19 gru 2017

[BEZRUCH] 02.

REGULUS


3.

Teraz, 1981, Anglia, Swindon

Syriusz przyjął na siebie całe uderzenie o taflę wody i momentalnie zwiotczał. Regulus czuł, jak uścisk rąk brata wokół niego osłabł, gdy tylko znaleźli się w lodowatej rzece. Zalała ich zewsząd zimna, przechodząca ciało na wskroś woda. Zaburzyli sobą prąd rzeki, wykonali kilkanaście obrotów na tyle szybkich, że Regulus już nie wiedział, czy nad nim jest powierzchnia, czy toń, a może ani jedno, ani drugie. Nigdy nie bał się wody, ale tym razem, gdy z całych sił walczył z nurtem i nie był pewien, czy w ogóle uda mu się wygrać, słyszał w uszach dudnienie swojego przerażonego serca.
Nie mógł pozwolić sobie na panikę. Ktoś musiał wyciągnąć ich na powierzchnię. Ktoś musiał się nimi zająć. Regulus trzymał się kurczowo brata i czuł, że ten nie reaguje na nic, co się z nimi dzieje. Nie mógł pozwolić mu utonąć.
Spiął wszystkie mięśnie, chwytając mocniej Syriusza, i wypłynął z bratem na powierzchnię. Łapczywie zaczerpnął oddechu, jakby za chwilę znów miał się znaleźć pod wodą. Rozejrzał się panicznie wokół siebie, a gdy zauważył podpory mostu niedaleko siebie, podpłynął do nich. Czuł, że jego ruchy są nieskoordynowane, że ze stresu rusza nimi jak dziecko, które uczy się pływać, ale póki parł do przodu, nie liczyło się w jaki sposób.
Dopiero gdy upewnił się, że nie są widoczni z góry, sprawdził, co z bratem. Syriusz nie był całkiem nieprzytomny, a jedynie lekko zamroczony. Wyglądał, jakby miał ochotę zasnąć, tutaj, w wodzie. Regulus nie mógł mu na to pozwolić. Poklepał go po policzku.
– Syriuszu, spójrz na mnie. Musisz mi pomóc, nie możesz odpłynąć.
– Co się stało?
– Wpadliśmy do wody. A teraz musimy się z niej wydostać.
Czuł, że są jakieś granice w opieraniu się nurtowi i ta granica została przekroczona w tym momencie. Jego skostniała z zimna dłoń nie była w stanie dłużej trzymać się podpory i zwyczajnie się z niej ześlizgnęła. Popłynęli wraz z biegiem rzeki, skupiając się na jednoczesnym płynięciu w stronę brzegu i utrzymywaniu się się na powierzchni. Co nie było wcale proste.
Regulus widział kątem oka kolorowe światła uroków, które rozświetlały nocne niebo, ale w tym momencie nie próbował nawet zgadywać, jak wyglądało starcie, tylko skupił się na dotarciu do brzegu. Musieli się wydostać z wody, zanim ich ona pochłonie.
– Reg, konar!
Na ich drodze stało powalone drzewo, co jednocześnie cieszyło Regulusa i przerażało, ponieważ szanse, że się złapią i nie nabiją na gałęzie, nie były zbyt wysokie. Ale liczył się fakt, że było się w ogóle czego chwycić.
Pozwolił ponieść się prądowi, zakrył głowę ramionami i uderzył w drzewo. Czuł, jak woda chce go przeciągnąć pod pniem, więc chwycił się z całych sił najbliższej gałęzi i zamachał rozpaczliwie nogami, szukając jakiejś podpory. Gdy udało mu się i w miarę trzymał się na powierzchni, wyciągnął rękę w stronę brata, który starał się całym ciężarem utrzymać niedaleko niego.
– Syriusz!
Syriusz uniósł na niego wzrok. Puścił się i wykonał kilka rozpaczliwych ruchów rękoma, próbując go złapać, a gdy mu się już to udało, Regulus przyciągnął go do siebie. Sam był zaskoczony tym, ile nadal miał siły. Prawdopodobnie adrenalina go jeszcze nie opuściła.
– Podeprzyj się na czymś, pod spodem jest mnóstwo gałęzi – polecił mu.
Chwilę zajęło, nim brat znalazł odpowiednią podporę i już nie wisiał całym swoim ciężarem na Regulusie, a jedynie go obejmował kurczowo, drżąc nie wiadomo, czy to z emocji, czy z zimna, czy wszystkiego na raz.
Żyli. Dalej był w szoku, że faktycznie żyli i miał ochotę wykrzyczeć gwiazdom, jak bardzo się z tego cieszy, ale to jeszcze nie był czas do świętowania.
4.

Wcześniej, 1978, Szkocja, Hogwart

Czas od świąt wielkanocnych zawsze płynął jakoś szybciej i nim Regulus się obejrzał, a był już czerwiec. Egzaminy były tylko przykrym wspomnieniem, zrobiło się jakby luźniej, słońce chętnie zaglądało na błonia, a całą szkołę otoczyła przyjemna, leniwa aura, która zachęcała do wylegiwania się na trawie i czytania książek.
Temu właśnie oddawał się Regulus. Znalazł sobie odosobniony, słoneczny kawałek błoni, wyprosił u skrzatów w kuchni jakieś przekąski na wynos w postaci owoców i z książką od Syriusza rozłożył się na trawie, zagłębiając w lekturze. Jego brat dalej nie zaprzestał przemycania mugolskich nowinek przeróżnymi drogami, więc w ten sposób „Hobbit” Tolkiena znalazł się w rękach Regulusa, który musiał przyznać, że nie miał powodów narzekać. Był nawet rozbawiony niezręcznością i brakiem zdecydowania Bilba Bagginsa, więc chłonął historię taką, jaka była, z czasem zapominając, że została napisana przez mugolskiego autora, który o magii nie miał bladego pojęcia.
No dobrze, to, że nie wiedział, o czym pisze, akurat było widać, ale Reg stwierdził, że to nawet zabawne.
– Brat, a żeby cię mantykora w tyłek ugryzła. Taki piękny dzień, a ty z nosem w książce.
Syriusz usiadł obok niego na trawie z wielkim kawałkiem tortu, który zwrócił uwagę Regulusa bardziej, niż cokolwiek innego. Tort był truskawkowy i pachniał rumem.
– Tak, dobrze patrzysz, to dla ciebie. A teraz odłóż tę książkę i się nim zajmij. Udało mi się wygospodarować dodatkowy kawałek dla ciebie od Marleny, bo uznała, że jesteś uroczy i na niego zasługujesz bardziej niż ja.
Prychnął jedynie.
– Nie jestem uroczy. Marlena musi kupić sobie okulary, a najlepiej pożyczyć te denka od słoików Pottera. – Co nie znaczy, że tortu nie przyjął. Zaczął się nim wręcz zajadać. – A czytam to, co mi przyniosłeś. O niziołkach.
Syriusz uniósł brwi.
– Niziołkach? Miało być o smokach. Remus mówił, że jest o smokach!
Regulus pokręcił głową nad zorientowaniem brata, a raczej jego brakiem.
– Idą do smoka, ale głównym bohaterem jest niziołek. Znaczy hobbit. – Uśmiechnął się lekko, widząc, że bratu niewiele to mówi. – Podoba mi się, nie musisz się martwić. Jak będą smoki, to ci powiem.
– Ty mi nic nie będziesz mówił, tylko pójdziesz ze mną. Ja już kończę tę szkołę, mówię pa i spadam, więc trzeba się porządnie pożegnać.
– Nie pomogę ci nic wysadzić.
– Reg! Mówiłem o pożegnalnej imprezie, nie pożegnalnej bombie. Chociaż to wcale nie brzmi źle, przemyślę to. Pomyśleliśmy, by zorganizować coś w okolicach chaty Hagrida, to może uda się go namówić, by zrobił dla nas ognisko. Weźmiesz gitarę… – Trącił Regulusa ramieniem na zaczepkę. – Zagrasz nam trochę. Będzie fajnie.
– Zamierzasz dużo wypić?
– Zamierzam czuć się dobrze – powiedział, obejmując go ramieniem. – I nie, nie mam w planach pożegnać szkoły i znajomych puszczaniem pawi. To byłoby w stylu Malfoyów1.
Regulus zaśmiał się z tego żartu językowego całkowicie szczerze. Potrząsnął głową, dając włosom szansę, by same wróciły do poprzedniego stanu, ale widać wiatr miał inne plany, więc musiał je poprawić rękoma. Syriusz założył mu jakiś dodatkowy, zbłąkany kosmyk za ucho.
– To nie powinna być impreza zamknięta? Tylko siódmoklasiści, reszta dzieciuchów niech idzie spać? – Wyczuwał podstęp.
– Ej, mam trochę znajomych z twojego roku. Chciałbym się pożegnać również z nimi i może, ale to może, znaleźć godnego następcę.
– Taki się jeszcze nie urodził.
W ramach zemsty Syriusz zabrał mu z talerzyka ostatni kawałek tortu, ale Regulus jakoś mocno tego nie przeżywał, ponieważ całą bitą śmietanę już zjadł.
Odmówił przemycania jakiegokolwiek alkoholu, więc wysłano go po jedzenie i gitarę. W normalnych okolicznościach nigdy nie zgodziłby się grać dla publiczności większej niż sześć osób, gdzie każdą z nich był Ślizgon, którego znał, ale Syriusz wyjątkowo napalił się na muzykę, więc się zgodził.
Małe pożegnalne przyjęcie przy ognisku było zatwierdzone przez Slughorna, Flitwicka i Sprout, którzy twierdzili, że to naprawdę dobry pomysł, więc i McGonagall się w końcu zgodziła i pozwoliła Hagridowi na rozpalenie ogniska, a nawet na zabranie kiełbasek z kuchni. Regulus był pod wrażeniem umiejętności dyplomatycznych Syriusza, któremu udało się tutaj zwabić naprawdę ciekawy przedział przedstawicieli wszystkich domów, którzy jeszcze nie rzucali się sobie do gardła. Co mogło się szybko zmienić, gdy w jednym miejscu mieli przebywać Ślizgoni i Gryfoni dłużej niż to absolutnie konieczne.
Postawił cały prowiant przy Hagridzie, ale się do olbrzyma nie odezwał. Jakoś nie czuł się w jego towarzystwie na tyle swobodnie, by ucinać sobie pogawędki z kimś, kto miał dłoń tak wielką, że mógł objąć całą jego głowę.
– Regulusie, to wspaniałe, że przyniosłeś gitarę.
Okręcił się zaskoczony, że ktoś się do niego odezwał, ale gdy zobaczył Remusa, stwierdził, że to dość normalne. On był miły dla wszystkich. A wielkiego pokrowca na plecach nie dało się nie zauważyć.
– Syriusz nalegał. Ostrzysz patyki?
– Syriusz nalegał – odpowiedział identycznie i obaj się uśmiechnęli. – Chyba stwierdził, że to będzie ekscytujące, by zjeść coś nieprzygotowanego na kuchence.
– Pewnie tak było. Myślałem, że pójdziesz z nimi… no wiesz. – Wzruszył ramionami niepewny, czy mógł mówić tutaj o alkoholu. Nie wszyscy musieli być wtajemniczeni.
– Nie. Poszli we trzech, tyle naprawdę wystarczy. I jako prefekt nie powinienem uczestniczyć w tego rodzaju procederze – przyznał rozbawiony. – Ale ty chyba coś o tym wiesz.
– Ja? Skądże. Dostałem odznakę przez czysty przypadek. Nadal nie wiem, co ja tu robię. Masz dodatkowy scyzoryk?
Zastanawiało go, dlaczego Remus nie ostrzył patyków zaklęciem, a ręcznie, jednak o to nie zapytał. Pewnie tak miało być albo Remus uznał, że to jedyne słuszne wyjście.
– Właściwie to mogę ci oddać swój. Zostało już trzy czy cztery sztuki, a ja powinienem wracać do skrzydła szpitalnego.
Regulus nie zapytał, czy Remus się źle czuje, ponieważ po jego bladej skórze i podkrążonych oczach było od razu widać, że tak. Jakby się zastanowić, Remus wyglądał, jakby był całe życie chory. Przykro, ponieważ naprawdę przyjemnie się z nim rozmawiało, gdy akurat znalazł czas. Widać termin imprezy, wyznaczony przez McGonagall, nie zgrał się kompletnie z odpornością Remusa.
– Szybkiego powrotu do zdrowia.
– Dzięki, Reg. O, widzę Jamesa, już wracają.
Akurat na wzmiankę o Potterze, Regulus poczuł mniejszą chęć grania, a większą na rzucanie scyzorykiem w ruchomy cel. Odwrócił się tyłem do tego roztrzepanego gumochłona i zajął ostrzeniem patyków w taki sposób, w jaki robił to Remus. Nie było to specjalnie trudne ani zajmujące, ale pozwoliło mu uniknąć konfrontacji z durnym kolegą brata.
Syriusz podszedł do niego z duża torbą wypchaną wiadomą zawartością.
– Ostre jak igły, Reggie – pochwalił go.
– Te są akurat roboty Remusa, ale dzięki. Mówiłeś, że się dużo nie napijesz.
– I nie mam takiego zamiaru, ale to nie jest alkohol tylko dla mnie. I to nie jest tylko whisky. – Regulus uniósł brwi. – Kupiliśmy też trochę kremowych piw, bo na pewno znajdzie się ktoś, kto nie będzie chciał się upić.
– Na przykład ja.
Syriusz zaśmiał się głośno i założył mu ramię przez szyję, pociągając w swoją stronę.
– O nie, brat. Ty będziesz opijał ze mną mój fantastyczny koniec edukacji!
Był pijany. Nie tylko on, ale wiedział, że jeżeli sam sobie zdaje z tego sprawę, to nie jest z nim dobrze. Ziemia trochę wirowała mu pod stopami, gwiazdy świeciły jakby mocniej, a kiełbaska z ognia smakowała tak dobrze, że jedząc ją, wybrudził sobie nos musztardą.
– Słodki Salazarze, Reg. Tobie już dziękujemy.
Barty podał mu chusteczkę z pobłażaniem. Sam nie wypił ani kropli i był tutaj raczej z uprzejmości, niż faktycznej chęci imprezy, a od dobrej godziny robił za niańkę Regulusa.
– Chiedy ja nche moche – zaprzeczył z pełnymi ustami. Przełknął gorący kawałek, czując dokładnie, jak przechodzi przez przełyk do żołądka. Wytarł się jeszcze raz, dla pewności. – To wina Syriusza.
– Oczywiście, że to wina Syriusza, dlatego wracamy do dormitorium. Idziesz spać, jutro będziesz żałował każdego wypitego kieliszka.
Barty chciał go objąć ramieniem i odholować do lochów, ale Regulus, z gracją, jakiej nikt by się po nim nie spodziewał w tym stanie, wywinął się z jego uścisku.
– Ja zostaję. Jestem bardem, muszę grać! – Sam zaśmiał się z tego, co powiedział.
– Nie, Reg, nie jesteś bardem. Spójrz, tam ktoś inny już gra, mają nowego barda, ty możesz iść spać.
– Syriusz!
Wypatrzył brata w tłumie i, nie czekając na Barty’ego, pobiegł w jego stronę. Wpadł na niego z większym impetem niż zamierzał, ale Syriusz nie wydawał się zły.
– Reggie. Zniknąłeś mi gdzieś.
– Barty mówi, że nie jestem bardem – poskarżył mu się i napił z jego kubka.
– Nie jesteś bardem? O nie, Barty kłamie! Barty! – zawołał do stojącego z dala od nich bruneta, który wyglądał trochę tak, jakby żałował, że w ogóle tu przyszedł. – Kłamiesz!
Syriusz zaczął się śmiać, a wraz z nim Regulus. Dołączył do nich nawet Potter, którego Reg wcześniej w ogóle nie zauważył, zbyt skupiony na bracie.
– Ok, Reggie. – Syriusz włożył mu swój kubek w dłonie. – Zostań tutaj, a ja pójdę po twoją gitarę. Co z ciebie za bard bez gitary?
Regulus od razu pociągnął kolejny łyk z kubka brata, odprowadzając go wzrokiem w stronę jakiegoś siódmoklasisty, który grał na gitarze. Jak ona się w ogóle znalazła w rękach kogoś innego? Zapomniał całkiem, że gdzieś ją zostawił.
– Więc jesteś bardem? – zapytał z rozbawieniem Potter. – Nie słyszałem, byś śpiewał.
– No nie mów, Potter, że nie dość, że jesteś ślepy, to jeszcze głuchy? – zakpił. – A może byłeś zbyt zajęty jakimiś swoimi gryfońskimi, podejrzanymi sprawami?
Potter prychnął tylko w swój kubek, patrząc na Regulusa nieprzychylnie. Rozmawiali ze sobą jedynie ze względu na Syriusza, ale nikt nie powiedział, że mieli być dla siebie uprzejmi. Żadne pieniądze świata nie przekonałyby go, by być miłym dla Pottera.
– Zajmowałem się ciekawymi sprawami, zamiast siedzieć z nudziarzami, ale taka boidupa jak ty pewnie uważała granie przy ognisku za ekscytujące.
Regulus aż się zapowietrzył z oburzenia.
– Nie jestem boidupą.
– Oczywiście, że jesteś. Pewnie nigdy nawet nie byłeś w Zakazanym Lesie, bo to nielegalne i zbyt straszne.
Takie słowa z ust Pottera były czystą prowokacją, a biorąc pod uwagę fakt, że przez ten cały rok piastował pozycję prefekta naczelnego, tym bardziej zdenerwowały Regulusa.
– Nie boję się Zakazanego Lasu.
– Nie? To może podskoczymy do niego? Pokażesz mi, jak bardzo się go nie boisz.
Reg nie odczuwał lęku przed Zakazanym Lasem. Wiedział dokładnie, jakie stworzenia w nim mieszkają, ponieważ Syriusz opowiadał mu o nich tak często i tak obrazowo, że już dawno pogodził się z myślą, że za każdym razem, gdy przemierza błonia, może natknąć się na akromantulę czy rozwścieczonego centaura. Nigdy jednak nie był bliżej niż na samym obrzeżach, ponieważ nie miał potrzeby. Nie warzył pokątnie eliksirów w pokoju, nie hodował rzadkich roślin pod łóżkiem, a nawet gdyby chciał, mógł je zabrać bezpośrednio ze szklarni i to jeszcze z doniczką, nigdy też nie interesował się magicznymi stworzeniami, by chcieć oglądać je w naturalnym środowisku.
Prawdopodobnie był najmniej zainteresowaną Zakazanym Lasem osobą w szkole.
A mimo to poszedł z Potterem, ponieważ obudził się w nim mały Syriusz, który chciał za wszelką cenę udowodnić, że nie jest tchórzem. Regulus czasami go nienawidził.
Odłączyli się od reszty świętujących. Potter szedł przed nim, wspomagany swoim kubkiem i nie wiadomo jaką jego zawartością, oglądając się od czasu do czasu, czy nie idzie sam. Za każdym razem, gdy to robił, Regulus prychał niezadowolony. Głupi Gryfon nie miał za grosz wiary w niego.
W lesie było dużo chłodniej oraz bardziej wilgotno. Trawa i mech dalej nosiły znamiona porannego deszczu. Przez pierwsze kilka kroków droga wiodła dość prosto, ale im bardziej w głąb szli, tym większe i bardziej powykręcane okazywały się korzenie drzew, a oni zamiast iść, musieli się na nie wspinać i zeskakiwać. Żaden z nich nie miał z tym większego problemu, sprawnością sobie dorównywali jako gracze quidditcha. Regulus chciałby jednak, by wszystko wokół było mniej… oślizgłe.
To była bardzo nieślizgośka myśl, co uświadomił sobie po czasie.
Przeskoczył przez kolejną przeszkodę i zauważył, że Pottera przed nim nie było. Od razu jakby trochę otrzeźwiał, zaskoczony, że został sam.
– Potter? To nie jest zabawne – rzucił w przestrzeń, rozglądając się. – Miałeś mi pokazać coś strasznego w lesie, a nie sam próbować mnie nastraszyć! To się nie liczy.
Jakby na potwierdzenie jego słów, coś się poruszyło w krzewach, a gdy Regulus podszedł, by zdemaskować podstęp Pottera i wybić mu z głowy głupie gierki, wyleciało na niego kilkanaście wściekłych bachanek. Same w sobie nie były przerażające, ale ich ugryzienia okropnie bolały, więc Reg cofnął się gwałtownie, próbując zejść im z drogi. Pech chciał, że na jego drodze pojawiło się jakieś rozwidlenie korzenia czy inna zaraza, a on poleciał do tyłu na plecy. Bachanki zaskrzeczały nad jego głową i uciekły w tylko sobie znanym kierunku, zostawiając go sam na sam ze śmiejącym się Potterem, który wyszedł zza drzewa.
– Gdybyś widział sam siebie! Machałeś rękami jak opętany!
Potter aż zgiął się ze śmiechu. Reg chwycił pierwszą lepszą rzecz, która wpadła mu w ręce, i rzucił nią w tego durnego Gryfona. Traf chciał, że był to jakiś ubłocony kamień, więc nie dość, że Pottera zabolało, to jeszcze cały się pobrudził.
– Ej!
– Nie ejaj mi tutaj, wieśniaku. – Regulus podniósł się z brudnej ziemi, zdając sobie sprawę, że wygląda jakby się sam wytarzał w błocie. – Wiedziałem, że chciałeś mnie zwyczajnie nastraszyć, a w tym lesie nie ma niczego…
Obaj przestali się odzywać i poruszać, gdy usłyszeli wycie wcale nie z tak daleka. Reg zamrugał. Nie wiedział, że w Zakazanym Lesie oprócz magicznych stworzeń żyją też wilki. Potter zapatrzył się gdzieś w głąb zarośli.
– Drzwi puściły…
– Co mówiłeś, Potter?
– Wracamy.
Potter zrobił się nagle niesamowicie poważny. Chwycił go za ramię i szarpnął w stronę powrotną. Regulus wyrwał się gwałtownie.
– Zabieraj ode mnie te łapy. Co ty, wilków się boisz? Zapomniałeś, jak się używa różdżki?
– To nie są wilki, kretynie. Wracamy. Teraz – podkreślił, nie dając za wygraną.
Problem w tym, że Regulus też nie zamierzał odpuścić.
– No tak, uciekaj teraz, Potter, a później to mi mów, że jestem boidupą. Bo tak się przecież powinien zachowywać każdy dzielny i waleczny…
Twarz Pottera stężała, gdy jakiś ogromny cień nakrył całą sylwetkę Regulusa. Ciepły i śmierdzący powiew musnął jego kark. Bardzo powoli odwrócił się, by zobaczyć, co właściwie za nim stoi.
Poczuł, jak zaczynają trząść mu się nogi, gdy zorientował się, że stoi na wyciągnięcie ręki od dorosłego wilkołaka, wysokiego na ponad osiem stóp. Jego sylwetka wyglądała groteskowo, jakby ktoś wyprostował psa i wydłużył mu do maksimum kończyny. Blada skóra pokryta była grubą szczeciną o nijakim kolorze. Oddychał szybko, szybciej niż człowiek. Najgorszy okazał się jednak jego łeb, niby psi, ale noszący wyraźne ludzkie rysy, niczym ludzka twarz naciągnięta na zwierzęcą czaszkę. Regulus był autentycznie przerażony tym widokiem.
Wilkołak zawarczał ostrzegawczo, gdy jego spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem Rega, jakby mu się to nie podobało. Nie zdążył jednak nic zrobić, bo niespodziewanie trafiło w niego jakieś zaklęcie w bark, które odrzuciło go lekko do tyłu. Zaskowyczał nieludzko.
Regulus poczuł, jak Potter ponownie szarpie go za ramię i tym razem nie zamierzał się z nim kłócić.
– Spadamy stąd!
Uciekali inną drogą, niż przyszli. Regulus całkowicie stracił orientację w terenie i na ślepo biegł za Potterem. Nie żeby miał inny wybór, gdy ten trzymał go tak zaborczo i ciągnął za sobie.
– To był wilkołak… – powiedział, chociaż dalej nie mógł uwierzyć w to, co się stało. – W lesie jest wilkołak.
– Tak, wiem. Biegnij szybciej.
Regulus słyszał warknięcia i kroki bestii za nimi. Nie widział jednak błoni ani światła ogniska. Czyżby Potter pomyślał o tym, że głupio będzie doprowadzić wilkołaka do bawiących się uczniów? Regulusowi zrobiło się niedobrze.
Syriusz był wśród nich.
Zaryzykował odwrócenie się i aż mu serce stanęło, gdy nie zobaczył niczego poza paszczą wilkołaka. Aż potknął się z wrażenia, ciągnąc razem ze sobą na ziemię Pottera. Monstrum przeleciało nad nimi, wpadając w krzaki, a oni sturlali się ze wzgórza. Potter uderzył w niego swoim ciałem, jednak żaden nie zamierzał tego komentować. Zerwali się na równe nogi i stanęli do siebie plecami. Regulus wyciągnął przed siebie różdżkę. Wszystko wokół nich szumiało, jakby las zechciał nagle ożyć. Całkowicie stracił poczucie tego, gdzie są i gdzie może być wilkołak.
– Z tej strony – powiedział Potter, a Reg momentalnie odwrócił się w jego stronę.
Bestia wyszła z zarośli i zdecydowanym krokiem, jak zwierzę, podeszła do nich. Potter wysłał w jej stronę kilka zaklęć oszałamiających, ale wcale jej nie odstraszyły, a wręcz przeciwnie, bardziej zdenerwowały. Regulus nie miał pojęcia, dlaczego Potter zachowywał się tak, jakby nie chciał wilkołakowi zrobić krzywdy. Nie zamierzał dać się zjeść albo, co gorsza, ugryźć, więc odsunął się o kilka kroków w bok, by mieć czysty strzał.
– Conjun...!
– REG, NIE!
Nie zdążył dokończyć inkantacji, zbyt zaskoczony, że Potter mu przerwał i przez sekundę zbyt rozkojarzony, by obronić się przed atakującym wilkołakiem. Stwór uderzył go wierzchem łapy w brzuch i odrzucił na najbliższe drzewo. Jego kończyny mogły wyglądać na cienkie, ale były niesamowicie silne. Całe powietrze uciekło z płuc Regulusa, a on padł jak długi na ziemię. Wręcz zapomniał na chwilę, jak się oddycha.
Uniósł głowę do góry. Potter nie zachowywał się tak, jakby nie chciał zranić wilkołaka. On naprawdę nie zamierzał tego zrobić.
– Ty kretynie – skomentował jego zachowanie.
Nie mógł się jednak podnieść, ponieważ bolała go klatka piersiowa. Musiało mu pęknąć żebro. A może się złamało? Nigdy nie miał złamanego żebra, nie wiedział, co to za ból. Mógł jedynie liczyć na to, że się mylił.
Wysoki wilkołaczy pisk potoczył się po okolicy. Regulus nie mógł uwierzyć własnym oczom, widząc, jak czarny i niemożliwie kudłaty pies sam z siebie skoczył na potwora i powalił go na ziemię.
– Peter, zabierz go stąd!
Peter? Skąd tutaj się wziął Pettigrew? Nie dane mu się było nad tym zastanowić, ponieważ chłopak od razu do niego podleciał i poderwał na nogi. Regulus aż krzyknął z bólu. Zdecydowanie miał coś złamanego.
Nigdzie nie widział Pottera, gdy szedł razem z Pettigrew po lesie.
– Skąd się tutaj wziąłeś? – zapytał, trzymając się za żebra.
– Syriusz was usłyszał.
– Syriusz tutaj jest?
Chciał zawrócić i znaleźć brata, ale Pettigrew mu nie pozwolił. Nie był silny, ale swoją masą go przeważał na tyle, że Regulus nie miał jak go wyminąć.
– Nic im nie będzie, idź. Po prostu idź, Black. Wrócą. Syriusz wróci. Zawsze wracają.
Pettigrew powtarzał to jak mantrę, póki nie wyszli z lasu, a Regulus nie zaprzestał odwracania się w poszukiwaniu brata. Nie widział go w tym lesie. Czy Syriusz naprawdę był taki głupi, by pobiec za nimi? A może na tyle odważny, by spróbować im pomóc? I gdzie on w ogóle był?
Nie słyszeli ani, by wilkołak ich gonił, ani, by wył. Wydawało się, że wszystko ucichło, a wręcz jakby nic się nie stało. Zaskakującym odkryciem dla Regulusa było to, że cała impreza spod chaty Hagrida została przegoniona. Ognisko się nawet nie tliło. Ile spędzili w lesie? Jak długo uciekali? Stracił poczucie czasu.
– Chodź, Black. Musisz pójść do skrzydła szpitalnego.
– Poczekamy na Syriusza.
– Black…
– Powiedziałem, że poczekamy na niego – powtórzył z mocą, patrząc na Pettigrew nieustępliwie. Nie będzie mu jakiś Puchon mówił, co ma robić.
Usiadł na trawie z różdżką w pogotowiu i postanowieniem, że jeżeli tym razem zobaczy ten groteskowy ryj, nie zawaha się rzucić żadnej klątwy.
Czekali. Pettigrew siedział skulony obok niego, jakby było mu chłodniej, chociaż to jego chroniła gruba warstwa tłuszczowa i szkolna szata. Regulus miał na sobie jedynie sweter, ale nawet po tym, jak emocje minęły, a zmęczenie i ból przypomniały o sobie, nie czuł chłodu.
Jedyne, co czuł w tym momencie, to obawę o Syriusza, który gdzieś tam był, z tym idiotą Potterem i wilkołakiem.
Już jakiś czas temu złapał się na tym, że jako prefekt powinien poinformować kogoś, co się stało. Wmawiał sobie jednak, że nauczyciele prawdopodobnie już wiedzą, że ktoś z jakiegoś powodu rozgonił imprezujących i że Syriusz nie jest skazany w środku Zakazanego Lasu tylko na Pottera.
Nie zapytał Pettigrew o to, czy ma rację, ponieważ nie chciał mieć dowodu na to, że nie ma.
Poruszył się, słysząc dochodzące z lasu głosy.
– ... ale Reg to nie Smarkerus!
– Ile razy mam ci powtarzać, że nie wiedziałem?
Powoli rozróżniał głosy. Syriusz był zdenerwowany i krzyczał, a Potter szedł za nim jakby zrezygnowany. Regulus z bólem podniósł się, by powitać brata, ale ten nie ucieszył się na jego widok.
– Czemu nie jesteś w skrzydle szpitalnym?! – krzyknął zdenerwowany.
Regulus zamrugał zaskoczony.
– Czekałem na ciebie – odpowiedział zgodnie z prawdą.
– Co ci przyszło do głowy? W lesie jest wilkołak, a ty czekasz na mnie na jego obrzeżach? Głupi jesteś?
– Ja jestem głupi? To ty pobiegłeś do lasu w poszukiwaniu wilkołaka! Czekałem na ciebie, bo się o ciebie martwiłem!
Krzyczenie nie było zbyt dobrym pomysłem, ponieważ ból zakłuł z prawej strony mocniej niż wcześniej. Skrzywił się i to ostatecznie uspokoiło brata. Syriusz od razu położył mu ręce na ramionach.
– Co ci jest?
– Chyba pękło mi żebro, złamało się, nie wiem. Czemu w ogóle poszedłeś za nami? Gdzie wilkołak? Tobie też mogło się coś stać. I ktoś wie w ogóle o tym, że w Zakazanym Lesie jest cholerna bestia, która zagraża uczniom? Syriusz, odpowiedz mi!
Jego brat jednak stał jakby zaskoczony postawą Regulusa i nie odezwał się słowem. Przyglądał mu się tylko, jakby szukał kolejnej rany lub zadrapania w obawie, że coś jeszcze mogło się stać, że coś przed nim zataił.
– Łapo, powinniśmy wracać do zamku.
Potter chciał dotknąć Syriusza, położyć mu rękę na ramieniu, zrobić cokolwiek, ale ten zbił rękę, zanim ta w ogóle go dotknęła. Znów wyglądał na rozwścieczonego.
– Nie dotykaj mnie! Chciałeś go przestraszyć? Akurat dzisiaj, akurat w czasie pełni? On jest wszystkim, co mam, Rogacz! – Słowa potoczyły się po błoniach jakby wzmocnione Sonorusem. Reg podejrzewał, że to kwestia tego, że na zewnątrz było po prostu za cicho. – Mógł zginąć!
– Ja też! – Potter uderzył się w pierś. – Ja też mogłem, wszyscy mogliśmy! Tego nie dało się przewidzieć! To nie moja wina, że coś się zjebało!
– Jesteś pieprzonym prefektem naczelnym! Powinieneś przewidzieć, że coś mogło pójść nie tak! Powinieneś pomyśleć, zanim w ogóle zasugerowałeś pójście do lasu! Powinieneś pomyśleć o tym, że to mój brat i będę wkurwiony!
– Syriuszu, wystarczy.
Złapał brata za ramię, nim ten rzuci się na Pottera. Regulus nie wierzył, że to mogło się stać, w końcu Potter był jego najlepszym przyjacielem, jego gryfońskim adoptowanym bratem czy jak tam można go jeszcze nazwać. A mimo to Syriusz patrzył na niego z prawdziwą furią.
– Nie odzywaj się do mnie więcej.
Syriusz objął go ramieniem i poprowadził w stronę zamku. Regulus chciał się cieszyć z tego, że się pokłócili i nie będzie musiał znosić Pottera w pobliżu swojego brata, ale zamiast tego towarzyszyło mu nieprzyjemne uczucie, że zrobił coś nie tak.
Obudził się w białej szali skrzydła szpitalnego, nie czując nóg. Spojrzał w dół i odkrył Syriusza śpiącego na jego kolanach. Odciął mu, grubas, dopływ krwi. Nie zrzucił go jednak, a powoli, jedna po drugiej, wyciągnął nogi spod brata i poruszył nimi z ulgą.
Żebra już go nie bolały, eliksiry musiały zrobić swoją robotę przez noc, ale dalej czuł się lekko potłuczony. A może był to skutek leżenia w jednej pozycji? Nie miał pojęcia.
Usłyszał kroki, więc spodziewał się zobaczyć pielęgniarkę, ale zamiast niej kotarę odsłonił Remus, blady jak śmierć i wyglądający tak, jakby nie przespał całej nocy. No tak, musieli go obudzić, jak przyszli tutaj wczoraj (a może dzisiaj), a Syriusz domagał się opieki lekarskiej.
– Nie chciałem cię budzić – przeprosił od razu Krukon.
– Nic się nie stało, nie spałem. – Poprawił się na łóżku i zachęcił Remusa, by podszedł bliżej. – Wszystko ok? Nie wyglądasz dobrze.
– Eliksiry jeszcze nie zaczęły działać. – Poprawił Syriuszowi koc na ramionach i usiadł na krześle z drugiej strony. – A ty jak się czujesz?
– Dobrze, tylko taki trochę zastany. Wiesz, jak leżysz za długo w jednej pozycji i tak zabawnie łaskoczą cię mięśnie – wyjaśnił, uśmiechając się lekko.
Remus zaśmiał się cicho.
– To jednocześnie zabawne i nieprzyjemne, nie? Chciałem zobaczyć, jak tam z wami, ale widzę, że Syriusza można okraść, a i tak się nie obudzi.
– Dokładnie tak by było. Wiesz, która jest godzina? Żadne z nas nie nosi zegarka, czego zacząłem trochę żałować.
– Śniadanie będzie za jakieś pół godziny, chyba? Tutaj zawsze przynoszą je wcześniej.
– Masz doświadczenie, co?
Zaśmiali się obaj krótko.
– Jestem najlepiej poinformowaną osoba w szkole – przyznał Remu z uśmiechem, ale po chwili trochę przycichł. Spojrzał na Regulusa poważnie. – Cieszę się, że nic ci nie jest. Że nic wam nie jest – dodał, kładąc rękę na głowie Syriusza.
Reg zamrugał zaskoczony. Lubił Remusa jako jednego z niewielu przyjaciół brata, ale nie byli jakoś przesadnie blisko. Witali się na korytarzach, czasami pytali nawzajem o to, gdzie znów wywiało Syriusza, ale poza tym Regulus niewiele o Remusie wiedział.
– Dziękuję – odpowiedział niepewnie. – Och, twój scyzoryk. – Wyjął go z kieszeni i oddał.
– Całkiem o nim zapomniałem. – Obrócił go w dłoniach. – No nic, mam nadzieję, że ci posłużył. I tak w ogóle to przyszedłem powiedzieć, że Dumbledore się już wszystkim zajął. Obiecał, że zwiększy ochronę. Pewnie jakiś zbłąkany człowiek z likantropią musiał zajść do Zakazanego Lasu z innej strony i pomyślał, że na tak dużym terenie na nikogo nie trafi. Nikomu na szczęście nic się nie stało, ale nie wolno nam już organizować niczego wieczorem poza zamkiem.
Regulus kiwnął głową na znak, że rozumie, jednocześnie zastanawiając się, czemu Dumbledore miał cokolwiek mówić Remusowi w tej sprawie, kiedy jego tam nawet nie było. Przyszedł tutaj bladym świtem, by mu to przekazać?
– Ach, i jeszcze jedno. Dyrektor prosił, by nikomu o tym nie mówić i nie wywoływać paniki. To jednorazowy incydent – zapewnił go gorliwie.
– Dobrze, nikomu nie powiem.
W myślach zwyczajnie zmniejszył listę osób, którym chciał o tym opowiedzieć, do Barty’ego. Ale może i jemu lepiej było tego nie mówić, by się nie denerwował i nie narzekał na Regowe pijaństwo.
5.

Teraz, 1981, Anglia, Swindon

Z trudem wyszli na brzeg, drżąc i przeklinając. Regulus od razu ściągnął przez głowę mokrą bluzę, która nasiąkła wodą jak gąbka. Czuł, że chlupocze mu w butach, a spodnie przyklejały w niezręczny sposób do różnych części ciała. Klęczący nieopodal niego Syriusz kaszlał głośno, opierając dłonie o ziemię.
– Syriuszu. – Podszedł do niego na czworaka, nie czując się jeszcze na siłach, by wstać. – Zdejmij to, zamarzniesz.
Spróbował pomóc mu zdjąć płasz, a brat niespodziewanie uderzył go z łokcia w brzuch. Regulus aż stęknął z bólu. Nie spodziewał się takiego zagrania w ogóle, a tego, że Syriusz się na niego rzuci, tym bardziej.
– Musiałeś postawić na swoim, kretynie?! – Syriusz uderzył go w twarz ze złości, w dodatku pięścią, na której miał pierścień. Regulus poczuł szczypanie rozdartej skóry. – Musiałeś pójść jak ta durna owca za nimi wszystkimi?!
Nie zamierzał pozwolić się okładać po twarzy jak jakaś ofiara. Nie po tym, co przeszedł i co zrobił, by być w tym miejscu, w którym był teraz. Syriusz gówno wiedział, nie miał prawa go oceniać. Przekręcił się, zamieniając z bratem miejscami, i tym razem on go uderzył, mocno, z całą złością, która siedziała w nim przez ten czas.
– Bo to wszystko jest takie proste w twojej głowie, co?! Jest tylko czarne i białe, a wybór oczywisty!
Zaczęli się szamotać i tarzać po ziemi. W ruch poszły łokcie, kolana i kopniaki. Każdy z nich chciał uderzyć tak, by jak najbardziej zabolało, by został ślad, bolesny i krwisty siniak, który miał przypominać o tym wszystkim, co się stało, a co nie powinno się stać.
– Voldemort ZABIJA ludzi! – Syriusz zepchnął go z siebie. – Niewinnych ludzi! Jak mógł być jakimkolwiek wyborem?!
– Nie wiedziałem o tym! – odkrzyknął mu. Obaj teraz stali na nogach, patrząc na siebie ze złością. – Brałeś to kiedyś pod uwagę? Że nie wiedziałem? Że gdybym wiedział, to nigdy bym do niego nie dołączył?! Że się tego wstydzę?!
Podwinął rękaw koszulki i pokazał bratu mroczny znak na ramieniu, żywy, wyglądający niczym pasożyt na białej skórze, który zamiast imitować tatuaż, wyglądał, jakby żywił się nosicielem. Syriusz wzdrygnął się na jego widok. Nie chciał na niego patrzeć. Regulus też nie chciał, ale musiał z nim żyć.
Obaj się trochę uspokoili.
– Żałuję – powiedział powoli, by podkreślić znaczenie tego słowa. – Każdego dnia. I staram się zrobić coś dobrego, by zadośćuczynić, wiesz?
Syriusz patrzył wprost na niego, w wybrudzonym płaszczu i włosami przyklejonymi wszędzie do twarzy, brudny od ziemi i liści, zmęczony i wyglądający, jakby postarzał się o pięć lat na jego oczach.
– Reggie.
Podszedł do niego zrezygnowany i zamknął w mocnym uścisku. Regulus jeszcze przez chwilę spodziewał się, że to może być tylko podstęp i brat go ponownie uderzy, ale nic takiego się nie stało. Rozluźnił się, pierwszy raz tak naprawdę od wielu, wielu miesięcy, czując, że nie musi sam martwić się o wszystko, że jest ktoś, kto martwi się za niego. Oddał uścisk żarliwie, wtulając się w brata tak, jakby nikogo więcej poza nim nie było.
Jednak ten moment nie mógł trwać wiecznie. Regulus miał konkretne zadanie, które musiał wykonać, i ograniczoną ilość czasu. Poklepał Syriusza po plecach.
– Musimy uratować Jamesa.
Tylko to się teraz liczyło.


1 Kazano mi zrobić przypis, więc robię. Ten żart językowy wynika z faktu, że Malfoyowie hodują pawie w ogrodzie, a popularny zwrot puszczać pawia... niekoniecznie oznacza wypuszczanie jakiegoś ptaka na zewnątrz.

Etykiety: , , , , ,

Komentarze (0):

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna