29 gru 2015

[BEZRUCH] Przywiązanie

28 stycznia 1958r.

Walburga musiała przyznać, że restauracja, którą wybrał Jonah, spełniała wszelkie jej oczekiwania. Przestronna sala z przyćmionym światłem nadawała pomieszczeniu intymnego klimatu, a suszone kwiaty, które wisiały na ścianach i stały w wazonach, idealnie komponowały się ze stonowanymi ścianami oraz przyjemnie kojarzyły się kobiecie z jej ukochanym, wiekowym domem i niesamowicie pachniały (co prawdopodobnie było już zasługą zaklęcia).
Jonah, z uroczym uśmiechem na ustach, odsunął jej krzesło po czym sam usiadł naprzeciwko niej, od razu biorąc za rękę. Jonah Selwyn był czarującym, młodym mężczyzną, którego jeden uśmiech sprawiał, że ona sama także miała ochotę się uśmiechać i śmiać, i żartować, i... I chyba troszeczkę za bardzo zawrócił jej w głowie jak na miesięczną znajomość, ale w tym momencie nie uznałaby tego za coś złego. Wręcz przeciwnie, było wspaniale.
Nie spodziewała się po nim, że ich znajomość rozwinie się tak szybko i tak bardzo go polubi, ale też żaden z jej wcześniejszych chłopaków tak chętnie nie chodził z nią na musicale, nie zabierał na mnóstwo wytwornych bali i co rusz nie miał nowego pomysłu, jak mogliby spędzić czas. Raz byli nawet na konnej przejażdżce, podczas której musiał ją ratować przed niesforną klaczą i był przy tym tak poważny, że zaczęła rozumieć, co czują w tej chwili wszystkie bohaterki tanich romansów.
Szczęście.
— Przyćmiłaś dzisiaj urodą wszystkie gwiazdy na niebie. 
Do tego Jonah był naprawdę uzdolniony, jeżeli chodziło o prawienie komplementów. I może troszeczkę zbyt próżnej Walburdze właśnie to podobało się w nim najbardziej?
— Powiedziałeś, że odwiedzimy dzisiaj wyjątkowe miejsce. Musiałam się odpowiednio wyszykować na taką okazję, ale spodziewałam się czegoś zgoła innego — wyznała szczerze, pozwalając mu gładzić kciukiem wierzch swojej dłoni. 
— A nie jest wyjątkowe? — zapytał zagadkowo, sprawiając, że zaśmiała się krótko. 
— Jest, jest. Nigdzie indziej nie dbają o to, by kwiaty były odpowiednio uschnięte. — Na potwierdzenie swoich słów chwyciła płatek róży i z łatwością go oderwała. — Podoba mi się tutaj.
Jonah kiwnął głową i zabrał rękę, kładąc obie dłonie na udach. Uniosła brew.
— Cieszę się. Naprawdę. 
Nagle wstał, obszedł stół i zrobił coś, na widok czego ciśnienie większości kobiet podnosiło się w przerażającym tempie, a one same przestawały oddychać. Klęknął przed Walburgą, wyjął z kieszeni szaty małe pudełeczko i spojrzał jej prosto w oczy, a ona poczuła, jak nagle robi jej się gorąco.
Wziął głęboki oddech.
— Walburgo Irmo Black, czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną? 
Backówna poczuła w tym momencie przypływ paniki, który zawładną całym jej ciałem. Za szybko, przebiegło jej przez myśl. Gwałtownie wstała, mało nie przewracając krzesła. Jonah wyglądał na zaskoczonego i także pośpiesznie podniósł się z kolan
— Walburgo?
— Nie. Jonah, nie. To się dzieje... za szybko! — zdążyła jeszcze powiedzieć, nim obróciła się na pięcie i pośpiesznie wyszła z restauracji, deportując się wprost spod drzwi.
Znalazła się w parku. Przyciskając mocno torebkę do piersi, usiadła na ławce i odetchnęła głęboko, próbując przetrawić sytuację. 
Przecież on nie miał żadnych podstaw do tego, by się jej oświadczyć! Znali się niecały miesiąc, nic o nim nie wiedziała prócz tego, że dobrze tańczy i ma poczucie humoru, a on wyskakiwał jej ze ślubem! Jakby była pierwszą lepszą małolatą, która rzuci mu się w ramiona za samo „kocham cię”. 
Wróciła do domu po godzinie, już uspokojona, ale nadal z nieprzyjemnym supłem w brzuchu. Grimmauld Place 12 było puste i ciche od kiedy jej ojciec przeniósł się do Walii po ukończeniu przez nią Hogwartu. Później przez chwilę mieszkał z nią Cygnus i Alphard, dopóki ten pierwszy się nie ożenił i nie kupił domu pod Londynem, a drugi nie znalazł sobie przyjemnego mieszkania w centrum. Przynajmniej teraz nie było nikogo, kto zadawałby jej jakieś pytania i skomentował to, że piła czystą whisky ze szklanki niczym sok.
22 stycznia 1958r.

— Przykro mi, niestety wynik wyszedł pozytywny. — Magomedyk podał Orionowi wyniki badań. — Nic więcej nie możemy w tej kwestii zrobić. 
Black nie musiał nawet patrzeć na papierek, by wiedzieć, że przekazanie tego Minerwie będzie jedną z najtrudniejszych rzeczy, jaką w życiu zrobi. Kiwnął głową magomedykowi i bez słowa wszedł do sali, w której przebywała jego żona i podszedł do jej łóżka.
Siedziała na białej pościeli w swoim ulubionym, niebieskim szlafroku, który dla niej przyniósł i patrzyła w okno nawet wtedy, gdy się odezwał:
— Pozytywny. Twierdzą, że to skaza genetyczna i nigdy nie będziemy mieć dzieci — wyszeptał i poczuł potrzebę, by wziąć ją za rękę. Niestety, Minerwa złączyła dłonie razem na kolanach nim jej dotknął.
— Myślałam o tym — wyznała, dalej na niego nie patrząc. — Powinniśmy się rozwieść.
Mało nie zakrztusił się powietrzem, słysząc jej słowa. Zbladł i poczuł przypływ paniki, który ogarnął jego ciało. Przesłyszał się. Musiał się przesłyszeć!
— Ale ja cię kocham — palnął najbardziej oczywistą rzecz, jaka przyszła mu do głowy. Widział, jak mięśnie twarzy jego żony niebezpiecznie zadrżały, a ona sama przeniosła na niego swoje pełne bólu spojrzenie.
— Ja ciebie też.
— Więc dlaczego mówisz o rozwodzie? Minnie, nie musimy mieć dzieci. A jeżeli bardzo chcesz, możemy jakieś adoptować. Proszę cię, kochanie...
— Orionie. — Minerwa wzięła go za dłonie, ściskając mocno i zaczęła mówić drżącym głosem. — Pamiętasz, co powiedziałeś, nim mi się oświadczyłeś? Że widziałeś swojego syna w wizji. Ja, chociaż bardzo chcę, nigdy ci go nie dam. 
— Nie powiedziałem, że to musi być mój biologiczny syn — zaczął się bronić.
— Proszę, nie utrudnij tego. Chcę tylko, byś był szczęśliwy.
— I jestem. Z tobą. 
Kobieta przestała na niego patrzeć, odwracając głowę. Dała mu tym jasny znak, że żaden z jego argumentów u niej nie przejdzie, że już postanowiła i jest to nieodwracalna decyzja. Orion poczuł się tak, jakby nagle ktoś oblał go zimną wodą.
— Proszę cię, wyjdź. 
Na drżących nogach opuścił salę, przeszedł białym korytarzem w kierunku łazienki, a gdy zamknął się w środku i usiadł na zamkniętej klapie toalety, pozwolił sobie na chwilę słabości i ukrył twarz w dłoniach.
28 stycznia 1958r.

Whisky rozgrzewało całe jej ciało i przyjemnie rozleniwiało, gdy leżała na kanapie dalej w sukience, w której poszła na spotkanie z Jonah. Stworek tylko ukradkiem sprzątał rozrzucone buty, rękawiczki i wsuwki z podłogi, co rusz dolewając alkoholu do szklanki swojej pani. 
— Panienko. Panienko Walburgo, ktoś puka do drzwi. — Skrzat, najdelikatniej jak umiał, potrząsnął ramieniem swojej pani, która powoli odpływała w objęcia Morfeusza, wyrywając ją z nich.
— Teraz? Która... która jest godzina? — zapytała z lekka nieprzytomnie i rozmasowała twarz.
— Po trzeciej — odpowiedział posłusznie skrzat. — Pójść sprawdzić? 
— Sama to zrobię. 
Podejrzewała, że to Jonah przyszedł ją przeprosić za swój głupi wybryk i błagać, by wrócili do ich poprzedniej relacji. Walburga, by dodać dramatyzmu sytuacji, zamierzała go potrzymać odrobinę w niepewności. Odegra się trochę na nim za te niespodziewane zaręczyny.
Jednak za drzwiami nie stał Jonah, ani nawet ktoś do niego podobny. Właściwie, po otworzeniu drwi, była przekona, że jakiś pijak zaległ jej się pod drzwiami w przemokniętym płaszczu i splątanych włosach, póki nie uniósł głowy, a Walburga nie rozpoznała w nim Oriona Blacka. Wytrzeźwiała w trzy sekundy. 
— Co tutaj robisz?
— Ja... — Orion zmarszczył brwi, próbując sobie przypomnieć, jak się tworzy zdania. — Potrzebuję noclegu. Na jedną noc. Tylko jedną — zaznaczył, pokazując jej jeden palec, na potwierdzenie swoich słów. Niebezpiecznie się przy tym zachwiał.
— Skąd się w ogóle wziąłeś przed moimi drzwiami? — Nie mogła nijak połączyć faktów, co Orion mógłby robić w Londynie i do tego chcieć zatrzymać się u niej, a nie u Alpharda lub Cygnusa.
— Rozwiodłem się. Mogę wejść?
Nic więcej nie dodając, wpuściła go do środka. Zawołała Stworka, by przyniósł dla gościa ciepły ręcznik i zrobił herbaty, ale Orion sam zaoponował, że wolałby ręcznik i szklankę alkoholu. 
Zaprowadziła chwiejącego się mężczyznę do salonu, gdzie poczęstowała go końcówką Ognistej Whisky Odgena. Wypił ją od razu i wystawił szklankę po więcej. 
— Skończyła się. Sama też miałam dzisiaj kryzys.
— Nie masz nic więcej w barku? — zapytał nieco rozczarowany.
— Nie pijam zbyt często. — Usiadła obok niego.
Mężczyzna westchnął, odstawiając szklankę na stół. Zdjął w przedpokoju buty, więc spokojnie oparł stopę o kanapę, na której siedzieli, a na kolanie własne przedramię. Walburga przyjrzała mu się z ciekawością. Nie widziała go od pogrzebu jego ojca, gdzie był jeszcze młodym chłopcem bez cienia zarostu na twarzy. Teraz też nie był zarośnięty, ale jego skóra zmieniła kolor w miejscach, gdzie się golił. Same rysy twarzy zrobiły się bardziej ostre, drapieżne i tylko elegancko przycięte, zaczesane do tylu włosy się nie zmieniły. No, teraz były trochę bardziej poczochrane.
— Mam coś na twarzy? — Spojrzał na nią z zainteresowaniem, gdy zbyt długo na niego patrzyła.
— Zmęczenie.
Taka nietuzinkowa odpowiedź przywołała delikatny, choć smutny, uśmiech na jego twarzy, który szybko zniknął. Obrócił w palcach pustą szklankę, zastanawiając się nad czymś, nim zapytał:
— Jaki kryzys cię dopadł?
— Ach, nic takiego. — Wzruszyła ramionami, opierając się wygodniej o kanapę, po czym dodała cicho. — Mój chłopak mi się oświadczył. 
— I to jest niby kryzys? Nie powinnaś się raczej cieszyć? — Uniósł brew.
— Odrzuciłam zaręczyny. Znamy się tylko miesiąc, prawie nic o nim nie wiem. To jak branie kota w worku. Prawdopodobnie rozchodzi się o mój posag i nic więcej. — Ścisnęła nasadę nosa. Wypity alkohol dawał o sobie znać.
— Głupi — mruknął niezadowolony i przeczesał włosy palcami. — Miłość to nie wyścigi.
Walburga, przez dosłownie chwilę, nie miała pojęcia, co odpowiedzieć Orionowi, dlatego, że miał cholerną rację. A przynajmniej tak sądziła, bo z ich dwójki, jak na razie, to on ożenił się z miłości.
— Mężczyźni się szybko zakochują i jeszcze szybciej odkochują, gdy znajdą nową kobietę. Oczywiście, nie wszyscy — dodała pośpiesznie, widząc jego spojrzenie. Nigdy nie widziała jeszcze takiego chłodu w oczach Oriona. Bardzo się zmienił przez te dziesięć lat. — Powiedziałeś, że się rozwiedliście. Dlaczego? Myślałam, że było wam razem dobrze.
Nie było od niego żadnych wieści przez ten czas. Nie pojawiał się na żadnych rodzinnych spotkaniach, nikt nic o nim nie wiedział i tylko jego siostra odnosiła się z pogardą do jego żony, twierdząc, że to tak, jakby poślubił kogoś niższej klasy społecznej. Walburga już ze szkoły wiedziała, że Minerwie się nie przelewa i słyszała, że jej ojciec jest fatalnym inwestorem ze zbyt dużą skłonnością do picia i hazardu. Ale pomimo tego cały czas byli razem, więc musieli być szczęśliwi. Co innego by go przy niej trzymało?
Orion skrzywił się okropnie, słysząc ostatni komentarz i wyglądał tak, jakby miał ochotę warknąć. 
— Ja też. Widać sam trwałem w tej głupocie — stwierdził i z hukiem odstawił szklankę na stół. — Jak nazywa się twój skrzat?
— Stworek.
— Stworek! — Skrzat momentalnie pojawił się przy nich, patrząc na Oriona dużymi oczami wypełnionymi przerażeniem. — Idź do sklepu i kup dwie butelki whisky. — Wyciągnął z kieszeni kilka galeonów i wręczył skrzatowi. Stworek spojrzał na swoją panią, oczekując jej potwierdzenia. Gdy Walburga kiwnęła, zniknął z cichym pyknięciem.
— Raczej nie spędza się z kimś dziesięciu lat w małżeństwie tylko po to, by ostatecznie się rozwieść — zaryzykowała stwierdzenie, patrząc na niego ciekawie. — Co się stało?
Długo milczał nim w końcu się przełamał i jej odpowiedział:
— Chcieliśmy mieć dzieci. — Zakrył oczy ręką. — I rok po ślubie Minerwa zaszła w ciążę, ale poroniła po trzech miesiącach. Bardzo się tym przejęła, wspierałem ją i w końcu jej przeszło. Zaproponowałem byśmy spróbowali ponownie. Zgodziła się, zaszła, doszła do szóstego miesiąca i znowu poroniła. Ta sytuacja powtórzyła się osiem razy. Chodziliśmy po lekarzach, znachorach, próbowaliśmy eliksirów, badań, aż okazało się, że to skaza genetyczna i możemy się pożegnać z wizją dzieci. I wtedy Minerwa zwyczajnie stwierdziła, że powinniśmy się rozwieść. Jakby łączyła nas tylko wspólna chęć posiadania potomstwa — zakończył z goryczą ani razu nie podnosząc na nią wzroku.
Walburga zastanawiała się, co w takiej chwili powinna zrobić. Gdyby Orion był jej bratem, starałaby się go pocieszyć lub przynajmniej zająć jego myśli czymś innym. Tylko sam fakt, że wybrał akurat ją, by przyjść do jej domu w poszukiwaniu spokoju, dalej nie dawał jej spokoju. 
— Czemu ja? A nie Alphard lub Cygnus? Prawie nie rozmawialiśmy w Hogwarcie. 
— Nie starasz się mnie pocieszyć. Prawie cię nie znam i chyba dlatego łatwiej jest mi z tobą rozmawiać.
— Czysta karta?
— Czysta karta.
Pili do późnej nocy i rozmawiali na niezobowiązujące tematy, a butelki powoli się opróżniały. Tak po prawdzie, gdyby ktoś kazał Walburdze zrelacjonować przebieg tego wieczoru, niewiele by mu powiedziała. Obudziła się w swojej własnej sypialni z tak przeraźliwym kacem, że mruganie bolało. 
Pukanie do drzwi brzmiało tak, jakby ktoś rzucił dwie Bombardy po sobie. Skrzaty raczej nie pukały, więc musiał to być Orion. Skupiła całą swoją uwagę na tym, by naciągnąć na siebie kołdrę (wszakże dżentelmen nie powinien widzieć damy w takim odzieniu jak koszula nocna) i powiedziała słabo „wejść”.
Przez sekundę myślała, że jej nie usłyszał, ale już po chwili klamka się poruszyła, a do środka wszedł Orion z kubkiem w ręce.
— Wyglądasz lepiej niż myślałem — przyznał, a ona tylko westchnęła ciężko.
— Nie kłam z grzeczności. A jak już przy grzeczności jesteśmy, nie powinno cię tutaj być.
— Owszem, nie powinno. — Podszedł do jej łóżka i postawił kubek na szafce obok. — To powinno pomóc. Twój skrzat już kilka godzin temu pytał, czy podać śniadanie. — Zmarszczyła brwi. — Dochodzi druga. 
Rozmasowała twarz dłońmi. No pięknie, alkohol odebrał jej kilka godzin z życia.
— Dziękuję za to, cokolwiek to jest. Mam nadzieję, że jest naprawdę skuteczne. — Sięgnęła po kubek, ale zanim go podniosła, rzuciła szybko spojrzenie Orionowi. W mig pojął, o co jej chodzi.
— A, tak, przepraszam. — Pośpiesznie wyszedł z przepraszającym uśmiechem na ustach i zamkną drzwi najciszej, jak umiał.
Czyli nie zmienił się aż tak bardzo, jak myślała. Dalej był mocno oderwany od rzeczywistości i trochę gapowaty. 
Uniosła kubek do ust, ale zanim spróbowała, czego jej naważył, powąchała zawartość. Pachniało jej wywar z rozgotowanego gumochłona, a gdy się napiła, smakowało podobnie. Walcząc z silnym odruchem wymiotnym, przełknęła całą zawartość kubka i osunęła się po poduszkach. Za jakieś dziesięć minut powinna być w stanie oddychać bez przeszkód, ale na razie czuła się wypompowana ze wszelkich sił. I chyba faktycznie tak było.

Na dół zeszła już w swojej szczytowej formie, znów wglądając perfekcyjnie. Orion siedział na kanapie z gazetą w ręku i pił kawę, a przygotowane śniadanie stało na stole. Było nietknięte.
— Nie musiałeś na mnie czekać. — Usiadła i od razu nalała sobie herbaty do filiżanki. Orion usiał naprzeciwko niej, stawiając swój kubek przed sobą.
— Co to za przyjemność jeść samemu? — stwierdził, uśmiechając się lekko do siebie. Miał dużo lepszy humor niż wczoraj. Właściwie, nic nie było po nim widać. 
— Zamierzasz zostać w Londynie? 
— Tak, przynajmniej przez jakiś czas. Szukam jakiegoś mieszkania, ale wyjątkowo nic ciekawego nie ma — przyznał, odkładając gazetę na bok.
— Więc zostań tutaj — stwierdziła spokojnie Blackówna, nawet na niego nie spoglądając. — Nie ma sensu, byś wynajmował, a tym bardziej kupował, kawalerkę w Londynie. Najszybciej znalazłbyś coś na rynku mugolskim, ale wiadomo jak to jest z ich parcelami. Mam duży dom, możesz tutaj zostać, a pewnie i tak będziemy się widywać tylko na posiłkach.
— Miło z twojej strony. Ale nie bardzo rozumiem, dlaczego jesteś tak uprzejma. Nie zrozum mnie źle — dodał od razu, gdy uniosła na niego wzrok. — Po prostu nie musisz tego robić. Dla mnie to naprawdę nie kłopot znaleźć sobie inne miejsce.
— Orion — zaczęła spokojnie, opierając łokcie na blacie i splatając ze sobą palce. — Nie było od ciebie znaku życia przez ten cały czas, dopiero co się rozwiodłeś, a do tego zostałeś bez dachu nad głową, jak podejrzewam po innej koszuli, niż miałeś wczoraj — zauważyła. — Uważam, że twoja opinia i tak jest już nadszarpnięta. Proponuję ci to, ponieważ oboje jesteśmy Blackami.
Mężczyzna obrysował palcem krawędź własnego kubka, nie patrząc w jej stronę. Milczał dłużej, niż wymagała tego grzeczność, ale gdy w końcu na nią spojrzał, uśmiechały się nie tylko jego usta, ale i oczy. 
— Dziękuję. 
Walburga też się uśmiechnęła, dość oszczędnie, ale jednak, i wróciła do jedzenia.
24 lutego 1958r.

Orion musiał przyznać, że było... źle. Fatalnie wręcz. Nie miał pojęcia o tym, jak działały kobiece rozumy, ale na pewno było coś z nimi nie tak. Walburga miała go zostawić w spokoju, a nie postawić sobie za punkt honoru naprawienie jego opinii i, na podwiązki Morgany, znalezienie mu kolejnej kobiety życia. On nie potrzebował pierwszej lepszej, on potrzebował tej, która urodzi mu chłopca o niebieskich oczach, a przez ostatnie tygodnie ciągano go tylko po różnych imprezach, by „poznał ważnych i wpływowych ludzi”.
Wcale nie chciał ich poznawać. Polityka go nie interesowała, pieniądze tym bardziej, a to, na czym mu zależało, uciekło spomiędzy jego rąk bezpowrotnie wraz z Minerwą i ich domem w Szkocji. 
Usiadł ciężko na fotelu, który powoli robił się „jego fotelem” w domu Walburgi i odetchnął ciężko.
— Nie czuję nóg — poskarżył się.
— Już nie przeszkadzaj. Lidia Nott nie tańczy aż tak dobrze, byś się zmęczył — odparła kobieta, przysiadając na podłokietniku i patrząc na niego z pobłażaniem.
— Ona może nie, ale jej pozostałe siedem koleżanek już tak — burknął w mało dostojny sposób i zignorował karcące spojrzenie Walburgi. — Wally, ja nie chcę żony.
— Oczywiście, że chcesz. I nie mów na mnie Wally. — Wstała i podeszła do stołu, by nalać mu wody. — Nie możesz zostać starym kawalerem. Jesteś przystojny, jesteś Blackiem... — podjęła temat.
— Jestem rozwodnikiem, nie kawalerem — wtrącił.
— Tym gorzej. — Podała mu szklankę. — Poza tym ktoś musi się zająć Carmenly. Chyba nie wyobrażasz sobie... Orion? — Poklepała go po plecach, gdy mężczyzna się zakrztusił i obecnie kaszlał tak mocno, jakby chciał wypluć płuca.
— Nie będę mieszkał w Carmenly.
— Słucham? Przecież to twój dom! To jedna z najbardziej zamożnych posiadłości rodu Blacków!
— Tak i zginęli tam moi rodzice. Ja dziękuję za taki dom. Żadna kobieta nie sprawi, że będę się tam czuł dobrze. Każę wybudować inny, z daleka od tamtego miejsca i piwnicznych katakumb. To jak mieszkanie na cmentarzu.
Walburga podparła dłonie na biodrach i spojrzała na niego karcącym wzrokiem niczym matka, której nie podoba się zachowanie dziecka.
— Zachowujesz się jak dziecko. Masz prawie trzydzieści lat. Musisz przestać bać się tego, co zdarzyło się ponad dziesięć lat temu.
— Coś takiego nazywa się traumą.
— A traumy się leczy.
— Więc wolę być chory.
— Orion!
Dalszą kłótnię przerwała sowa, która zapukała dziobkiem w okno. Walburga wpuściła ją do środka i dała jej w nagrodę ciasteczko. Spojrzała na kopertę. Pod palcami czuła fakturę drogiego papieru w kolorze grafitu. W środku był list owinięty srebrną tasiemką i w mig domyśliła się, że to zaproszenie na ślub. Pytanie tylko, od kogo?
Po przeczytaniu kilku pierwszych słów jej policzki zrobiły się czerwone, a usta zamieniły się w bezkrwistą, wąską linię. Odrzuciła list od siebie z krzykiem niezadowolenia i zrzuciła wazon z kwiatami ze stolika.
Orion, który chwycił kopertę w locie, aż się cofnął, gdy delikatne naczynie roztrzaskało się o parkiet. Rzucił wzrokiem na zaproszenie, które niewiele mu mówiło, ale sądząc po reakcji kobiety, to musiał być ten, jak określał go w myślach. Jonah Selwyn.
— Wally. Wally, spójrz na mnie. — Chwycił jej drżące ze złości dłonie i spojrzał prosto w oczy. — To tylko dupek.
— Jak on śmiał! Dopiero co mi się oświadczał, a teraz żeni się z inną! Pewnie spotykał się z nią równolegle do tego, jak chodził na randki ze mną! Co za łajdak! 
— Masz rację, kawał z niego wieprza, ale to nie powód, by się denerwować — wyjaśnił spokojnie.
— I kto to w ogóle jest Almea Gamp?! Czy on na głowę upadł?! W czym ona jest niby lepsza ode mnie?!
— Nie jest lepsza. Wally, posłuchaj, ten facet nie jest wart ani twojej uwagi, ani twoich nerwów. Znalazł sobie jakąś głupią trzpiotkę, którą prawdopodobnie będzie w przyszłości zdradzał. Pewnie zrobił jej dziecko i muszą się szybko pobrać. Rozumiesz? 
Walburga trochę ochłonęła i opadła posłusznie na fotelu. Orion nie mówił tak całkiem bez sensu.
— Spójrz na mnie. — Uśmiechnął się do niej pokrzepiająco. — Jesteś piękna i mądra, a on jest zwyczajnie gwałtowny i porywczy, a może nawet zachłanny – dlatego chciał kobietę z domu Blacków. Nie zaprzątaj sobie nim głowy. I zrób mi przyjemność.
— To znaczy?
— Nie idź na ten ślub mimo wszystko.
20 kwietnia 1958r.

Co Orion przeżył, by odciągnąć Walburgę od pójścia na ślub, to jego. Ostatecznie skoczyło się na tym, że miesiąc później, tuż przed „godziną zero”, znów siedzieli zlani w trupa z tą różnicą, że Walburga chodziła nerwowo po pokoju, a on jej nie powstrzymywał. Tyrada na temat „w czym Almea Gamp jest lepsza ode mnie” ciągnęła się w najlepsze.
— Przecież ona wygląda jak mops, któremu ktoś przywalił patelnią w twarz i wgniótł nos do środka! A porusza się z gracją gumochłona porażonego prądem!
— Tak, Wally. Masz rację — mruknął, nalewając jej następnego drinka. Lepiej było potakiwać.
— W dodatku jest gruba. Spójrz na mnie. — Orion posłusznie się odwrócił i mało mu szklanki z rąk nie powypadały, gdy zauważył, że szata Walburgi walała się gdzieś przy jej kostkach. Na gacie Merlina, upił ją zbyt mocno. — Przecież nie ma piękniejszej kobiety w całej Anglii ode mnie.
Nie żeby kłamała. Może wysoka nie była, ale tam, gdzie być zaokrąglona powinna, faktycznie była, a tak, gdzie powinny się znajdować szczupłości, faktycznie były. Do tego dochodziła piękna twarz o szlachetnych rysach i oczy tak niebieskie, że aż trudno uwierzyć, że były prawdziwe. Naprawdę wyglądała zjawiskowo. Szczególnie, że od tej strony jej jeszce nie miał okazji oglądać.
— Wally...
— Przyznaj, że nie ma. — Podeszła do niego, wyjmując mu szklanki z rąk i odstawiając na stolik. — Przyznaj, że podobam się nawet tobie, chociaż nie mam ani okularów, ani nie miłuję książek ponad wszystko. Orion. — Przyłożyła jego dłoń do swojej gorącej piersi, w której serce biło tak mocno, że aż dziw, że jej nie bolało. Mężczyzna przełknął nerwowo ślinę, starając się nie poświęcać zbyt wiele uwagi odkrytym piersiom.
— Masz rację. Nie ma piękniejszej od ciebie.
— Więc czemu on nie wrócił? — zapytała z autentycznym smutkiem w oczach, a jego aż coś ścisnęło w brzuchu.
— Bo jest idiotą — stwierdził i pocałował ją tak namiętnie, jak tylko potrafił, obejmując do tego zaborczo.
Rozpłynęła się w jego ramionach, poddając dotykowi i nim Orion się spostrzegł, zatopił się w intensywności tego pocałunku i w tym, jak uległa była pod nim ta na co dzień twarda i nieustępliwa kobieta.
25 kwietnia 1958r.

Było niezręcznie. Oboje byli zażenowani w tym samym stopniu tym, że dali się ponieść alkoholowi i emocjom, przez co skończyli uprawiając seks na podłodze przed wiekowym gobelinem niczym para nastolatków, która pierwszy raz przeżyła erotyczne uniesienie. 
Oboje zostali zaproszeni na urodziny Andromedy do Cygnusa i Druelli. Solenizantka, tak jak i jej siostry, krzyczała i piszczała ze szczęścia, gdy razem otwierały prezenty, ale to nie bardzo docierało ani do niej, ani do niego, gdy siedzieli obok siebie na kanapie i patrzyli w dwie różne strony. 
Po takim czasie mieszkania razem, gdy trochę się już poznali i Walburdze zależało na uczynieniu Oriona szczęśliwym równie mocno, jak jemu, by przestała myśleć o Selwynie, ten przygodny seks nie wydawał się tak przygodny. Wydawał się czymś, co i tak prędzej czy później by się zdarzyło i teraz tylko nie wiedzieli, jak powinni się w tej sytuacji zachować. 
Wyjątkowo to Orion pierwszy przerwał ciszę:
— To, co wtedy powiedziałem, to prawda. Naprawdę myślę, że jesteś piękna — wyznał.
— Najpiękniejsza — poprawiła go uprzejmie.
— Najpiękniejsza — powtórzył i wziął ją za rękę, spoglądając na nią. 
Odwzajemniła spojrzenie i tak patrzyli na siebie, badając teren, póki mała Andromeda nie podbiegła z lalką i nie poprosiła Walburgi, by ta zaplotła jej warkocza.
3 sierpnia 1958r.

Sierpień był wyjątkowo paskudny. Lało i wiało, chociaż nie powinno, a wszystkie piękne sukienki Walburgi, które kupiła sobie z myślą o lecie i pięknej pogodzie, zalegały w szafie. Kobieta opierała się dłońmi o parapet i obserwowała ulicę przed kamienicą z ponurym wyrazem twarzy. Nawet mugole wyglądali jakby biedniej, gdy chowali się pod burymi parasolami, śpiesząc się do pracy.
Orion, z którym Walburgę łączyła dziwnie przyjacielsko-romantyczna relacja polegająca na długich, przegadanych wieczorach i sporadycznych momentach, gdy kończyli w jednym łóżku, pierwszy rozpalił ogień w kominku. Walburga odwróciła się do niego powoli.
Od kiedy pojawił się u niej w styczniu, zawsze zajmował ten sam fotel pod oknem i czytał gazetę, wyszukując ciekawych parceli do wynajęcia, a ona odpowiadała mu krótko, że nie znajdzie drugiej takiej, jak jej dom. Przyznawał jej rację i zajmował się rubryką sportową. Później odkładał gazetę, prosił Stworka o kawę, a temat do rozmowy znajdował się jakoś sam, by ewoluować w długą konwersację do późnych godzin wieczornych. Mieszkała z nim ponad pół roku i zawsze mieli o czym rozmawiać. Nawet udało jej się wyperswadować mu, by spróbował znaleźć sobie jakąś przyzwoitą pracę i chociaż niedawno ją rzucił, to wyznał jej, że już szuka czegoś nowego. Ona, po kilku jego uwagach, przestała się tak bardzo przejmować tym, co mówiły plotki (szczególnie te o Slewynie). 
Dlatego gdy tego ponurego dnia, zamiast usiąść na fotelu, zajął miejsce na kanapie i poprosił ją, by zrobiła to samo, wiedziała, że coś jest nie tak. Postarała się jednak zachować zimną krew i usiadła obok niego, pozwalając, by wziął jej dłonie w swoje.
Właściwie rozmowa była taka, jak poprzednie i jednocześnie inna, bo Orion patrzył jej prosto w oczy i nie gestykulował. Mówił trochę o swoim domu, trochę o Regulusie („ten człowiek jest szalony i niezorganizowany, ale i tak go kocham. Trochę przypomina mi twojego Alpharda”), wspomniał o tym, że gdy raz zabrał Minerwę do jego stajni, koń zrzucił ją z siodła prosto do rzeczki, a Orion, jak na przykładnego męża przestało, najpierw zaczął się z niej śmiać, a później jej pomógł (oboje się z tego śmiali, gdy opowiadał z jaką oburzoną miną próbowała się wygramolić na brzeg), wspomniał o przyjemnym domku, który mieli w Szkocji i widokach, które oglądał codziennie z okna.
Później ona trochę poplotkowała o swoich koleżankach, opowiedziała o tym, z jaką gracją Cygnus oświadczał się Druelli, że skończyło się to na wylaniu na nią ponczu (chociaż zaręczeni byli już wcześniej, ale Cygnus chciał to zrobić osobiście) i gdy kręciła głową nad tym, że ta biedna dziewczyna jednak go chciała, Orion zapytał niespodziewanie:
— Czy gdybym ci się oświadczył, zgodziłabyś się?
Walburga zamrugała, nie wiedząc, co powinna powiedzieć, a może właśnie dlatego, że wiedziała dokładnie, co powinna powiedzieć.
— Gdybym powiedziała „tak”, oświadczyłbyś się?
— Tak — odparł spokojnie, a Walburga odetchnęła głęboko.
— Zgodziłabym się.
Orion mocniej ścisnął ją za ręce. Nie klęknął, nie wyjął pierścionka z kieszeni, nie postarał się o klimat, bo magicznie zapalone drewno w kominku nie strzelało, a za oknem w końcu padał deszcz. Tym razem to od odetchnął.
— Wally, wyjdziesz za mnie?
— Tak.
2 marca 1959r.

Ślub był na początku listopada, krótko po tym, jak Almea już-nie-Gamp Selwyn urodziła Jonah syna imieniem Christopher Selwyn – grubego, brzydkiego i zapuchniętego bachora podobnego do niej. Przynajmniej z tego, co mówiła Druella. 
Jej ślub nie obszedł się bez echa, co połechtało próżność Walburgi. Lubiła być w centrum uwagi, a wychodząc za mężczyznę młodszego od siebie, o tym samym nazwisku i tego, który był z nią zaręczony wiele lat wcześniej, skandal był rzeczą oczywistą. Podsycała wszystkie te plotki, a gdy nawet po czterech miesiącach nie było widać po niej ciąży, która była jej wmawiana już od dawna, zaczęły chodzić domysły, że któreś z nich dolało drugiemu eliksiru miłosnego do kawy.
Orion, gdy opowiedziała mu te wszystkie plotki, śmiał się głośno, idąc z nią poprzez zaśnieżone Carmenly Town. Walburga nigdy tutaj nie była i z ciekawością oglądała się na czarodziei, który żyli tutaj dość spokojnie tuż obok mugoli i zdawali się nie zwracać uwagi na dwór, który mieścił się na wzniesieniu. Z miasta nie było go widać, ale na końcu drogi był nawet znak, by iść ścieżką pod górę.
Nie była to najprzyjemniejsza droga, gdy śnieg osuwał jej się pod obcasami, ale Orion powiedział jej, że czary są tak stare, że lepiej nie teleportować się pod samą bramę, bo mogą działać wadliwie i atakować każdego, nie tylko tych spoza rodu Blacków. Nie miała podstaw, by mu nie wierzyć.
Jej mąż przyłożył różdżkę do bramy i jedna po drugiej, zdjął bariery ochronne, a na samym końcu pchnął ciężkie wrota i zaprowadził ją pod drzwi.
Walburgę fascynowało to miejsce od momentu, w którym o nim usłyszała i tuż po ślubie podjęła ciężką i mozolną pracę, by Orion ją tutaj faktycznie zabrał. Zgodził się tylko na krótki wypad, by mogła obejść posiadłość i mieli wracać do domu. Z zewnątrz dwór sprawiał wrażenie ciepłego, w przeciwieństwie do Grimmuald Place, ale w środku czuło się chłód, wilgoć i dziwną lepkość. Gdy tylko przekroczyła prób, przeszedł ją też dreszcz, jakby coś zimnego przebiegło po jej kręgosłupie, ale nie dała tego po sobie poznać.
Orion oprowadził ją po czterech salonach, gdzie każdy miał okna na inną stronę świata, pokazał jej dwa skrzydła z sypialniami dla gości, kuchnię ze spiżarnią pod ziemią, bibliotekę wysoką na dwie kondygnacje z regałami pod sufit, wypełnionymi książkami aż ciemno i gdy mieli już wracać, zachwiał się niebezpiecznie i usiadł na najbliższym krześle. Walburga zaniepokoiła się jego stanem, gdy zacisnął ręce na uszach.
— Weź kartkę i coś do pisania — rozkazał, a Walburga, niewiele myśląc, wpadła do pierwszego lepszego pokoju, mając nadzieje znaleźć pergamin i jeszcze zdatny inkaust. Gdy faktycznie, po wyrzuceniu zbędnych rzeczy z szuflady, udało jej się je znaleźć, odwróciła się z zamiarem wyjścia i od razu cofnęła pod biurko, widząc plamę krwi na podłodze. Dopiero po chwili doszło do niej, że jest zaschnięta i pokryta kurzem, ale dalej nie mogła zrozumieć, skąd się tutaj wzięła. Słysząc kolejne stęknięcie Oriona, ominęła plamę i wróciła do niego.
— Pisz. Drugiego sierpnia tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego roku...
— Słucham? — Zatrzymała się z piórem nad pergaminem, patrząc na niego pytająco.
— Pisz! Drugiego sierpnia tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego roku dwudziestu trzech chłopców i osiemnaście dziewcząt...
To, co dyktował jej Orion, było bez sensu. Mimo to Walburga nie przestała pisać i gdy skończyła, wydało jej się, że jej mąż wygląda jakby lepiej. Ciężko oddychał, ale tak, jakby odetchnął po ciężkim wysiłku, niż z bólu. Wziął od niej kartkę i przebiegł wzrokiem po niej.
— Mogłabyś... mogłabyś się podpisać i zostawiać ją na biurku w pokoju, do którego wbiegłaś? Wiem, że nie chcesz tam wchodzić, ale uwierz mi, próbowałem się pozbyć tego, ale nie chciało zniknąć. Jakby było przeklęte. Proszę, połóż tę kartkę na biurku, a gdy wrócimy do domu, wszystko ci wytłumaczę.
— Spróbowałbyś nie — zagroziła mu i złożyła krótki podpis pod notatką.
— Jesteś KIM!? 
Orion skrzywił się, słysząc krzyk swojej żony, ale postanowił, że będzie twardy i się pod nią nie ugnie. Najwyżej trochę pochyli głowę.
— Jestem jasnowidzem — powtórzył.
— I mówisz mi to dopiero teraz?!
— Cóż, nie było okazji, by...
— Orionie, spędziliśmy ponad rok na rozmowach, a ty chcesz mi wmówić, że nie było okazji, by powiedzieć mi coś tak ważnego!? Masz mnie za durną małolatę, która uwierzy w każdą twoją historyjkę?
— Oczywiście, że nie. Po prostu to nie jest coś, czym się lubię chwalić — wyznał. 
Walburga spróbował odetchnąć. Zasłoniła twarz dłońmi i policzyła do dziesięciu, licząc na to, że ochłonie. Nawet jej to wyszło.
— Czyli te brednie, które kazałeś mi napisać, to była jakaś wizja? 
— Tak.
— Więc czemu zostawiłeś ją w pustym domu?
— Przecież wiesz, co pisałaś — zirytował się. — Nie będzie pusty. 
— Ale to się nie wiąże z żadnymi innymi faktami!
— Bo to tylko potwierdzenie. Że to, co jest tam napisane, to prawda. Gdy ktoś to przeczyta, zapewne w opóźnieniu od drugiego sierpnia osiemdziesiątego roku, będzie się zastanawiał, skąd ta data tam i weźmie pod uwagę, że cała reszta może być prawdopodobna. Rozumiesz? 
— Czy ona jest jakaś ważna? — Walburga uniosła brwi, siadając obok, a Orion zrobił minę, jakby nie do końca wiedział, co powinien odpowiedzieć. Zmarszczył brwi.
— Nie wiem. Nie mam bladego pojęcia. Ale to musi tam zostać, bo może mi i tobie się to ważne nie wydaje, ale komuś innemu tak. To nie jest tak, że wiem, jak to działa, te całe wizje. One się po prostu pojawiają, a ja je zapisują i zazwyczaj wtedy odchodzą.
— Zazwyczaj?
— Jedna nie opuściła mnie od dziesięciu lat — przyznał niechętnie.
— Jaka?
— Wally...
— Jaka? — powtórzyła już ostrzej. Orion westchnął.
— Taka, że będę miał syna o niebieskich oczach.

Etykiety: , , , ,

Komentarze (13):

29 grudnia 2015 17:30 , Blogger ? pisze...

Dawno mnie tu nie było, tak samo jak dawno nie było chyba czegoś z Bezruchu. Ja uwielbiam tą Twoją Walburgę i Oriona, naprawdę. Są tacy... tacy prawdziwi. Urzekło mnie Wally. I w sumie ta wybuchowość Walburgi też jest tak bardzo tró. W końcu Syriusz też potrafił się wydrzeć, jak chciał.

 
29 grudnia 2015 19:40 , Blogger Niah pisze...

Miałam... lekkie załamanie ._. Nadal mam, bo leżą dwa skończone rozdziały Bezruchu, ale są tak wyrwane z kontekstu, że to aż strach.
A co do Walburgi i Oriona – bujałam się z nimi od lipca, a i tak, gdy skończyłam ten rozdział dwa dni temu, musiałam go pozmieniać, bo zapomniałam o jednym wydarzeniu. Brawo ja.
Też uwielbiam to Wally :D
Pozdrawiam, Niah.

 
31 grudnia 2015 13:32 , Blogger A. pisze...

Hej, aż się wstydam tu przychodzić po tak wstrętnej nieobecności. Przepraszam, ale tak trochę bardzo straciłam wiarę i tego… no, nieważne. Wybacz.
Rozdział szalenie mi się podobał. Orion jest taki… taki uroczy po prostu. To całkiem zabawne, że zdrabniam imiona obu swoich żon, że wnosi tak przyjemną atmosferę (no, pominąwszy ten rozwód).
Świetnym zagraniem było wspomnienie o koniach. Na początku Selwyn taki sztywny i w ogóle ble (jeździsz może? Bo w sumie to ciekawi mnie, jak on tak dystyngowanie nie pozwolił Walburdze spaść…), a na koniec Orion i to, jak wyśmiał majestatyczny upadek Minerwy. Naprawdę bardzo przyjemny element w rozdziale. Właściwie można powiedzieć, że Orion to takie spełnienie marzeń Walburgi (przynajmniej w kwestii jazdy konnej xD).
Powiem ci, że ten rozdział robi naprawdę świetny klimat. Zerwanie Walburgi z Selwynem, wspólne picie Wally (świetne to zdrobnienie, ale chyba już ci kiedyś o tym mówiłam, co?) i Oriona, ich przekonywanie się do siebie i w końcu zaręczyny (po ich pytaniach świetnie widać, jak asekuracyjni oboje są i to również mnie przekonuje).
Trochę tylko boli mnie sposób, w jaki Orion rozstał się z Minerwą. Kurka, zdążył się rozwieść w ciągu kilku dni po dziecięciu latach małżeństwa. No i nie walczył o nią, właściwie uszanował jej decyzję – zupełnie jakby sam był już zmęczony problemami z prokreacją. Rozumiem załamanie Minerwy, jej rozpacz i wyalienowanie, nawet jej prośbę, ale Orion? To znaczy rozumiem, że jego też to dotknęło, ale w sumie szybko dał się jej przekonać. A w ogóle to w szóstym miesiącu nie mamy do czynienia z martwym urodzeniem? Zdziwiło mnie to.
Mam wrażenie, że powinnam pamiętać o liście zostawionym przez Oriona, że ktoś go już znalazł (list, nie Oriona xD), ale jakoś mam zupełną pustkę. To dopiero będzie, czy już było?
Nie pamiętam, kiedy Syriusz się urodził u ciebie w opowiadaniu, ale czy w marcu (gdy Walburga i Orion biorą ślub) nie powinien być poczęty, żeby mógł urodzić się w listopadzie? Chciałam wspomnieć o opowiadaniu nie z Bezruchu… ops, prawie by mi się poplątało.
Dobra, lecę czytać Śmiech Diabła, chociaż mało z niego pamiętam (moja niezawodna skleroza!). Wszystkiego najlepszego w nowym roku i dużo weny!
Pozdrawiam ;)

 
31 grudnia 2015 14:00 , Blogger Niah pisze...

Spoko, nie tłumacz się :D Każdemu się zdarza zniknąć z internetów z własnych pobudek.
Oriona jest stosunkowo mało w Bezruchu, ale strasznie lubię go czasami wepchnąć. A zdrabnia ich imiona, bo może :D Kobiety tak twarde i nieustępliwe, jak Minerwa i Walburga, do tego starsze od niego, tracą swój pazur, gdy są po prostu Minnie i Wally.
Nie, nie jeżdżę na kaniach. Kilka razy w życiu mi się to zdarzyło, ale to takie „wsiądź sobie na konika i pojeździj między pachołkami”. Niemniej jednak uważam konie za bardzo dumne i piękne zwierzęta, dlatego lubię je czasem przemycić do rozdziału. (Nie zamierzam tego opisywać, ale Selwyn po prostu zszedł ze swojego konia i uspokoił klacz Walburgi, gdy ta zaczęła wierzgać. Siedząc na innym koniu to mogłoby być trudne). Spełnienie marzeń? Ona by go zabiła, gdy się z niej śmiał :D Jest na to zbyt dumna. Ale Orion jest na tyle wredny, by to zrobić.
Oni swoje lata już tutaj mają. Walburga nie jest najmłodsza i nawet jeżeli się trochę zadurzyła w Selwynie, to nie wpadnie mu w ramiona jak pierwsza lepsza małolata, a Orion jest zmęczony po swoim małżeństwie, które w końcu było zawarte pod wpływem chwili, gdy on ledwo co Hogwart skończył, więc ciężko mu się dziwić, że teraz szuka czegoś stałego.
To też nie tak, że on miał jakiś wielki wybór, bo ona to zrobiła dla niego – wiedziała, że ten chłopiec się i tak urodzi, a ona nie będzie matką. Wolała go sama odtrącić, niż patrzeć, jak zabiera go inna kobieta. Tutaj, chociaż jej nie ma, tragizm Minerwy jest większy, bo ona faktycznie zostaje w ostatecznym rozrachunku sama i później jeszcze uczy jego syna, tego chłopca o niebieskich oczach.
Co do kwestii poronień/urodzenia martwych dzieci specjalistą nie jestem i jeżeli faktycznie to jest błąd, poprawię.
Nikt go jeszcze nie znalazł, bo (co było ostatnio) Syriusz tylko otworzył drzwi od tego pokoju, gdy był w Carmenly. Ten motyw dopiero będzie, spokojnie ;)
Syriusz urodził się 24 listopada, więc Walburga, biorąc pod uwagę, że był wcześniakiem, powinna zajść w ciążę pod koniec marca. Wszystko liczyłam na palcach, więc spokojnie.
Nie dziwię się, że nie pamiętasz, skoro poprzedni rozdział by ho ho ho temu :D
Pozdrawiam, Niah.

 
31 grudnia 2015 17:33 , Blogger A. pisze...

Ale jakie miłe i sympatyczne to zdrobnienia! Robią świetny kontrast z tym, jakie obie są nieugięte.
Też lubię konie, chociaż się na nich nie znam zupełnie. (A, czyli po prostu zsiadł! Myślałam, że zrobił to jakoś siedząc na koniu i dlatego zapytałam xD). Hej, ale sztywniackie podejście Selwyna też jej nie pasowało. Chociaż fakt - z kogoś znacznie łatwiej się śmiać niż z siebie.
Jak najbardziej zgadzam się, że Minerwa obrywa bardziej i tym mocniej moli mnie, że Orion w sumie o nią nie walczy. Strasznie to smutne. No i, kurka, co im tam przepowiednie! Było brać surogatkę, a nie tak smutać. (Tak, wiem, że plotę bzdury :P)
Też nie wiem, pytałam, bo nie byłam przekonana. Przecież w szóstym miesiącu dziecko jest już dość duże, obecnie takie wcześniaki przeżywają, więc jakoś tak... no, nie leżało mi.
Ach, to dobrze. W sumie liczyłam, że będzie trochę więcej o Carmenly :(.
A, to spoko. W sumie nie po każdej kobiecie widać szybko, że jest w ciąży.

 
2 stycznia 2016 11:09 , Blogger Niah pisze...

Wally Black już nie brzmi tak, jak Walburga Black :D
Mam znajomą, która uwielbia te dumne zwierzęta, więc zawsze mam informacje z pierwszej ręki :D
Moja fantazja nie jest aż tak frywolna, by myśleć o surogatkach :D Nawet mi to przez myśl nie przeszło!
No w sumie... ma sens.
Carmenly wróci, a wraz z nim kłopoty.
Po niektórych widać już od trzeciego miesiąca, po innych dopiero od piątego... wiesz, sądząc po drobnej sylwetce Walburgi, to po niej byłoby widać już od początku, ale 2 marca jeszcze nie była w ciąży.
Pozdrawiam, Niah.

 
4 stycznia 2016 10:53 , Blogger A. pisze...

O, ale masz fajnie! U mnie nikt się końmi nie interesuje :(.
Nie wiem, czy czarodzieje bawili się aż tak w ingerowanie w poczęcie. Przecież w latach 50 raczej nie było in vitro. Ale naprawdę mi szkoda i Oriona, i Minerwy. Chociaż jej bardziej.
Mówiłaś, że wróci, więc ostrzyłam pazurki, a tu nie ma :(. Może w następnym rozdziale?
Aaa... Chyba znów coś mi nie zaskoczyło w mózgu. Bo wydawało mi się, że po kilku miesiącach od ślubu ludzie wypatrywali, czy Walburga jest w ciąży, żeby zobaczyć, czy ten ślub to tylko ze względu na dziecko. Przepraszam za zamieszanie ;).

 
4 stycznia 2016 10:59 , Blogger Niah pisze...

Czarodzieje, wbrew pozorom, nie byli aż tak dużo lepiej rozwinięci niż mugole. W końcu nie mieli innego źródła światła niż świece (bo nie wymyślili zaklęcia, które utrzymywałoby się samo, a różdżka nie rzucała kilku zaklęć jednocześnie), więc pewnie i kwestia dzieci była bardziej „po bożemu”.
Nie powiedziałam, że wróci w następnym rozdziale :D Wróci na pewno, ale za jakiś czas. W następnym rozdziale mam ambitny plan wrócić na siódmy rok Rega i mimo trudności, wytrwale dążę do celu.
Bo oni faktycznie wypatrywali tego brzucha od listopada i go nie było! Cóż za skandal :D
Pozdrawiam, Niah.

 
4 stycznia 2016 23:09 , Blogger A. pisze...

No też właśnie to. A trochę szkoda...
Nie powiedziałaś, ale ja sobie pomyślałam - wiesz, nastrój, świece... xD A tu nie ma. Na siódmym roku Rega nie ma Syriusza, a wiesz który z Blacków bardziej mi leży. Ale Rega też dawno nie było, więc nie pogardzę ;).
Coś mi się potężnie przestawiło i myślałam, że ślub był w marcu. Bo przez cały czas, kiedy czytałam rozdział, cofałam się, żeby ogarnąć daty - musiało mi się pomerdać, no musiało!

 
5 stycznia 2016 07:53 , Blogger Niah pisze...

Jak to na siódmym roku Rega nie ma Syriusza? Jest Syriusz :D Wcześniej był wspominany, teraz pojawi się we własnej osobie. Ups, spoiler. No ale taki malutki. Ale Rega będzie dużo więcej i trochę postaci z tła wyciągnę.
To był wyjątkowo skoczny rozdział. Mogłam zagęścić akcję, ale to byłoby totalnie bez sensu, dlatego wyszło jak wyszło. Musisz być czujna, bo daty są tutaj nie bez powodu (czasem mnie wkurzają niemiłosiernie, ale w większości przypadków się przydają).
Pozdrawiam, Niah.

 
6 stycznia 2016 09:21 , Blogger Mortis pisze...

Czy nie myślałaś o tym, aby zacząć przygodę z forami typu PBF? Zostawiam namiar na siebie w postaci gg 8660039 i linku do strony: http://magiclullaby.forumpl.net/

 
6 stycznia 2016 14:15 , Blogger Niah pisze...

Nie, nie myślałam.

 
12 stycznia 2016 20:47 , Blogger A. pisze...

...zapomniałam. Kurka no - jak mogłam zapomnieć?! Moja skleroza postępuje, no!
Mam problem z datami, więc będę się podkładać, a ty będziesz mnie poprawiać :D. No ale postaram się dać z siebie wszystko!

 

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna