2 paź 2016

Przerywnik #9

[Sam Way]
Mam nadzieję, że dotychczas nikt się nie zorientował, że na Wspólnymi Siłami pojawiła się ocena Bezruchu, którą napisała dla mnie Forfeit. Nie o ocenie chciałam jednak pisać, ale ma ona wiele wspólnego z tematem, więc przejdźmy do rzeczy:
Będę poprawiała Bezruch. Nie w jakiś inwazyjny sposób, raczej głownie kwestię stylu i poprawności, bo przez te kilka lat nazbierało się tam wiele kwiatków, za które obecnie mi wstyd i w ogóle przemilczmy ten temat. Na razie machnęłam cztery rozdziały z trzydziestu czterech (33 + bonus), więc... jeszcze wiele pracy przede mną. I tak jakby całe opowiadanie przez to stoi. Nie jest to jakaś katastrofa, bo po trzech miesiącach i tak musiałabym do niego wrócić, by je sobie poczytać i przypomnieć (przede wszystkim narrację w czasie przeszłym, bo NOM to mi zrobił z mózgu kisiel i teraz jakoś tak dziwnie pisać, że coś się zdarzyło...), więc nie macie się co martwić.
W międzyczasie – póki się nie ogarnę, a postaram się zrobić to w miarę szybko – dostaniecie zakończenie NOM-a oraz dodatek do niego w postaci mini-opowiadania (i miejmy nadzieje, że będzie mini, bo na razie się na to nie zapowiada) pt. Powidok. A raczej roboczy tytuł to „powidok”, ale już się z nim oswajam, więc prawdopodobnie zostanie. 

I powiem szczerze, że gdybym miała wybierać pomiędzy dopisaniem siedmiu rozdziałów Bezruchu, a napisaniem NOM-a, i tak bym się zdecydowała na NOM. Nie dlatego, że kocham Bezruch teraz jakoś mniej, ale... ale doświadczenie z pisania czegoś, co miało być zamkniętą całością, do tego z limitem czasowym, było czymś ekscytującym i napędzającym do działania. 
Przy Bezruchu tego nie mam, bo nikt nie stoi mi nad głową i każe kończyć na czas, więc to coś całkiem innego. Mogę sobie tutaj robić z wątkami co chcę i jak chcę, rozwijać, przeplatać, kręcić i robić cuda niewidy, a przy NOM-ie było minimum treści, maximum przekazu. I gdybym miała napisać Bezruch jeszcze raz (czego nie zrobię, bo chyba by mnie szlag trafił) to obrałabym sobie konkretne punkty widzenia i tylko na ich podstawie bym pisała, by czytelnik wiedział tyle, co bohater, a nie miał świadomość tego, co się stanie. 
Nabrałam też ochoty w brania udziału w wyzwaniach. Już się ich tak nie boję, wiem, że dam sobie radę i w następnym roku na pewno ponownie wezmę udział w Wakacyjnym Wyzwaniu Literackim „Tasiemiec”, bo jestem w stanie je zaliczyć, nawet jeżeli pracuję po dziesięć godzin dziennie, sześć dni w tygodniu. 

Dość brutalnie uświadomiono mi także, że potrzebuję bety i chyba będę musiała w jakąś zainwestować i brać dodatkowe do moich mini projektów, które zamierzam napisać. 
Dużo się dzieje w tym roku w moim życiu i dużo zmian chcę wprowadzić tak na zaraz, nawet jeżeli jestem uziemiona w łóżku i marzę o tym, by wyjść na dwór. Co zrobisz, jak nic nie zrobisz?

Tak więc Akinezja oficjalnie przestaje być podwórkiem, na którym Bezruch gra pierwsze skrzypce, ponieważ zamierzam go niedługo skończyć i to nie są tylko puste słowa. Ale wtedy zabiorę się ponownie za coś potterowskiego, bo ja tak mam, więc nie ma co płakać.

Etykiety:

Komentarze (0):

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna