26 paź 2016

[POWIDOK] I. Dym

grudzień 1971


Syriusz zamyka z hukiem drzwi od swojej sypialni i rzuca się na łóżko tylko po to, by zacząć uderzać poduszką o ściany. Jest wściekły. Czuje, jak wszystko w nim buzuje i gdyby miał pewność, że matka go nie usłyszy, zacząłby krzyczeć, ile sił w płucach, by dać upust swojej złości. 
Najgorsze jest to, że wie, że niczego złego nie zrobił! Przecież nie chciał być przydzielony do Gryffindoru, tak tylko zażartował z Jamesem w pociągu, to nie było jego wielkie marzenie! Nie miał wpływu na to, co powie ta głupia czapka! 
Wymachami ostatecznie strąca świecę ze stołu i Syriusz musi zapomnieć o gniewie, by nie spalić dywanu. Przykrywa dalej tlący się knot poduszką, dusząc ogień, i szybko sprawdza, czy nie zrobił dziury. Zrobił, i to nawet widoczną, a na domiar złego wybrudził sobie woskiem poszewkę. Tragedii jednak nie ma, bo szkody są niewielkie. Może przecież trzymać w tym miejscu kufer, a jak mama znajdzie dziurę po świętach, to już go tutaj dawno nie będzie…
Poza tym wątpi, by matka w ogóle wchodziła do tego pokoju pod jego nieobecność. Prawdopodobnie tylko Regulus tutaj zagląda, na co Syriusz ma nawet dowód, ponieważ brakuje kilku książek z regału. 
Słyszy skrzypienie schodów na korytarzu i z lekkim niepokojem patrzy na drzwi, mając nadzieję, że to nie mama. Ponownie przykrywa miejsce zbrodni poduszką i siada na niej, doskonale wiedząc, że wygląda idiotycznie, ale w tym domu wszyscy zdają się go traktować jako niegroźnego szaleńca. Klamka porusza się, drzwi uchylają, ale po drugiej stronie nie ma matki, a do środka zagląda Regulus. 
— Jak się czujesz? — Jego młodszy brat staje blisko wejścia i wpatruje się w swoje buty, jakby bał się na niego spojrzeć. Syriusz czuje się przez to zmieszany.
— Trochę wkurzony. Zresztą, słyszałeś, co Bella powiedziała. — Wzrusza ramionami, chociaż słowa kuzynki dalej sprawiają, że krew szybciej w nim buzuje. — Wszyscy słyszeli.
Regulus bawi się mankietem swojej szaty i mówi pod nosem, jednak Syriusz doskonale go słyszy. Jest wyczulony na jego mamrotanie. 
— Nie uważam, że jesteś zakałą rodziny… Masz dobre oceny, nawet tata tak mówi. 
Kąciki ust Syriusza drgają w rozbawieniu.
— Ale wiesz, Reg, Gryfon z dobrymi ocenami to nie to samo, co Ślizgon z dobrymi ocenami. 
— Wiem — odpowiada jego brat i spogląda na niego spod grzywki. — To prawda? Że poprosiłeś Tiarę, by cię przydzieliła do Gryffindoru? 
— Nie. — Kręci głową. — Chodź, powiem ci coś w sekrecie. — Macha na niego ręką, by Regulus podszedł do niego. Chłopiec chwilę bije się z myślami, ale ostatecznie kapituluje i siada razem z nim na poduszce. Nie zadaje pytań, dlaczego jest ona na podłodze. Syriusz obejmuje go i szepcze prosto do ucha: — Gdy zakładasz Tiarę, słyszysz jej głos w swojej głowie. — Czochra jego czarne włosy. — I ona ci wtedy mówi, co widzi w środku ciebie i nim zdążysz jej odpowiedzieć, krzyczy: GRYFFINDOR!
— Nie każdego przydziela do Gryffindoru!
— No jasne, że nie każdego. — Syriusz śmieje się wesoło z miny brata. — Tak jak nie każdego Blacka przydziela do Slytherinu. — Wzrusza ramionami. — Dziwny jest ten kapelusz tak w gruncie rzeczy, Reggie. Ale ja dalej jestem tym samym Syriuszem.
Regulus uśmiecha się lekko do brata i trąca go ramieniem.
— Wiem. Gdybyś nie był sobą, nie włożyłbyś portretu parapradziadka Phineasa za kredens. 
Syriusza budzi huk, niespodziewany i nienaturalnie głośny w jego pokoju pogrążonym w ciszy. „Mama dowiedziała się o dziurze w dywanie”, przebiega mu przez myśl, a chłodny dreszcz niepokoju przechodzi przez jego ciało. I faktycznie, to matka wchodzi do jego pokoju, szeleszcząc suknią, i wyrywa go z łóżka. Jest przesadnie agresywna, „przecież to tylko mała dziura!”, krzyczy we własnej głowie, gdy zostaje wyciągnięty siłą z pokoju. Tylko w jakimś dziwnym odruchu udaje mu się jeszcze chwycić różdżkę. 
— Mamo, przepraszam, to był wypadek… — próbuje się tłumaczyć, ale kobieta go nie słucha. 
Wpada z taka samą agresją do pokoju Regulusa i wyrywa jego śpiącego brata z pościeli. „Co do tego ma Regulus? On nic nie zrobił. Chodzi o to, że go krył?”. Syriusz jest kompletnie zmieszany, ale przed zadaniem jakiegokolwiek pytania powstrzymują go dziwne odgłosy z dołu. Coś jakby trzask łamago drewna? A do tego mnóstwo krzyków. Zbiegają razem z matką z trzeciego piętra, drugiego, a na pierwszym, gdzie są już w stanie wyraźnie słyszeć inkantacje zaklęć, kobieta zatrzymuje się i odwraca w ich stronę.
Twarz ma szarą i całą spiętą. Wygląda przez to starzej, jakby w jedną noc przybyło jej lat, co jest przecież niemożliwe. Patrzy na nich tak poważnie, jak jeszcze nigdy nie patrzyła.
— Trzymajcie się cały czas blisko mnie i nie odchodźcie nawet na krok. Czy to zrozumiałe? Syriusz, rozumiesz mnie? 
Potrząsa nim lekko, chcąc się upewnić, że na pewno wszystko do niego dociera, a w Syriuszu kiełkuje obawa, że stało się coś złego, naprawdę złego, o czym matka nie chce im mówić. 
Regulus zaczyna pociągać nosem. To wyrywa ich oboje z zamyślenia i wzajemnego patrzenia sobie w oczy. Reg jest całkowicie zagubiony w sytuacji i potrzebuje oparcia w kimś. Mama bierze go za rękę, tym razem czule i ze spokojem, jego zresztą też, i schodzi z nimi na parter.
Pierwszym, co widzą, jest wuj Cygnus leżący na drzwiach od jadalni. W głębi korytarza, obok drugiego wejścia, Bellatrix i jej narzeczony wymieniają się klątwami z wujem Alphardem. Spojrzenie Syriusza krzyżuje się ze spojrzeniem jego kuzynki. Kobieta wybucha głośnym śmiechem i wpada do jadalni przez drugie drzwi. Matka zdecydowanie wpycha ich obu do kuchni, jednak nim sama całkiem wchodzi do środka, za jej plecami rozbryzgują się kolorowe iskry od zaklęcia, które Bella musiała posłać jej znad ciała wuja Cygnusa.
Nie ma tyle siły, by utrzymać matkę w pionie, więc pomaga jej oprzeć się na kredensie stojącym obok wejścia i zdecydowanym ruchem zatrzaskuje drzwi. Nie ma pojęcia jak, mimo bólu, mama rzuca zaklęcie zamykające w tym samym momencie, w którym coś ciężkiego uderza w drewno.
— Syriuszu! — Słychać z drugiej strony wysoki pisk Bellatrix. — Kuzynie, nie wyjdziesz się ze mną pobawić? 
Pierwszy raz zaproszenie Belli nie brzmi tak, jak powinno. Jest w nim coś groźnego, coś, co każe mu się odsunąć od drzwi i w jakimś głupim, pierwotnym odruchu schować za matką.
Mama.
Odwraca się w jej stronę pośpiesznie. Kobieta opiera się jednym ramieniem o kredens i przyciska dłoń do piersi, oddychając ciężko. Całe czoło ma spocone, a na policzkach pojawiają krwiste rumieńce.
— Mamo, co ci jest? Czym Bella w ciebie trafiła? — pyta Regulus, ostatkiem sił walcząc z tym, by się nie rozpłakać.
„Blackowie nie płaczą”, przechodzi Syriuszowi przez myśl. Odrzuca ją szybko od siebie i podchodzi do mamy. Musi coś zrobić. Są tutaj zamknięci, niczym myszy w klatce, a za drzwiami czeka szalona Bella z Lestrange’em. Nie słychać, by ktoś próbował wejść do środka, możliwe, że wuj Alphard się nimi zajął, ale Syriusz nie jest w stanie stwierdzić, czy szum w jego uszach to faktyczny odgłos zaklęć, czy przerażenie zakłóca jego zdolność słuchu.
Boi się. Tak nie po gryfońsku.
— Mamo. — Łapie ją za rękę, by na niego spojrzała. — Wyjdźmy oknem. Za ogrodzeniem jest ulica, uciekniemy. Wyślemy wiadomość tacie, gdziekolwiek on teraz jest, że Bella…
— Wasz ojciec nie żyje — przerywa mu twardo matka, nie przejmując się szokiem wymalowanym na ich twarzach. — Ta wariatka zabiła prawie wszystkich, którzy przyjechali na święta. Chodźcie. — Kobieta podchodzi chwiejnie do okna i otwiera je z trudem. — Ruszcie się!
Regulusowi niebezpiecznie drży głos.
— Ale jak to… nie żyją? Dlaczego? Mamo?
— Bo nie spodobał jej się przydział Syriusza. Chodźcie tutaj! 
Poruszają się bardziej odruchowo niż z chęci. A może to wina pękającego szkła, które słychać za drzwiami? Syriusz nie wie, co się dzieje z wujem w tym momencie, ani jaki plan ma mama, ale jest pełen złych przeczuć. Ściska go w podbrzuszu tak mocno, że robi mu się niedobrze. Ojciec nie żyje. Tak po prostu, zabiło go jakieś pierwsze lepsze zaklęcie, a Syriusz nie miał nawet okazji się pożegnać. Nie zobaczył go nawet. Nie może w to uwierzyć.
Matka podnosi Regulusa i sadza na parapecie, chociaż jego brat jest na tyle duży, że mógłby zrobić to sam. Przytula go mocno do piersi i całuje jego ciemną głowę z nadmierną troską, jakby bała się, że już nigdy go nie zobaczy, jakby się z nim żegnała. Reg zaczyna płakać, tak po prostu, jak dziecko. Jednak Syriusz jest w stanie skupić się tylko na tym, że spod kołnierza matki zdaje się coś rozlewać po jej skórze, coś ciemnego, coś, co kojarzy mu się z czarną magią. Klątwa. 
Nie może złapać oddechu. Nie zna zaklęcia, które zostało rzucone, ale wie, że jest złe i wyrządza krzywdę. Że mama może go nawet nie przeżyć.
Matka pomaga Regulusowi przejść na drugą stronę i pochyla się do Syriusza.
— Nie. Nie, nie chcę! — Stara się jej wyrwać, ale trzyma go mocno. — Chcesz nas zostawić! Nie pójdziesz z nami! — Walczy z nią i widzi, że sprawia jej tym większy ból, ale to niesprawiedliwe. Stracili ojca, dlaczego mają stracić też ją!? Przecież nic nie zrobili! — Nie, mamo, puść mnie! Nie! — Nie wie, jakim cudem, ale matka sadza go na tym nieszczęsnym parapecie i ściska mocno.
— Uspokój się, Syriuszu, wszystko będzie dobrze. — Stara się go uspokoić, ale on wie, że kłamie. Nigdy nie jest tak spokojna. Nigdy. — Zaopiekuj się Regulusem. Obiecaj mi to. 
— Nie! Pójdziesz z nami i się nami zajmiesz! Pójdziemy do Mu-Munga i tam się tobą zajmą. Zobaczysz, będzie dobrze! 
W tym wszystkim czuje, jak zaczepia o coś różdżką, chyba o zawias w oknie, i słyszy tylko cichy trzask pękającego drewna. Jest w tak wielkim szoku, że pozwala się wypchnąć na zewnątrz. Matka zabiera połamaną różdżkę z jego rąk i wkłada mu w nie swoją. Ściska jego dłonie mocno.
— Jesteś Gryfonem, jedynym w tej rodzinie, więc bądź dzielny za siebie i brata. Zabierz go stąd i zaopiekuj się nim. 
— Mamo…
— Weź moją biżuterię. — Kobieta zdejmuje pośpiesznie pierścionki z palców, a zaraz po nich kolczyki i naszyjnik. Wszystko to wkłada Syriuszowi w ręce. — Weź to i sprzedaj, jeżeli będziesz musiał. Idź. Syriusz, po prostu idź.
Mimo że każe mu odejść, nie puszcza jego ręki. Dla niej to też jest trudne. W oczach zbierają mu się łzy, pierwszy raz od niepamiętnych czasów, bo przecież Blackowie nie płaczą, więc matka przenosi wzrok na Regulusa. On też przypomina sobie o jego obecności.
Reg jest cały zapuchnięty, ale się nie rusza. Po prostu stoi na tym mrozie, trzęsąc się od wiatru i płaczu, jednak nie stara się powstrzymać matki. Syriusza aż coś chwyta w środku, że jego własny brat jest tak zrezygnowany, jakby się już ze wszystkim pogodził.
Nie są sobie w stanie nic więcej powiedzieć, bo nagle coś wybucha, prawdopodobnie na korytarzu. Słychać ogromny huk, a po nim łomot, jakby coś się właśnie zawaliło. Odsuwają się gwałtownie od okna, oni w stronę ogrodzenia, a matka w głąb kuchni i to jest ostatni raz, gdy ją widzą. Reszta pozostaje już zasypana przez zawaloną podłogę piętra wyżej.
Żaden z nich nie jest w stanie wymówić słowa. Nawet pociąganie nosem ze strony Regulusa ucicha. Jedyną oznaką, że jego brat jakkolwiek reaguje na to, co się stało, są ręce zaciskające się do bólu na jego ramieniu. 
Najpierw czują zapach spalenizny, a dopiero po chwili w oknach widać ogień, który zaczyna wszystko trawić. Grimmuald Place płonie. Ich dom płonie. 
— Idziemy.
Nie jest do końca pewien, który z nich to mówi, ale Reg bez słowa bierze od niego część biżuterii i przechodzi przez niski płot. Ledwo ich bose stopy dotykają chodnika, a obaj puszczają się biegiem, gdzie ich nogi poniosą.
Panuje zima, jakby zimniejsza i sroższa, niż Syriuszowi się wydawało. Niebo jest zakryte gęstymi chmurami i nie widać na nim ani jednej gwiazdy. „Poumierały dzisiaj”, myśli niespodziewanie. „Dlatego ich nie widać”.
Jeszcze długo z oddali widzą dym, który unosi się z płonącego domu. Ten widok napawa Syriusza przerażeniem. 
Londyn jest ciemny, nienaturalnie cichy i nieprzyjemny. Biegną na tyle, na ile mają siły, ale w końcu adrenalina opuszcza ich ciała. Pozostaje tylko ogromne zmęczenie i ten przeraźliwy chłód, który wdziera się do ciała od nóg. Syriusz cały drży i skupia się na swoich zakrwawionych stopach. Nie ma pojęcia, gdzie się zranił i jak to zrobił. 
Reg zaczyna cicho płakać. Dziwne, że ma jeszcze na to siłę. Obaj kucają w tej ciemnej, brudnej uliczce, wypełnionej tylko płaczem Regulusa. Jego łkanie jest jedynym, na czym Syriusz może, na czym chce się skupić. 
— Boże, co wy tutaj robicie? 
Obcy głos wyrywa go z tego stanu bezwzględnej pustki w głowie. Obaj patrzą na kobietę, która wchodzi do uliczki i nim są w stanie uciec, podbiega ona do nich i, nie patrząc na to, że ziemia jest niesamowicie brudna, klęka, by być na równi z nimi wzrokiem. 
— Dzieci, co wam się stało? — Dotyka ich twarzy i włosów czułym gestem. — Mój Boże, jesteście zimni niczym nieboszczycy. Chodźcie, chodźcie. — Każe im stać i zarzuca na nich pośpiesznie rozpięty płaszcz. Wyprowadza ich z uliczki. — Mam samochód na parkingu, zabiorę was do domu. Dzieci, co się stało? 
— Dom spłonął. — Syriusz nie poznaje swojego głosu. Wydaje się, jakby wydobywał się gdzieś z daleka, jakby nie należał do niego. Czuje ucisk w gardle. — A wszyscy razem z nim.
— Mój Boże… Mój Boże…
Nim któryś z nich zdąży zapytać, czym jest samochód, kobieta wpycha ich do środka tej śmiesznej mugolskiej maszyny, którą często obserwowali z okien domu. Kanapa, na której siedzą, jest miękka i wykonana z weluru. „Tylko słabej jakości siedziska są wykonane z czegoś innego niż skóra”, przypomina mu się głos matki w głowie. Rozlega się niespodziewany huk, a raczej seria huków, niczym zaklęcia trafiające w ścianę, więc Syriusz zsuwa się do przestrzeni między kanapą a fotelem i wciąga do niej Regulusa, przerażony, że Bella ich znalazła. 
— Cholerne auto… No, odpaliło. Już je… chłopcy, co wy robicie? 
Kobieta ogląda się na nich, jakby byli nawiedzeni. Może dla niej i są, przecież to tylko zwykła mugolka, nie wie, do czego zdolna jest taka czarownica, jak Bellatrix.
— To nie był huk zaklęcia? — pyta zaskoczony Syriusz, wyglądając niepewnie przez okna. Wydawało im się?
— Zaklęcia? To tylko ten stary gruchot. Jakie zaklęcia? Boże, chłopcy, w jak wielkim szoku musicie być…?
Nie słuchają jej dalej, a przynajmniej nie Syriusz. Wraca z Regulusem na kanapę i przytula go mocno do siebie, tak, jak zrobiła to matka, z tą różnicą, że on nie chce się z nim pożegnać. Nie zostawi go, nie może. To jego mały braciszek, musi go bronić. Za wszelką cenę. I nie może płakać, bo prawdziwi Blackowie nie płaczą. Gryfoni nie płaczą. 
Zajeżdżają w miejsce, którego nigdy wcześniej nie widział, ale niewiele szczegółów zapada mu w pamięć, gdyż jest skupiony tylko na tym, by wejść do ciepłego domu. Różnica temperatur jest tak duża, że ich obu przechodzi nieprzyjemny dreszcz. Kobieta zamyka za nimi drzwi i od razu podbiega do kanapy, zrywając z niej jeden koc, a drugi zabiera z podłokietnika. Zdejmuje z ich ramion swój płaszcz i otula każdego z osobna bardzo dokładnie.
W sztucznym świetle Syriusz dokładnie widzi jej ciemną skórę i pełne troski czarne oczy, które przyglądają im się uważnie. Jest trochę zaskoczony, bo nigdy nie widział ciemnoskórej osoby z tak bliska. Patrzy uważnie na jej płaski i szeroki nos oraz nienaturalnie wielkie usta, a nawet na czarne włosy skręcone w cienkie sprężynki. W niczym nie przypomina kobiet, które zna. Nawet niektóre uczennice w Hogwarcie nie były tak ciemne, jak ona i tak… egzotyczne. 
— Zrobię wam kakaa. Chcecie kakao? 
„Jest tak samo zestresowana jak my”, przechodzi Syriuszowi przez myśl i to go nawet trochę pociesza. 
— Nie mogę pić mleka — odzywa się niepewnie Regulus. 
Już nie płacze, ale dalej wygląda, jakby potrzebował byle pretekstu, by wybuchnąć płaczem i zacząć przeraźliwie łkać. Obejmuje ramieniem swojego młodszego brata, by dodać mu otuchy.
— Rozumiem… To może herbata, możecie pić herbatę, prawda? — Kiwają obaj głowami, a kobieta zrywa się, by ją dla nich przygotować. Wybiega niespodziewanie z kuchni. — Jestem Indra.
Syriusz musi ugryźć się w język, by się jej nie przedstawić. Na szczęście kobieta ponowie znika w kuchni, a oni mają chwilę na zastanowienie się, co powinni zrobić dalej.
— Nie możemy podać jej naszych imion — szepcze do Regulusa.
— To co w takim razie powinniśmy jej powiedzieć?
— Nasze drugie imiona?
— Orion i Arcturus to nie są typowe mugolskie imiona. Musimy wymyślić coś innego.
Syriusza ogarnia panika. Musi się uspokoić. Muszą podać jej jakieś imiona, najlepiej takie, których nie pomylą i które będą im się z czymś kojarzyć. Żałuje, że nie może użyć ani Oriona i Arcturusa, ale Ori i Arie nie pasują do mugolskiego świata. No może Arie możnaby podciągnąć jeszcze do Arthura czy jakiegoś innego imienia, ale Ori? Prędzej Ollie, jak… Oliver, czy coś. 
Mruga zaskoczony i od razu trąca brata ramieniem.
— Mam. Oliver i Arthur. Rozumiesz?
Regulus mruga zaskoczony.
— Jak Orie i Arie? 
— Dokładnie.
— Wybaczcie, chłopcy, że tak długo to trwało… A czemuż wy dalej stoicie przy drzwiach? Siadajcie tutaj, szybciutko. 
Indra zostawia dwa kubki i pogania ich w stronę kanapy. Siadają na jej brzegu, blisko siebie, a Regulus od razu sięga po herbatę, by się rozgrzać. Syriusz mu nie przeszkadza, chociaż przez chwilę, dosłownie przez sekundę, przechodzi mu przez myśl, że napój może być zatruty. Nie wierzy jednak, by Bellatrix zaplanowała wszystko do tego stopnia, by wciągnąć w swój plan podrzędną mugolkę, by się ich pozbyła. Bella nienawidzi mugoli bez względu na wszystko.
— Zrobiłam wam jeszcze kanapki, mam nadzieję, że możecie jeść kurczaka. — Odgarnia nerwowo włosy za uszy i patrzy na nich uważnie. — Wasze stopy. Jak długo biegliście? Są całe pokaleczone. Poczekajcie chwilę.
Syriusz nie widzi, gdzie kobieta znika. Słychać tylko szum, a po chwili Indra wraca z miską wody i małym ręcznikiem. Stawia ją przed nimi. 
— Włóżcie stopy do wody, zaraz przyniosę wodę utlenioną.
Fala ciepła, która przechodzi przez ich ciała, z początku jest bolesna i nieprzyjemna, ale im dłużej trzymają zmarznięte stopy w misce, tym lepiej się czują. Syriusz nawet sięga po herbatę. Czuje się minimalnie lepiej. Przynajmniej fizycznie. 
Indra podchodzi do nich z małą buteleczką. Bierze nogę Regulusa i delikatnie wyciera jego stopę ręcznikiem. On też ma poranione palce i podeszwę, więc kobieta polewa rany tym dziwnym specyfikiem, który przyniosła. Reg syczy krótko, a płyn zaczyna się pienić.
— To odkazi zadrapania. Trochę popiecze i przestanie. 
Syriuszowi ciężko jest zrozumieć, dlaczego obca kobieta chciałaby obmywać im stopy, ale nie protestuje. Stara się zrozumieć, co może kryć się za jej intencjami, ale nic nie przychodzi mu do głowy. Wygląda na to, że Indra jest po prostu… dobra. 
Ale może mu się tak tylko wydawać.
— No już, schowajcie nóżki pod kocami. Świetnie. To jak macie na imię? — pyta, patrząc im prosto w oczy. 
Ciężko jest kłamać w takich warunkach.
— Oliver — mówi Syriusz pewnym siebie tonem. 
— A-Arthur. 
Regulus ma problemy z drżeniem głosu, ale Indra nie wygląda, jakby coś podejrzewała. To dobrze. 
— Zjedzcie coś. Musicie być wykończeni. Porozmawiamy o wszystkim jutro, gdy trochę ochłoniecie, dobrze? Tylko gdzie ja was położę… 
Kobieta chodzi nerwowo po pokoju, zastanawiając się, co powinna zrobić, a Syriuszowi przechodzi przez myśl, że ani razu nie zapytała o biżuterię, którą mieli przy sobie, ani różdżkę, którą ściskał w dłoni. Nie zauważyła jej czy nie chciała zauważyć? Regulus patrzy na nią jakoś tak spod byka i ciężko stwierdzić, czy chodzi o sam fakt, że jest mugolką, czy nie pasuje mu w niej coś innego. 
Leżą w pokoju gościnnym na, jak to stwierdziła Indra, jednoosobowej rozkładanej wersalce, ale są na tyle szczupli, że obaj się na niej mieszczą. Pościel pachnie trochę wilgocią, jakby nie była długo używana, ale przynajmniej jest im ciepło. Dostali od kobiety dwie zwykłe koszulki, które na nich są zbyt długie, ale służą im za piżamy, gdy te faktyczne zostały przeprane i wywieszone, by wyschły. 
Żaden z nich nie może spać. Biżuterię matki i jej różdżkę mają schowane pod poduszkami, ale to nie dodaje im ani trochę pewności siebie. Nie mają planu, są w obcym, mugolskim domu w nieznanej części Londynu, Bella chce ich zabić, a na pewno Syriusza, a rodzina… nie żyje. 
Syriusza pieką oczy, gdy przypomina sobie, w jakiej panice matka odsuwała się od okna, by gruz jej nie przysypał. Co nie znaczy, że tak się nie stało i cała kuchnia nie została zadowolona. A nawet jeżeli nic jej się nie stało, dalej miała tę klątwę na plecach, a dom podpalono.
„To niesprawiedliwe”, myśli rozgoryczony, walcząc ze łzami, „że pretekstem dla Belli był mój przydział do Gryffindoru”. Jakby sobie sam ten dom wybrał. To nie jego wina, jego rodziców, dziadków i wujostwa tym bardziej. To nie wina Regulusa, a jednak wszyscy za to zapłacili.
— Reg? — pyta w przestrzeń, bo w ciemnościach nie widzi twarzy brata. — Nienawidzisz mnie? 
— Czemu miałbym? 
Mija chwila, nim Syriusz jest w stanie zaufać swojemu głosowi na tyle, by się odezwać. 
— Bo Bella wszystkich zabiła przeze mnie. Bo jestem Gryfonem. Bo zdradziłem rodzinną tradycję i nie trafiłem do Slytherinu.
— Ale to nie twoja wina. To Bella jest szalona. 
Regulus przysuwa się do niego i obejmuje wokół szyi. Syriusz zauważa, że jego skóra dalej pachnie ich płynem do kąpieli, który Stworek dolewał za każdym razem, gdy przygotowywał dla nich wodę. Skupia się na tym zapachu, gdy wtula się w młodszego brata i stara odgonić wyrzuty sumienia.
„To nie moja wina”, mówi sam do siebie. „To Bella jest szalona. Ja nic złego nie zrobiłem. To nie moja wina, to Bella jest szalona. Ja nic złego nie zrobiłem”.
Ciepło Regulusa go uspokaja i daje poczucie bezpieczeństwa. Powinno być na odwrót, to on powinien wspierać jego, ale zbyt ciężko jest mu poradzić sobie teraz z rzeczywistością, by wziąć na siebie jeszcze Rega. On wie, że brat go rozumie. Zawsze był bystry ponad swój wiek i bardziej dojrzały od niego. I on się wypłakał, spuścił z siebie emocje, czego Syriusz nie zrobił. 
Więc tej nocy pozwala Regulusowi być starszym bratem i całkowicie niemęsko, nie jak Black ani jak Gryfon, płacze mu w kołnierz. Jutro to on będzie starszy, bardziej dojrzały i opanowany. Jutro wymyśli, co powinni zrobić. Jutro będzie lepiej.
Musi być.

Etykiety: , , , , ,

Komentarze (4):

28 października 2016 20:07 , Anonymous Anonimowy pisze...

Na wstępie chciałabym powiedzieć, że bardzo lubię twój styl pisania i przeczytałam wszystkie twoje opowiadania na tej stronie. To opowiadanie zapowiada się intrygująco od samego początku, nie taki do końca zbuntowany Syriusz, Walburgia jako troskliwa matka, unicestwienie prawie całej rodziny przez Bellę.. Rozumiem, że jest to druga strona tego samego opowiadania co z Jamesem w roli głównej (nie pamiętam dokładnie tytułu)? Syriusz i Regulus będą się musieli wykazać ogromnym talentem aktorskim w odgrywaniu roli mugoli, pewnie dlatego z czasem zdecydują się na karierę aktorów ;) Zamierzasz kontynuować ten wątek czy jest to tylko jednorazowa miniaturka? Mam nadzieję że powstanie kontynuacja, bo historia ma ogromny potencjał ;) Sorry, chyba się trochę rozpisałam, w każdym razie, życzę weny a nam czytelnikom kolejnych rozdziałów ;*
PS. Planujesz w najbliższym czasie kontynuować Śmiech Diabła?
-Jacqueline

 
28 października 2016 21:11 , Blogger Niah pisze...

Tak, tak, to jest kontynuacja Non omnis moriar. Sorry, publikuję to też na forum i tam miałam cały wątek wsparcia, więc już się pogubiłam, jakie informacje publikowałam tam, a jakie tutaj :D
Będzie to całościowe opowiadanko, ale jeszcze nie wiem, ile rozdziałów będzie. Jakoś dużo się zapowiada, ale to chyba nikogo nie przeraża, co?
Rozpisuj się! Kocham długie komcie! ♥

Tyle mnie osób pytało o Śmiech Diabła... nie wiem. Naprawdę. Znaczy, mam poważne plany co do tego pomysłu, może niekoniecznie jako AU do Pottera i nie wiem, czy on nie zniknie po prostu z bloga. Na razie nie widzę perspektyw na kontynuowanie tego.

Pozdrawiam, Niah.

 
27 lutego 2017 14:59 , Blogger Unknown pisze...

Świetne opowiadanie .

 
1 czerwca 2017 00:00 , Blogger A. pisze...

Hej! Chciałam powiedzieć tylko, że w końcu kończę czytać serię o Jamesie. Skomciam chyba jutro, chociaż, raju, widziałam komcie na Mirriel. Znaczy... chyba (na pewno) jestem jakaś upośledzona. Nooo, ale tak przede wszystkim to jak to jest z Bezruchem? Gdzieś mignęło mi info, że planujesz kończyć, że się zawzięłaś i w ogóle... Przeniosłaś się gdzieś z nowymi rozdziałami?
Pozdrawiam ;)
P.S. Wessała mnie czarna dziura, to jest moje wytłumaczenie na tak żałosne komcianie...

 

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna