13 cze 2015

[BEZRUCH] Nieśmieszny żart

Syriusz miał kilka swoich zasad, jeżeli chodziło o związki z dziewczynami. Były to reguły, święte reguły!, których zawsze sztywno przestrzegał, bo trzymały go z dala od kłopotów.
Najlepiej, by była blondynką. Uwielbiał blond włosy. Cała jego rodzina była czarna jak bezgwiezdna noc listopadowa, nie licząc Narcyzy, bo Narcyza to po prostu potwierdzenie reguły, że Blackowie, oprócz nazwiska, mają również czarne włosy, jak i magię. Dlatego jego dziewczyny zawsze były blondynkami. Wszystkie. Bez wyjątków.
Nie mogła być ze Slytherinu. Za dobrze znał Ślizgonki, by wchodzić w taki związek. Szaleńcem nie był, wiedział, że kobiety z jego domu lubią podporządkowywać sobie facetów i zmuszać ich do spełniania swoich zachcianek. Syriusz byle kim nie był, by przynosić ciasteczka, prezenciki i masować stópki. Nie, Ślizgonki to nie był jego typ. Chociaż nie mógł odmówić im urody.
Z jego roku też nie powinna być. To rodziło głupie sytuacje, pokroju: „czemu nie siedzisz ze mną na eliksirach, tylko z tym Pettigrew?” „Ponieważ siedzę z nim od początku roku, a my razem jesteśmy od wczoraj”. Dodatkowo, nie zniósłby tych zakochanych spojrzeń posyłanych z drugiego końca klasy, to byłoby ponad jego siły. Romantyzm romantyzmem, ale trzeba się szanować.
Co do cech charakteru, nie miał upodobania, bo wychodził z założenia, że każda kobieta jest inna i w każdej jest coś fascynującego, dlatego nie wybierał żadnych dominujących cech. Chociaż nie. Jak ognia unikał bardzo dominujących kobiet. Były straszne. Tyle w temacie.
I mimo tych wszystkich sztywnych zasad, Harmies Greengrass była ponad nimi.
27 lutego 1977r.

Nie zwracał na nią uwagi, nie pod względem rozpatrywania jej kandydatury na przyszłą dziewczynę. Była Ślizgonką, wiedziała czego chciała, chodziła z nim od piątej klasy na eliksiry, a na domiar tego wszystkiego, miała najbardziej denerwującego bliźniaka jaki stąpał po tej ziemi.
Był koniec lutego, gdy Ślizgoni grali mecz z Krukonami. Po druzgocącej porażce z Gryfonami w listopadzie (gdzie dzieliło ich od remisu jedynie dziesięć punktów! Dziesięć! Przecież to był jeden rzut!. Do tego wykluczono wtedy Regulusa z gry, ale to już inna historia) cała drużyna postawiła sobie za punkt honoru rozłożenie Krukonów na łopatki. I to chyba dosłownie.
Jak mecz przebiegł, Syriusz dowiedział się po tym, gdy zawodnicy, w otoczeniu najbliższych fanów, wpadli z krzykiem do Pokoju Wspólnego, z miejsca świętując wygraną nad Krukonami. Co i jak oraz ile do ilu nie było ważne przy tej dzikiej euforii, która ogarnęła dom Slytherinu. I co on miał wtedy zrobić? Oczywiście, że przyłączył się do świętowania, przynosząc kilka własnych butelek kremowego piwa, które miał schowane w dormitorium.
Zaczęła lecieć muzyka, były toasty, długie i głośne, wszędzie wokół ludzie, którzy razem skakali ze sobą i się cieszyli. Jedną z takich osób była właśnie Harmies, która podskakiwała w rytm muzyki dalej w stroju sportowym z luźnym warkoczem obijającym się o jej ramię. Los chciał, że wpadli na siebie i wtedy go pocałowała.
Całkiem bez powodu, prawdopodobnie ze szczęścia i tego, że był Syriuszem Blackiem, a ona obecnie była najszczęśliwszą kobietą w Hogwarcie, więc zasługiwała też na najprzystojniejszego mężczyznę.
Smakowała piwem, a pachniała potem i deszczem. Mimo to – wszystkiemu winna była atmosfera! – odwzajemnił pocałunek i objął ją w pasie jedną ręką (w drugiej przecież trzymał piwo, trzeba było mieć w życiu priorytety).
Gdy się od niej odsunął, bardzo zresztą z siebie zadowolony, Harmies wyglądała na zaskoczoną, tak jakby nie zdawała sobie sprawy, że ten pocałunek w końcu wyszedł z jej inicjatywy. Po chwili też oblała się czerwonym rumieńcem i spuściła wzrok, szybko zabierając ręce z prywatnej przestrzeni Syriusza, którą i tak naruszali wszyscy wokół. Ale nie Harmies.
Bardzo szybko zaczęła zachowywać dystans i prawdopodobnie przeprosiła go, czego w gwarze rozmów i krzyków nie usłyszał. Nawet nie chciał odkrzyknąć jej, że nic nie słyszy, ponieważ był zaskoczony jej postawą. Zawsze miał ją za bardzo twardą i wyrafinowaną kobietę, taką pokroju szatańskiej Tatiany Carrow, a okazywało się, że Harmies całkiem prywatnie nie była już taka hej do przodu, że była... normalna.
Wyciągnął ją z tłumu na bok, pod wyjście, gdzie mało kto stał i się jej przyjrzał.
Jej włosy były tak jasne, że te krótkie włoski tuż przy skórze wyglądały tak, jakby były białe. Miała wysokie kości policzkowe podkreślające ładny kształt twarzy i pełne usta, które, jak już się przekonał, był bardzo miłe w dotyku. Nie patrzyła na niego, ponieważ dywan okazał się w tym momencie ważniejszy. Syriusz całkowicie to rozumiał, stres, te sprawy. Koszulka wystawała jej spod zielonego swetra z herbem Slytherinu, który może i ukrywał jej walory, ale pozostawiał dużo miejsca dla wyobraźni. No i miała wąskie spodnie, które sprawiały, że jej nogi wyglądały lepiej, niż w szkolnej spódniczce. Dużo lepiej...
Była naprawdę ładna, czego on tego wcześniej nie zauważył?
— Dobra, mów teraz, bo wcześniej cię w ogóle nie słyszałem. — Uśmiechnął się do niej, cały czas trzymając za dłoń. Liczył na to, że się nie zorientuje i będzie mógł dotykać jej gładkiej skóry trochę dłużej.
— Euforia — zaczęła od myśli wyrwanej z kontekstu. — To wszystko przez tę euforię. To... — Wskazała na siebie i niego, po czym zabrała rękę. — To wina tej euforii. Nie chciałam ci się narzucać.
— Nie musisz przepraszać. Komu by przeszkadzało, że pocałowała go naprawdę ładna dziewczyna? — odparł nonszalancko.
— Na pewno nie tobie. — Wyglądała na rozbawioną i zbiła tym Syriusza z pantałyku, bo nie miał pojęcia, co mogło ją rozśmieszyć. — Jeżeli chcesz w ten sposób podrywać dziewczyny, to musisz nauczyć się, że „ładna” to bardzo bezpłciowe słowo. Są bardziej wyrafinowane, na pewno je znasz. — Odgarnęła przydługą grzywkę za ucho. — Miłej zabawy, Syriuszu.
Wróciła w tłum tańczących i dopóki całkiem nie zniknęła mu z oczu, nie zorientował się, że nie mógł oderwać od niej wzroku.
1 marca 1977r.

Na eliksirach zapomniał podręcznika (nie ważne czy, specjalnie czy nie). Całkiem zignorował Petera, który w końcu służył mu pomocą i zaproponował, by razem korzystali z jednego, po czym podszedł do ławki Greengrass, gdzie zawsze było jedno wolne miejsce.
— Cześć, Harmies.
Widział po niej, że się go nie spodziewała. On też się nie spodziewał, więc byli ze sobą kwita. Nie miał w planach zarywać do Ślizgonki, wyszło to całkiem spontanicznie. Podniosła na niego swoje spojrzenie i uderzyło go, jak zielony odcień oczu miała.
— Witaj, Syriuszu. — Spojrzała na niego podejrzliwym wzrokiem. Ciężko było się dziwić, gdy wiele ze sobą wcześniej nie rozmawiali.
— Zapomniałem wziąć dzisiaj podręcznika. Podzielisz się ze mną swoim?
— To twój sposób na podryw? — Podparła ręką biodro, pokazując swoją pewność siebie i to, że urok Syriusza na nią nie działał.
— Tak.
Nie spodziewała się tak bezpośredniej odpowiedzi, widział to po delikatnym drgnięciu i zaskoczeniu wypisanym w oczach. Teraz miała dwa wyjścia, mogła go zignorować i kazać mu wracać do Petera lub pozwolić zostać. Chyba nie był to dla niej prosty wybór. Tym lepiej dla Syriusza.
— Przemilczę to, że twój przyjaciel ma podręcznik, którym mógłby się z tobą podzielić i pozwolę ci zostać. — Przesunęła się, robiąc mu miejsce.
— Pomiędzy jego podręcznikiem a twoim jest jakościowa przepaść, jak stąd do Londynu. Rozumiesz, że w tej ciężkiej sytuacji starałem się podjąć jak najlepszą decyzję — wyjaśnił, ustawiając swój kociołek na blacie.
— Ciężkiej sytuacji... — powtórzyła pod nosem i zaśmiała się krótko, przygotowując do lekcji.
Zapunktował u niej – udało mu się ją rozśmieszyć. Sam czuł, że to jego prywatny sukces, więc ochoczo zabrał się do pracy.
Nie był wybitny z eliksirów. Nie było to związane z jego brakiem wiedzy, bo miał pojęcie o magicznych ingrediencjach oraz ich właściwościach. Zwyczajnie był roztrzepany w pełnym tego słowa znaczeniu. Warzenie było dla cierpliwych. Dla tych, którzy potrafili z zegarkiem w ręku czekać dokładnie cztery minuty i dwanaście sekund, by dodać następny składnik. Syriusz robił to wszystko na oko, a często z nieuwagi dodawał kroplę tu za dużo, a tam za mało, więc zazwyczaj dostawał Zadowalający. Rzadko, naprawdę rzadko Slughorn stawiał mu Powyżej Oczekiwań. I bywał wtedy tak samo zaskoczony jak on.
Dzisiaj robili Wywar Żywej Śmierci, przy którym trzeba było skupienia, by własny kociołek nie otruł cię oparami lub nie wystrzelił w twarz. Syriusz był na etapie wrzucania sproszkowanego korzenia Asphodelusa i czytania dalszych instrukcji w podręczniku, gdy Harmies złapała go za rękę i zabrała deskę z korzeniem znad kociołka.
— Za dużo. Patrz ile dodajesz, bo nie będziesz miał odpowiedniej konsystencji pod koniec lekcji — zwróciła się do niego szeptem i szybciutko wróciła myślami do własnego kociołka.
Niemniej jednak, dla Syriusza był to znak, że dziewczyna się nim interesuje. Gdyby na niego nie spoglądała, nigdy by tego nie zauważyła. Taka reakcja jasno świadczyła o tym, że była nim zainteresowana.
W innym kącie sali kociołek Petera wystrzelił w powietrze i łupnął zdrowo w sufit. Nie było to niczym nowym, bo wywary Petera często wybuchały. Syriusz był pełen podziwu dla niego, że zdołał uciułać to Powyżej Oczekiwań na SUMach.
Ślizgonka drgnęła zaskoczona, słysząc huk i wypuściła chochlę z ręki. Syriusz, bardziej intuicyjnie niż świadomie, złapał ją. Niestety, za stronę, która przed chwilą była we wrzątku, więc czym prędzej puścił chochlę, machając gwałtownie ręką, by przestała boleć. Chochelka uderzyła o posadzkę z głuchym dźwiękiem i zaalarmowała nauczyciela.
— Panie Black, panno Greengrass, coś się tam u was dzieje? — Slughorn nie był zadowolony, że oprócz Petera coś jeszcze dzieje się w klasie i nawet mimo tego że byli Ślizgonami, spojrzał na nich niechętnie.
— Nic takiego, profesorze. Chciałem złapać łyżkę i się poparzyłem. Nic wielkiego. — Ręka piekła go do żywego, ale Syriusz nie był typem osoby, która z każdym poparzeniem biegła do pielęgniarki.
— To dobrze, panie Black. Proszę już nie przeszkadzać.
— Profesorze. — Ledwo Horacy skończył, a Harmies już podniosła rękę. — Może jednak zaprowadzę Syriusza do Skrzydła Szpitalnego? Nawet jeżeli go nie boli, nie wygląda to dobrze. Skóra mogła wejść w reakcję z Asphodelusem i piołunem.
— No... niech będzie, panno Greengrass. Tylko proszę jak najszybciej wrócić na zajęcia — zastrzegł Slughorn i wrócił do Petera, który nadal nie wiedział, czemu jego kociołek wybuchł.
Poparzenie zaczęło sinieć i swędzieć. Obawy Syriusza powoli się urzeczywistniały i niepokoił się, że Harmies miała rację i jego ciało zareagowało negatywnie na jej wywar, który w końcu był lepszy od jego własnego.
— Czemu nie powiedziałeś, że to była moja chochla? — zapytała niespodziewanie.
— Bo to zbędna informacja. To ja się poparzyłem – swoją czy nie swoją chochelką, co za różnica. Nie musiałem jej łapać, prawda?
— Oczywiście, że nie. W sali od eliksirów to jeden z tych niezdrowych odruchów.
— Teraz już wiem. — Pokazał jej wewnętrzną część swojej dłoni.
— Och, to się będzie długo goiło. — Wzięła jego rękę w swoje dłonie i dokładnie przyjrzała siniznom, nie wydając się zniesmaczoną ich wyglądem. A ładnie nie wyglądały, Syriusz musiał to przyznać.
— Nawet tak nie mów. To prawa ręka, a ja nie jestem Regulusem. Co zrobię, jak nie będę mógł utrzymać pióra? Kto zrobi za mnie notatki z Historii Magii?
Zaśmiała się. Głośno i szczerze, odchylając nawet głowę do tyłu. Stwierdził, że ma przyjemny śmiech i ładnie się uśmiecha. Nie, nie ładnie. Ślicznie. Ładnie to w końcu takie bezpłciowe słowo.
— Myślę, że jakoś sobie poradzisz. W razie czego mogę pożyczyć ci własnych notatek — zaoferowała.
— Czyżbyś była jedną z tych niewielu osób w Hogwarcie, których głos Binnsa nie usypia po kilku minutach? — Uniósł brew, szczerze zaskoczony.
— Nie, ale mam jedną koleżankę z którą na zmianę robimy notatki. Gdy ona notuje, to ja przysypiam, a później się zamieniamy.
— Genialne w swojej prostocie...
— Prawda? Takim o to sposobem i jesteśmy wyspane, i mamy się później z czego uczyć.
Była z siebie naprawdę zadowolona. Gdzieś zniknęła otoczka panny Greengrass i została tylko Harmies, która była dużo bardziej interesująca od swojej nadętej wersji, którą pokazywała na co dzień. Zwykła, naturana dziewczyna o pięknym uśmiechu.
Syriusz chciał się odezwać, ale nagle coś w tym obrazku przestało mu pasować, gdy okazało się, że włosy dziewczyny zrobiły się niebieskie, a później fioletowe. Podejrzewałby ją o metamorfomagię, gdyby nie fakt, że cały korytarz zaczął pulsować i zmieniać kolory. Odczuł nagłą potrzebę, by oprzeć się o ścianę, ale była ona dalej niż podejrzewał i mało dostojnie upadł na ziemię, zahaczając dodatkowo o zbroję i robiąc przy tym mnóstwo hałasu.
Podejrzewał, że był hałas, bo sam czuł się tak, jakby trzymał głowę pod wodą i nawet Harmies, która momentalnie znalazła się przy nim i wyglądała na przestraszoną, mówiła w spowolnionym tempie i bardzo niskim głosem, sprawiając, że zaczął się śmiać.
Nie było dobrze, piołun zaczął na niego działać i wywoływać halucynacje. Nagle wszystko zrobiło się bardzo zabawne i nawet fakt, że Harmies nie mogła go podnieść z podłogi, wydawał mu się niesamowicie śmieszny.
Ktoś złapał go pod ramionami i zdecydowanym ruchem podniósł do góry. Syriusz poczuł ostry zapach farby, który mu całkowicie nie pasował do żadnego z jego znajomych, więc odwrócił głowę do tyłu, starając się jakoś utrzymać w pionie. Chwilę mu zajęło skojarzenie faktów.
Neill Collins. Puchon. Nie miał z nim lekcji od piątej klasy i powoli zaczynał zapominać imiona reszty swojego rocznika. Neill był wysokim, dobrze zbudowanym blondynem o niebieskich oczach, bardzo popularnym wśród dziewczyn, ale dzielnie odrzucał wszelkie zaloty. Nagle ostra woń farby przestała Syriusza tak dziwić, gdy przypomniał sobie, że przecież Glizdek skarżył się na Collinsa, że maluje w pokoju.
No tak, Neill Collins! Chłopak, który rysował zawsze i wszędzie i po wszystkim. Przecież z tym się Syriuszowi kojarzył i dlatego nazwał psa, zostawiającego wiecznie brudne ślady z błota, Collin.
— Collin Collins — powiedział z głupim uśmiechem i odwrócił się przodem do Puchona, który skrzywił się, słysząc jak Syriusz go nazywa.
— Jesteś pijany, Black. A przynajmniej tak się zachowujesz. — Syriusz pomachał mu siną ręką przed oczami, a Neill uniósł brwi.
— Jego skóra zareagowała z piołunem. W przepisie jest go naprawdę dużo, więc szybko go odurzyło — wyjaśniła Harmies, asekurując Syriusza z tyłu, by nie poleciał na plecy.
Nie przepadała za Neillem Collinsem z jednego, znaczącego powodu. Był mugolakiem. Wychowano ją w przeświadczeniu, że czarodzieje z rodzimy mugoli są gorsi i mimo że nie traktowała ich jakoś wyjątkowo źle, nie zachowywała się względem nich zbyt uprzejmie. Niestety, dzisiejsza sytuacja wymagała od niej, by porzuciła swoje stare zasady.
Black jej za to zapłaci.
— Collins, pomożesz mi go zaprowadzić do pielęgniarki nim znów się przewróci? On całkiem stracił kontakt z rzeczywistością. Sama sobie z nim nie poradzę — przyznała niechętnie.
Chwilę mierzyli się wzrokiem, aż Neill zrezygnowany potaknął głową i szybkim ruchem, nim Syriusz zdążył uciec, wziął go na ręce. Harmies zrobiła wielkie oczy, nie rozumiejąc do końca sytuacji. Black wcale nie wyglądał na lekkiego i pewnie taki nie był, a Collins nie wyglądał na silnego i nie podejrzewała, że taki może być. Bez słowa poszła za nim w stronę Skrzydła Lekarskiego.
Syriuszowi cały świat zawirował przed oczami, a później wszystko stanęło w poziomie, do góry nogami, a na domiar złego jeszcze się przesuwało. Kontemplował chwilę tę sytuację nim nie natrafił wzrokiem na Greengrass, która poniosła jego głowę do góry, by tak smętnie nie zwisała.
— Złap mnie za rękę — poprosił, unosząc zdrową dłoń. Harmies zmarszczyła brwi.
— Dlaczego?
— Chcę być pewien, że ktoś tak piękny jak ty istnieje.
Dlaczego to właściwie powiedział, nie wiedział. Prawdopodobnie wiązało się to z kolejnym napadem głupiego humoru i kolejną falą piołunu, która krążyła w jego krwi. Ale Greengrass złapała go za dłoń i nie puściła nawet w gabinecie pielęgniarki. Coś w jej wzroku się zmieniło, nie traktowała go już pobłażliwie, a wydawała się zaciekawiona.
Syriusz wysoko postawił sobie poprzeczkę, chociaż gdy później przypominał sobie tę sytuację, wszystko składało się w miarę logiczną całość. Ale dialogi całkowicie wypadły mu z głowy. Jego wspomnienie było nieme i akurat tego momentu z trzymaniem ręki Harmies nie mógł sam zrozumieć. Nim pielęgniarka pozbyła się piołunu z jego ciała, lekcje już dawno się skończyły, a po Ślizgonce ślad zaginął. Wprawdzie, Syriusz nie odważył się zapytać jej koleżanek, czy nie wiedzą może, gdy podziewa się Harmies, by nie rozsiewać plotek, a jego znajomi nie utrzymywali z nią kontaktu, więc jego wywiad był z góry skazany na niepowodzenie.
Nie ukrywał, że czuł się zawiedziony. I niezadowolony sam z siebie, bo miał ją w iście blackowskim stylu poderwać, a chyba ją przegonił i zaprzepaścił wszystkie przyszłe możliwości. Co też on jej nagadał na tym korytarzu!?
— Przestań jęczeć. 
Głos Antonina doprowadził go do porządku. Ślizgon siedział obok niego i pisał wypracowanie z transmutacji, którym Syriusz też powinien się zająć, ale kto przejmował się takimi rzeczami, gdy wisiała nad nim wizja zaprzepaszczonego romansu?
Syriusz założył włosy za ucho, przysiadł się bliżej Dołohowa i zapytał całkiem konspiracyjnym tonem: 
— Co myślisz o Greengrass?
— Myślę, że całkiem mnie ona nie interesuje. Chyba, że mówisz o Kaiusie — zapytał, unosząc brew i patrząc na niego zaciekawiony.
— Oczywiście, że mówię o Harmies! — obruszył się Syriusz. — Kto chciałby rozmawiać o Kaiusie? Jego twarz z daleka mówi, że to dupek.
— Nie przyglądam mu się tak dokładnie. — Antoni ścisnął palcami nasadę nosa, mocno się nad czym zastanawiając. — Jeżeli ci powiem, co o niej myślę, dasz mi spokój i pójdziesz sobie w cholerę? 
— Może nie w cholerę, ale przestanę cię dręczyć — zaoferował.
— Tak czy siak, opłaca mi się. Otóż, myślę, że Harmies czeka na ruch z twojej strony. Myślę też, że opowieści o twoich miłosnych podbojach są mocno wyolbrzymione, skoro ty sam tego nie widzisz.
— Nie, Antonin, to nie tak. Była jedna sytuacja między mną a Harmies, której nie pamiętam. Dlatego pytam, co ty o niej myślisz.
— Syriusz, nie sądzisz, że to niepokojące, że nie pamiętasz rozmowy z dziewczyną? Nie dolała ci przypadkiem Amortencji do soku z rana? 
— To są już podłe insynuacje! — Był oburzony. — Nie jest taka.
— A ty wiesz to, bo w końcu tak dobrze ją znasz?
— Poznam ją i wtedy będę mógł ci udowodnić, że mam rację. Poza tym, kiedy stałeś się taki zgryźliwy?
— Od kiedy muszę oddać wypracowanie Żelaznej Dziewicy na minimum trzy stopy. Do widzenia.
Anonin wygonił go od swojej stolika i powrócił do randkowania z podręcznikiem. Syriusz rozejrzał się po pokoju wspólnym i wtedy dostrzegł tę znaną mu głowę o mlecznym blondzie. Skoro Dołohow twierdził, że Harmies jest nim zainteresowana (a trzeba było wspomnieć, że Anonina związki w Slytherinie interesowały tyle, co zeszłoroczny śnieg), więc trzeba było działać. 
Podszedł pewnym krokiem do niej i jej koleżanek, po czym bezceremonialnie się przysiadł. Został obrzucony różnymi spojrzeniami, ale przeważała w nich niechęć. Na szczęście zielone oczy Harmies Greengrass zdradzały tylko zainteresowanie.
— Tak, Syriuszu?
— Masz plany na sobotę? — zapytał prosto z mostu, wiedząc z doświadczenia, że bezpośredni atak był najbardziej skuteczny.
— Mam — odparła bez zająknięcia, zbijając go z pantałyku, ale nie byłby Syriuszem Blackiem, gdyby się momentalnie nie pozbierał.
— W takim razie musisz je zmienić, ponieważ zamierzam cię porwać. A jak każdy dżentelmen, zostawiam ci awaryjną furtkę na założenie fantastyczniej kreacji i zrobienie olśniewającego makijażu.
Towarzyszące jej dziewczęta były wyraźnie rozbawione jego przemową, ale to wcale nie sprawiło, że poczuł się mniej pewnie.
— A jaki to dżentelmen porywa damę bez jej zgody? — zapytała Harmies, przygryzając końcówkę pióra i patrząc na niego z zainteresowaniem.
— Oczywiście, że taki pokroju Syriusza Blacka.
Uśmiechnęła się do niego i pochyliła konspiracyjnie.
— Więc niech Syriusz Black zacznie się lepiej orientować w treningach Quidditcha, jeżeli jest zainteresowany umawianiem się ze mną.
Syriusz poczuł się bardzo głupio, że właśnie dostał kosza, a świadkiem tego były jeszcze trzy dodatkowe Ślizgonki. Gorsza była jednak świadomość tego, że sam się wyłożył, całkowicie zapominając o tym, że w końcu istnieje coś takiego jak treningi. 
Czuł się całkowicie pokonany.
— Ale po treningu nic nie stoi na przeszkodzie, byśmy wyszli gdzieś razem — rzuciła mimochodem dziewczyna i obróciła pióro w palcach.
Jednak jej się podobał.
— W takim razie jesteśmy umówieni. 
5 marca 1976r. 

— Aaa Łapa mnie w ogóle nie słucha — stwierdził z fałszywą radością James i rzucił w stronę Syriusza podkręconego kafla.
Black, który z nudów siedział na miotle i machał nogami, całkowicie nie spodziewał się piłki ze strony Jamesa. Nie dość, że trafiła go w brzuch, to jeszcze zleciał na plecy. 
— Łapo, zejdź na ziemię! — Tuż nad nim pojawiła się roześmiana twarz Jamesa, który poprawił okulary zjeżdżające z nosa i wyciągnął do przyjaciela dłoń. — Mam nadzieję, że myślałeś o nowym żarcie.
— Hm... niezupełnie. 
Przyjął pomocną dłoń i stanął na nogi. Otrzepał się z trawy i rozejrzał po reszcie Huncwotów. 
James poprosił ich, by spotkali się na boisku od Quidditcha. Remus przyszedł z kubkiem ciepłej czekolady i swoją zabawną czapką z uszami, która dobrze grała z szalikiem Ravenclaw. Peter zjawił się, skromnie, z szarlotką wyproszoną u skrzatów i własnym widelcem, a James, który ostatnio przechodził jakiś kryzys czy inną katastrofę, raził wszystkich po oczach za dużą, kraciastą bluzą, w której wyglądał jak bezdomny. Syriusz czuł, że tylko on jeden trzyma tutaj fason dzięki skórzanej kurtce i glanom, ale nie żeby to była nowość.
— Nie mogę z wami pójść w sobotę do Hogsmeade — ogłosił ostatecznie i ponownie usiadł na miotle Jamesa. Bardzo niezadowolonego Jamesa.
— Tylko mi nie mów, że masz randkę.
— Mam randkę.
— Łapo!
Z jakiegoś dziwnego, nieznanego Syriuszowi powodu, James ostatnio łatwo się irytował, gdy Black wspominał o dziewczynach. Widać, napięcie seksualne wywołane chłodnym usposobieniem Evans powoli osiągało poziom krytyczny i potrzebowało ujścia. Albo Syriusz ostatnio za często zrywał się z wypadów z kolegami na rzecz kobiet. Och...
— No wiem, wiem. Znowu — mruknął i wywrócił oczami. — Ale już ją zaprosiłem — powiedział tak, jakby fakt, że nie da się już tego odwołać, bo nie, rozumiał się sam przez się.
— Oczywiście. I znowu dziewczyny są najważniejsze od własnych kumpli. 
— Nie są. Jestem tutaj dzisiaj, tak? 
— Idziesz z tą Ślizgonką? — zapytał Peter z pełnymi ustami. Całej trójce chwilę zajęło zrozumienie sensu jego wypowiedzi.
— Ślizgonką? — zapytał uprzejmie Remus.
— Ślizgonką!? — wykrzyknął oskarżycielsko James, wyrzucając ręce w powietrze. — A co z tekstami, że nie umawiasz się ze Ślizgonkami!?
Syriusz zmarszczył brwi.
— Ona jest inna.
— Jak każda twoja dziewczyna, która zwiastuje kłopoty.
— Nie prawda!
No, może zbyt szybko to powiedział, bo jednak trochę prawdy James miał w swoich oskarżeniach. Zazwyczaj, gdy Syriusz upierał się, że jakaś dziewczyna jest inna bądź wyjątkowa, wychodziła z tego wyjątkowa tragedia, która kończyła się publicznymi kłótniami i policzkowaniem przy całej szkole. 
Mimo to James nie mógł twierdzić, że każda dziewczyna Syriusza jest taka sama!
— Oczywiście, że prawda. O nie, Łapo, koniec tego dobrego! Żadnego randkowania z niebezpiecznymi babami! Ty weź sobie w końcu znajdź kogoś miłego. Jakąś Puchonkę, wiesz. Grzeczną dziewczynę, która nie będzie zazdrosna o cały świat. 
— O nie, Rogaczu. Teraz to już przesadziłeś. — Już i tak blade oblicze Syriusza zbladło dramatycznie. — Nie wtrącaj się w moje związki.
— To nie są związki, to są jakieś farsy!
— James, przestań... — Remus spróbował załagodzić sytuację, jednak było już za późno.
— Farsą to jest twoja obsesja na punkcie Evans! — Syriusz właśnie poruszył temat tabu i był tego bardzo świadomy. — Zamiast próbować przypodobać się tej bezdusznej, rudej małpie, sam znajdź sobie jakąś miłą Puchonkę i najlepiej utop swoje smutki między jej nogami!
Syriusz spodziewał się zobaczyć w oczach Jamesa wszystko – złość, nienawiść, pogardę, odrazę i czystą furię. Zobaczył za to zawód i ból, którego się nie spodziewał, bo to przecież był Rogacz! Twardy chłopak, którego trudno było zranić. 
Widać Syriusz był wyjątkowo uzdolniony.
— Rogaczu... Jim. — Podszedł do niego. — Cholera, nie tak to miało zabrzmieć. Wybacz, James. — Naprawdę było mu przykro. — Ja wiem, że chcesz dobrze, ale ja po prostu...
— Nie lubisz, gdy ktoś miesza się w twoje życie prywatne — podpowiedział Remus, ciągle stojąc blisko nich, w razie gdyby znów mieli wybuchnąć.
— Dokładnie. Kurde, Rogacz, nie patrz tak na mnie — jęknął, czując się źle pod wpływem spojrzenia Pottera.
Problem z Jamesem był taki, że jak już się obraził, to musiało potrwać to minimum dwadzieścia cztery godziny. Tak, by była nauczka. Syriusz nie miał dwudziestu czterech godzin na fochy Jamesa Pottera.
— Dobra! Masz rację! Moje związki często kończą się towarzyską katastrofą, ale zdania na temat Evans nie zmienię — podkreślił dobitnie. — Nie wiem, co w niej widzisz i dopóki nie przekonam się na własnej skórze, że ta kobieta potrafi okazać choć minimum sympatii osobnikowi płci męskiej, który nie jest Remusem Lupinem, zdania nie zmienię!
— Nie mieszaj mnie w to! — Remus zaprotestował gwałtownie, a jego policzki poczerwieniały. 
— Zawsze byłeś w to zamieszany! Mieszkacie w jednej wieży!
— Przecież to nic nie znaczy!
— No zaraz, jakim cudem zeszliśmy na Remusa!? — James dołączył się i teraz razem tworzyli krzyczące trio.
Przekomarzali się długo i namiętnie, by ostatecznie wybuchnąć śmiechem, gdy doszli do wniosku, że w końcu pokoje dziewcząt i chłopców mieszkających w obu wieżach Hogwartu były bliżej siebie, a Krukoni i Gryfoni mieli łatwiejszy sposób na podryw, niż taki biedny Syriusz, który musiał szukać wybranek serca po wilgotnych lochach.
— Ale i tak dalej uważam, że to niesprawiedliwe, że wy tam na dole macie pokoje czteroosobowe, a my pięcio. — James założył ręce na piersi, ale jego szeroki uśmiech zdradzał dobry humor.
— No wybacz, James, ale nawet magią nie rozepchniesz tak wąskiej wieży. Nie patrz tak w moją stronę i nie doszukuj się żadnego eufemicznego znaczenia! — Syriusz stuknął przyjaciela pięścią w ramię i przysiadł się do Glizdogona, który wolał powoli kończyć szarlotkę, niż wdawać się w zbędną polemikę z resztą Huncwotów. — Ale wiecie, zawsze możecie zapytać Glizdogona jakiej magii stosuje, by zmieścić taki wielki placek naraz i nie pęknąć przy tym — rzucił luźno.
Peter zakrztusił się z oburzenia.
— Syriuszu!
— Czemu wy dzisiaj na mnie tylko krzyczycie? Poczułem się zaszczuty! — Syriusz udał, że dotknęło go to do żywego i w ramach rekompensaty zabrał Peterowi kawałek ciasta. — Poza tym, Rogaczu, dlaczego przyszliśmy tutaj marznąć, zamiast spotkać się w kuchni i obżerać ciastkami? 
— Chciałem z wami omówić rozłożenie tych fajerwerków na kolejny mecz. No i dbam o to, by ci się tłuszcz nie odkładał, Łapo. Kto by cię wtedy chciał?
— Jaki tłuszcz!?
6 marca 1977r.

Pomimo całego spotkania i ostatecznego dojścia do pożądanego wątku, nie ustalili w jakim miejscu najlepiej byłoby ustawić sztuczne ognie tak, by podczas ostatniego meczu Ravenclaw-Gryffindor wyglądały odpowiednio zjawiskowo. 
Syriusz, patrząc w niebo i widząc sunące po nim leniwo obłoki, był pewien, że sobota będzie pięknym dniem. Ogólnie, jak na Szkocję, ta zima była piękna. Spadło trochę śniegu, który szybko stopniał, nie było wiatru, który przenikałby człowieka na wskroś i mimo że słońce nie grzało jak na wiosnę, było naprawdę przyjemnie. Uczniowie wychylili głowy z ciepłych dormitoriów i coraz częściej zaglądali na błonia. 
Nic nie zapowiadało tego, że z samego ranna w sobotę zaatakuje ostry deszcz ze śniegiem, któremu towarzyszyć będzie porywisty wiatr wyginający drzewa, a wyjście do Hogsmeade, nie tyle co zostanie odwołane, co samoczynnie się nie odbędzie, ponieważ nikt nawet nie zamierzał myśleć o wyjściu na dwór.
Dla Syriusza nagła zmiana pogody była najgorszym możliwym scenariuszem. Gdy przyjeżdżał do Hogwartu, lubił to, że Szkocja, jako kraj, jest bardziej zdecydowana pod względem pór roku i kiedy miała być jesień to była jesień. W Anglii było różnie. Bywały dni, kiedy na zmianę padało i świeciło piękne słońce, więc trzeba było być przygotowanym na wszystko. Dlatego Syriusz nie spodziewał się, że szkocka pogoda może tak z niego zadrwić w dniu randki z Harmies Greengrass i uziemić go w pokoju.
Jego złamana w dzieciństwie noga odezwała się takim bólem, jakby ponownie ją złamał, tym razem w dwóch miejscach. Zrezygnował rano ze śniadania i został w pokoju, jęcząc w poduszkę, gdy nie było jego współlokatorów, ale nie mógł tak spędzić całego dnia. Ciężko było jednak myśleć o czymkolwiek, gdy zmęczony bólem mózg podsuwał mu przyjemną wizję amputowania własnej nogi. 
Dźwięk stawianej na szafce szklanki sprawił, że niemal eksplodowały mu bębenki. Wynurzył głowę spod kołdry i spojrzał z całą swoją nienawiścią na Antonina, który właśnie wlewał śmierdzący, bladoczerwony eliksir do postawionej wcześniej szklanki. 
— Wstawaj, Syriuszu.
— Odwal się, Dołohow. — Zdecydowanie nie był w nastroju na rozmowy nad szklanką podejrzanego eliksiru.
— Wstawaj i wypij to. Przejdzie ci i przestaniesz jęczeć jak ranny pies. 
Antonin Dołohow był jednym z tych Ślizgonów, którzy traktowali Syriusza całkowicie pobłażliwie i nie widzieli w nim zagrożenia. Sam Black nigdy by nie pomyślał, by wyciąć żart komuś takiemu jak Dołohow czy Rabastan Lestrange, ponieważ ich pozycja w Domu była dużo mocniejsza niż jego. Nabijanie się ze Snape'a, którego wszyscy traktowali jak piąte koło u wozu, było akceptowane. Atakowanie kogoś, kto był szanowany i podziwiany byłoby głupim pomysłem.
Mimo całej tej pobłażliwej otoczki, Antonin chyba go lubił. Chyba na pewno, ponieważ często gadali na całkiem niezobowiązujące tematy, które zazwyczaj zaczynał Dołohow, który nie dość, że był zorientowany w plotkach Hogwartu niezwiązanych ze związkami (co z jego wizerunkiem typowego Rosjanina o srogim obliczu trochę się gryzło), to jeszcze bardzo wiele zauważał. Jak chociażby jego problemu z nogą.
Obecnie siłą przywrócił Syriusza do pionu i włożył mu w ręce szklankę, samemu siadając obok i lustrując Blacka swoimi czarnymi oczami.
— No pij — zachęcił.
— Co to takiego? — Syriusz od razu się skrzywił, gdy powąchał specyfik. Pachniało jak zdechły gumochłon.
— Coś... przeciwbólowego — odpowiedział wymijająco Dołohow, wpatrując się wprost w eliksir.
— Pewność w twoim głosie utwierdziła mnie tylko w przekonaniu, że nie chcę tego pić. Serio, Antonin, to jakiś wyciąg z kaloszy woźnego, który mnie znieczuli na wszelkie inne bodźce czy Avada w płynie? 
— Bardziej skłaniałbym się ku temu pierwszemu — zaryzykował.
— Na podwiązki Morgany, Tony, przyrzeknij mi tutaj na własną matkę, że nie zrobiłeś tego z kalosza woźnego. Ani z żadnej rzeczy, która do niego należy — podkreślił Syriusz, patrząc ze skupieniem na Rosjanina.
Antonin zdecydowanie zbyt długo się zastanawiał.
— Niech będzie, jestem w stanie ci to obiecać.
— Wcale nie poprawiłeś mi tym humoru! — zbulwersował się Syriusz. — No już, mów co to jest. Natychmiast.
— Mówiłem. Coś przeciwbólowego. Co było kiedyś w apteczce pielęgniarki i przeszło przez szereg pewnych udoskonaleń. — Syriusz zbladł. — Nie pytaj jakich.
— Jak pomocne to może być? I jak bardzo śmiertelne? 
— Śmiertelność waha się gdzieś w granicach trzydziestu procent. Uważam, że całkiem przyzwoicie jak na takie pogwałcenie jakichkolwiek zasad warzenia. Skuteczność gwarantowana za to w stu procentach. Możliwe efekty niepożądane — dodał szybko, gdy Syriusz był już zdecydowany i podnosił szklankę do ust.
— To znaczy? — Black momentalnie zaniechał swoich wcześniejszych planów. Eliksir zachlupotał złowrogo.
— Jeżeli miałbyś w planach spędzenie kilku upojnych chwil z jakąś uroczą i bardzo chętną dziewczyną, mógłbyś... nie podołać jej wymaganiom.
Syriusz musiał to wszystko jeszcze raz przemyśleć.
— Dobrze, że dzisiaj idę na zwykłą randkę.
Po czym wypił zawartość szklanki potężnym łykiem, uprzedzając kolejną falę bólu.
Harmies siedziała sama na fotelu i miała nogi przewieszone przez podłokietnik. Wyjątkowo spodobała się Syriuszowi w wełnianym, beżowym swetrze i bordowej spódnicy oraz z włosami związanymi w wysokiego koka. Czytała książkę z lekko znudzonym wyrazem twarzy, prawdopodobnie niezadowolona, że jej dzisiejsze plany zostały całkowicie zepsute przez pogodę. 
Syriusz podszedł do niej i kucnął obok fotela, zaglądając do książki. Spodziewał się skandalicznego, erotycznego romansidła, a był to tylko podręcznik do eliksirów.
— Musisz być naprawdę znudzona, biorąc pod uwagę, że Ślimak nie zadał nam nawet wypracowania na następny tydzień.
— Biorę pod uwagę to, że niedługo koniec roku, Syriuszu.
— A weźmiesz pod uwagę to, że byliśmy dzisiaj umówieni i nie zamierzam zrezygnować z tego spotkania? 
Odłożyła podręcznik i spojrzała na niego bardzo poważnie.
— Jeżeli uważasz, że wyjdę w taką pogodę z zamku, musisz być szalony.
— Wyjść, wyjdziemy. Ale nie głównymi drzwiami. — Uśmiechnął się do niej tajemniczo. — Więc jak to będzie, panno Greengrass? Chce mi pani towarzyszyć?
Wyciągnął do niej dłoń, czekając na reakcję. W jej zielonych oczach kryła się iskra zaciekawienia i mimo tego że się nie uśmiechała, wiedział, że w duchu się śmieje. Rozejrzała się jeszcze tylko za Kaiusem, czy gdzieś przypadkiem nie czaił się w pobliżu i stwierdziła, że weźmie tylko płaszcz ze sobą i zaraz wraca.
Była pod wrażeniem, że zna skrót aż do Miodowego Królestwa, skąd było rzut beretem do Trzech Mioteł, gdzie zamówili po szklance grzanego, kremowego piwa. 
— Więc te wszystkie szlabany, które zarobiłeś, szwędając się w nocy po zamku, do czegoś się przydały? — zapytała, biorąc łyk piwa i zostawiając na górnej wardze trochę piany. Syriusz czułym gestem starł ją kciukiem.
— Dokładnie. Dzielnie przemierzaliśmy z chłopakami każdy korytarz w Hogwarcie, szukając skrótów i ukrytych przejść przez te sześć lat. Właściwie, myślę, że wszyscy nauczyciele nas tak za to gnębili, bo na pewno mają gdzieś pochowaną Ognistą po kątach i boją się, że ją znajdziemy.
Zaśmiała się.
— Aż strach pomyśleć, co by się stało, gdybyście dorwali się do ciężkiego alkoholu, skoro niektóre wasze pomysły są wymyślane całkiem na trzeźwo. 
— Racja. Jeszcze nigdy nie upiliśmy się całą czwórką. Remus ciągle wyłamuje się z towarzystwa, a Glizdogon za szybko kończy — wyjaśnił.
— Glizdogon?
— Peter. Wiesz, Pettigrew.
— Czemu nazywacie go Glizdogonem? 
To pytanie mu nie leżało. Zawsze, gdy ktoś pytał o ich pseudonimy, zapadała niezręczna cisza póki nie wymyślili dobrej wymówki. Czasami trochę żałował, że akurat od animagii musieli zaczerpnąć swoje ksywki. Często utrudniało mu to życie.
— Wiesz, Peter ciągle coś wcina, jak taki szczurek. Chrup, chrup, chrup. A one mają ogony jak glizdy, więc stąd Glizdogon. Tak ironicznie, bo przecież on nie ma ogona.
Chwilę milczała, jakby mu nie wierzyła i zastanawiała się nad odpowiedzią.
— To niezbyt miłe przezwisko.
— Faktycznie, są ładniejsze. Niestety, już się przyjęło.
— Jak mówią na ciebie?
— Łapa.
— Och, to pewnie od kocich łapek. Bo ty sam jesteś jak kot, który się łasi.
Wyglądała na zadowoloną ze swojego toku rozumowania. Syriusz, natomiast, zastanowił się, czy powinien się obrazić czy śmiać. Ciężko było się jednak obrażać na tak uroczą dziewczynę o tak ślicznym śmiechu.
— W takim razie domagam się głaskania!
— Już dobrze, kotku.
Pogłaskała go swoją delikatną dłonią po policzku, uśmiechając się uroczo. Syriusz pochylił się przez stół w jej stronę i pocałował. Nie protestowała, dalej trzymając rękę na jego twarzy, by po chwili wsunąć ją w jego ciemne włosy. 
Jej usta ponownie smakowały piwem. Do tego wyczuwał brzoskwiniowy błyszczyk i coś słodkiego, czego nie potrafił sprecyzować. Wrócił na swoje krzesło z jej smakiem na wargach. Oboje się do siebie uśmiechnęli.
7 marca 1977r.

Efektem ubocznym wyciągu z kalosza woźnego był fakt, że gdy Syriusz przekroczył prób własnego pokoju, ogarnęło go tak przeraźliwe zmęczenie, że od razu padł na łóżko i zasnął, nawet się nie rozbierając. Prawdopodobnie Markus i Severus obrzucili go zaskoczonym spojrzeniem, bo taki modniś jak on nigdy nie zapominał o kremie pod oczy na noc (przynajmniej w ich mniemaniu). Tylko Antonin wiedział jaka była przyczyna tego zmęczenia i bez słowa przykrył Syriusza kołdrą, zdjąwszy mu buty zaklęciem.
Następnego dnia nie poczuł żadnych nieprzyjemności związanych z wątpliwej jakości eliksirem marki Dołohow poza tym, że przespał śniadanie. Wielka strata to nie była, ponieważ wystarczyło zejść do kuchni i w ciągu chwili stałyby przed nim kanapeczki i inne smakołyki. Nie to było mu jednak teraz w głowie. Przekręcił się na plecy, próbując sobie przypomnieć swój sen, każdy jego najmniejszy szczegół, po czym wyjął z kufra dwustronne lusterko i skontaktował się z Jamesem.
— Już wiem, jak należy rozłożyć te fajerwerki.
12 marca 1977r.

— Widziałam cię w bibliotece.
Harmies dosiadła się do jego stolika i położyła na nim własne wypracowanie z Historii Magii. Zrobiła to tak spokojnie, że Syriusz w myślach zrobił szybki rozrachunek sumienia, do kogo zarywał w tym tygodniu i to jeszcze w takim miejscu, jak biblioteka. Doszedł do wniosku, że przecież z nikim nie kręcił, a w bibliotece był tylko raz, z Regulusem, więc całkowicie nie rozumiał, dlaczego to powiedziała. Pomyliła go z kimś?
— Kiedy?
— W środę, gdy siedziałeś z Regiem gdzieś na samym końcu.
To nadal niczego mu nie mówiło. Zmarszczył brwi i spojrzał na nią pytającym wzrokiem.
— I co w związku z tym?
Lekko się speszyła. Przestała udawać, że interesuje ja własne wypracowanie i nerwowo okręciła pióro w ręce. Ostatecznie położyła je na stoliku i spojrzała mu w oczy.
— Uczyłeś go transmutacji — wyjaśniła powoli. — Właściwie, nawet nie podejrzewałam, że Regulus może mieć z czymś problemy i prawdopodobnie jest tak dlatego, że to ty siedzisz z nim w jakiś ciemnych zakamarkach biblioteki i starasz się mu to wszystko wytłumaczyć w jak najprostszy sposób. Nie zrozum mnie źle, nie szpieguję was, bo mam jakieś dziwne zboczenie na tym punkcie. Po prostu... — Odetchnęła głęboko, jakby chciała się przygotować do trudnego wyznania. — Lubię cię. Ale nie jestem też głucha, wiem, co o tobie mówią, jak traktujesz innych, w szczególności dziewczyny. Ale gdy jestem z tobą sam na sam lub gdy widzę, ile czasu i chęci poświęcasz bratu, bo zależy ci, by jak najlepiej zdał SUMy, zastanawiam się, jak to jest, że Syriusz Black ze szkolnych opowieści jest jednym z największych dupków Hogwartu, a ten, którego ja znam, jest naprawdę dobrym chłopakiem?
Zawiesiła na nim swoje jasne, zielone spojrzenie, oczekując odpowiedzi. Ale on sam nie wiedział, co jej na to odpowiedzieć, ponieważ nikt nigdy nie poświęcił tyle czasu, by go poznać. James, Remus, Peter, nawet Antonin – oni go znali, ponieważ Syriusz pozwolił im się poznać. Tylko Regulus wiedział, jak to było z nim i z dziewczynami, ponieważ Syriusz odczuwał potrzebę zwierzenia się z tego bratu, który potrafił słuchać i nie oceniał go zbyt krytycznie w przeciwieństwie do Remusa, który nie robił tego wcale i Jamesa, który robił to zbyt mocno.
A Harmies sama wyszła z inicjatywą i był tym zaskoczony. Musiał jej jednak coś odpowiedzieć.
— Nie jestem miły dla wszystkich. Nawet nie da większości. Lubię wąską grupę osób i to na nich mi zależy. Fakt, potraktowałem źle wiele dziewczyn z którymi chodziłem i nie jestem zbyt subtelny. Wszystko zależy od tego, z kim jestem. Regulus to mój brat, kocham go i jeżeli prosi mnie o pomoc, zwyczajnie mu pomagam. Zrobiłbym to też dla Jamesa, Remusa i Petera, gdyby zaszła taka potrzeba, ale nie dla każdego. — Uśmiechnął się do niej. — Aż tak cię interesuję, Harmies?
— Tak. Bo wiesz, rozważam to, czy częstsze całowanie cię jest tego warte. Nigdy nie wchodzę w związki, które byłby zbyt ryzykowne.
— Bardzo po ślizgońsku — stwierdził. — Chcesz wiedzieć, co o tobie myślę?
— Tak.
Usiadł bliżej niej.
— Że nie lubię Greengrass, która popisuje się jakich to zwodów nie potrafi robić, jak dobrze rzuca zaklęcia i jak perfekcyjnie waży eliksiry. — Zrobiła duże oczy. — Ale lubię Harmies, która ślicznie się śmieje, nie jest zapatrzona w siebie i po ludzku miła. Nie tylko jak mam dwa oblicza.
— Więc można powiedzieć, że mamy umowę? Ja będę miłą Harmies, a ty będziesz dobrym Syriuszem?
— Nie wiem, czy potrafię być dobry cały czas, ale myślę, że jest to tego warte. Czyli co, chodzimy ze sobą, prawda? — Pokazał wszystkie zęby w uśmiechu, a ona roześmiała się rozbawiona.
— Tak, chodzimy.
14 marca 1977r.

James nie znosił, gdy Syriusz był w związku. I to takim związku-związku, a nie jednej ze swoich taktycznych zagrywek, gdy pogrywał z dziewczynami tylko po to, by mieć co ścisnąć i kogo pocałować. To było do wytrzymania, ale stały związek? James mógł policzyć stałe związki Łapy na palcach i powiedzieć, które z nich były totalną katastrofą. A były wszystkie.
A teraz, gdy na horyzoncie pojawiła się Harmies Greengrass, ze swoimi platynowymi włosami, idealną sylwetką i niezachwianą pewnością dorosłej żmii, James czuł, że zbliżają się kłopoty. I to takie poważne. Aż go w dołku ścisnęło. 
Z tego wszystkiego wpadł na Lily Evans, wytrącając jej wszystkie książki z rąk. Już widział, zbliżała się. Straszna zmarszczka, która powstawała pomiędzy jej brwiami, gdy się złościła. Zaraz podeprze ręce na biodrach, stanie w lekkim rozkroku i zwróci się do niego swoim pełnym emocji głosem: „Jamesie Potterze, to wszystko twoja wina!”
Wiec on, bez zbędnych ceregieli, całkiem pogrążony w planach, jak tutaj się szybko i skutecznie pozbyć wężycy, schylił się po rozrzucone książki. Lily nie zdążyła się nawet odezwać, gdy już się podnosił z jej pomocami naukowymi, odgarnął włosy do tyłu jedną ręką i wręczył jej książki.
— Wybacz, Lil. Zagapiłem się. Przyjemnej nauki. 
Już miał ją minąć i odnaleźć Petera, gdy dziewczyna niespodziewanie odwróciła się do niego z niezadowoloną miną, a policzkami czerwonymi prawie tak, jak jej włosy.
— Jak możesz mnie tak traktować?
James odwrócił się do niej zaskoczony, całkiem nie rozumiejąc tego zarzutu. Jak ją potraktował? Przecież był miły i grzeczny, pozbierał te książki, tak? Co to za wyrzut!?
— Co takiego?
— Najpierw chodzisz za mną bez przerwy, zapraszasz na randki, a gdy się zgadzam, że owszem, po wygranej nad Slytherinem, umówię się z tobą, całkowicie mnie ignorujesz, nie rozmawiasz ze mną, ani nawet na mnie nie patrzysz. — Wydawała się naprawdę poruszona. — Wiesz, miałam to całkowicie zignorować, tak jak radziły mi dziewczyny, ale tego nie zrobię. A wiesz dlaczego? Bo chcę ci pokazać, jak okropnym człowiekiem jesteś, Jamesie Potterze i ile warte są twoje słowa. Jesteś...
— Podobam ci się.
Lily zamrugała zaskoczona.
— Słucham?
— To oczywiste. Podobam ci się, dlatego jesteś zazdrosna. Jednak powód, dla którego cię nigdzie nie zaprosiłem, nie dotyczy ciebie. Wcale o tym nie zapomniałem. Tylko wiesz, trochę oszukiwałem, by wygrać ten mecz i pomyślałem, że to nie w porządku. Ale jeżeli chcesz, możemy wyjść gdzieś razem. Nawet jeżeli miałoby być to tylko piwo kremowe.
Dziewczyna patrzyła na niego oniemiała. Chyba pierwszy raz widział, by nie mogła znaleźć słów. Co rusz tylko poprawiała książki i zastanawiała się, jak najlepiej wybrnąć z sytuacji.
Gdy westchnęła i spojrzała na niego jakoś dziwnie spokojnie, zdążył się zaniepokoić. Nie na długo, bo później dodała:
— To może w sobotę?
James Potter był w tym momencie najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. 
15 marca 1977r.

Syriusz nie mógł powiedzieć, że nie jest szczęśliwy. Szkoła aż huczała od plotek, że on, Syriusz Black, w końcu, po sześciu latach zwrócił uwagę na jakąś Ślizgonkę. I to nie byle jaką. 
Uwielbiał być w centrum zainteresowania. To był jego żywioł, tam czuł się naprawdę dobrze, a gdy tak przechadzał się z Harmies pod rękę korytarzami szkoły, wiedział, że na nich patrzą. Nie wszyscy, bo to przecież nigdy tak nie było, ale patrzą na niego ci zazdrośni, ci, którzy go nie cierpieli za sam wygląd, ci, którzy go podziwiali i ci, którzy akurat byli na korytarzu i zostali łaskawie otoczeni jego blaskiem.
No, tutaj może odrobinę przesadził.
— Nie chcę tam iść.
Głos Harmies wyrwał go z zamyślenia. Spojrzał na jej niezadowolony wyraz twarzy. Nerwowo skubała koniec turkusowego swetra i patrzyła przed siebie lekko spłoszonym wzrokiem.
— Mogę tam pójść sam.
— Problem w tym, że nie chcę, byś tam szedł sam. Też muszę tam iść.
— Ale nie chcesz.
— Nie chcę.
Syriusz zamyślił się.
— Wiesz, może to trochę sztampowe, ale on nie jest taki, jak inni — zaczął, ściskając jej dłoń i masując kciukiem jej wierzch. — Rozumie czym jest magia i przekłada ją na obrazy. — Uniosła na niego zaciekawione spojrzenie. — Maluje. Zawsze i wszędzie. I robi to w tak zjawiskowy sposób, że nie mogłem przestać zaglądać mu przez ramię na któryś Zaklęciach w młodszych klasach. Rysował na rogu pergaminu sowę, a gdy ją zaczarował, zaczęła latać po całym arkuszu i rozrzucać litery. Myślisz, że ktoś, kto nie czuje magii i pojmuje ją tylko rozumiem, zrobiłby coś takiego?
Harmies zamyśliła się, dalej rwąc koniec swetra. 
— Ale on dalej jest... Wiesz, zawsze wydawało mi się, że oni wszyscy są tacy sami. Tak samo traktują magię, jako narzędzie, którego obsługi można się nauczyć, a nie jako twór, którego nie da się objąć rozumem, bo trzeba go najpierw poczuć, by faktycznie nim władać. To wydaje się takie... kalekie — wyznała.
— Collin mi kiedyś mówił, jak wygląda szkoła u nich. Bo wiesz, mugole chodzą do szkoły od szóstego roku życia i mają... takie szczeble edukacji, które muszą pokonać. Wygląda to tak, jak rachunki. Musisz się tego nauczyć i tyle. Są logiczne, ale przecież dla małego dziecka to tylko ta jedna godzina dziennie, kiedy musi liczyć, mnożyć i dzielić. To trzeba wykuć. I Collin mówił, że w mugolskich szkołach to wszystko jest jak rachunki – do wykucia. Przychodzisz na lekcje, nie musisz nawet bardzo słuchać, później czytasz temat z podręcznika i idziesz na egzamin. I oni myślą tak samo przychodząc do Hogwartu. Nie wszyscy, oczywiście. Że magia to jak rachunki, bo w końcu całe życie uczyli się w ten sposób. 
— Dlatego potrafisz z nimi rozmawiać? Nie sprawia ci to problemu?
— Nie są z kosmosu. — Uśmiechnął się. — Spomiędzy gwiazd to ja pochodzę. Umiem, jak to określiłaś, z nimi rozmawiać, bo chcę. Bo jestem ciekawy ich sposobu myślenia i lubię im udowadniać, że nie mają racji. Ale Collinowi nie muszę. On to rozumie. 
— On ma na imię Neill.
Zaśmiał się z niej.
— Myślę, że się dogadacie. 
Mimo mrozu na zewnątrz, wyszli na chwilę na schody przed głównym wejściem. U samego ich podnóża siedział Neill Collins, w grubej kurtce, kolorowej czapce i szaliku Hufflepuffu nasuniętym na sam nos. Trzymał jedną dłonią płótno, opierając je o kolana, a drugą malował. Gdy podeszli bliżej, drobnymi pociągnięciami pędzla malował gałęzie drzew i ich odbicie w tafli jeziora. 
Nie podniósł na nich nawet wzroku, co Syriusza całkowicie nie zdziwiło. Kucnął obok niego i położył czarny szkicownik obok farb. Neill rzucił mu krótkie spojrzenie.
— Za tamtą sprawę z piołunem — odparł zwięźle na niezadane pytanie.
— Nie satysfakcjonuje mnie ten prezent. — Neill „Collin” Collins nigdy nie owijał w bawełnę i to Syriusz w nim cenił, ale ta uwaga zbiła go z pantałyku. — Chcę innego zadośćuczynienia.
— To znaczy? — Uniósł ciemną brew.
— Chcę was namalować. Razem. 
Stojąca nieopodal Harmies zamrugała kilkakrotnie i przestała przeskakiwać z nogi na nogę, by się rozgrzać. Pochyliła się do Neilla, zainteresowana.
— Mówimy o magicznym obrazie?
Malunek, który Collins trzymał na kolanach, był całkowicie nieruchomy, przez co sprawiał wrażenie smutnego. Harmies nie wyobrażała sobie, by ktoś ją mógł potraktować w ten sposób – zastygłą i smutną, jakby była martwa.
— Oczywiście, że mówimy o magicznym obrazie.
— Dobrze, zgadzamy się — odpowiedziała za siebie i Syriusza. Jej chłopak obrzucił ją tylko lekko kpiącym spojrzeniem.
— Świetnie. Na piątym piętrze od południowej strony jest tylko jedna, opuszczona sala. Codziennie po kolacji, dopóki nie skończę.
— Codziennie? — Syriusz wydawał się niezadowolony. — Długo ci to zajmie, Collin?
— Tyle, ile będzie trzeba — powiedział Puchon i mimo to schował szkicownik do torby.
Można powiedzieć, że był szczęśliwy i widział, że ona czuje się tak samo. Za pierwszym razem, gdy w piżamie przyszedł do jej pokoju i zakradł jej się do łóżka wyglądała tak, jakby chciała go rzucić na pożarcie Wielkiej Kałamarnicy i żądała wyjaśnień, jak się znalazł w damskim dormitorium.
Z uśmiechem na twarzy wyznał, że zaprowadziła go tutaj tęsknota za nią i nie ma żadnych złych zamiarów, chciał po prostu z nią spać. Wyglądała nawet na bardziej oburzoną, ale już taką na pograniczu rozbawienia. Pozwoliła mu położyć się obok, a gdy ją do siebie przytulił, powoli się rozluźniła i zasnęła.
Przychodził do niej dość często, czasem zanim jeszcze leżała w łóżku i wtedy żartowali z innych cicho, starając się nie pobudzić jej współlokatorek. Czasami się całowali i to Syriuszowi wystarczało. Lubił czuć dotyk innej osoby, lubił dotykać kobiecego ciała i się całować. Czasami po prostu chciał z kimś pogadać. Wbrew powszechnej opinii nie zaciągał każdej dziewczyny do łóżka i nie miał zeszytu zaliczonych panienek (skąd ta plotka się w ogóle wzięła!?). Syriusz czerpał więcej przyjemność z samego flirtowania niż z seksu. 
Na jego nieszczęście, Hogwart był na tyle odizolowaną placówką, że większość, z obawy przed rozpowiadaniem nieprawdy, zbyt bała się eksperymentować. Tutaj, w Slytherinie, nikt nikogo nie oceniał i jeżeli komuś zdarzył się przygodny seks, nie robiono z tego afery międzydomowej. Ślizgoni swoje sprawy załatwiali w obrębie własnego domu i to się nigdy nie zmieniało. Syriusz, z powodu wcześniejszej awersji do Ślizgonek, próbował swoich pierwszych razów na Puchonkach, Gryfonkach i Krukonkach. I nie był zachwycony, uważając, że sam włożył w to więcej zaangażowania niż one, wzdychając i pojękując. I żeby były dziewicami, to by zrozumiał, że brak im doświadczenia! Ale w takim wypadku zwyczajnie się zraził, bo było nudno. 
Którejś nocy, gdy przyszedł do Harmies, spragniony przytulania (do czego pod Cruciatusem by się nie przyznał) dziewczyna bez słowa go pocałowała i przyciągnęła do siebie. Zadowolony nie miał nic przeciwko. Mógł ją dotknąć to tu, to tam, czując pod palcami jej jędrny biust czy wyrobione mięśnie ud od latania na miotle. Ale gdy Harmies usiadła mu na biodrach i ściągnęła przez głowę koszulę nocną, ukazując mu wszystko, co miała do ukrycia, wcale się w pierwszej chwili nie zachwycił jej pięknym ciałem i kuszącymi kształtami. Właściwie, przypomniał sobie swoje pozostałe kilka dziewczyn z którymi był i co mu się nie podobało, więc nie wykonał żadnego ruchu.
I właściwie nie musiał, bo Greengrass sama przejęła inicjatywę, a on uświadomił sobie, że przez sześć lat miał pod nosem dziewczynę swoich marzeń i tego nie zauważył, pochłonięty jakimiś mdłymi dziewczynkami. I gdy ją ponownie pocałował, zdał sobie sprawę, że już nic nie będzie takie samo.
Ich relacja się od tamtego momentu zmieniła. I zauważył to nawet sam Neill Collins, który widział ich dzień po dniu, malując wspólny portret. Ich spojrzenie się zmieniło. Patrzyli na siebie teraz tak, jakby znali się całe życie i nie mieli przed sobą żadnych tajemnic. Ich dotyk też uległ zmianie, gdy Syriusz wiedział jak pewnie chwycić Harmies, by nie zrobić jej krzywdy i jak ona wiedziała, gdzie go dotknąć, by napięte mięśnie się rozluźniły. Słowa pozostały takie same, bo tego uczyli się od małego – jak rozmawiać, by ukryć swoje emocje. Ale Neill nie potrzebował ich słów, by wiedzieć to, czego oni jeszcze nie widzieli.
Syriusz Black kochał Harmies Greengrass ze wzajemnością. A Neill Collins, przypatrujący się im zza płótna, mógł tylko liczyć na to, że żadne z nich tego nie zepsuje, bo ten obraz był jednym z lepszych, jakie udało mu się stworzyć, właśnie ze względu na ich emocje.
Niestety, w momencie, w którym on skończył obraz, oni skończyli ze sobą.
10 kwietnia 1977r.

— Proszę państwa, co to było za podanie! Cóż za fenomenalna współpraca między zawodnikami! — krzyczał Eliot Fawley, komentując mecz Ravenclaw-Gryffindor.
Syriusz, by nie wzbudzać podejrzeń, powiedział, że nie przyjdzie i nawet odmówił Harmies po długich namowach. Gdy wszyscy siedzieli już na trybunach, on, przechadzając się w środku konstrukcji, sprawdzał czy wszystkie fajerwerki dobrze działają. W połowie drogi spotkał się z Peterem, a później obaj znaleźli Remusa. Lupin wyjrzał przez dziurę w materiale, jak przebiega mecz.
— Na mój znak — powiedział, a Syriusz i Peter unieśli różdżki i stanęli nad zapalnikami, połączonymi z resztą fajerwerków ustawionych dookoła boiska. — Jeszcze chwila, moment... teraz!
Obaj odpalili zapalniki i patrzyli, jak ogień powoli odpala kolejno przygotowane fajerwerki. Przebiegli też szybko do najbliższej szatni – Hufflepuffu – i wyjrzeli na boisko. 
W stronę graczy po kolei zaczęły lecieć kolorowe rakiety, które wybuchały jakieś dwa, trzy metry od nich, rozbryzgując się w kolorowe smoki, jednorożce i wile. Wszystkie te stworzenia zaczęły krążyć wokół grających, tworząc popłoch w powietrzu. Mary McDonald mało nie spadłą z miotły, przestraszona przez fioletowego trolla, który nagle pojawił się przed jej twarzą. 
Ze swojego miejsca widzieli, jak profesor McGonagall, cała czerwona, krzyczy do reszty nauczycieli, by to przerwali i szuka ich wzrokiem po trybunach. Od razu schowali się z powrotem pod konstrukcją trybun, gdy zabłąkany chochlik wpadł do środka tą samą drogą, co oni. Z tą różnicą, że jego ciało było w stanie podpalić materiał w kolorze godła Hufflepuffu. Usłyszeli spanikowane krzyki z góry, gdy gobelin się zapalił, a ogień pomknął w górę. Remus szybkim ruchem ręki pozbył się chochlika, a Syriusz, czując nagły wzrost temperatury, zajął się gaszeniem gobelinu.
— Glizdogon! — zawołał do Petera. — Sprawdź, czy coś jeszcze się nie pali!
Puchon, jak na zawołanie, rzucił się na trawę i przeczołgał pod materiałem, spoglądając na środek boiska. 
— Czysto. Cholera! McGonagall mnie zauważyła. — Szybko schował się z powrotem, przyłączając do Remusa i Syriusza w gaszeniu materiału.
— I tak wiedziała, że to my — Black wzruszył ramionami i odetchnął z ulgą, gdy ugasili pożar.
Ewakuowali się z miejsca wypadku i starali wtopić w tłum biegnących uczniów. Remusowi i Peterowi się to udało, Syriusz nie miał tyle szczęścia. Ktoś złapał go za rękę i był pewien, że dorwała go blada ze wściekłości Minerwa McGonagall. Los jednak chciał, by trafił na Harmies. 
Już miał się do niej uśmiechnąć, gdy niespodziewanie uderzyła go w twarz. Był całkiem nieprzygotowany na policzek. Spojrzał zszokowany w jej zimne, zielone oczy, które puszczały błyskawice.
— To miał być żart? O mało nie spaliliście trybun i drużyn! — krzyknęła prawie, że nie swoim głosem. 
— Zgasiliśmy pożar — zaoponował szybko.
— Tak? Szkoda, że nie ugasiliście też płonącego zawodnika Krukonów!
Syriuszowi zrobiło się zimno.
— Coś mu się stało?
— Nie, Potter potraktował go Aquamenti nim dobrze się zapalił.
— Więc w czym problem? — Rozłożył ręce, zły, że uderzyła go za nic.
— Całe życie będziesz niepoważny? Wszystkie będzie dla ciebie żartem, Syriuszu? Nawet jeżeli kiedyś nie uda ci się naprawić skutków twoich wygłupów? 
— Jeszcze dotychczas mi się to nie zdarzyło. Mam wszystko pod kontrolą. O co ci chodzi, Harmies?
— O twoje podejście! O twoją beztroskę. Ona jest niebezpieczna i kiedyś sprowadzi na ciebie i twoich bliskich kłopoty.
— Nie prosiłem cię, byś mnie umoralniała. — Zirytował się jej zachowaniem i skrzywił niezadowolony. 
— Więc ty nie proś mnie więcej o cokolwiek. Jeżeli wszystko jest dla ciebie żartem, ja nie chcę być tą, która przekona się na końcu, jak to jest, gdy Syriusz Black nudzi się jakimś projektem.
Wyminęła go gwałtownie, wtapiając się w tłum uczniów, nim zdążył ją złapać.
— Harmies! Harmies, wracaj! Zaczekaj!
Wołał za nią i próbował przepchnąć się do niej przez tłum ludzi, ale mimo tego, że z nikim by jej nie pomylił, nie mógł jej zauważyć. Gdy dobiegł do Pokoju Wspólnego, nie było już o czym rozmawiać. 
14 kwietnia 1977r.

James stwierdził, że nie lubił mieć racji. Wcale nie dawało to satysfakcji, gdy siedzieli w piątkę w Trzech Miotłach i pili kremowe piwo. Syriusz, obrażony na cały świat, a szczególnie na Harmies Greengrass, siedział przy samym oknie i do nikogo się nie odzywał. Remus prowadził z Lily nieobowiązującą rozmowę, a Peter zachwycał się tutejszymi ciastkami. 
Potter chciał jakoś pocieszyć przyjaciela, ale każda próba rozmowy kończyła się ze strony Syriusza kilkoma burknięciami, więc zrezygnował. Zajął się zabawianiem Lily, która powoli zaczynała się do niego przekonywać i czasami sama wykonywała jakiś jednoznaczny gest w jego kierunku, jak złapanie za rękę pod stołem.
Cieszył się z tego. Ta Krukonka o płomiennych włosach podobała mu się od momentu, w którym zobaczył, jak siada na stoliku w Wielkiej Sali i zakłada Tiarę na głowę. Na początku chodziło tylko o wygląd, później o to, jak się denerwowała, a teraz stwierdził, że zaczyna mu się podobać w niej coraz więcej rzeczy.
I tylko niechętne, jakby zazdrosne spojrzenie Syriusza, które czasem im rzucał, nie dawało mu spokoju. Ale James go ostrzegał, a on sam dobrze wiedział, że Ślizgonki nie były materiałem na dziewczynę, więc musiał wypić piwo, które sam naważył.

Etykiety: , , , , , , , , , ,

Komentarze (6):

13 czerwca 2015 22:37 , Blogger . pisze...

Może postąpiłam trochę bezsensownie, ale zaczęłam czytać Bezruch od tego. Wiem, trochę nie po kolei i powinnam się zorientować we wcześniejszych częściach, ale je obiecuję, że je ogarnę, gdy tylko uporam się z Krzyżakami, których teraz przerabiam na polskim.
Ale do rzeczy. To naprawdę jest świetne. Tworzysz postacie, albo kreujesz te kanoniczne tak, że widzę je w swojej wyobraźni, tak bardzo realistycznie. Dodatkowo te wymiany zdań Syriusza i Harmies albo Syriusza i Jamesa są genialne. Chyba nigdy nie czytałam tak ciekawych dialogów i opisów.

Także jeszcze przeczytałam Bezruch i całą resztę, obiecuję.

 
13 czerwca 2015 22:38 , Blogger . pisze...

Ups, tam miało być *przeczytam.

 
13 czerwca 2015 22:46 , Blogger Niah pisze...

Co za miły komentarz na koniec dnia! I póki pamiętam, uwielbiam twój avatar i to zdjęcie jeszcze niedawno było na blogu jako nagłówek! Ale to tak na marginesie.
Nie przejmuj się, że nie po kolei. Bezruch nie musi być czytany według porządku chronologicznego, bo tak też nie powstaje. Czytaj jak chcesz ;) Bardzo się cieszę, że zdecydowałaś się na poświęcenie chwili Syriuszowi i spółce! Wierzę, że zostaniesz na dłużej.
Pozdrawiam, Niah.

 
16 czerwca 2015 20:49 , Blogger A. pisze...

Jeja, zupełnie za tobą nie nadążam – nie miałam czasu odpowiedzieć na komcia, a tu już nowy rozdział. Wy źli maturzyści, którzy macie za dużo czasu!
Trochę padam na twarz, więc nie spodziewaj się po mnie za wiele. W każdym razie chciałam powiedzieć, że czuję się mocno podzielona przez ten rozdział. Bo z jednej strony znajdują się tu te wszystkie paskudne blogowe chwyty z Syriuszem jako podrywaczem, ale przecież twój Syriusz jest inny niż ten w kanonie (chociaż nie jest też taki jak ten stereotypowy blogaskowy, żeby nie było) i przecież właściwie za to go lubię. No, ale te wtręty o puszczani się w Hogwarcie jakoś mi zgrzytają. Kurczę, jak to jest, że w serii Harry nie musiał uprawiać w Hogwarcie seksu, a wszędzie w opowiadaniach wszyscy się na to upierają. Jakoś nie współgra mi to z tym, że jednak kiedyś młodzież miała jakieś zahamowania i o pewnych sprawach mniej się mówiło. Ale przecież na końcu i ta stwierdzę, że romans z Harmies mi się podoba, więc właściwie ten wywód nie ma sensu… A podoba mi się, dlatego że jest dobrze przedstawiony – tak prosto, ciekawie, momentami postacie są uroczo niezręczne i przecież to wszystko mi się podoba. Więc naprawdę z ciekawością wyglądam drugiej części tej miniaturki ;).
Pozdrawiam

 
16 czerwca 2015 21:32 , Blogger Niah pisze...

Co za fake! Myślałam, że rozpisałaś się na dwa komcie, a tutaj takie kłamstewa, bo go opublikowało dwa razy D: Nie bawię się tak, co to za robienie złudnej nadziei człowiekowi. Blogger, wstydź się.
Podzielę ten komś na dwa, jeden do Rozmów, a drugi do Żartu, bo nie będziemy latać z komentarzami z miejsca w miejsce.
Rozmowy:
Uznam ten komentarz o POVach za komplement! Ale serio, nie umiem inaczej. Wydaje mi się to takie... bezosobowe. Oczywiście, czytam farfocle napisane w ten sposób, ale sama nie umiem ich pisać :<
Wiem, że Voldi jest inteligentny (w końcu jakoś przekonał tych czarodziejów, ne? I prawie podbił Anglię. Dwa razy), ale POVa Voldiego radzę się nie spodziewać, ponieważ wiem, że zwaliłabym to na całej linii, jak tylko by się dało i w ogóle klęska pisarska, dlatego Voldi będzie ominięty. Ale postaram się wytłumaczyć jego motywy i takie tam. Może jakiś kolejny POV Oriona? Lub Abraxasa? No, kogoś z jego towarzystwa i obecnego w tamtych latach.
Dlaczego bez sensu? Fakt, Syriusz brał jakieś pierdoły przeciwbólowe (no ale nie do przesady, tym się uzależnić można), nawet te podejrzane, wychodzące z ręki Dołohowa, ale tutaj była mowa o Quidditch i dalej twierdzę, że raczej by po czymś takim nie grał.
Postaram się tak... nie demonizować Ministerstwa... ale ręki nie dam sobie obciąć!
_________
Nieśmieszny żart:
Oj tak, oj tam, że tak dużo. Ty też niedługo będziesz miała mnóstwo wolnego czasu ;) Ja po prostu mam miesiąc dłużej.
Em, starałam się nie powielać schematów i jeżeli coś takiego wyszło tak chamsko, to zrobiłam to raczej podświadomie i się kajam. Ciężko pisać post o Syriuszu, który podrywa dziewczynę, by nie był blogaskowo syriuszowaty.
Ja jestem zdania, że wszyscy zawsze i od zawsze uprawiali seks, nawet w małoletnim wieku, a nie oszukujmy się, Syriusz jest raczej tym ciekawskim chłopakiem, który szybko się zainteresował dziewczynami. Chociaż, tak jak on tutaj sam stwierdził, nie był usatysfakcjonowany i jak mizianie było ok to seksu były be.
Ha! Wiedziałam, że Hamies ci się jednak spodoba :) Bo ja sama ją strasznie lubię, chociaż Syriusz był tutaj biedny, bo ona na niego nakrzyczała, a nie chodziło jej tylko i wyłącznie o te fajerwerki, ale to już w następnym rozdziale.
W ogóle, następny rozdział idzie mi jak krew z nosa i sytuację ratuje tylko Harmies, bo muszę pisać dookoła tyloma postaciami, które mnie swoim sposobem zachowania irytują, że... uh! W pewnym sensie, na co ja je wymyśliłam, a z drugiej strony, no... no potrzebni są.
Szykuj się, bo następny pod już pod koniec miesiąca!
Pozdrawiam, Niah.

 
11 lipca 2015 21:28 , Blogger A. pisze...

Ops, sorry - wywal dubel, coś mi komp oszukuje.
Słusznie, że komentarz o POVach uznałaś za komplement, bo tym był ;). Jasne, że piszesz tak, jak ci wygodnie, a przy tym dobrze ci to wychodzi, więc jak dla mnie miodzio.
Oriona! Zamawiam Oriona! Wiem, że Voldi jest ciężki, ale nie musi pojawiać się osobiści, a może chociaż z jakimś planem (w sensie zaangażowanie Rega w jakiś sprytny ruch?).
Bo nie wyobrażam sobie, żebym była w stanie prowadzić, kiedy coś mnie potwornie obezwładniająco boli. Bo wolałabym już jakieś środki przeciwbólowe, po których cokolwiek bym ogarniała. Właśnie nie rozumiem, dlaczego w ogóle grał...

Już mam labę! Yay, teraz możesz i co tydzień wrzucać rozdziały :D.
Co do tych seksów, biega mi o to, że wszystkie te Ślizgony są zadziwiająco wyzwolone (niedługo zacznę ich podejrzewać o trójkąciki czy inne wielokąciki, bo tacy ciekawscy). Przy Syriuszu jest ok, ale cała ślizgońska brać?
Wiesz, co dawno temu zrobiłam, gdy czułam się przygnieciona nawałem postaci? Powybijałam chyba z połowę, a trochę ich było... Nie polecam, to łatwa metoda dla wkurzonych ludzi.

 

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna