią i interpunkcją zajmuję się na samym końcu.
Ja nie lubię określać w jakim oni kraju są... ja w ogóle nie lubię pisać czegoś w konkretnym kraju, bo gdy jestem za granicą, bardziej skupiam się na klubach i zabytkach, niż samych miastach. No i research, gdy piszesz o latach siedemdziesiątych, jest żmudny, bo wszystko się pozmieniało. Research to ogólnie niefajna sprawa.
Orion jest zaciukny na amen i z martwych nie wstanie. On jest męczennikiem w Bezruchu, jego rolą jest bycie trupem!
Aż mnie skusiłaś, by dać Aurorze kiedyś koszulkę z napisem "Team Maks ♥".
Oj, czasem mi się jakiś w ręce trafi i go magluję, ale długo przy takich nie wytrzymuję. Za bardzo lubię poważne teksty.
Prawdą jest, że każdy autor jest trollem własnego opowiadania. Ja czasami specjalnie kończę rozdziały w najgorszym momencie, by ludzie pokrzyczeli na mnie w komentarzach.
Chętnie przeczytam taki dodatek, jak już powstanie ;)
Pozdrawiam, Niah.

 
7 września 2014 19:56 , Blogger A. pisze...

Nie no nie mówię, że mi się nie podoba. Wiesz, zazwyczaj jest tak, że mam bloga i czytam rozdział, bo wszystko tworzy spójną historię. Ale jeden zbiorczy blog jest całkiem fajny (głównie dlatego, że piszesz przyjemne miniaturki :D).
Problem jest taki, że łatwiej wybaczyć lipną fabułę niż skopanych bohaterów. Przynajmniej mnie, może ty masz inne zdanie? Facepalm, totalny kretynizm (ale to i tak nic przy tym, że dzieciak morduje cały klan, a w tym prawie całą swoją rodzinkę).
Trzymam za słowo! :D
Spoko, są sprawy ważne i mniej ważne. Heh, też tak robię, ale moje sprawdzanie jest o kant tyłka potłuc :P
Ty nie lubisz określać, a ja nie lubię nie wiedzieć :P Nie wymagam żmudnych i dokładnych poszukiwań, tylko jakichś tam podstaw, żeby to nie wisiało w jakieś próżni. Reserch jest zły, bo z jednej strony przechodzi się na drugą i kolejną i kolejną… a czas mija ^^
Oj no nie mówię, że nie jest. Ostatnio wyleciał mi z głowy fakt, że Syriusz dostał pakunek z jego głową :p Taa, wiem, zdolna jestem. Ale tak po prawdzie: zostawiłaś wskazówki kto to zrobił?
No jest, jest :D Hej, ale ja tam nie kończę w jakichś specjalnych momentach, a i tak krzyczą. Akurat tutaj chodziło mi o coś innego ^^

 
7 września 2014 22:46 , Blogger Niah pisze...

Wygoda przede wszystkim :D Jeżeli blog nie jest przejrzysty i łatwy w obsłudze to nie siedzę na nim długo, bo zaczynam się denerwować :) Lubię blogi z prostym, ale efektywnym CSSem, co poradzić.
Nie, bohaterowie muszą być dobrze skonstruowani, by historia miała ręce i nogi. Dlatego takie światowe hity, typu Zmierzch czy Niezgodna mnie nie porywają, bo bohaterowie są na poziomie dna i wodorostów.
Najgorsze jest do, że człowiek nie czyta pojedynczych liter, a uczy się wyrazów. Dodatkowo, ludzki mózg nie musi mieć liter poukładanych na swoich miejscach, by odczytać wyraz - ważne, by pierwsza i ostatnia były na swoim miejscu. Dlatego betowanie to... ciężka praca.
Research zajmuje mi tyle czasu, że wypadam z cugu pisarskiego i nie umiem do niego wrócić. Po Śmiechu Diabła ktoś mi zwrócił uwagę na nie konsekwentność, poszukałam trochę, miał rację, a ja przez kolejne dwa dni patrzyłam się w Worda z cielęcą miną.
Wskazówki były w pierwotnej wersji, a raczej ta osoba została wymieniona z imienia i nazwiska. Ale to było kiedyś :)
Pozdrawiam, Niah.

 
8 września 2014 21:31 , Blogger A. pisze...

Niezgodna? Nie znam nawet :D A w Zmierzchu to w miarę był, zdaje się, tylko Jasper (pamiętam, jak czytałam, mając szczerą, głupią nadzieję, że na koniec w nagrodę będzie sieczka i te pskudy zginą - co za zawód).
No, dlatego podziwiam wszystkich, którzy potrafią błędy wyłapać, bo ja w czyimś tekście potrafię nie zauważyć i przeczytać tak jak powinno być ^^
Kiedyś? Eee tam jak nie ma wzkazówek, nie ma zabawy, łobuzie. Samo imię i nazwisko bez powiązań też trochę lipa, bo tylko na zasadzie: po co autorowi ten typ, można określić, że coś jest na rzeczy.
A, miałam zapytać wcześniej, widziałaś bonus u mnie? Bo tam McG robiła coś głupiego :P

 
8 września 2014 22:51 , Blogger Niah pisze...

No widzisz. Oglądam większe szmiry niż Ty, jak się okazuje :D Oj, czasami człowiek lubi się pośmiać z napompowanego patosu i nielogicznego świata.
Ja mam to samo. Czytam, czytam, czytam i nic, a tutaj nagle ktoś mi coś wynajduje. Jak, ja się pytam!? Jak?!
Ten co go dawałaś w lipcu czy coś nowego wrzucałaś?
Pozdrawiam, Niah.

 
9 września 2014 20:05 , Blogger A. pisze...

Ee tam, oglądałam TVD do 4 lub 5 sezonu, ale głupota mnie przerosła i odpadłam (a to jest coś!). O, a przypomniało mi się: w mandzie Naruto chyba rzeczywiście niezłe cyrki są, bo nawet do mnie dotarło (znaczy, że niby w Bleachu ciekawie - nieprawda - a tam [N] dno albo gorzej). Ogólnie ludziska nieźle psioczyli, zabawne to było ^^
Gdzie tam nowego, jakoś ostatnio kiepawo mi się pisze. Ale rozdział się betuje! :D

 
9 września 2014 20:43 , Blogger Niah pisze...

Ja zwątpiłam w TVD (nie żeby miała nadzieję na coś dobrego, ale fakt, lepsze niż książki) w połowie piątego sezonu, gdy Katherine zabrała ciało Eleny. To było dla mnie za wiele.
Tak, w Naruto od roku dzieje się praktycznie to samo, więc nic dziwnego, że fani są źli. W ogóle, wszyscy mają takie fajne ataki, jakieś skomplikowane, różnorodne, a okazuje się, że i tak wszystko da się załatwić Rasenganem Naruto :< To takie przykre!
To dobrze! Bo u mnie pisze się na razie Bezruch (z czego ten rozdział będzie miał chyba ze czterdzieści stron, będę musiała to podzielić... na razie mam dziewięć) i Śmiech diabła z czego ten drugi na razie opornie, bo mam problemy z jedną rozmową.
Niech się betuje szybciej! :)
Pozdrawiam, Niah.

 
10 września 2014 20:42 , Blogger A. pisze...

Ups, tego już nie pamiętam, więc zapewne tego nie widziałam (ale widziałam ostatni odcinek; wgl to moja nowa strategia na TVD: oglądać ostatni odcinek sezonu, który na pewno będzie epicki i kminić o co chodziło :P). O, wiem, co było głupsze - Dziedzictwo! Trzeci tylko odsłuchałam, a i to niecały ^^
Niech żyje plot! Dla mnie zabawne jest czytanie tych oburzonych komciów, bo zupełnie nie znam treści :D Ale tak na serio: nie noszę plotu, plot zabija mi moich ulubionych bohaterów :(
Jaaakiii dłuuugi rozdział! Coś ty tam napakowała? ^^ Rodziały 30+ zdarzało mi sie czytać, ale 40 chyba nie (chyba że autor się nie pochwalił, bo ja nigdy nie sprawdzam).
Jutro będzie, bo dzisiaj zupełnie nie myślę ;)

 
10 września 2014 22:28 , Blogger Niah pisze...

Słyszałam, że coś ciekawego się stało na końcu. Znajoma zachęcała mnie do obejrzenia do końca, ale dopiero, gdy wyjdzie pierwszy odcinek kolejnego sezonu, bo zakończenie ma mi podnieść ciśnienie :D Znając TVD, pewnie tak będzie, ale końcówek Supernaturala nic nie przebije.
Plot jest bezwzględny, to fakt. Ale gdyby nie plot, nie byłoby dobrych historii. PLiO jest tego dobrym przykładem :)
Bo to jest taki tekst przekrojowy. Tylko w przeciwieństwie do innych przekrojowy tekstów ten jest obfity w szczegóły. Bo to jest studium przypadku. Ciężkiego przypadku, a jak dobrze pójdzie, to nawet kilku. Tylko trochę na to trzeba będzie poczekać, bo w czasie tygodnia jestem w internacie i chodzę spać około jedenastej, a najlepsze pomysły mam o trzeciej :< I zapewne go poszatkuję i będę dawać w krótkich odstępach czasu, bo wrzucić na raz czterdzieści stron... nawet ja tyle nie czytam dziennie, bo w komputerze wszystko czyta się gorzej.
Czekam z niecierpliwością!
Pozdrawiam, Niah.

 
11 września 2014 20:43 , Blogger A. pisze...

Powiedziałabym ci, co tam było, ale było tak totalnie głupie, że wyparłam to z pamięci (chociaż właśnie mi coś świta, ale wolę sie nie zagłębiać). Supernaturala nie oglądam, bo to ma duuużo sezonów, a od środka to jakoś tak... bez sensu.
W PLiO faktycznie jest fajny plot, ale gdy plot tłucze dwie ulubione postaci ever nie jest już tak fajnie - także ja mam uraz.
Wow szalona :D No na kopie nie jest fajnie czytać, już wolę telefon.

 
12 września 2014 17:08 , Blogger Niah pisze...

Supernatural jest fajny. Bardzo go lubię, chociaż od dwóch sezonów nie ma jednolitej linii fabularnej. Wcześniej wszystko mniej więcej dążyło z punktu a do punku b, a teraz mam wrażenie, że twórcy zapomnieli, o co tak naprawdę im chodzi.
Nie wybaczę mu Oberyna za nic w świecie. Gdyby mnie nie ciekawiło, co się stanie z kilkoma innymi bohaterami, rzuciłabym ten serial w diabły :D Książek nie jestem w stanie czytać, bo jest tam podany wiek, a ja... a ja nie przepadam za 15 letnimi dziewczynkami w ciąży.
Jak szaleć to szaleć!
Pozdrawiam, Niah.

 
13 września 2014 09:45 , Blogger A. pisze...

Może i tak, ale dla mnie tych 9, czy więcej sezonów po pewnie 20 odcinków to za dużo... Może twórcy postawili na fanservice? :P
Iii tam, pisząc o tłuczeniu favów, nie miałam na myśli PLiO, bo tam aż tak nikogo nie polubiłam (a serialowy Oberyn to kretyn i aż żal patrzeć na to, co z nim zrobili). Oj no weź - książka jest świetna, a cały drugi sezon przeklinałam twórców... A poza tym nie takie rzeczy się tam działy - głowy lecą, rączki odpadają, ciała są bezczeszczone, Inni... a w serialu chyba nie będzie [SPOILER:z*o*m*b*i*e*C*a*t*].

 
13 września 2014 12:00 , Blogger Niah pisze...

W Supciu fanservice zawsze jest na najwyższym sezonie, chociaż teraz odeszli już trochę od tych znaczących spojrzeń portierów, gdy Dean prosi o dwuosobowy pokój dla niego i Sama :D
Oberyn jak na razie był jedyną osobą, którą polubiłam na tyle, by się wkurzyć, gdy zginęła. Ale cieszyłam się, gdy Catelyn zmarła. Wyjątkowo mnie denerwowała. No i ma nie być jej w kolejnych sezonach jako Lady Stoneheart, więc z tego faktu też jestem zadowolona :)
Serial to serial, nie mogą go zrobić zbyt krwawym i okrutnym, bo połowa nieletnich i młodszych widzów im odejdzie, gdy rodzice dowiedzą się, co tam się dzieje. Chociaż... skoro do tej pory i tak mają rekordową oglądalność, wątpię by coś to zmieniło.
Nie boję się spoilerów ;) Jestem nazywana spoilerem na nóżkach, bo nie zawsze potrafię się powstrzymać i nie napisać komuś niewtajemniczonemu ważnych faktów. Ostatnio koleżance powiedziałam, że jej ulubiona postać zginie, a ona była dopiero na 2 odcinku z ponad 20 i okazało się, że głównie dla tego bohatera zaczęła oglądać tę serię!
Pozdrawiam, Niah

 
5 lutego 2015 19:35 , Blogger Sasame Ka pisze...

Cóż, za przeczytanie zabrałam się dopiero teraz, bo obiecałam sobie, że zanim nadrobię wszystkie rozdziały na czytanych przeze mnie blogach, to napiszę kilka swoich rozdziałów. No, ale lepiej późno niż wcale.

Szczerze mówiąc stęskniłam się trochę za Królikiem. Zawsze podziwiałam twój styl i tę lekkość w jakiej się wyrażasz.
Chris jak zawsze jest świetny, strasznie go lubię i tę jego zarozumiałość. XD Chociaż gdybym znała takiego człowieka w świecie realnym, na pewno by mnie denerwował, to jako bohater jest naprawdę genialny.
Nie mogę pozazdrościć Aurorze znajomych ;----; nawet trochę jej współczuję. Tak trochę się stała taka niestabilna emocjonalnie przy Uzumakim, ale nawet lubię ich relacje.
Naruto zabił jego brata, serio?? Trochę skisłam, jak to przeczytałam, bo w sumie nie myślałam o tym, że może mieć brata i o tym, że jednak Naruto może być jego ojcem, cóż, klan Uzumaki był trochę rozległy...

No nic, pozostaje mi tylko życzyć weny i czekać na następny rozdział.

Pozdrawiam! :)

 
5 lutego 2015 22:52 , Blogger Niah pisze...

Cieszę się, że w ogóle wróciłaś po takiej przerwie ;) Publikując ten rozdział troszkę się bałam, że nikt już tutaj nie zajrzy, gdzież po takiej przerwie, ale jestem miło zaskoczona.

Też zatęskniłam za Królikiem. Ogólnie, tęsknię za regularnym pisaniem i czasem wolnym, którego mi coraz bardziej braknie, ale zawsze staram się wygospodarować tę chwilę na napisanie czegoś :)
O tak, masz rację. Gdyby Chris żył, byłby nie do zniesienia. Na szczęście jest tylko wymyślonym bohaterem i jest nieznośny w swoim własnym świecie.
Dziewczyna jest młoda, głupia, nieobyta z facetami to i się gubi w zeznaniach, ale czemu tu się dziwić?
Nie mogę Ci nic powiedzieć o Uzumakich, wybacz ;) Ten wątek pozostanie tajemnicą.
Pozdrawiam, Niah.

 

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna