31 maj 2015

[BEZRUCH] Rozmowy

9 maja 1980r.

Regulus stwierdził, że organizacja w Zakonie Feniksa nie była skonstruowana tak dobrze, jak w szeregach Śmierciożerców, ale nie określiłby tego czymś złym. W szeregach Czarnego Pana hierarchia układała się samoistnie, na najsilniejszych zaczynając, a na najsłabszych kończąc. Układ ten był dobry, dopóki nie trzeba było używać rozumu, co u niektórych mocno szwankowało i czasem korzystniej byłoby słabego, ale logicznie myślącego Śmierciożercę wrzucić na wyższy szczebel, niż kazać mu wykonywać polecenia bezmózgiego karka. Niestety, według Czarnego Pana, rozum posiadał jedynie on i jego grono wtajemniczonych. Niższe szczeble hierarchii były traktowane jednakowo – jak mięso armatnie. I to od ciebie zależało, czy byłeś w stanie się tam utrzymać.
W Zakonie Feniksa takie rozwiązanie by się nie sprawdziło. Mieli za mało ludzi i byli zbyt prawi, jakby nie patrzeć. Siły jednak logicznie rozkładały się na weteranów i żółtodziobów, chociaż tych drugich ciągle przybywało, a grono pierwszych albo stało w miejscu, albo się zmniejszało. Cały skład był podzielony na małe grupy, które wymieniały się zadaniami, chociaż Regulus twierdził, że lepiej by było, gdyby faktycznie mieli kogoś, kto zajmowałby się wywiadem, kto inny walczył, a kto inny zajmował rannymi, ponieważ człowiek od wszystkiego, był człowiekiem do niczego. Jego sugestia spotkała się z protestem, jakoby chciał z kogoś zrobić mięso armatnie, więc już więcej się nie odzywał.
Nie dało się ukryć, że wysoko na szczeblach kariery w Zakonie stał Alastor Moody, zwany Szalnookim, gdy kilka tygodni temu stracił oko w jednej z walk i wymienił je na plastikową, latającą w każdą stronę replikę. Tuż nad nim był tylko Albus Dumbledore, którego albo widziałeś w za czasów Hogwartu podczas posiłków (i to nie zawsze), albo nie miałeś przyjemności zobaczyć w ogóle.
Bardzo szybko zdał sobie sprawę, że jest jedną z niewielu osób, które po dołączeniu do Zakonu faktycznie spotkały dyrektora. Fakt, że wcześniej grał po przeciwnej stronie wiele mu w tym pomógł, ale Regulus po wyjściu z gabinetu Dumbledore'a był tylko zmieszany i im dłużej był w Zakonie, tym to zmieszanie się pogłębiało.
Dokładnie powiedział dyrektorowi, co widział i dlaczego odszedł. Dumbledore nadal tego nie wykorzystał, więc pozostawały dwie możliwości – albo miał szpiega w szeregach Śmierciożerców i czekał na odpowiedni moment, albo szpieg był w ich szeregach, a dyrektor wolał nie ryzykować. Istniała też opcja, że obie hipotezy są prawdziwe, ale była tak sama wiarygodna, jak to, że obie są fałszywe. Regulus, bez grama dowodów, nie zamierzał podważać autorytetu Albusa i wykonywał swoją robotę.
Na początku było ciężko, fakt. Właściwie, nikt nie był mu przychylny i uchodził za wroga publicznego numer jeden, czemu nie bardzo mógł się dziwić. Później dowiedział się, że Dorcas również jest w Zakonie i jakoś zrobiło mu się lżej, że nie wszyscy Ślizgoni klękali przed Voldemortem. Z biegiem czasu i James Potter zaczął się do niego przekonywać, a wraz z nim jego bliscy przyjaciele. Z Remusem miał dobre stosunki w szkole, w Zakonie były dość chaotyczne, ponieważ brunet liczył na szczerość, której Regulus często nie mógł mu okazać. Peter był prawdopodobnie wystraszony, ale kilka razy sam z siebie zaproponował mu, by wziął sobie ciasteczko, więc Regulus odwdzięczył się zrobieniem od czasu do czasu kawy. Lily, gdy zdażało jej się wpadać do siedziby i świecić sporym brzuchem, zachowywała ogromny dystans, póki w maju nie uleczył ramienia jej męża w popisowy sposób i okazała mu wtedy cień sympatii w charakterze krótkiego uścisku. Była też dziewczyna z jego roku, Marlena, z którą nawet kilka razy pracował na zielarstwie w młodszych klasach, ale ona nie była czynnym Zakonnikiem. Czasami tylko przynosiła informacje, które zasłyszała w sierocińcu lub widziała na Pokątnej i Nokturnie.
Mógł powiedzieć, że to było jego grono bliskich znajomych, do których się jako-tako przywiązał. A później Marlena została zamordowana.
Znalazł ją ktoś anonimowy nad ranem i zawiadomił najpierw Proroka niż kogokolwiek innego. Wszyscy dowiedzieli się tego z gazet, zanim Campbell został w ogóle wezwany do biura. Właściwie, po usłyszeniu wieści, sam deportował się do Ministerstwa i zjawił się dopiero wieczorem, przekazując im szczegóły. Jedynie James krzyczał i się gorączkował, reszta milczała.
Reg chyba nie zniósł tego najlepiej i dodatkowo dał to po sobie poznać, ponieważ nawet Lily przejęła się jego postawą i położyła mu rękę na ramieniu. Jasne, umierali ludzie, po jednej i drugiej stronie. Ale dotychczas nie był to ktoś, kogo znał i chyba oblał ten test, pozwalając się pocieszać osobie, która go najmniej za całego towarzystwa lubiła. W myślach tylko odliczał dni do momentu, gdy Jena przyjedzie i będzie mógł oprzeć głowę o jej ramię i udawać, że świat dookoła nie istnieje.
— Już mi lepiej, dziękuję. — Zdjął rękę Lily ze swojego ramienia. Chyba pierwszy raz od kiedy poznał Eliota, widział go zakłopotanego.
— Zróbcie sobie wolne, wszyscy. Idźcie do pubu, najlepiej mugolskiego, i spróbujcie trochę ochłonąć — zasugerował.
— To nie takie proste. — Remus wstał i wsadził ręce głęboko w kieszenie wyświechtanych spodni. — Ale dziękujemy.
— Jeżeli mogę, chciałbym zasugerować inne rozwiązanie.
Wszyscy podnieśli wzrok na stojącego w drzwiach Dumbledore'a, który postarzał się o dekadę od kiedy Regulus skończył Hogwart. Jego zawsze zadbana broda była poczochrana, zmarszczki w okolicach oczu gęstsze, a błękitne oczy jakby pobladły. Sama sylwetka też bardziej zapadła się w ramionach i tylko głos został ten sam – pewny i silny.
— Przykro mi, ale nie mogę pozwolić wam na bezczynność w obecnych czasach. Mam jednak do was prośbę. Chciałbym żebyście udali się do Kornwalii, w okolice Plymouth, do siedziby...
— … McMillanów? — wyrwało się Regulusowi, gdy gdzieś z tyłu głowy pojawiła mu się mapa siedzib czystokrwistych rodów i ich rozmieszczenie.
— Dokładnie, panie Black. Chciałbym, byście spotkali się z Cillianą McMillan i postarali się od niej czegoś dowiedzieć.
— Za przeproszeniem, dyrektorze, ale ona ma już swoje lata i nie jest... w najlepszej kondycji — wybrnął zgrabnie z „nie jest poczytalna”.
Dumbledore uśmiechnął się dobrodusznie, jak to miał w zwyczaju.
— Niech jej pan nie lekceważy. Poza tym, jest pan jej prawnukiem. Myślę, że panu nie odmówi krótkiej rozmowy.
— Nigdy mnie nie widziała. Ojciec nie utrzymywał z nią kontaktów. Nawet nie przyszła na jego pogrzeb. — Skrzywił się na samo wspomnienie tamtego dnia.
— Wiec to idealna okazja, by odnowić kontakty rodzinne.
— Coś panu powiem. — Wstał, powoli podchodząc do dyrektora, który patrzył na niego z lekkim zainteresowaniem. — Nie ufam panu, ale dopóki nie miesza się pan w moje rodzinne sprawy, nie przeszkadza mi to. Proszę jednak nie przekraczać tej granicy i nie wchodzić z butami w moje życie prywatne. Nie jestem tutaj po to, by ślepo wierzyć w pańskie większe dobro, a pan nie jest tutaj, by nam ojcować, więc proszę, zajmijmy się tym, co robimy najlepiej. I niech pan więcej nie wspomina o kontaktach rodzinnych kogokolwiek.
Był prawie pewien, że dyrektor zza tych swoich okularów-połówek śmiał mu się w twarz. Regulus nie dał się wyprowadzić z równowagi i chyba to dało Dumbledore'owi do zrozumienia, że mówi poważnie.
— Rozumiem, panie Black. Gdy już będzie pan rozmawiał z Cillianą, proszę jej tylko wspomnieć moje nazwisko. Będzie wiedziała, dlaczego przyszliście.
— Dyrektorze, wszyscy mamy się tam wybrać? — Lily nerwowo położyła rękę na odstającym brzuchu, a James zbladł, trzymając rękę na jej ramieniu.
— Oczywiście, że nie, pani Potter. Pani potrzebuje teraz odpoczynku, nie latania po kraju.
Regulus był pewien, że gdyby Dumbledore powiedział w tym momencie co innego, James niezwłocznie trzasnąłby go zaklęciem między oczy.
Umówili się, że polecą do Kornwalii na miotłach w nocy. Teleportacja była ryzykowna, żaden z nich nigdy tam nie był, a przenoszenie się do miejsc z pocztówek nigdy nie było bezpieczne. Najmniej przekonany do tego pomysłu był Peter, który uważał miotłę za najgorszego wroga, ale wspólnie z Jamesem obiecali, że będą go asekurować, gdyby miał spaść.
Lot na miotle był odprężający. Czuł, że zostawił wszystkie zmartwienia na ziemi, a tutaj, między chmurami, jest bardziej wolny niż nigdy dotąd. Nie musiał patrzeć na Jamesa, by wiedzieć, że czuje to samo. Akurat co do latania zawsze byli zgodni.
— James? — Potter spojrzał na niego znad swojej miotły. — Pamiętasz ten mecz, w którym grał Syriusz? — zapytał niespodziewanie.
— Ciężko zapomnieć. Ślizgoni nigdy nas tak nie zmiażdżyli, jak podczas tamtej rozgrywki — przyznał niechętnie i spojrzał na Regulusa ciekawie.
— Zapytałem cię wtedy, czy zauważyłeś.
— I do dzisiaj nie wiem, o co ci chodziło! — Śmiech Jamesa poniósł się echem wśród chmur.
— Syriusz kocha Quidditch — wyznał. Peter, Remus i James spojrzeli na niego zaskoczeniu. — Syriusz uwielbia grać w Quidditcha — powtórzył, patrząc w górę, na roziskrzone gwiazdy. Widział go stąd, Syriusza, Psią Gwiazdę. — Ale nie może grać.
— Czemu? — Remus pierwszy zadał to pytanie.
— Gdy byliśmy mali spadł z kredensu. Historia dość zabawna, bo w każdym czystokrwistym domu są skrzaty, to coś naturalnego. Często się nawet ich nie zauważa. Cóż, mój brat zawsze łamał wszelkie standardy. Nie przyznawajcie się, że wiecie to ode mnie, ale Syriusz panicznie bał się skrzatów.
Peter parsknął zaskoczony, a widząc, że nikt go nie skarcił, zaśmiał się już bardziej otwarcie.
— Nasz skrzat domowy, Stworek, o tym nie wiedział. Trochę go wystraszył, Syriusz wszedł na ten nieszczęsny kredens, spadł i złamał sobie nogę. Od tamtego czasu przy zmianie pogody go ona boli. Czasami tak mocno, że nie wstaje z łóżka. Tylko gdy byliśmy we Francji na wakacje to graliśmy razem, w Anglii nie chciał nawet myśleć o wsiadaniu na miotłę.
— Morał z tego taki – powinniście chodzić do Beauxbatons — stwierdził z uśmiechem Remus.
— Gdzie? — James uniósł brwi, oglądając się na przyjaciela.
— To francuska szkoła — wyjaśnił Reg. — Ale Remus nie trafił, bo jest jedynie dla kobiet. Nie ważne jak mocno Syriusz dba o wygląd, i tak by go nie przyjęli. Ale do Lesgensnobles? Kto wie... — Zapatrzył się daleko za horyzont.
— Właściwie to trochę tęsknię za meczami... — Peter zarumienił się lekko, spuszczając głowę. — Może i nie grałem, ale oglądanie was na miotłach było naprawdę przyjemne. Wiecie, ten błysk w oku, ta ekscytacja, emocje... Wszystko było takie spontaniczne. Naprawdę dobrze oglądało się wasze mecze.
— Może dlatego Syriusz przychodził tylko na te między Slytherinem a Gryffindorem? — zapytał w przestrzeń Remus, bardziej się z nimi zrównując. — Wtedy ogólnie było więcej ludzi.
Regulus uśmiechnął się. Chyba lekko się zawstydził tymi komplementami.
— Wiem! — zakrzyknął James. — W takim razie, gdy wrócimy, urządzimy sobie mecz Quidditcha! Tylko bez szukających. Wybacz, Reg.
— Nie szkodzi. Ale ostrzegam, fatalnie rzucam.
— No to co? Ustalone? Mecz po powrocie. Przekonamy Franka, to też się do nas przyłączy, zbierze się jeszcze kilka osób, a piłki przyniosę z domu.
10 maja 1980r.

Ta rozmowa rozluźniła sytuację na tyle, że do końca lotu prowadzili niezobowiązujące rozmowy na tematy wszelakie. Słońce już wstało, gdy dolecieli do rezydencji McMillanów. Drogę od wybrzeża do samej bramy przeszli pieszo ze względu na osłony antyteleportacyjne. Poza tym, mięśniom Petera i Remusa, nieprzyzwyczajonym do lotu, dobrze to zrobiło. Przestali chodzić jak kaczki.
— Dąbek wita panów w rezydencji rodziny McMillan. — Skrzat zamiótł uszami posadzkę i momentalne wyprostował się, patrząc na nich butelkowozielonymi oczami. — Czy Dąbek może panom w czymś pomóc?
— Zawiadom pana domu o naszym przybyciu, Dąbku. Dalej poradzimy sobie sami. — Regulus uśmiechnął się do skrzata i pozwolił mu zniknąć z cichym pyknięciem.
— Lubisz skrzaty? — Remus przyglądał mu się ciekawie. Reg wzruszył na to ramionami.
— Musiałem się z kimś bawić, jak Syriusz wyjechał do Hogwartu — wyjaśnił zwięźle i spojrzał w stronę drzwi, gdzie pojawił się wysoki mężczyzna o zbyt wyrazistych kościach policzkowych i brązowych włosach przyprószonych na skroniach siwizną.
— Jestem Cadmius McMillan. W czym mogę panom pomóc? — Głos miał chrapliwy, jak nałogowy palacz, i zdradzający zainteresowanie. Nie codziennie widzi się przed własnym domem czterech młodych czarodziejów z miotłami.
— Ja jestem Regulus Black. To James Potter, Peter Pettigrew i Remus Lupin. Chcielibyśmy porozmawiać z pańską babką, Cillianą.
— Jesteś synem Oriona, tak?
Regulus minimalnie drgnął na dźwięk tego imienia.
— Tak.
— Wejdźcie.
Zaprosił ich gestem do środka. Wnętrze było jasne, chociaż wszechobecny biały kolor był zbyt surowy jak dla tak kunsztownej rzeźby naściennej, którą mijali po drodze. Regulus lubił bywać w domach innych arystokratycznych rodów i przyglądać się, jak przeganiają się w budowaniu jak największych i najbardziej modnych rezydencji. Ostatecznie, zawsze gdy wracał na Grimmauld, do znajomego kurzu i zapachu starych ksiąg, czuł się tam o wiele lepiej niż gdziekolwiek indziej.
Powoli zaczynał tęsknić za ich rezydencją w Londynie. Za zielonymi tapetami, klamkami w kształcie węży i cichymi szeptami portretów. Otrząsnął się z tych myśli dopiero wtedy, gdy Cadmius zaprowadził ich do salonu i TO poraziło jego oczy.
Fakt, niektórzy naprawdę mocno szli z duchem czasu i nie trwali przy tradycji jak inni, ale Regulus był pewien, że jakieś pozostałości dobrego smaku zachowali z czystej przyzwoitości. Obraz, który wręcz go oślepił, nie miał w sobie za knuta dobrego smaku. Dwie kobiety sprawiały sobie przyjemność w mało subtelny sposób, a fakt, że obraz był magiczny i ruchomy (o owłosieniu łonowym nie wspominając) tylko potęgował obrzydzenie Blacka. Nie tylko jego, James z Remusem też mieli nietęgie miny, tylko Peter wydawał się zainteresowany.
Co jak co, ale prawdopodobnie nawet Syriusz nie powiesiłby czegoś takiego w reprezentacyjnym salonie.
— Chcą panowie czegoś do picia? — Gospodarz zdawał się w ogóle nie przejmować ich zgorszeniem.
Wspólnie stwierdzili, że napiją się herbaty. W czasie oczekiwania Cadmius udał się po Cillianę, a oni, jak jeden mąż, odwrócili się plecami do obrazu.
— Jak można... Nawet nie ma słowa na to, jak można wywiesić coś takiego w miejscu, gdzie ludzie, którzy cię nie znają, będą to oglądać. — Regulus musiał dać ujście swojej frustracji.
— Nie poruszajmy tego tematu. — James wyglądał, jakby był zbrukany. — Chociaż myślałem, że Ślizgoni są mniej grzeczni.
— Jesteśmy bardzo „niegrzeczni”, jak to określiłeś, ale mamy gust. I nie opowiadamy na prawo i lewo tego, co robimy, gdy nikt nie patrzy. To nasze prywatne, wężowe sprawy.
— Myślę, że nie powinniśmy go tak źle oceniać. Facet ma duszę artysty, sami wiecie...
— Peter, skończ. — Nawet Remus był na skraju. — Reg ma rację, artystyczne uzewnętrznianie się powinno być gdzieś, gdzie postronni tego nie widzą.
— Dąbek przyniósł panom herbatę.
— Dziękujemy ci, Dąbku. — Remus odebrał filiżanki od skrzata i rozdał każdemu. — Możesz odejść — dodał po chwili, widząc, że skrzat na coś czeka. Stworzenie posłusznie zniknęło.
— Ilu ich jest, Camiusie? — Usłyszeli za plecami i odwrócili się do źródła głosu.
— Czterech, babciu. Jest nawet syn Oriona.
— Młodszy?
— Tak, młodszy. Zgadłaś.
Cilliana wyglądała jak typowa starsza pani z demencją. Jej włosy były całkowicie blade i w lekkim nieładzie, miała na sobie fioletową, luźną sukienkę i kapcie, a jej skóra miał kolor brudnej żółci z brązowymi plamami starczymi. Wykrzywiła swoje wąskie, blade wargi w grymasie niezadowolenia.
— Ja nie zgaduję, chłopcze. Ja wiem. No już, zostaw nas. Chcę zostać sama z tymi przystojnymi mężczyznami.
Camius niechętnie spełnił jej prośbę i opuścił salon, gdy pomógł staruszce dojść do fotela. Z bliska od razu zauważyli, że jej mętne oczy są przesłonięte bielmem i staruszka ich nie widzi, ale podświadomie odwróciła fotel tyłem do obrazu.
— Nienawidzę tego szkaradztwa — wyznała. — Gdybym widziała, gdzie celuję różdżką, już dawno by spłonęło. — Zrobiła przy tym tak niezadowoloną minę, że każdy z nich poczuł obowiązek, by pomóc jej w zniszczeniu tej zbrodni na sztuce. — Więc, chłopcy. Z czym do mnie przybyliście? Tylko bliżej, bliżej. Głucha jestem, a chcę was słyszeć.
Zbliżyli się, James nawet usiadł na dywanie. Kobieta po kolei sprawdzała dłońmi układ ich twarzy. Jej ręce były wyjątkowo delikatne, jak na osobę w tym wieku. Mruczała cicho pod nosem, gdy ich dotykała.
— Pulchny, rozpieszczony przez matkę — mówiła, dotykając twarzy Petera. — Szybko będziesz miał zakola, mój drogi. — Peter zrobił urażoną minę, ale nic nie powiedział. — O, mocna szczęka, dobrze. Tylko te okulary, doprawdy, mogłeś wybrać inne. Jesteś Potterem, tak? — Zapytała, dotykając czupryny Jamesa. — Potter. Jak nic. Następny. Hm... Ładny byłby z ciebie chłopak, gdyby nie te blizny. Nie rumień się tak. Mimo że jestem stara, te chwyty na mnie nie działają. — Ten tekst sprawił, że Remus tylko bardziej poczerwieniał. — Poza tym, masz jakiś dziwny nos. Nic by z tego nie wyszło. — Ostatniego z nich dotknęła Regulusa. — Te usta masz po matce, prawda? I włosy też. I kości policzkowe. I cały jesteś jak swoja matka. — Zacmokała, niezadowolona. — Włosy masz pewnie czarne jak noc?
— Tak.
— Co za szkoda. — Oparła się o fotel i zabębniła palcami w oparcie. — Powiedz mi przynajmniej czy ten drugi przypomina chociaż trochę mojego wnuka.
— Przypomina.
— Dobrze. To dobrze. Też je tyle ciastek co ty?
— Słucham? — Regulus uniósł brew, zaskoczony.
— Pytam, czy też się tak obżera słodyczami? Przede mną nic nie ukryjesz, mój drogi.
Skąd wiedziała, że uwielbia słodycze, nie miał pojęcia. Mruknął tylko cicho pod nosem, że nie, Syriusz się nie obżera, i postanowił nie skomentować w żaden sposób tej jawnej obelgi. Chociaż Jamesowi powinno się dostać za ten chichot.
— Wysłał nas do pani Albus Dumbledore. — Remus postanowił uratować sytuację i przejść do konkretów. Lub był obrażony za przytyk o jego nosie.
— O nie, znów ten staruch — prychnęła, niezadowolona. — Całe życie tylko „Cilly, potrzebuję cię”, „Cilly, potrzebuję wróżby”, „Cilly, nie miałaś ostatnio jakiegoś widzenia?”, „Cilly, chcesz dropsa?”. Okropny człowiek.
— Jest pani jasnowidzem? — Peter spojrzał na nią nieufnie. Nie było co mu się dziwić, jasnowidze byli zazwyczaj krętaczami i patałachami, którzy zwyczajnie byli zbyt leniwi, by iść do normalnej pracy.
— Oczywiście, że jestem, chłopcze. Tylko, że prawdziwym i nie do wynajęcia. Powtarzałam to Albusowi tysiące razy, a on dalej swoje.
— Na pewno słyszała pani o grupie tak zwanych Śmierciożerców. Walczymy przeciwko nim, jestem pewien, że pani pomoc bardzo by się nam przydała — mówił z mocą James, żwawo gestykulując, chociaż staruszka i tak by tego nie zauważyła.
— Nie, dziecko, mylisz się — przerwała mu. — To tak nie działa. Nie jest tak, że dotykasz jakiegoś przedmiotu i masz wizję. Powiem ci, jak to wygląda. Trafia ci się wizja. Wygląda jak sen, który powtarza się ileś razy w twojej głowie, wwierca ci się w mózg, przeszkadza i nawet nie możesz się zastanowić, co oznacza, ponieważ jest zlepkiem słów i obrazów, których zwyczajnie nie rozpoznajesz. A gdy znika, wiesz, że wizja się wykonała. Czytasz następnego dnia w gazecie o nowych wynikach derby i myślisz „mógłbym obstawić, gdym wcześniej wiedział, że ta rozciągnięta guma w mojej głowie i pistolet strzelający liczbami to wyniki!” Kochanie, nigdy nie przewidzisz, co się stanie. — Nagle zapadła w melancholijny nastrój i zrobiła się mniejsza niż wcześniej. — Ja nie przewidzę, co się stanie. On, on był w stanie. Był mężczyzną, ich myślenie zawsze jest prostsze. Jego wizje były czyste, klarowne...
— O kim pani mówi? — Remus wymienił z nimi spojrzenia, które jasno świadczyły o tym, że nadal miał nadzieję na znalezienie innego jasnowidza. Staruszka jednak ciągnęła swoje.
— Opowiadał mi o nich. O całych scenach, które widział. Opisywał najmniejszą kostkę brukową i kształt klamki w drzwiach, rozmieszczenie pieprzyków na twarzy i rasę psa, który biegał w tle. Ale jego wizje obejmowały tylko kilka dni, nigdy więcej i zanim sam znalazł miejsce, gdzie miały się rozegrać, dawno się kończyły. Ale najgorsze jest, gdy widzisz czyjąś śmierć, chłopcy. Nie ważne, czy znasz tę osobę czy nie. Widzisz śmierć i starasz się komuś pomóc. I się nie udaje. Próbujesz ponownie i dalej nic. I tak całe życie...
Rozumieli ją doskonale. Ile razy mieli trop i byli blisko celu, by na samym finiszu Śmierciożercy ich wyprzedzili i kogoś zabili. To uczucie było lepkie, zimne i sprawiało, że człowiek czuł się brudny, gorszy. Bo zawiódł. Nic tak nie bolało jak porażka.
— Cilliano — Regulus chwycił jej wątłe dłonie i ścisnął pokrzepiająco. — Kto ci opowiadał swoje wizje? Zrozum, bardzo by nam pomógł, gdyby zechciał z nami współpracować. Wielu niewinnych...
— Och, Regulusie, już za późno. On już nie żyje. Przecież rzucałeś kwiaty na jego trumnę, nie pamiętasz? — Zbladł. — Przecież zamordowano go za to, że nie chciał pomóc. Przecież wiesz, przecież to widziałeś. — Tym razem to ona ścisnęła jego ręce i spojrzała bezdennymi oczami w jego oczy. — Widziałeś to wspomnienie, ten pierścień na jego palcu i zielone światło z cisowej różdżki. A później...
— Wystarczy! — Regulus gwałtownie wstał, wyrywając dłonie z rąk kobiety. — Mam dość. — Wyszedł z salonu, gwałtownie trzaskając drzwiami i zostawiając resztę w stanie szoku, bo nigdy się tak nie zachowywał.
Cilliana oparła się ponownie o fotel, ciężej niż za pierwszym razem, i przymknęła oczy.
— Idźcie już. Jestem zmęczona.
Bez słowa wyszli.
Regulus siedział na pomoście wybudowanym specjalnie dla rezydencji i pozwalał by poranna bryza owiewała mu twarz. Podeszli do niego bardzo ostrożnie i dopiero z bliska James zauważył, że Black się trzęsie. Nie wiedział jeszcze, czy z zimna czy z emocji.
Remus pierwszy postanowił coś zrobić, rozsądnie siadając obok Regulusa zamiast wchodzić w kontakt fizyczny, który mógłby go zrazić. James postanowił usiąść minimalnie za nim, a Peter zaszył się gdzieś na boku. Milczenie trwało długo, a Potter w tym czasie studiował fałdy jakie tworzyła koszula na plecach Regulusa. Materiał był tak cienki, że prawdopodobnie nie trzymał w ogóle ciepła. Moment, w którym James zarzucił mu na plecy swoją ciepłą, podszytą polarem bluzę, był tym, w którym ktoś się w końcu odezwał.
Tym kimś był Regulus.
— Nie powinienem tak zareagować — zbeształ sam siebie i postanowił włożyć ręce w rękawy bluzy. — Zrobiła to, by mnie sprowokować.
— Możliwe. — Remus zapatrzył się w miejsce, gdzie niebo łączyło się z wodą i długo nie odrywał wzroku. — Możliwe też, że to zwykłe biadolenie starej kobiety, która zaczęła tracić rozum.
— Nie — zaprzeczył szybko. — Dobrze wiedziała, o czym mówi.
— Tym czarodziejem, o którym mówiła... — James postanowił włączyć się do rozmowy. Zataczał przy tym okręgi na kolanach, chociaż Regulus i Remus nie mogli tego widzieć. — Czy ona mówiła o twoim ojcu?
Regulus odwrócił się do niego przodem i podkulił nogi pod siebie. Był mniejszy i drobniejszy niż w rzeczywistości w tym momencie. Zamknął oczy.
— Pod koniec sierpnia Malfoyowie wyprawili przyjęcie. Powód i okoliczności nie były ważne, chcieli się pokazać. Lucjusz chciał udowodnić, że w końcu to on sprawuje całą władzę nad rodziną. Jego ojciec, Abraxas, był gdzieś schowany w głębi posiadłości, jak wstydliwy przedmiot, którego nie chce się pokazywać. Byliśmy pijani, pełni słuszności tego, co robimy i zmęczeni oczekiwaniem. Oglądanie szalonego staruszka było w tamtym momencie bardzo zabawne. — Nadal nie otwierając oczu, zmarszczył brwi, jakby wspomnienie, które miał po wewnętrznej stronie powiek, było zbyt przykre, by o nim mówić. — W pokoju było sześciu młodych mężczyzn i jeden starzec, który ledwo mówił po wylewie. Bełkotał, ślinił się i nie potrafił nawet dobrze siąść w fotelu. Chyba sam był zażenowany tym, jak się zachowuje i jakim obiektem kpin się stał. Ale gdy mnie zobaczył, jego spojrzenie zrobiło się nagle trzeźwe. Wycelował do mnie zakrzywionym palcem i wydawał się, jakby chciał coś powiedzieć. Śmiałem się tak jak inni póki nie zobaczyłem, co trzyma w dłoni i o co pociera palce. — Przełknął ślinę i zrobił się jakby bledszy albo to słońce inaczej padało. — Doniosłem Lucjuszowi na własnych kolegów, a gdy on, pełen wściekłości i dzikiej furii, wręcz własnymi rękami powyrzucał wszystkich z domu, miałem chwilę, by zostać samemu z Abraxasem.
Tutaj Regulus zrobił przerwę i myśleli, że po prostu zbiera myśli. Dopiero ręka Jamesa, gdy złapał go za przedramię, ożywiła go na tyle, by powrócił mu głos.
— Nie mógł mówić, jego ciało było słabe i chorowite, nie mógłby się bronić, ale jego umysł był na tyle silny, by był w stanie wykrzesać z siebie jeszcze odrobinę siły i wskazać mi ręką szafę. W środku była myślodsiewnia a w niej jedno wspomnienie. — Głos mu zadrżał. — Było mętne, jakby przywoływane sprzed wielu lat. Abraxas był w gabinecie mojego ojca, w ministerstwie, a razem z nim Czarny Pan i stary Yaxley. Był to tylko fragment, gdy Vol... Voldemort pyta mojego ojca, czy jest pewien, a on odpowiada, że tak. I wtedy Czarny Pan strzela do niego Avadą, a Yaxley zaklęciem tnącym. Później Abraxas sięgnął jeszcze do jego dłoni i zdjął pierścień, który później trzymał w swoich starczych dłoniach i śmiał mi się w twarz. Przez tyle lat przychodziłem na bankiety do Malfoyów, moja kuzynka wyszła za jednego z nich, a on...
Remus go objął i dał czas na złapanie tego pierwszego głębokiego oddechu, który faktycznie przynosił ulgę. Regulus był kruchy i rozdygotany, bezbronny jak nigdy wcześniej i całkowicie zniszczony przez to jedno wspomnienie, którym się z nimi dzielił.
— Chciałem go zabić. Zobaczyć jego krew na podłodze i dla odmiany to Lucjuszowi przynieść głowę jego ojca. — Peter wzdrygnął się, słysząc ton Blacka i odwrócił wzrok. — Ale się bałem. Więc zabrałem mu pierścień, obliviatowałem i opuściłem rezydencję Malfoyów. Jak tchórz.
— Nie dałeś się ponieść emocjom i nie zrobiłeś czegoś, czego żałowałbyś przez całe życie.
Nawet James był zdania, że filozoficzne biadolenie Remusa w tym momencie niewiele dawało. Poza tym, następne słowa Regulusa świadczyły o tym, że nawet go nie słuchał:
— On się uśmiechał. — Reg ponownie zamknął oczu. — Mój ojciec się uśmiechał w tym wspomnieniu. Pamiętam go tamtego dnia, gdy wychodził do pracy. „Nie czekaj na mnie” powiedział. „I pamiętaj, że Blackowie nie płaczą”. On wiedział. Wiedział i nic z tym nie zrobił. Zostawił nas. Mnie i mamę, i pozwolił, by zniszczyli Syriusza — mówił coraz szybciej. — Wiedział, że przyjdą do niego, że go zabiją, a mimo to poszedł. Jak głupia świnia na rzeź, nie jak Black. I jeszcze się głupio szczerzył. Zostawił nas. Sukinsyn.
Cała wypowiedź Regulusa była przesiąknięta pogardą i złością. Jamesowi powoli udzielał się jego nastrój. Pamiętał Syriusza z tamtego okresu, jak wrócił dopiero w styczniu do szkoły. Cichy, wystraszony, nie potrafiący wypowiedzieć własnego zdania. Jaki ojciec mógł coś takiego zrobić synowi? Przecież on mógł nigdy nie wrócić do normalności.
James nigdy nie zrobiłby czegoś takiego Harry'emu.
— Regulus. — Poważny głos Remusa obu ich sprowadził do rzeczywistości. — Ingerowanie w przyszłość jest niebezpieczne. Gdyby twój ojciec nie umarł, wasza matka nigdy nie wyszłaby za Frana. Wiesz jak straszne mogłoby to mieć konsekwencje? Jestem pewien, że nawet jeżeli wiedział, jak to się skończy, zrobił to, bo musiał. Nie dlatego, że mu na was nie zależało. — Remus tłumaczył wszystko spokojnie i powoli. — Wiedział, że w końcu sobie z tym poradzicie – ty i Syriusz.
— Nie powiedziałem mu.
— Co takiego? — James uniósł brwi.
— Nie powiedziałem Syriuszowi o tym, że znalazłem pierścień — wyznał, okręcając rodowy sygnet na własnym placu. Był na niego minimalnie za duży. — Po przyjęciu Malfoyów długo sprawdzałem reakcję innych. Czarnego Pana, Yaxleya, Lucjusza, Bellatrix. Zbierałem informacje, jakiś dowód na to, że Abraxas nie pokazał mi jakiejś wypaczonej wersji wydarzeń. Uczyłem się oklumencji, by w razie czego Czarny Pan nie znalazł tego jednego wspomnienia w mojej głowie. Szukałem jego słabych punktów. A gdy w święta jedliśmy we czwórkę kolację i Syriusz na mnie spojrzał... po prostu nie mogłem. W końcu było tak, jak powinno być. We Francji było spokojnie, byliśmy razem, Syriusz nawet był na studiach. — Wzruszył ramionami. — Dlatego nic nie powiedziałem. A później on się dowiedział, nie mam pojęcia jak. — Rozmasował twarz rękami. — Był taki wściekły, gdy mnie zobaczył.
— Syriusz wie, kto zamordował waszego ojca? — Remus poruszył się niespokojnie. Wszyscy znali wybuchowy charakter Łapy. Można się było spodziewać najgorszego.
— Nie. Tego na szczęście nie wie. Dowiedział się, że jestem Śmierciożercą i... — pokręcił głową i na tym skończył. James przypomniał sobie fioletowego sińca odcinającego się od bladej skóry Regulusa i wszystko stało się nagle logiczne.
— Skoro zbierałeś informacje — zaczął spokojnie James. — Co z nimi dalej zrobiłeś?
Reg spojrzał mu prosto w oczy, a Pottera zdziwiła ufność tego spojrzenia. Nigdy wcześniej tak na niego nie patrzył.
— Wy, Gryfoni, zawsze powtarzaliście, że Dumbledore to dobry człowiek. Nasłuchałem się tego przez siedem lat po uczy, więc pierwszą rzeczą, jaką zrobiłem, było udanie się do niego. — Zrobił skruszoną minę. — Ale widać moje informacje nie przypadły mu do gustu lub... jest inny powód.
— Regulus, przestań kręcić. — James się zirytował. Wolał, gdy Black wyrzucał z siebie informacje machinalnie niż powracał do bycia zamkniętym w sobie Ślizgonem.
— To tylko moje zdanie i jest bardziej podyktowane zachowaniem dyrektora niż czymś innym, ale on prawdopodobnie uważa, że mamy szpiega.
Zdanie zawisło między nimi. James pobladł, a na jego policzki wstąpiły czerwone, niezdrowe rumieńce, Regulus bardziej pochylił głowę, a Remus napiął wszystkie mięśnie, nie wiedząc jak dokładnie zareagować.
Milczący dotychczas Peter obrzucił ich przestraszonym wzrokiem i odezwał się po chwili.
— Regulus mówi, że to nic potwierdzonego. Może dyrektor tak naprawdę ma inny plan? Na pewno wie coś, czego my nie wiemy. Nie możemy przestać sobie ufać.
Cała trójką spojrzeli w lekko wodniste, błękitne oczy Petera i musieli przyznać mu rację. Brak zaufania był ostatnią rzeczą jaką powinni zrobić w tym momencie. To całkiem zniszczyłoby ich szeregi i sprawiłoby, że staliby się słabsi. Ich siłą była wiara w innych. Nie mogli jej stracić.
Musieli czekać do zmroku, by wrócić do Londynu. Z Kornwalii wlecieli do hrabstwa Devon, gdzie mieściło się najbliższe posiadłości McMillanów miasto – Plymouth. Szlajali się po barach, próbując świeżych ryb i, jak w przypadku Regulusa, nowych kaw, wydając mugolskie pieniądze Remusa i Petera. Black i Potter obiecali oddać co do knuta to, co wydali, ale gdy w przypadku Pettigrew nie był to problem, Lupin zapierał się rękami i nogami przed przyjęciem pieniędzy. Ostatecznie wrzucili mu galeony do kieszeni.
Wraz ze zbliżaniem się do centrum, coraz mniej osób zwracało w ogóle na nich uwagę, zajęte swoimi własnymi sprawami. Nawet dziwne zestawienie spodni w kant i koszuli w kratę u Jamesa, czy eleganckiego ubioru Regulusa ubarwionego w polarową bluzę nie zwracało na nich uwagi.
— Co to takiego? — James zatrzymał się przed dużym drewnianym pudłem z pokrętłami, które pokazywało zdjęcia. Były one jednak jakieś długie i dziwne. Ludzie w ogóle nie patrzyli w obiektyw.
— Telewizor. — Remus uśmiechnął się, widząc zaciekawienie na twarzy przyjaciela i odkręcił głos. Potter podskoczył, gdy speakerka zaczęła mówić.
Regulus, zaalarmowany tym, że coś się dzieje, zbliżył się do nich i przyjrzał zaciekawiony telewizorowi. Nawet podkręcił głos, podchwytując ten ruch u Lupina.
— Co on robi?
— Pokazuje obrazy. Mugole oglądają w nim wiadomości, filmy, a nawet słuchają muzyki.
— Ale jak to jest, że one się nie urywają? — James zmarszczył brwi. — Tylko są ciągłe. Nie da się zrobić tak długiego zdjęcia.
Remus podrapał się po brodzie.
— Mugolskie aparaty robią inne zdjęcia. One się nie ruszają. — Pokazał im czasopismo na temat telewizorów leżące pod spodem. — Widzicie? Są stałe. A kamera – maszyna którą kręcone są obrazy przekazywane do telewizora – to taki aparat, który robi bardzo szybko zdjęcia. Wiecie, jak na pokladkowych obrazkach. — Popatrzyli na niego, jakby mówił w innym języku. — Nigdy tego nie robiliście?
W pierwszym sklepie z artykułami dla dzieci kupił zeszyt i plik naklejek. Skrupulatnie naklejał każdą na oddzielną stronę. Regulus i James przyglądali mu się w skupieniu, jeden znad słodkiego ciastka i kawy, drugi znad lodów i soku, czekając na elekt końcowy.
— Więc tak. Tutaj mamy poszczególne obrazki. Są nieruchome, prawda? A jak zrobię tak... — Przekartkował zeszyt, a poszczególne ilustracje zaczęły się na siebie nakładać. Potter i Black obserwowali jak przedstawiony kotek na początku podskakuje, a później upada na własny ogon. — I tak samo działa telewizja. Tyle, że ujęć jest więcej i są puszczane płynnie.
Regulus z pewnym namaszczeniem i błyskiem w oku wziął zeszyt i przekartkował go kilkakrotnie.
— Sprytni ci mugole — przyznał, oddając zeszyt Lupinowi.
Remus i Peter tylko rzucili sobie rozbawione spojrzenia i nic więcej nie powiedzieli.
— Spróbuj.
— Nie.
— Przecież to samo mięso, Reg.
— James, w życiu nie słyszałem gorszego kłamstwa.
— Zapewniam cię, że nie jest trujące!
— Jakoś ci nie wierzę. No spójrz tylko, jakaś wydzielina się wydobywa, gdy Peter to je.
— To sos. Nie dramatyzuj.
Siedzieli przy stoliku przed Burger Kingiem. Zdecydowali, że o poranku spędzonym na stołowaniu się w kawiarniach, powinni zjeść w końcu coś treściwszego. A że fast food był zaraz pod ręką, Remus zamówił cztery zestawy, nie pytając zajętego przeglądaniem gazety w kiosku Regulusa o zdanie. Black, gdy tylko zobaczył swój koszmar związany z Eliotem Campbellem i jego nędznym podziękowaniem za dobrze wykonaną robotę, natychmiast odmówił współpracy.
— Regulusie, bardzo chętnie wybrałbym się z tobą do restauracji, najlepiej na owoce morza, ale nie mam przy sobie tylu mugolskich pieniędzy, by za nie zapłacić — powiedział Remus, pochłaniając samotną frytkę.
Reg zrobił bardzo niepocieszoną minę i spojrzał na swojego hamburgera jakby był jego największym wrogiem, który przed chwilą próbował pozbawić go życia.
— Muszę jeść to rękami? — zapytał z nadzieją w głosie i spojrzał na jedyną przychylną mu osobę w tym gronie, Remusa Lupina.
— Musisz. Naprawdę, zjedzenie whoopera sztućcami będzie niewykonalne.
— Poza tym, wtapiamy się w tłum? Żaden mugol nie je hamburgerów za pomocą noża i widelca.
— A powinni. Tak jest bardziej higienicznie.
— Reg, po prostu jedz, co?
James wchodził na wyższy poziom zirytowania i czuł się niczym w Hogwarcie. Regulus znów był tym wrednym, czepialskim, młodszym bratem Syriusza, który krzywił się na sam jego widok, a James ponownie miał problemy ze zdzierżeniem wyrazu jego twarzy.
Black z oporem wziął hamburgera w ręce i z wyrazem cierpienia na twarzy wgryzł się w niego. Długo żuł kawałek, z pogardą wypisaną w zmarszczonym nosie, nim przełknął i zdecydował się skomentować:
— Nie wiem, kto doprawiał tę kanapkę, ale musiał być upośledzony. Do tego spalił mięso, a bułka jest odmrażana — rzucił z pogardą, ale ugryzł jeszcze raz. — Niestety, nie dostanę nic lepszego do wieczora, więc muszę z godnością należną rodowi Blacków stawić czoła tej porażce kulinarnej.
— Teraz to wyolbrzymiasz. — Remus uśmiechnął się do niego przyjaźnie i skończył swoją kanapkę.
— Wcale nie. Jestem prawie prawie pewien, że będzie mi to ciążyć na żołądku.
— Nawet jeżeli będzie, nie zlecisz z głodu z miotły — stwierdził James.
— Nie spadam z miotły, jeżeli żaden Gryfon nie macza w tym palców. — Regulus posłał mu nieprzyjemne spojrzenie.
— W takim razie radziłbym ci trzymać mocno drążek, ponieważ jeden z nich jest w twoim otoczeniu.
11 maja 1980r.

Wbrew wszelkim aluzjom i kąśliwym komentarzom, które posyłali w swoją stronę James z Regiem, wrócili do Londynu w jednym kawałku i bez żadnej wielkiej sprzeczki po drodze. Cała czwórka była wykończona tym dniem. Rozstali się na przystanku autobusowym, gdy Remus wsiadł w sto sześćdziesiąt i pojechał w stronę swojego mieszkania. James deportował się prosto do Doliny Godryka, a Peter i Regulus rozeszli się w dwie różne strony.
Black, bez bluzy Jamesa, czuł chłód majowej nocy. Z miotłą pod pachą, szedł w stronę swojego nowowynajętego mieszkania. Nie miał ochoty jej zmniejszać, i tak nikogo nie było na ulicy.
Londyn nigdy nie miał dla niego tajemnic. W tym mieście się wychował i często, jak nie z rodzicami, razem z Syriuszem przechadzali się jego uliczkami w poszukiwaniu miejskich elfów i trolli. On znał miasto, a miasto znało jego. Moody często nawoływał do stałej czujności, w końcu byli w trakcie wojny, ale Regulus czuł, że w razie czego, Londyn zawsze będzie stał po jego stronie. Był Blackiem, a Blackowie z jego linii mieszkali nieprzerwanie od czterystu lat w Londynie, zmieniając tylko osiedla.
Dlatego w momencie, gdy poczuł, że ktoś go śledzi, nie zaczął panikować. Skręcił w tę samą uliczkę do zwykle, tyle że tym razem bezgłośnie, niczym kot, wskoczył na śmietnik i po schodach pożarowych wszedł na klatkę ewakuacyjną i przykucnął, całkowicie zlewając się z ciemnością w swoich czarnych ubraniach.
Zza zakrętu wychyliła się głowa jakiejś postaci. Była czarodziejem i nosiła na sobie typową czarodziejską szatę z obszernym kapturem. Przez pelerynę Reg nie widział niestety, czy to kobieta czy mężczyzna. Już miał wycelować zaklęciem oszałamiającym w jej stronę, gdy jakiś kot wrzasnął przeraźliwie z drugiej strony ulicy. Postać obróciła się gwałtownie, przestraszona, i szybko zniknęła z powrotem za zakrętem.
Gdy Regulus wyjrzał zza niego, nikogo nie było na ulicy. Pełen kłębiących się w głowie myśli wrócił do mieszkania. Drzwi były zamknięte na dwa zamki i cztery zaklęcia alarmujące, a i tak zastał nieproszonego gościa w środku, jak siedział przy stole i pił herbatę.
Miotła wypadła mu z ręki, alarmując przybysza. Zamknął oczy i pozwolił by ramiona Jeny, która do niego podeszła, objęły go wokół szyi i przytuliły do jej ciepłego ciała. Zaciągnął się zapachem jej rumiankowego szamponu.
— Jesteś wcześniej.
— Jestem.
Regulus ukrył twarz w zagłębieniu jej szyi i udał, że świat za drzwiami nie istnieje.

Etykiety: , , , , , , ,

Komentarze (5):

4 czerwca 2015 09:42 , Blogger A. pisze...

Co ma bycie mięśniakiem do wysokich umiejętności magicznych? Bo chyba właśnie moc czarów mieli na myśli Śmierciożercy, gdy wymyślali swój łańcuch pokarmowy, prawda? Przecież inaczej to nawet niemiałoby sensu… No właśnie, a nie można rzucać naprawdę silnych zaklęć, będąc głupim, a to – z tego, co mi wiadomo – nie zależy od masy mięśniowej. Stąd też cały wywód Regulusa z początku jest zupełnie bez sensu (na koniec pojawiło się jakieś mętne tłumaczenie, ale zupełnie do mnie nie trafia). Zwyczajnie nie wierzę w to, że Reg jako ten jeden mądry chciał, żeby uszeregowanie odbywało się na podstawie wiedzy, a cała reszta go przegłosowała (w dodatku co to miało być?). Teraz to wygląda tak jakby Voldemort organizował jakieś walki bokserskie (albo w ogóle po wyglądzie/masie/ilości mięśni) oceniał, kto pójdzie na „mięso armatnie”. Właśnie skąd w ogóle to mięso armatnie? Przecież to czarodzieje, którzy wojnę prowadzili na różdżki, a w dodatku raczej nie robili większych starć (no, chyba że na odludziu). Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że cały ten motyw powstał po to, żeby powiedzieć jaki fajny i sprytny jest Reg (w tej chwili, jak nietrudno się domyślić, uważam, że Śmierciożercy to imbecyle, więc jakoś trudno ich przebić nie jest…).
Dziwi mnie jeszcze to, że Regulus zwraca się do Albusa po imieniu. Oczywiście pojawia się to w narracji, nie w dialogach, ale przecież narratorem jest Regulus, bo to POV (czy się mylę? Bo już zupełnie nic nie wiem.).
Śmierć Marleny to jeden wielki niewypał. Znaczy chodzi mi o odbiór przez Rega, bo on nagle narzeka, że stracił kogoś bliskiego, do kogo zdążył się przywiązać, a zupełnie tego nie czuć – ani przed jej śmiercią ani później. Jeżeli poziomem jego rozpaczy ma być pocieszanie przez Lily, sorry, ale to tak nie działa i dla mnie Regulus wyszedł na buca, który użala się po to, żeby ktoś go pocieszył (ewentualnie, żeby trochę poangstować).
No to wreszcie zaczęła się ta lepsza część rozdziału, uff… Podobało mi się nawiązanie do jednego z poprzednich rozdziałów, czyli syriuszowej obawy przed skrzatami i upadku z kredensu. Akurat w tym momencie bardzo fajny było to, że odwoływałaś się, do czegoś, co już pojawiło się na blogu i miało konsekwencje. Przy quidditchu myślałam, że za wytłumaczenie, dlaczego Syriusz grał kiepsko, podasz, że nie chciał pokonać brata, ale mnie zaskoczyłaś. No właśnie, nie do końca odpowiada mi wytłumaczenie, że Syriusz nie może grać, bo w dzieciństwie złamał nogę… Skoro uraz był mechaniczny (mugolski), wyleczenie tego zaklęciem powinno być bezproblemowe i nie pozostawić żadnych skutków ubocznych (szczególnie takich jak praktycznie niemożność funkcjonowania podczas zmian pogody). Poza tym, gdy Orion zabierał Syriusza po upadku, nie było widać, że uraz jest aż tak poważny. No i skąd aż taki ból – znam sporo osób, które miały połamane jakieś kończyny i nikt nie odczuwa aż takiego bólu (no naprawdę nie ogarniam, skąd ty to wzięłaś i dlaczego Syriusz nie miał na to jakichkolwiek eliksirów…).

 
4 czerwca 2015 09:43 , Blogger A. pisze...

Wizyta w domu Mcmillanów była całkiem… interesująca. Reakcja chłopaków na portret to takie jedno wielkie Lol, ale całkiem fajnie, że coś takiego się trafiło, bo można było się z nich pośmiać (no i z właścicielki, która również była tym zażenowana także). Cilly była interesującą postacią i naprawdę podobał mi się sposób, w jaki wspominała Oriona (chociaż to obmacywanie było naprawdę dziwne!). To, w jaki sposób szukała jego śladów w Regulusie i jak bardzo była zawiedziona było naprawdę bardzo fajne, a późniejsza opowieść o nim to zdecydowanie najlepszy element rozdziału (no nawet mnie coś tam ruszyło, a byłam trochę wkurzona na Rega, więc to jest coś tak mnie zmiękczyć). A później Reg spieprzył nastrój, burak jeden xD.
Gdy tylko Cilly wspomniała, że Regulus widział zabójstwo Oriona, poważnie zaczęłam się zastanawiać, jakim cudem – przecież był wtedy dzieciakiem, a Oriona chyba nie zabili w domu (wtedy widziałaby to również Walburga). Cóż, okazało się, że to Abraxas nie tylko brał czynny udział w zabójstwie, ale również chętnie podzielił się wspomnieniami. No nie powiem, żebym żałowała, że Abraxas umarł na tę smoczą ospę – dobrze mu tak, bo odwalił okropny numer. Właściwie w tym krótkim fragmencie Abraxas wychodzi na taką straszną szuję… Nie miał żadnego powodu, żeby zachować się względem Regulusa tak okrutnie i w dodatku niczego nie żałował, a sam posiadał dzieci (mógł pomyśleć, jak by się czuły, gdyby dostały jego głowę). Samo zabójstwo było takie proste, tak mechaniczne, że przy tym naprawdę dobre – w sensie, że wyszło dobrze, bo tutaj prostota w zupełności wystarczyła. Dziwi mnie tylko, że Voldemort (który jednak miał jakieś schizy na punkcie przewidywania przyszłości) tak łatwo odpuścił, zrezygnował z przekonywania Oriona i tak zwyczajnie go zabił – przecież mógł go porwać i złamać, a nie wydawało się to niemożliwe.
Reg oczywiście piekielnie się wściekł na Oriona i mogłabym powiedzieć, że się z nim nie zgadzam, ale byłoby to kłamstwo. Faktycznie głupia sprawa, że tak zwyczajnie poszedł do biura i pozwolił się zabić. Inna sprawa, że czegoś takiego dokonało się pod dachem ministerstwa magii – przecież to musiał być skandal, a poza tym nie wiem jak takie coś mogło się przysłużyć sprawie Voldiego, no ja bym zrezygnowała z poparcia go. Ale Orion naprawdę dziwnie to rozegrał, bo przecież nie mogę nawet powiedzieć, że widział różne możliwości przyszłych zdarzeń, bo nic o tym nie świadczy. To naprawdę wygląda jakby poszedł jak zwierzę na ubój, w pełni pogodziwszy się ze swoim losem.
To o to pożarli się Blackowie, gdy Regulus nawiał z Francji, a Syriusz później go tak szukał! Jakoś nie pomyślałam, że Reg mógłby wtedy powiedzieć bratu, że jest Śmierciożercą (to raczej nie jest coś, czym się normalnie chwalisz przed kimkolwiek). W każdym radzie był to świetny pomysł, bo przez to opowiadanie wreszcie zyskuje spójność, przestając być serią luźno powiązanych miniaturek – za to naprawdę wielki szacuj ;).
Pozdrawiam ;)

 
4 czerwca 2015 14:21 , Blogger Niah pisze...

Może zacznę od tego POVa, bo będzie mi łatwiej. Na początku chciałam Ci powiedzieć, że ja wcale POVów nie robię, po czym zdałam sobie sprawę, że to bullshit, bo przecież dodaję przemyślenia bohaterów i ich wtrącenia. Wiesz, to wychodzi podświadomie i jeżeli bohater ma czegoś nie wiedzieć, on tego nie wie. Ale, tu na przypadku Albusa Dumbledore'a, Regulus zna jego imię i nazwisko, dlatego stosuję je zamiennie - bardziej dla siebie niż dlatego, że Reg tak myśli. Dlatego w dialogach nigdy nie zwraca się do dyrektora po imieniu (wgl. on to za wielki gówniarz jest, by do niego startować, pfff!). Nie wiedziałam, że ktoś może to odebrać tak, jakby Reg na luzie myślał o Dumbledorze jako Albus XD Będę się pilnować następnym razem.
Co do tej hierarchii i mięsa armatniego - wiem jak to zabrzmiało i tak zabrzmieć miało, bo w moim całkowicie subiektywnym odczuciu Voldek właśnie tak traktował podwładnych - jak kogoś, kogo ewentualnie można poświęcić. Poza tym, on lubował się w zastraszaniu, jego ludzie lubowali się w zastraszaniu, więc w moim wyobrażeniu ci, którzy znają najwięcej klątw, są najwyżej (a wiadomo, z wielką siłą nie idzie wielka mądrość).
Co do Oriona - nie, nie był nagabywany raz, dwa razy przez Voldka i dlaczego Voldek go zabił - no aby pokazać, że sprzeciwianie się jego woli nie wróży niczego dobrego. (Sam motyw tego, że Voldek, czarodziej pół krwi, przekonał czarodziejów czystej krwi, do tępienia mugoli, szlam i innych pół krwi jest już w ogóle taki... nielogiczny. Chociaż postaram się to dobrze uargumentować. Nie jestem Rowling, nie mogę publikować niczego na pałę. Nie płacą mi za to.)
Cieszę się, że motyw z rozmowami ci się podobał (sam tytuł rozmowy się od tego wziął, bo oni non toper gadają). Trochę się bałam, że to wszystko takie melodramatyczne wyjdzie i w ogóle, ale widzę, że jest dobrze.
Sama jestem meteopatą i zam wielu - każdy reaguje inaczej. Jasne, czarodzieje mają magię, ale oni mają zaklęcia przyspieszające gojenie a nie magicznie sprawiające, że kości znów są jak ta lala. No i wracając do tego innego reagowania - ja czasami mam nawet gorączkę z tego wszystkiego, inna znajoma ma problemy z chodzeniem (dwie skręcone kostki), kogoś innego mdli - no to zależy całkowicie od człowieka i tolerancji na ból. A co do eliksirów - to tylko moje widzimisię, ale te uśmierzające ból wywołują takie same skutki jak nasze leki przeciwbólowe (te mocne) - brak koncentracji i tego typu sprawy. W końcu działają na układ nerwowy, ne? Więc latanie po takich wywarach byłoby, nawet jak na standardy Syriusza, dosyć głupie.
Nie wiem, czy oglądałaś Grand Budapest Hotel (a jak nie, POLECAM), ale tam jest ten obraz opisany w rozdziale i tak mi się podobała ta scena, że nie mogłam sobie tego odpuścić. Poza tym, fajnie rozładowywało się napięcie w ten sposób.
O tak, Cilly to wspaniała postać. Teraz jest już stara, ślepa i jedną nogą w grobie, ale charakter pozostaje! Nie widziała ich, to chciała sobie zrekompensować to, próbując wyobrazić sobie, jak musieli wyglądać macając ich twarze. I tak, była naprawdę zawiedziona, że syn jej wnuka nie wygląda jak on.
Że Ciebie Reg poruszył, to jestem w szoku! Bo tak sobie pisałam ten rozdział w dwie noce i sobie myślę "i A. znowu będzie musiała przecierpieć tego Regulusa". Ale chyba nie było tak źle ;)
Wiedziałam, że tak będzie, gdy Cilly powie "przecież to widziałeś", dlatego tłumaczenia wepchnęłam od razu po tej scenie, a nie kiedyś tam przy okazji. I w końcu, po takim czasie, wyszło na jaw, kto zabił Oriona! Wiesz, jak lekko na wątrobie mi teraz jest? Bo wcześniej trzeba było się powstrzymywać, bo nie spoilerować xD

 
4 czerwca 2015 14:21 , Blogger Niah pisze...

Abraxas wyszedł w praniu. Znaczy, zawsze miał tam być, ale nie chciała robić z niego aż takiego potwora. Napisałam to, co było mi wygodnie napisać i właściwie podoba mi się taka jego kreacja.
Ministerstwo nigdy w moich oczach nie było dobrą instytucją. Tutaj sprawa Syriusza bez procesu, tutaj nie uznają tego, że Voldemort wrócił, dają się zrobić w konia Bartemiuszowi Crouchowi, tam łapówki i inne tego typu sprawy - to wszystko zmieniło się dopiero za czasów Harry'ego. Fakt, ktoś zamordował czystokrwistego faceta pod ich dachem, ale biorąc pod uwagę, ile płatnych etatów w Ministerstwie czystokrwiści załatwiali swoim dzieciom i ile z nich tam pracowało, ktoś mógł pomóc to zakryć. Ech, urzędy i polityka to zawsze są takie.
Tak! Nareszcie wszystko się zazębia! I w następnym tekście będzie się mocniej zazębiało! Mój wielki plan w końcu się rozwija :D Gdybym wcześniej bardziej spięła pośladki i publikowała minimum dwa rozdziały na miesiąc, pewnie bym już skończyła Bezruch do tego czasu. Ale co się odwlecze, to nie uciecze.
Pozdrawiam, Niah.

 
16 czerwca 2015 21:01 , Blogger A. pisze...

Piszesz najbardziej POVowe rozdziały, jakie kiedykolwiek widziałam w blogosferze, więc ten… Wiem, że „Albus” tak naprawdę unikał powtórzeń, ale nie był to dobry zamiennik – dyrektor byłby lepszy ^^.
Dlaczego? Voldi był jednak inteligentnym człowiekiem i nie rozumiem, czemu wszyscy uważają, że musi podejmować głupie decyzje (vide mięso armatnie), czemu nie zrobić go naprawdę groźnym i nie dać mu działać inteligentnie? To byłoby o wiele ciekawsze, no. Przecież klątwy może się nauczyć każdy – zupełnie nie chodzi o siłę, a właśnie o opanowanie zaklęć.
Żywy Orion, który został porwany i jest torturowany przedstawia o wiele większą wartość, bo zawsze można go złamać. Martwy Orion to tylko kolejny trup w szafie bez przydatności.
Ej, ale to trochę bez sensu – skoro ból jest tak silny, że nie pozwala mu wstać z łóżka, chyba lepiej zadziałać uśmierzająco i umożliwić sobie jakiekolwiek funkcjonowanie (to robi Syriusz w najnowszym rozdziale). Prawda, że środki przeciwbólowe mogą zaburzać percepcję, jednak ból również to robi – pewnym rzeczy nie da się wykonać, gdy ból jest silny, a zażycie proszków sprawia, że da się jakoś przewegetować.
No Ministerstwo może nie jest przykładem dobrze działającego urzędu, ale jednak braki w egzekwowaniu prawa to co innego niż zabójstwo pod ich dachem. Wiesz, są rzeczy, które da się zamieść pod dywan i takie, których się nie da, a zabójstwo zdecydowanie należy do tych drugich. No i chyba nie warto robić z MM aż tak fatalnego miejsca.

 

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna