27 lis 2016

[POWIDOK] II. Procedury i rozkazy

grudzień 1971


Regulus budzi się z nadzieją, że zaraz zobaczy swój znajomy, zielony pokój, odetchnie powietrzem przepełnionym magią i poprosi Stworka o sok pomarańczowy. Trzyma oczy zamknięte, by utrzymać pod powiekami znajomy obraz, chociaż już wie, że nie jest na Grimmuald Place 12. Słyszy za oknem obce dla siebie dźwięki, głośne warkoty samochodów i krzyki mugoli, którzy albo nie mówią po angielsku wcale, albo z akcentem, którego nie potrafi zrozumieć. 
Nie czuje się bezpiecznie, wiedząc, że jest w zwykłym, mugolskim domu, bez barier i uroków odgradzających ich od reszty świata. Każdy może wejść do środka, w dowolnym momencie, i zaatakować. To sprawia, że jest mu aż niedobrze z niepokoju. 
Tylko wtulony w niego Syriusz daje mu poczucie, że sytuacja nie jest jeszcze tak beznadziejna, jak mogłaby być. Brat oddycha spokojnie, pogrążony we śnie. Regulus decyduje się otworzyć oczy i spojrzeć na niego.
Syriusz śpi spokojnie i nawet w tej samej pozycji, co zawsze. Gdyby nie niebieska koszulka, którą ma na sobie zamiast czarnej piżamy z kołnierzykiem, nic by nie wskazywało na to, że coś jest nie tak. Jednak Reg wie, że wszystko jest na odwrót, inaczej, niż być powinno, po prostu źle. Nie budzi brata tylko dlatego, że… właściwie nie wie, dlaczego tego nie robi.
Powoli wstaje i siada na brzegu wersalki, opierając bose stopy na wykładzinie. „Mama uważa, że wykładziny są obrzydliwe”, przechodzi mu przez myśl. „Mama uważała, że wykładziny są obrzydliwe”, poprawia się szybko i przestaje się nad tym dłużej zastanawiać. 
Wychodzi powoli z pokoju i rozgląda się po domu po raz drugi, tym razem w świetle dziennym. Jest tutaj bardzo skromnie, całkiem inaczej niż na Grimmauld Place. Ściany mają delikatny, beżowy odcień, który łączy się z szaro-, różowo-, nie wiadomo jaką wykładziną. W korytarzu wisi kilka zdjęć Indry z mężczyzną niewiele starszym od niej, ciemnym jak noc, o serdecznym uśmiechu. Regulus zgaduje, że to jej mąż. Pytanie tylko, gdzie on teraz jest?
Trafia do łazienki tylko dlatego, że ktoś zapomniał domknąć drzwi. Myje ręce w umywalce, przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze nad nią. Ma zapuchnięte oczy od wczorajszego płaczu, a koszulka od Indry odsłania jego chude ramiona. Wygląda źle i na domiar złego ma brudne włosy, z którymi nie czuje się komfortowo. Nie ma w tym domu nikogo, kto przygotowałby dla niego kąpiel i umył głowę, a gdy patrzy na wannę za nim i wszystkie stojące po rogach butelki, traci jakąkolwiek ochotę, by się zabierać do tego samemu. Poza tym nie ma ręcznika. 
Zachodzi do kuchni. Nie zastaje w niej jednak Indry. Jest głodny, wczorajszych kanapek nawet nie ruszyli z nadmiaru wrażeń. Zagląda do lodówki i zaskoczeniem odkrywa, że kobieta schowała cały talerz. Oprócz niego w środku nie ma wiele więcej. Bierze jedną kanapkę, zamyka drzwiczki i zauważa, że kobieta zdążyła wstać i przyjść do kuchni.
— Dzień dobry — zaczyna uprzejmie, ale nie jest w stanie nic więcej dodać, gdy zaspana kobieta krzyczy niespodziewanie, łapiąc się za serce.
— Jezusie Nazareński! Ale mnie przestraszyłeś. — Kobieta oddycha ciężko. — Całkowicie się ciebie tutaj nie spodziewałam, skarbie. Jest po szóstej. 
— Obudziłem się już.
— Oczywiście. — Indra głaszcze go czule po włosach. — Masz ochotę na kakao?
— Nie mogę pić mleka — przypomina jej delikatnie i pogryza kanapkę. Jest bardzo głodny.
Kobieta uderza dłonią w otwarte czoło.
— Faktycznie. No dobrze, to herbata, tak? — Regulus zgadza się, kiwając głową. — Dobrze ci się spało? Wiem, że ta stara wersalka jest dość mała, ale widziałam, że się pomieściliście. 
— Lubię spać z moim bratem — odpowiada całkowicie szczerze. — Ostatnio był w szkole, więc nie mogłem tego robić.
Indra patrzy na niego z zaskoczeniem odmalowanym na twarzy. Opiera jedną rękę na biodrze i przygląda mu się uważnie.
— Twój brat chodzi do szkoły z internatem? 
Regulus dopiero teraz zdaje sobie sprawę, jaki błąd popełnił, i wpycha do ust resztę kanapki, by dać sobie czas na odpowiedź. Co mu przyszło do głowy, by się w ogóle odezwać? Nie mógł trzymać języka za zębami? Nie ma pojęcia, jak wygląda kształcenie mugoli, a sądząc po minach, jakie posyła w jego stronę kobieta, rozjeżdża się ono kompletnie z tym magicznym. Jak powinien z tego wybrnąć?
Przełyka kanapkę i dopiero wtedy się odzywa. 
— Tak.
— A ty nie poszedłeś tam razem z nim? — Regulus kręci przecząco głową. — Ile macie lat?
— Ja mam skończone dziesięć, a… — Musi sobie przypomnieć fałszywe imię Syriusza. „Orion, Ori, Ollie, Oliver”. — Oliver skończył w listopadzie dwanaście. 
— Więc są między wami dwa lata różnicy.
— Co? Nie. Ja jestem z sierpnia. — Oburza się. — Tylko rok. 
— Kochanie, rok byłby, gdybyś urodził się także w listopadzie, kilka miesięcy wcześniej. A to to jest prawie dwa lata — tłumaczy mu jak małemu dziecku.
Czuje, jak wzbiera w nim gniew, że kobieta traktuje go pobłażliwie. Nie jest dzieckiem. Ma już prawie jedenaście lat, za niecały rok pójdzie do Hogwartu i żadna mugolska kobieta nie będzie mu mu mówić, ile starszy jest od niego jego własny brat!
— Rok. W następnym roku pójdę do szkoły, więc będzie między nami tylko rok różnicy. 
Indra patrzy na niego uważnie. Zajmuje się na chwilę wyciągnięciem torebek z herbatą i podaniem mu ostrożnie kubka, nim odzywa się ponownie.
— Z którego sierpnia jesteś dokładnie?
— Trzydziestego pierwszego.
— Więc… gdybyś urodził się dzień później, to wtedy poszedłbyś do szkoły dwa lata po Oliverze, tak?
Regulus marszczy brwi, skupiając się.
— Tak.
— Wiec to są dwa lata bez jednego dnia, tak? 
— Tak… Znaczy nie! — zaprzecza szybko, gdy orientuje się, w co chce go wmanewrować kobieta. — Mogłoby tak być, ale nie jest. Rok różnicy, nie jakieś dwa lata bez jednego dnia — upiera się przy swoim. 
— Powiedz mi, kochanie, do jakiej to szkoły przyjmują dzieci, które ukończą jedenaście lat? — Regulus patrzy na nią zaskoczony. — Według tego, co mówisz, by pójść do szkoły, potrzebujesz skończonych jedenastu lat. Powiedziałeś, że twój brat był w szkole, jakby było to dla ciebie coś nowego, więc musiał zacząć naukę od tego roku. A z tego, co ja wiem, dzieci idą do szkoły, gdy mają skończone pięć lat.
Nie rozumie systemu mugoli. Jak to pięć lat? Po co takie małe dzieci miałyby chodzić do szkoły? Czego by się tam nauczyły? Pamięta, jak sam miał pięć lat i w głowie było mu wtedy ganianie się z Syriuszem oraz latanie na swojej dziecięcej miotełce. Mieli trochę lekcji w ciągu tygodnia, z angielskiego, rachunków i geografii, ale było tego mało. Nie wyobraża sobie, że mógłby w tym wieku już pójść do szkoły. Co on by tam robił?
Marszczy brwi i skupia się na swojej herbacie, nie chcąc dalej ciągnąć tego tematu. Za dużo jej powiedział. Powinien siedzieć cicho. Będzie musiał wyznać Syriuszowi, co zrobił, może ten wymyśli jakiś sposób, jak wszystko odkręcić. Albo jakoś skłamie. Syriusz jest dobry w kłamaniu.
Indra, widząc, że nie chce z nią rozmawiać, nie ciągnie tematu na siłę. Zabiera swoją herbatę z blatu i wychodzi z kuchni do salonu, a Regulus drepce za nią, nie bardzo wiedząc, co powinien zrobić. Kobieta podchodzi do drewnianego pudła i przekręca jedno z pokręteł. 
Regulus słyszy nagle obcy głos w pomieszczeniu i spanikowany upuszcza kubek na ziemię. Ceramiczne odłamki rozpryskują się po podłodze, a gorący napój oblewa mu stopy. Rozgląda się przerażony w poszukiwaniu mężczyzny, który powinien być razem z nimi w pokoju, ale nikogo nie widzi. Jest tylko świecące pudełko na środku pokoju, w którym poruszają się mali ludzie. Regulus jest całkowicie przerażony.
— Arthur! Arthur, spójrz na mnie. — Indra bierze jego twarz w swoje ręce i zmusza, by na nią spojrzał. — Wszystko w porządku? Nic ci nie jest? Co się stało?
Nim Regulus jest w stanie odpowiedzieć, do salonu wbiega przestraszony Syriusz i chwyta go w objęcia. Reg czuje, jak szybko bije serce brata, gdy ten przyciąga go do swojej piersi. Obaj są przestraszeni, z dwóch różnych powodów.
Indra wyłącza to dziwne mugolskie urządzenie i podchodzi do nich powoli.
— Nie widzieliście nigdy telewizora? — pyta spokojnie, a Regulus walczy z odruchem, by wykrzyczeć jej w twarz, że nie są głupimi mugolami, by wiedzieć, co to jest ten… tetewizor czy jak ona to nazwała.
— Nie — odpowiada szybko Syriusz, bez jakiegokolwiek zawahania w głosie i rozluźnia uścisk, jakby potencjalne zagrożenie odeszło. Przynajmniej na razie. 
— No dobrze… dobrze — mówi do siebie kobieta i zbiera odłamki po kubku.
Syriusz przygląda się, czy nic mu nie jest. Jest zdenerwowany, Regulus widzi to po mocno zaciśniętych ustach. „Mama też tak robiła”, uświadamia sobie ze smutkiem. „Mama by im nigdy nie kazała siedzieć w mugolskiem domu, z mugolskimi sprzętami”. 
Tak bardzo tęskni za matką. Nawet jeżeli czasem była surowa, to nigdy nie pozwoliłaby na to, by żyli śród mugoli, w niechronionym domu i niepewni tego, co przyniesie kolejny dzień. Znów chce mu się płakać i nie robi tego tylko dlatego, że Syriusz na niego patrzy i się martwi. Musi być dzielny. 
— W porządku? — pyta brat, a Regulus kiwa głową po chwili wahania. 
Indra wraca do pokoju i patrzy na nich z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Podaje Regowi papier, by wytarł ochlapane herbatą nogi. 
— Mówicie o szkole, do której idzie się w wieku jedenastu lat, nigdy nie widzieliście telewizora, a wasze piżamki są wykonane z bardzo delikatnego, szlachetnego materiału. Skąd jesteście? 
Regulusowi pocą się dłonie. Czuje, że panikuje i zaraz zacznie szybciej oddychać od tego wszystkiego. Albo zwymiotuje. Nie jest pewien, ponieważ jego żołądek zaczyna wyczyniać jakieś zwariowane rzeczy, gdy Indra świdruje ich swoim spojrzeniem. Zasycha mu w ustach. 
Co powinien powiedzieć? Co powinni powiedzieć? 
— Nasi rodzice mieli dom w Londynie — odzywa się Syriusz. — Tylko że był wypadek i ten dom spłonął, a my uciekliśmy. Nie mamy innych krewnych, do których moglibyśmy wrócić i jesteśmy w obcym dla nas miejscu. Nasi rodzice… oni byli tradycjonalistami i nie lubili tych wszystkich… — Brat wyraźnie poszukuje odpowiedniego słowa. — Nowych rzeczy.
Część z tego, co mówi Syriusz, jest kłamstwem, a część prawdą. Regulus uświadamia sobie, że nie jest to wymówka idealna, ale jego brat wyraźnie gra na czas i stara się ich jakoś wyratować z sytuacji, którą stworzył Regulus.
Regowi jest wstyd, że nie potrafi rozmawiać z mugolami tak, by nie dostarczać im nowych powodów do pytań. Tak naprawdę nie ma kompletnie pojęcia, co jest uznawane za dziwne, a co za normalne. Czuje się tak, jakby nie miał żadnego punktu zaczepienia. Bierze brata za rękę, bo to najbardziej naturalna rzecz, jaka przychodzi mu do głowy w tym momencie. 
— Więc wasi rodzice wychowywali was w domu, w którym nie było telewizora, telefonu… a co ze światłem?
— Mieliśmy świece. 
Indra unosi brwi w zdziwieniu.
— I żyliście cały ten czas odcięci od normalnego świata?
„Żyliśmy w normalnym świecie”, chce zaprotestować Regulus, ale gryzie się w język. „Żyliśmy w magicznym świecie, o którym nie masz nawet pojęcia”.
— To był nasz świat — odpowiada spokojnie Syriusz, a Indra wygląda na poruszoną.
Kobieta chwilę bije się z myślami, po czym podchodzi do nich i przytula do siebie. Bardzo niepewnie, jakby bała się, że źle to odbiorą i uciekną. Regulus jest zaskoczony i nie bardzo wie, czy powinien się cieszyć, czy być oburzony, że przytula go mugolka. Matka na pewno by tego nie pochwaliła, ale on czuje się minimalnie lepiej w ramionach Indry. I przez chwilę, krótką chwilę może udawać, że to mama go obejmuje.
Regulus jest zdegustowany i przerażony jednocześnie. Nawet nie wie, że można odczuwać te dwie rzeczy w tym samym momencie, ale widać wyjątkowe sytuacje wymagają wyjątkowych stanów emocjonalnych. Syriusz wydaje się przynajmniej po części podzielać jego zdanie. 
Siedzą na kanapie w salonie w za dużych, burych swetrach i wyglądają niczym dwa koty w workach, a dookoła jest mnóstwo mugoli ubranych w śmieszne stroje z głupimi czapkami. Co rusz któraś z tych osób podchodzi do nich i zadaje pytania, ale jeżeli Syriusz nie odpowiada, Regulus też nie zamierza. Właściwie jeszcze nie wiedzą, co powinni zrobić i powoli czekają na rozwój wypadków, a przynajmniej Reg tak myśli. 
Przygląda się ukradkiem Indrze rozmawiającej z kimś, kto wygląda jak szef tych śmiesznych mugoli. Oboje zerkają na nich zmartwieni i dalej o czymś między sobą dyskutują, ale przez ogólny harmider w pomieszczeniu Regulus w ogóle ich nie słyszy. Spogląda na Syriusza z uczuciem niepokoju.
— Martwię się. 
— Czym?
— No… nimi. Mugolami. Nie wiem, o czym mówią — wyznaje speszony.
— Ja też, ale bez względu na to, co się stanie, zostajemy z nią.
— Dlaczego?
— Bo możemy trafić w gorsze miejsce.
Syriusz ma rację, więc Regulus skupia się na tym, by wychwycić cokolwiek z otaczających go rozmów, ale jest to dla niego stek niezrozumiałych słów i wyrażeń, których nigdy nie słyszał, więc szybko porzuca to zajęcie. Zaczyna ciągnąć wystającą nitkę ze swetra.
Wyjątkowo myśli o tacie. Tata może nie zajmował się nimi tak często jak mama, ale zawsze, gdy był jakiś problem, można było do niego przyjść. Na przykład gdy Regulus złamał swoją miotłę w ogródku za domem. Mama zaczęła krzyczeć i się denerwować, że pozdzierał sobie ręce i kolana, a na domiar złego zepsuł miotłę (i zaznaczyła, że nowej nie dostanie, jeżeli nie potrafi się zająć starą), a tata tylko wyleczył zadrapania zaklęciem, wyszedł z domu i wrócił po jakimś czasie z nową miotłą. 
Tata na pewno znalazłby rozwiązanie tej sytuacji i może nawet pozwoliłby im zjeść deser przed obiadem, by poprawić im humor.
— Arthur? Proszę, napisz nam swoje nazwisko — prosi niska mugolka, podstawiając mu dokument do wypełnienia.
Regulus panikuje. Nie ustalili tego z Syriuszem. Co powinien wpisać? Black? Ale przecież po coś zmienili imiona, więc nazwisko też muszą zmienić. Tylko na jakie? Blake? Nie, zbyt podobne… Gray? Ale dlaczego miałoby być to „Gray”? A jak zapomną? Może coś kontrastowego? Jak White? Nie brzmi źle. 
Bierze długopis w rękę – „co za dziwny przyrząd do pisania”, myśli – i wpisuje nazwisko w odpowiednią rubrykę. Odrywa rękę od kartki i dopiero teraz zdaje sobie sprawę, co zrobił. Zalewa go okropna fala wstydu, że zamiast „white” napisał „wheit”. Patrzy z przerażeniem na Syriusza, który również zerka na kartkę, ale nic nie daje po sobie poznać.
Mugolka spogląda na kartkę i marszczy brwi. 
— Wymawia się jak „white” czy jak „wait”?
— Jak „white” — odpowiada szybko Syriusz, nie chcąc go dalej stresować. 
— Dobrze, chodźcie ze mną.
Kobieta wyciąga w ich kierunku rękę w zachęcającym geście, ale żaden z nich się nie rusza. Regulus wwierca swoje spojrzenie w Indrę, licząc na to, że kobieta się domyśli, by zainterweniować. Widzi po niej, że specjalnie unika jego wzroku. 
Dobrze zna taki typ kobiet, ponieważ większość koleżanek jego matki była taka. Nie potrafiły patrzeć na smutne dzieci, a jednocześnie nie potrafiły ich ignorować, więc Regulus, wbrew swoim wcześniejszym zapewnieniom, zaczyna płakać, by zwrócić na siebie uwagę. Jęczy do tego, że nie chce nigdzie iść i że się boi. To w końcu prawda, więc wychodzi mu to naprawdę przekonująco. Syriusz przytula go do siebie w opiekuńczym geście i chociaż nie widzi twarzy brata, wie, że ten łypie na wszystkich wrogim spojrzeniem, jak zawsze, gdy Regulus płakał z cudzej winy.
Indra w końcu się łamie i wchodzi między nich a mugolkę. 
— Oni dalej są w szoku i się boją. Wiem, że to wbrew procedurom i że mają państwo swoje rozkazy, ale niech na razie zostaną tutaj. Zajmę się nimi. Jeżeli pani chce, może pani nawet codziennie robić sobie kontrole. 
— Pani Chandler, te dzieci są sierotami i priorytetem dla nas jest, by znalazły nową rodzinę…
— Nową rodzinę? — pyta Syriusz zaskoczony, a coś w jego głosie każe Regulusowi natychmiast przestać płakać. — Ale my nie chcemy nowej rodziny! — wybucha oburzony. — Nie zastąpicie nam mamy i taty jakimiś pierwszymi lepszymi mu… ludźmi! Nie ma mowy!
— Oliver, jesteście niepełnoletni… — podejmuje dalej mugolka, a Syriusz aż wstaje z gniewu.
— Panie Wheit — mówi do niej twardo. — Nie jest pani moją koleżanką, by mówić do mnie po imieniu.
Mama tak zawsze mówiła, gdy ktoś próbował się do niej zwrócić po imieniu bez wyraźnego pozwolenia. Regulus aż otwiera usta z wrażenia. Zresztą jak większość ludzi w pomieszczeniu.
— Nigdzie z panią ani z żadnym z pani kolegów nie pójdziemy. Jeżeli mamy z kimś zostać, to z Indrą. Ona nie stara się na siłę być naszą mamą! 
— Ale Oli… panie Wheit, ja nie staram się być waszą nową mamą — wyjaśnia spokojnie mugolka, jednak to całkowicie nie przekonuje Syriusza.
— Ale chce nam pani wcisnąć jakąś kobietę, by nam matkowała. I co, mam zapomnieć o mojej matce? Bo pani ma swoje procedury i rozkazy? Nie! Świetnie poradzimy sobie bez mamy! I bez taty! — dodaje po chwili, jakby bał się, że których z obecnych w pomieszczeniu mężczyzn może zechcieć zgłosić się na nowego ojca. 
Regulus jest oniemiały. Jego brat wydaje mu się być najwspanialszą osobą na świecie. Nie jest od niego wiele starszy, a stawia się tym wszystkim mugolom i potrafi im dogadać. Ba! Potrafi jasno im odmówić, jakby w ogóle się ich nie bał. Reg jest pod wrażeniem i jedyne, co chciałby teraz zrobić, to objąć swojego starszego brata.
Indra przenosi wzrok od Syriusza na mugolkę i mówi spokojnie:
— Cóż, jeżeli zechce pani zabrać ich stąd wbrew ich woli, będzie to nadużycie władzy, prawda?
Mina kobiety jest bezcenna.
— Dalej nie rozumiem — wyznaje Regulus, nawijając spaghetti na widelec.
Indra wzdycha cicho.
— Musicie mieć opiekuna. Jesteście niepełnoletni i dopóki Oliver nie skończy osiemnastu lat, nic nie możecie zrobić.
— Osiemnastu? — Syriusz unosi brew zdziwiony.
— Tak, osiemnaście to wiek, w którym uzyskuje się pełnoletność. Nie możecie tak po prostu wyjść i mieszkać na ulicy. Jakbyście sobie w ogóle dali radę?
— Coś byśmy wymyślili — burczy pod nosem Syriusz, maltretując swój obiad. — Dalibyśmy sobie świetnie radę!
— Oliver, nie gadaj bzdur. I kończ swój obiad, zaraz będzie zimny.
— Ale to za dużo!
— Nie chcę nic takiego słyszeć. Jesteście za chudzi. Sama skóra i kości z was. Powinniście być pulchni w tym wieku.
Regulus marszczy nos z niezadowoleniem.
— Ale mama i tata też byli szczupli. My całe życie tak wyglądamy. 
— Bo jesteście niedożywieni. Tak powinny wyglądać naturalne kształty. 
Kobieta wskazuje na swoją obfitą sylwetkę, a oni się śmieją pod nosem, gdy zaczyna do tego poruszać biodrami. Indra potrafi być i opiekuńcza, i zabawna w tym samym momencie. 
— Nie śmiejcie się, a wcinajcie. Już ja zadbam o to, byście wyglądali jak dwa eklerki z bitą śmietaną.
— Ale my chcemy się w drzwiach zmieścić! — odpowiada Syriusz i trzyma się za brzuch ze śmiechu.
— I się zmieścisz. Spójrz na te szerokie futryny! Wszystko jest przemyślane.
Regulus nie może się przestać śmiać nawet po tym, gdy Indra trzeci raz z kolei napomina ich do dokończenia obiadu. Czuje się jakoś lepiej, od kiedy wszyscy ci mugole sobie poszli i zostawili ich w spokoju. 
Czuje się też w jakimś sensie bezpiecznie. Bellatrix nie wpadnie, by szukać ich w takim miejscu, więc nie muszą się obawiać, że ktoś zaraz zapuka do drzwi z radosnym „Avada Kedavra”. Teraz w głowie im tylko wymiganie się od dokończenia obiadu i to Regulusowi wystarcza.
Na razie.

Etykiety: , , , ,

Komentarze (8):

1 czerwca 2017 12:34 , Blogger A. pisze...

Cześć po hiper długiej przerwie! Mam nadzieję, że żyjesz jeszcze, bo jak tak patrzę, to mi wszystkie blogaski do czytania poumierały :/.
Także będzie o NOM i dodatku, bo to zaległe, a ostatnie opowiadanie postaram się przeczytać w piątek ;). Wiesz, ten tytuł mnie trochę zabił patetyzmem… Znaczy, wiem, że chciałaś go zmienić na inny i w ogóle, noale. W każdym razie mnie tam ta fraza zawsze kojarzyła się z „Lalką” i Wokulskim – no trochę spodziewałam się zakończenia w podobnym klimacie. Szczerze, nawet po przeczytaniu całego opowiadania, nie wydaje mi się, żeby był to adekwatny tytuł – w każdym razie, twój wybór, rozumiem powody, jakie mogły tobą kierować przy takim wyborze.
Podobał mi się setting – cały numer z tym, że Voldi wygrał, Zakon już nie istnieje i wszyscy mają przewalone. To było coś odświeżającego – wiesz, to w sumie brzmi jakbym była psycholem -_-, może jestem xD. Mało czytałam alternatyw, ale gdybym miała wybierać, pewnie taka byłaby najciekawsza – także całe wprowadzenie, odmalowanie atmosfery przytłoczenia, inwigilacji, zmęczenia i poddania – to wszystko bardzo mi się podobało. No i fakt, że Voldi obiecywał wyjście z ukrycia i w ogóle, a okazało się, że nici z tego i tylko ministerstwo dostało wieżowca, żeby sobie popatrzyć na ulicę. To naprawdę piękny troll. Właśni, jeżeli już o ministerstwie… nie bardzo rozumiem, jak to jest. Oni wciąż udają się tam, jak udawali się wcześniej (czyli część podziemna wciąż funkcjonuje), a z drugiej strony jest pokój Jamesa, który patrzy sobie właśnie z tej części, która jest już w wieżowcu (piętrowcu? Nie odróżniam xD) i może przemieszczać się z częścią podziemną. W ogóle mam wrażenie, że rozkład pięter pozostał ten sam, co tez mnie zaskakuje. Chyba że idealnie nad ministerstwem, zadaptowano wiezowiec i część pracowników się tam przeniosła (nie wiem, jak oni komunikują się z dołem, siecią fiuu?), ale w takim wypadku nie rozumiem, czemu James tam wylądował – w końcu to chyba te bardziej pożądane pokoje, nie? A James to w końcu obywatel gorszej kategorii, jak nieraz podkreślają różne postacie.

 
1 czerwca 2017 12:35 , Blogger A. pisze...

Właśnie. James. Och, James, James. Jak ja go nienawidziłam! Szczerze, to jest to chyba najbardziej znienawidzona przeze mnie postać w opkach ever. Łączy w sobie wszystkie cechy, których nie znoszę i postaram się pisać o nim jak najmniej, bo jestem w stanie wylać na niego całe jezioro jadu. Rozumiem, że był przygnębiony i w ogóle, ale jego mamejowatość, nieustanne wytłumaczenia tego, co zrobił, to, jak traktował inne postaci (Anna, którą polubiłam i uważałam za niesamowicie silną – sama wychowywała syna, kiedy James nie miał nikogo, ale i tak robił jej wymówki, Snape, którego James nienawidził i miał czelność wyrzucać mu zatajenie prawdy, podczas gdy sam nie zainteresował się szukaniem żony w żaden sposób, czy nawet Peter, który nie miał charakteru i występował tylko po to, żeby James mógł sobie na kogoś ponarzekać i kogoś wrobić na koniec – wiem, to ostatnie nie jest jego winą, noale…) czy w końcu nieustanne użalanie się nad sobą przy podkreślaniu jaki to jest buntowniczy (pisze jak najmniej szkodliwą ustawę o wilkołakach – fajnie, że jakieś przeżyły wojnę, jestem zaskoczona – kiedy wszyscy wiedzą, po jakiej stronie jest James i po prostu pozwalają mu na to, pozwalają na to, żeby zebrał cały syf tak konkretnie). Za to przy tekście, że może Kaliopa chce urodzić dzieciaka, bo ma nadzieję, że tak rozpozna ojca, oczy wyszły mi na wierzch. Naprawdę? Nosz, kwa, James, weź się trzepnij w ten pusty łeb. I zupełnie nie pomagało, że wszyscy wokół roztkliwiali się nad Jimem, bo on taki biedny, ale silny (wcale nie był silny, nie mógł nic zrobić, zawsze był wykorzystywany i to było oczywiste, na końcu opowiadania po prostu dorzuciłaś coś ponad normę) – list Remusa, przyjęcie przez Lily (koniec), Anna, która przeprasza Jamesa (!!!). A chyba najgorsza była jamesowa naiwność – gość powinien być zaprawiony przez wojnę, a ufał praktycznie wszystkim wokół, tylko pseudoSyriusz wykazywał tu jakieś wątpliwości (później powiem ci, co o nim myślałam). Gdzie ta naiwność? Och, każą mu pisać ustawę – on liczy, że napisze coś mało inwazyjnego, żeby ich powstrzymać, kiedy oni albo nie uważają tego za istotne, albo sprawdzają po prostu na ile mogą sobie pozwolić, tak to widziałam. Czy kiedy Reg, znaczy Arie, daje mu coś białego i słodkiego. Nieznajomy gość, który wskazał mu wcześniej, gdzie ma różdżkę (ja tam myślałam, że ją zaweresił, rzucił jakiegoś spella, żeby nie było, że własną różdżką i oddał; trzy czwarte moich podejrzeń było na wyrost -_-) – aaa, Jim, nosz, wepchnąłby ci jakieś narkotyki, a ty łykasz jak leci i cieszysz się, że słodkie. Właściwie był tylko jeden moment, kiedy zgadzałam się z Jamesem – kiedy Phineas opowiedział, co się stało u Blacków.
No właśnie – Blackowie. Shit, co tu się odstawiło. Znaczy tak, żem sobie zaspiolerowała po pierwsyzm rozdziale… Później próbowałam wmawiać sobie, że nieee, to tylko Wheity, a hinty leciały jak szalone… Nie wiem, z jednej strony liczyłam, że będzie bez Blacków (bo widziałam ich już chyba w każdym wydaniu, a to po prostu wygląda jak to ze Śmiechu diabła), a z drugiej cholernie się ucieszyłam. Bo jednak uwielbiam ci w twoim wydaniu i chyba nigdy mi się nie znudzą :P. Sama intryga z nimi związana miała całkiem fajny szkielet i chyba była najlepiej poprowadzona (no, pomijając Voldka i manipulacje Jamesem). Była tylko jedna rzecz, której mi nie sprzedałaś – powód wymordowania Blacków. Nie kupuję Bellie na rage’u, która zabija kilkoro dorosłych czarodziejów z pomocą chłopaka. Oni mieli różdżki, mogli się bronić! Rozumiem zaskoczenie, no ale bez przesady, po pierwszym trupie sytuacja dość jasno się wyklarowała. I znów: powód. Przydział Syriusza? Naprawdę? Ech, zupełnie nie kupuję, myślałam, że stać cię na więcej. Łapię zamysł – wariatka wścieka się o błahostkę, ale to zbyt łatwe, zbyt wygodne dla opowiadania. A jak już musiałaś to czy nie rozsądniej byłoby, gdyby Bella chciała zabić, przynajmniej na poczatku, tylko Syriusza?

 
1 czerwca 2017 12:35 , Blogger A. pisze...

Aha, to teraz będzie o Voldim. Znaczy o pseudoSyriuszu i może o Voldim xD. Przez pół opowiadania ciekawiło mnie czemu ciągle wspominasz, że oczy Syriusza są jasne xDDD. Nie, serio, teraz mnie to strasznie śmieszy, bo nie pamiętam, żebyś wspominała o oczach pseudoSyriusza (pewnie wspominałaś, musiałaś, ale nie zwróciłam uwagi :P). W każdym razie chciałam powiedzieć, że bardzo podobało mi się, jak rozwijałaś rolę tej podróbki – zaczynając od wspomnienia, że James ma jakiś taki głos w głowie przez słyszenie tego głosu najpierw gdzieś z tyłu głowy, później bardziej realnie, aż w końcu widział postać nieSyriusza i zaczął z nim rozmawiać. Może przejście między głosem, a formą realna było trochę szybkie, ale zważywszy na objętość opowiadania, jak najbardziej ok. Tylko ja przez pół opowiadania myślałam, że ten biały proszek, który dostał od Rega to była jakaś substancja psychotropowa xDDD. No w tych okolicach nieSyriusz zaczął pojawiać się cześciej, Reg też wpadał na James i… no co miałam sobie pomyśleć? :P Tak właściwie czym w końcu był nieSyriusz? Na początku myślałam, że częścią duszy Voldka (albo James sam był horkruksem i jakimś cudem tego nie pamiętał, albo miał do czynienia z obiektem, który był horkruksem, ale znów - takiego nie pamiętam) i stąd końcowe omdlenie Voldka (domyślnie po tym, jak część jego duszy została zniszczona po tym jak James strzelił sobie w łeb Avadą), ale teraz nie jestem pewna. Bo zaraz później Voldi padł od pojedynczej Kedavry i miałam takie – wtf? Teoretycznie mógł mieć jednego horkruksa… ale wtedy nie wystawiłby go na takie niebezpieczeństwo, to bardzo nie w stylu Voldiego.
Dobra, tera będzie o Voldim, bo tam wyżej długi akapit. Najpierw pomyślałam sobie, ze Voldi jest inteligentny i sprytnie wszystko rozkminił – całe rządzenie jest całkiem sporo aparatem opresji i, zważywszy na dyktaturę Voldka, wpisuje się w jego cele. Później poczytałam sobie o tym planie wysadzenia mugoli i myślę sobie „co on odpierdziela, odwaliło mu do reszty, syndrom Belli czy jaka cholera?”. Bo, kurka, mógł sobie zrobić z tych mugoli sługusów, mógłich jakoś wykorzystać, a nie bawić się w jakieś idiotyczne zamykanie czarodziejów, zapalniki (fajnie, ze ktoś wytłumaczył, jak to działa), a później sprzątać steki tysięcy ciał -_-. I jeszcze chyba liczył, że za granicą coś takiego przejdzie bez echa… Raz, że mugole się zorientują, dwa, że żaden rząd czarodziejów nie powinien milczeć po czymś takim. W końcu ustawa o tajności jest międzynarodowa, a taki numer poważnie ją narusza. I jeszcze żałosna końcówka Voldemorta – zabili go, bo zasłabł xDDD. No co? Tak pomyślałam, Barty mógł opowiadać, że to przez Jamesa, ale byłam zajęta śmianiem się :P. Och, rozumiem, że zamysł był taki, że żołnierz nie będzie służył słabemu generałowi, ale oni nie poszli za Voldkiem tylko ze względu na jego siłę – przecież istniała ideologia, z którą się zgadzali, prawda? Poza tym nie rozumiem, jakim prawem Barty mógł żądać czegokolwiek po tym, jak latami służył zbrodniarzowi. Jasne, zabił go, ale nie ze szczytnych pobudek – facet śmierdzi socjopatą z daleka i na pewno nie powierzyłabym mu żadnego sędziowskiego stanowiska, nie wspominając o najwyższym w państwie.

 
1 czerwca 2017 12:36 , Blogger A. pisze...

Ok., to teraz będzie o rozdziale, przy którym najbardziej się uśmiałam. To jest przy tym, w którym Wheitowie jadą sobie z Jamesem do Doliny Godryka. Najchętniej napisałabym tylko xDDD. No, ale może wytłumaczę :P. Więc tak: chyba zapomniałaś, że w UK obowiązuje ruch lewostronny. Czyli siedzenie kierowcy jest po prawo i ogólnie całkiem sporo rzeczy jest odwrotnie (jak też brak pierwszeństwa na skrzyżowaniach nieoznakowanych, nie wiem, kto to wymyślił xD). W ogóle o co chodzi ze skręcaniem w prawo na rondzie? Najpierw na to parskęłam, bo przecież u nas nie da się w lewo, później pomyślałam, że chyba chodzi po prostu o pierwszy zjazd, ale pewności nie mam. W ogóle to jak Syriusz omawia rozmieszczenie pedałów… o matko, to jest zupełnie niejasne. Albo sugestia, że czwarty bieg jest najwyższym (w sumie już nie chce mi się szukać, jak było w latach 80, ale może wtedy nie było piątego biegu – jeżeli tak, zwracam honor). Wiesz, Syriusz nie brzmi jak ktoś, kto interesuje się samochodami, on brzmi, jak ktoś, kto niedawno zdał prawko xDD. Właściwie cała ta rozmowa o tym, jakie są możliwe ułożenia wnętrza samochodów w zależności od marek, jest zaskakująco fillerowa. Myślałam, że – nie wiem – jakoś to spuentujesz, ale nie. Wisi sobie, nawijają o tym i nic się nie dzieje. Nie rozumiem, dlaczego tak to rozwiązałaś.
Cała sprawa z gwałtem na Kaliopie jest mocno niesmaczna (ale i taka powinna przecież być). Tutaj właściwie nie mam zarzutów – no, chyba że do buractwa czarodziejów, bo miałam ochotę ich sieknąć. Szanuję decyzję Kaliopy, doceniam też to, że potrafi się cieszyć tym dzieciakiem pomimo sposobu, w jaki został poczęty. Naprawdę mam do niej dużo szacunku, Lio to silna kobieta i na pewno sobie poradzi. Właściwie to James jej powiedział? Wziął odpowiedzialność czy wolał poczekać na to, aż oskarżą Petera? No co? Mówiłam, że nie lubię Jamesa xD.
Dobra, to teraz tak ogólnie, bo mi się komć rozrósł na 3 strony w wordzie i będę to dzielić na komcie do wieczora :/. Więc tak: gdyby opowiadanie skończyło się na rozdział wcześniej, uznałabym je za naprawdę świetne. Jasne, były jakieś tam zgrzyty, ale ogólnie zdecydowanie wybijało się poziomem. Jednak zakończenie… ech, było tak słodkopierdzące, że myślałam, że to do innego opowiadania. Przy takiej atmosferze, zwyczajnie prosiło się o zakończenie, które kładłoby jakiś ciężar, więc jestem zawiedziona. No i okazało się, że tak naprawdę nic się nie stało – James znów ma Syriusza za przyaciela (+Rega), Remus nic nie ma za złe (ten człowiek jest święty), Lily przyjmuje Jamesa (nie dość, że z nią i Harrym wszystko ok., to jeszcze nie ma żadnych pretensji do Jamesa), wszyscy cieszą się, że Voldi umrzył… motylki latają, słonko świeci, James jest bohaterem. A Peter jak zwykle robi za tego, na którego się narzeka, że zdradził. No cóż, po tak ambitnym opowiadaniu, oczekiwałam więcej, ale jeżeli ty jesteś zadowolona, niech i tak będzie. W końcu to chyba tylko ja, więc nic, czym powinnaś się przejmować ;).
Pozdrawiam i czekam na Bezruch!

 
1 czerwca 2017 12:36 , Blogger A. pisze...

P.S. Kocham ten limit znaków...

 
1 czerwca 2017 12:37 , Blogger A. pisze...

P.P.S. Właśnie się skapnęłam, że dzisiaj dzień dziecka :P. To nie było zamierzone.

 
1 czerwca 2017 12:38 , Blogger A. pisze...

P.P.S. Ale spam... Przepraszam!

 
1 czerwca 2017 12:39 , Blogger A. pisze...

P.P.P.P.S. Zapomniałam o Powidoku! xD Ale on to się chyba nie skończył, nie?

 

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna