27 lip 2018

[BEZRUCH] 06.

REGULUS


15.

Teraz, 1981, Walia, Cardiff

Gdy tylko Regulus zostawił Syriusza w pokoju, czym prędzej zszedł na pierwsze piętro. Nie był jeszcze gotowy na to, by stanąć twarzą w twarz z kimkolwiek, kto kręcił się po salonie. Musiał przemyśleć, co dokładnie powie, a raczej – jak wytłumaczy obecność obcej osoby w siedzibie. Jeżeli trafi na Campbella, przekonanie go do kolejnego Ślizgona w Zakonie może być trudne, a wręcz niemożliwe.
Rozmasował twarz, próbując się pozbyć pesymistycznych myśli. Będzie co będzie, teraz musiał wrócić do Mary i pomóc Jamesowi.
Bardzo cicho otworzył drzwi od pokoju, który tymczasowo pełnił rolę sali leczniczej. Układem nie różnił się od reszty pomieszczeń w hotelu, ale został znacznie powiększony zaklęciem, na tyle, by zmieściła się dodatkowa szafa z eliksirami i kuchenka do ich warzenia. Mary siedziała przy łóżku Jamesa z twarzą ukrytą w dłoniach. Jej łagodne, brązowe fale jakby się wyprostowały i potargały jednocześnie, sylwetka zapadła w sobie, a skóra – jak podejrzewał, ale nie widział tego z tej pozycji – nabrała niezdrowego odcienia.
– Mary.
Jej imię rozbrzmiało w pomieszczeniu tak, jakby krzyknął. A może tak mu się tylko wydawało. Mary od razu podniosła głowę i przez chwilę widział w jej jasnych oczach, że nie wierzy w to, że on tutaj stoi, przed nią, cały i zdrowy. Sam uważał siebie za niesamowitego szczęściarza.
– Reg.
Przeszła przez pokój ze łzami w oczach i go mocno przytuliła, jakby chciała się upewnić, że już nigdzie więcej nie pójdzie. Oddał uścisk, ponieważ tego teraz potrzebował – chwili wytchnienia przy kimś, kto tak jak on wiedział, że wiele rzeczy poszło nie tak i nie mieli pewności, że da się je naprawić. Miał wrażenie, że schudła przez ten czas, gdy go nie było, co od razu uznał za głupie. Nie widzieli się w końcu jedynie dobę.
– Martwiłam się, że cię złapią. Wiedzieli, że tam będziesz – wyszeptała mu w ramię nie dlatego, że chciała. Po prostu był dla niej za wysoki. Spróbował się schylić. – Miałeś nie iść – upomniała go.
– Miałem – przyznał – ale wtedy nie miałabyś tego swojego chrobotka.
Odsunął się i wyjął z kieszeni malutką fiolkę z ni to brunatną, ni fioletową zawartością. Wręczył ją Mary, a później dodał kolejną (tym razem żółtą), wysuszony róg oraz woreczek z czymś, co przypominało łuski.
– Sok z chrobotka, którego potrzebowałaś. Wywar ze szczuroszczeta, róg garboroga oraz pancerz chropianka dodatkowo.
– Czy chcę wiedzieć, ile pieniędzy i trudu kosztowało cię zdobycie tych składników?
Regulus uśmiechnął się kącikiem ust.
– Dostałabyś zawału.
Mary zabrała się do pracy, by dokończyć eliksir Wiggenowy, a Reg mógł podejść do łóżka.
James nie wyglądał dobrze. Skórę miał bladą, oczy podkrążone, w wielu miejscach spod ubrań widać było rozległe krwiaki, a sam jego oddech pozostawiał wiele do życzenia, jakby zaczerpnięcie każdego wdechu było dla niego problemem. Możliwe, że Regulus wcale tym stwierdzeniem nie wyolbrzymiał tego, jak przedstawiała się sytuacja.
Odgarnął mu włosy z czoła, nawet jeżeli po chwili miały wrócić na poprzednie miejsce. Nikt nie umiał ich powstrzymać, nawet James, ale Regulus przynajmniej próbował.
– Jaki jest jego stan?
– Ciężki. – Czasem wolałby, by Mary umiała kłamać. Tak dla spokoju ducha. – Raz przestał oddychać, gdy cię nie było – przyznała. – Ale teraz będzie lepiej. Mamy chrobotka, zaraz skończę Wiggena i zabiorę się za maść ze szczuroszczeta, by przestał wyglądać jak dalmatyńczyk. Będzie dobrze, musi być.
Mówiła to wszystko, cały czas zajmując się eliksirem. Regulus widział, że wyciera czoło rękawem, że sama jest nie mniej zmęczona niż on, że pewnie nie spała i marzy o przynajmniej piętnastu minutach spędzonych w pozycji leżącej, ale wiedziała jednocześnie, że jeżeli sama nie zajmie się teraz Jamesem, to może już nie mieć takiej okazji. Chciałby jej jakoś pomóc, ale poza przyniesieniem składników nie było już nic, co mógłby zrobić.
Wrócił wzrokiem do Jamesa, którego oczy poruszały się pod powiekami, jakby śnił wyjątkowo intensywny sen. Gdy i jego oddech przyśpieszył, położył mu dłoń na policzku, głaszcząc go, by się trochę uspokoił.
Dziwacznie wyglądał z zarostem. James, jak on sam, był jedną z tych osób, którym broda całkowicie nie leżała. Teraz jego policzki pokrywała sztywna szczecina, która drapała rękę Regulusa w zabawny sposób.
Jeżeli Mary uda się go uratować – a uda jej się na pewno, w końcu to Mary, nie raz ich już wyciągała z przedsionka śmierci – sam go ogoli. James pewnie przyznałby mu rację, żartując z arystokratycznej etykiety, że nawet na wpół martwy, czarodziej powinien wyglądać dostojnie. Uśmiechnął się sam do siebie, wyobrażając to sobie.
– Potrzebujesz czegoś jeszcze? – zapytał, odchodząc od łóżka.
– By Benjy się tutaj nie kręcił. Nie wiem, czy jest zmartwiony, czy tylko udaje, ale jego wycieczki co piętnaście minut są bardzo irytujące.
– Zobaczę, co da się z tym zrobić.
Położył jej rękę na ramieniu, a ona nakryła jego dłoń własną. Nie potrzebował słów, by wiedzieć, że to podziękowanie.
Wyszedł z pokoju i zszedł na dół. W kuchni krzątało się kilka osób, które nawzajem wyrywały sobie paczkę z kawą lub cukiernicę i tylko brakowało tego, by z gorącym czajnikiem zrobili to samo. Regulus wolał nie zbliżać się do Prewettów w starciu z Vance, ponieważ to zawsze kończyło się nieszczęściem dla osób postronnych, ale nie tylko oni byli w kuchni. Oparty o parapet stał Remus, popijając, prawdopodobnie, jedną ze swoich ziołowych herbat i przyglądał się kłótni z lekkim rozbawieniem. Byłoby zapewne większe, gdyby nie zmęczenie odmalowujące się na jego twarzy.
– Cześć – przywitał się, podchodząc do niego.
– Co się stało z twoim policzkiem?
Regulus na początku nie zrozumiał, o czym Remus mówi, póki go nie dotknął i nie przypomniał sobie, że Syriusz miał dzisiaj do niego dużo żalu. A właściwie wczoraj.
– Wypadek przy zdobywaniu składników.
– Byłem pewien, że Campbell zabronił ci po nie iść.
Reg uniósł brwi.
– Jeszcze się nie zorientował, że go nie posłuchałem?
Remus pokręcił przecząco głową.
– Jak wyszedł wczoraj, tak do dzisiaj nie wrócił. Coś związanego z biurem aurorów. Moody jest zamiast niego i wyzywa wszystkich jak leci od kretynów nie umiejących się zorganizować. Poważnie, powtarza to częściej niż „stałą czujność”.
– Musi być wzburzony – przyznał.
– Jest. – Remus zapatrzył się w swoją herbatę. – Złapali Dorcas.
Regulus poczuł, jakby ktoś go uderzył z całej siły w brzuch.
– Jak to złapali Cassie? Przecież jest medykiem, powinna siedzieć w bazie i opatrywać rannych.
– I ty to mówisz? Sami zabieracie Mary ze sobą w teren – zarzucił mu Remus, a później westchnął ciężko. – Jakiś śmierciożerca zmusił jednego z naszych, by wysłał patronusa z prośbą o pomoc. Dorcas się deportowała bez niczyjej wiedzy i zgody. Dopiero jakiś czas temu, gdy Moody wpadł wściekły niczym rozjuszony hipogryf, okazało się, że to była pułapka.
Regulus oparł się biodrem o parapet, przyglądając uważnie mimice Remusa i słuchając jego słów. Cassie. Porwana. Przez śmierciożerców. Jeden z naszych martwy. Prawdopodobnie.
– Kto to był?
– Kto wysłał patronusa? – Potwierdził skinieniem głowy. – Prawdopodobnie Dearborn. – Remus zauważył, że Reg nie ma pojęcia, o kim mówi. – No wiesz, taki… w sumie nijaki. Niezbyt wysoki, ciemne włosy, ciemne oczy. Szkot. Pracował w archiwum.
– Nie wydaje mi się, bym kiedykolwiek go poznał – stwierdził.
– Możliwe. Ja sam widziałem go jakieś dwa lub trzy razy. To on znalazł dla was te księgi o punktach mocy. Właściwie dla każdego potrafił znaleźć jakąś wartościową informację. – Wzruszył ramionami. – To była zła noc, Regulusie. Masz szczęście, że nic ci się nie stało.
Nie pierwszy i nie ostatni raz miał wrażenie, że zawsze brakuje go w miejscach, w których powinien być, w których go potrzebowano, a w zamian znajdowały się tam osoby nawet w połowie nie związane z frontem tak jak on. Cassie miała leczyć rany i witać przybyłych o drugiej dwadzieścia w kuchni z lampką wina, nie latać na cudze zawołanie. Czemu tak wiele rzeczy musiało pójść nie tak?
– Remusie? Mógłbyś zebrać wszystkich, którzy są w bazie i nie sympatyzują mocno z Campbellem w salonie? Jest pewna rzecz, o której muszę powiedzieć.
– Stało się coś poważnego?
– To raczej… To powinna być szczęśliwa wiadomość – wyznał. – Dla części z zakonników. Ale teraz już sam nie wiem.
Remus przyglądał mu się chwilę, by ostatecznie kiwnąć głową. Regulus mógł wrócić na górę i przedstawić Syriusza reszcie. Miał nadzieję, że nic złego się nie stanie.
16.

Wcześniej, 1980, Walia, Cardiff

Regulus niekoniecznie wiedział, jak działała cała struktura w Zakonie (i czy jakakolwiek była), ale wszyscy radośnie uznali, że Potter powinien być jego opiekunem. Całkowicie mu to nie grało, ale nikt nie wpadł na pomysł, by zapytać go o zdanie.
Kazano mu zamieszkać w jednym z pokoi hotelowych, jeżeli chciał zostać po ich stronie, a później przeszedł przez szereg przesłuchań. Gdy był już pewny, że ten koszmar się skończył, a on mógł zacząć naprawiać swoje błędy, okazało się, że miał jeszcze zostać przedstawiony pozostałym członkom. Wszyscy mieli wiedzieć, co zrobił, kim był. Gdyby podał swój całkowicie prywatny i kluczowy powód, dlaczego dokładnie odszedł, on też pewnie wyszłby na jaw.
Myśl o Syriuszu, powtórzył sobie w myślach. Chcesz, by był z ciebie dumny, więc myśl o Syriuszu.
Salon w hotelu wyglądał, jakby ktoś zbierał przez całe życie niepowiązane ze sobą stylistycznie meble i postanowił je wszystkie wstawić do jednego pomieszczenia, licząc na to, że będą pasować. Nie pasowały. Nie można im było jednak odmówić wygody. Szybko znalazł swój ulubiony szezlong, na którym może i się nie położył, ale oparł wygodnie rękę na podłokietniku. Miał stąd dobry punkt obserwacyjny, więc widział każdego, kto wchodził do pomieszczenia i zajmował po kolei miejsca.
Część osób kojarzył z Hogwartu, niekoniecznie ze swojego rocznika, ale na przykład z wyższych. Większość jednak widział pierwszy raz na oczy, tak jak oni jego. Prawdopodobnie wiedzieli jedynie, że jest Ślizgonem i byłym śmierciożercą, co wystarczało im, by posyłać mu niechętne spojrzenia.
I wtedy weszła Cassie. Wyglądała, jakby ktoś ją ściągnął z łóżka w środku nocy, wcisnął fantastycznie mocną kawę w ręce, a potem kazał iść przed siebie. Jej loki, zazwyczaj okiełznane i skręcone w grube sprężynki, tworzyły tym razem jedną wielką napuszoną burzę wokół twarzy. W rękach ściskała kubek, jakby od tego zależało jej życie. Chwilę zajęło jej obrzucenie całego pomieszczenia zaspanym spojrzeniem, nim go zauważyła. A wtedy wyglądała jak ktoś, kto zobaczył ducha.
– Reg!
Podbiegła do niego, uważając, by nie wylać kawy, i porwała w swoje objęcia. Nie chciał w to wierzyć, ale prawdopodobnie byli tutaj jedynymi Ślizgonami, a on miał jeszcze to szczęście, że Cass kochała go jak młodszego brata, którego nigdy nie miała. Nie żeby bez wzajemności.
Kochała go tak mocno, że zdzieliła go po głowie.
– Jak mogłeś być tak głupi, by po pierwsze, mieszać się w tę wojnę, a po drugie, by dołączyć do śmierciożerców! Wstyd mi teraz za ciebie! – zarzuciła mu i usiadła obok tak, jakby robiła komuś łaskę.
Jemu na pewno.
– Nie słyszałaś nigdy powiedzenia „mylić się rzecz ludzka”?
– Nikt ci nigdy nie powiedział, że w tym społeczeństwie poematami się nie wybronisz?
– To nawet nie był poemat – zauważył słusznie.
– Zachowuj się, a nie mi pyskujesz przy obcych ludziach. Manier cię oduczyli w wojsku Voldemorta?
– Powiedziała ta, co przyszła w szlafroku.
Cassie w odpowiedzi pogroziła mu palcem, by więcej nie próbował poruszać tematu, więc Regulus milczał. Nie, żeby się z nią zgadzał, ale rzeczywiście nie chciał się kłócić przy ludziach, których nie znał i którzy nie znali jego. Już i tak zrobił sobie fatalne pierwsze wrażenie mrocznym znakiem na przedramieniu.
Na samym końcu wszedł Potter, a wraz z nim najbrzydszy człowiek, jakiego Regulus widział. Poczuł też niejaki niepokój, gdy zorientował się, że to, co wziął za genetyczne zniekształcenia twarzy, to tak naprawdę blizny, mnóstwo blizn, które zrobiły ze stojącego przed nim mężczyzny groteskowe monstrum.
– Jak pewnie wszyscy słyszeliście – zaczął szybko, jakby nie miał czasu na wyraźne mówienie. – Mamy nowy nabytek w szeregach. I to nie byle jaki, ponieważ byłego śmierciojada. – Regulusowi nie spodobało się to określenie. – Radzę wam wszystkim dobrze zapamiętać, BYŁY śmierciożerca – podkreślił – który jest teraz pełnoprawnym członkiem Zakonu. Stała czujność! – krzyknął niespodziewanie, a Regulus aż drgnął. – Jest ważna. Ale nie najważniejsza. Jeżeli Trzmiel mówi, że ufa temu gagatkowi – Wskazał na Regulusa palcem – to ja mu wierze i wy też powinniście.
Bycie nazwanym gagatkiem, niczym niesforny pięciolatek, wcale go nie ucieszyło. Poczuł się wręcz urażony, jednak ta przemowa sprawiła, że część osób się wyraźnie rozluźniła.
Regulus nie rozluźnił się nawet o jotę, gdy mężczyzna podszedł blisko, zdecydowanie zbyt blisko, by zachować przestrzeń osobistą, i spojrzał na niego z góry.
– Jestem Alastor Moody, a część z tych osób nazywa mnie Szalonookim.– Jakby na potwierdzenie swoich słów, poruszym szklanym okiem. – To ja ustalam, kto z kim pracuje. Ty na razie zostaniesz przy Potterze, czy ci się to podoba, czy nie. – Moody zaśmiał się, widząc jego absolutnie zdegustowaną minę. – A żeby nie było ci zbyt przykro, Campbell zajmie się wami dwoma. Elliot!
Zanim Regulus zdążył pomyśleć, że skądś zna to nazwisko, że kiedyś na pewno obiło mu się o uszy, do pomieszczenia wszedł wysoki i potężnie zbudowany auror. Ten sam, który dowodził trzema innymi tego feralnego dnia na Pokątnej.
Auror spojrzał w jego kierunku, a gdy ich spojrzenia się spotkały, w jego oczach zapłonął niewyobrażalny gniew. Zdążył wyciągnąć różdżkę, ale już nie udało mu się rzucić zaklęcia, gdy Moody jednym zgrabnym ruchem wytrącił mu ją z rąk. Mógł wyglądać jak największy weteran placu wojny, którego pocięli wzdłuż i wszerz, ale refleks miał niesamowity.
– Oszalałeś?! – zarzucił aurorowi.
– To morderca!
Wszystkie spojrzenia znów przeniosły się na Regulusa. Nawet Potter był zaskoczony.
– Wytłumacz – zażądał Moody.
– W wakacje on i dwóch jego kolegów wywołali zamieszki na Pokątnej, a później on zabił Murraya!
Moody spojrzał na Regulusa ostro. Widać nie wyczytał tego w raporcie.
– Nie wiedziałem… – zaczął Regulus słabo, nagle nie umiejąc znaleźć słów. – Rzuciłem Bombardą w ścianę, ale nie wiedziałem, że umarł – wyznał. – Ratowałem mojego kolegę.
– Śmierciożercę! Zabiłeś porządnego człowieka, by uratować śmierciojada!
– Już się tak nie ekscytuj, Elliot – przerwał mu twardo Moody. – Chłopak wtedy nie wiedział, co robi.
– I tak po prostu go przyjmiemy? Pomimo tego, co zrobił?
– Tak, tak po prostu pozwolimy mu się zrehabilitować i damy mu drugą szansę, ponieważ czasami niektórzy ludzie jej potrzebują. Żebym musiał tłumaczyć to licencjonowanemu aurorowi.
Zapadła nieprzyjemna cisza. Regulus miał ochotę zwymiotować. Brał pod uwagę, że zabił tego aurora, by uratować Barty’emu skórę, ale co innego podejrzewać, a co innego wiedzieć na pewno i jeszcze siedzieć w jednym pomieszczeniu z bliskimi tej osoby.
Myśl o Syriuszu, powtórzył sobie dla otuchy, a później spojrzał na Pottera, bo ten kojarzył mu się z Syriuszem. Myśl o Syriuszu.
– To na pewno dobry pomysł, by Black pracował z Campbellem? – zapytał Potter niespodziewanie.
Moody zastanawiał się nad odpowiedzią chwilę.
– Tak. Macie pozbyć się niesnasek między sobą i współpracować. Gracie w jednej drużynie. Potter, pilnuj ich, by się nie pozabijali.
Regulus nigdy nie był nikomu tak wdzięczny, jak Potterowi w tej chwili.
Chociaż, jak to później przemyślał, jednak nie był aż tak wdzięczny. Potter mógł przynajmniej postarać się, by zamiast do Campbella, przypisano ich do kogokolwiek innego! Z góry było wiadomo, że auror się będzie na nim mścił za śmierć kolegi, do tego nie trzeba było mieć trzeciego oka. Już sama akcja na Nokturnie świadczyła o tym, że aurorowi nie zależało, by Regulus tę akcję przeżył, nie mówiąc o wyjściu z niej bez szwanku!
Więc jeżeli mógł, spędzał większość dni ignorując Pottera, pomagając Remusowi uporządkowywać zebrane informacje lub warząc z Cassie eliksiry w kuchni (dzięki czemu nauczył się obsługi kuchenki gazowej i mógł sobie zrobić kawę z rana bez użycia różdżki). Campbellowi starał się nie wchodzić w drogę, a na pewno nie przebywać z nim w jednym pomieszczeniu sam na sam. Zaproponował nawet raz, że zrobi Pettigrew herbatę tylko po to, by wymknąć się z salonu i zaszyć w kuchni, która, z jakiegoś powodu, zawsze tętniła życiem.
We własnym domu w kuchni był… właściwie to nie był nigdy. Kuchnia należała do Stworka, to on tam urzędował, gotował i teleportował posiłki wprost na stół w małym salonie. Szczerze wątpił, czy Syriusz kiedykolwiek zszedł na dół. Jako panicze nie mieli takiej potrzeby, a gdy chcieli coś zjeść lub się czegoś napić, wystarczyło poprosić. Zdziwiło go więc własne odkrycie, że w hotelowej kuchni czuje się… swobodnie. Może fakt, że było to jedyne pomieszczenie, którego nie mógł porównywać z domem, tak na niego działał, niemniej jednak polubił przesiadywanie na parapecie i obserwowanie, jak co rusz nowe osoby krzątają się po pomieszczeniu.
Jedną z nich był dzisiaj Potter, który przyniósł skądś pączki. Na pewno były mugolskie, stwierdził to po pudełku, ale pachniały tak intensywnie, jakby ktoś je wyciągnął dopiero z gorącego oleju, że mało nie dostał ślinotoku. Zjadłby coś słodkiego.
– Możesz sobie wziąć jednego – powiedział Potter, jakby czytał mu w myślach.
– Nie chcę twojego mugolskiego pączka.
– Nie? – zapytał z udawanym zaskoczeniem. Zalał swoją herbatę i wyjął jednego z opakowania. – A to szkoda, bo są naprawdę dobre. – Wgryzł się w niego. – Z budyniem1.
Regulus czuł się jak na torturach. Takie zachowania powinny być zakazane! Nie miał pojęcia, czy Potter wiedział o jego skrytej miłości do budyniu, czy po prostu trafił, ale na sam widok puchatego pączka z wypływającą z niego masą coś mu się przekręciło w żołądku.
Potter podszedł bliżej z paczką i wystawił ją do niego. Reg jeszcze chwilę walczył ze sobą, ale ostatecznie zapach go pokonał i się poczęstował. A gdy spróbował pączka, ten od razu rozpłynął mu się ustach. Mugole wiedziały, co robią!
– James – powiedział niespodziewanie Potter, a Regulus spojrzał na niego pytająco. – Skoro mamy razem pracować, powinniśmy skończyć z mówieniem sobie po nazwisku.
– Masz strasznie pospolite imię.
– Przynajmniej wszyscy potrafią je wymówić.
– Nie mam pojęcia, dlaczego ktoś miałby mieć problem z powiedzeniem „Regulus”.
A jednak przez ten czas w Zakonie usłyszał swoje imię już w tylu różnych wariantach, że nie był pewien, czy rodzice faktycznie nie próbowali mu utrudnić życia już na starcie.
Potter wyciągnął do niego rękę na zgodę. Regulus nie chciał jej przyjąć, nie czuł wewnętrznej potrzeby, by zacieśniać więzy, a na pewno nie z tym książkowym okazem Gryfona, jednak jakaś jego część zrobiła na złość reszcie i uścisnęła wyciągniętą dłoń.
Ku zaskoczeniu Regulusa, Potter go od razu nie puścił.
– Nie miałem nigdy okazji, by po tym, co się stało w Zakazanym Lesie… no przeprosić cię – przyznał. – To miał być tylko żart, nie miałem pojęcia, że wszystko potoczy się aż tak źle.
– Nie podejrzewałem cię aż o taką niechęć do mojej osoby, byś zabrał mnie do miejsca, po którym grasuje wilkołak. Bardziej mnie zastanawiało w tamtym momencie, skąd się tam wziął i co miałeś na myśli z tymi drzwiami.
Potter zamrugał.
– Drzwiami?
– Powiedziałeś coś o drzwiach, a później kazałeś mi wracać do reszty. Chociaż nie jestem pewien, czy się wtedy nie przesłyszałem.
Nie dane mu się jednak było dowiedzieć, czy Potter faktycznie mówił wtedy o jakichś drzwiach, ponieważ do kuchni wszedł Campbell. Wyglądał, jakby zaskoczył go ich widok. Cóż, wszyscy trzej byli zaskoczeni, Regulus dodatkowo zażenowany tym, że Potter dalej nie puścił jego dłoni. Auror zreflektował się szybko i spoważniał.
– Mam dla was zadanie. – Potter obrócił się w jego stronę zaciekawiony. – Mam informatora w Gringotcie, który informuje mnie o dużych transakcjach pieniężnych z kont czystokrwistych. Chciałem się dowiedzieć, kto finansuje śmierciożerców i okazało się, że w tym miesiącu ktoś wypłacił jednorazowo z konta sto tysięcy galeonów. – Całą sumę Potter skwitował gwizdnięciem i Regulus musiał przyznać, że to było idealne podsumowanie. – Mojemu informatorowi nie udało się ustalić numeru konta, ale powiedział, że był to młody mężczyzna, który rozmawiał ze swoim znajomym o jakimś spotkaniu o siedemnastej w „Ryczącym Hipogryfie”. Znasz to miejsce, Black?
Regulus skrzywił się na samo wspomnienie nazwy jednego z podlejszych pubów Nokturnu, gdzie po wypiciu jednego lanego piwa rzygał jak kot na trawniku. To był też pierwszy i ostatni raz, gdy pozwolił Lucasowi wybrać knajpę. Nie wszyscy mieli śmietniki zamiast żołądków, by wlewać w nie to, co nasunęło się pod rękę.
– To bardzo słaby pub – odpowiedział tylko.
– Brzmi jak eufemizm – stwierdził Potter z rozbawieniem.
– Nie udawaj, że wiesz, czym jest eufemizm.
– Macie sprawdzić to miejsce – przerwał im Campbell – i dowiedzieć się, kim jest ten mężczyzna, a jeżeli się da, na co wydał pieniądze. Jeżeli nie, biuro aurorów się tym zajmie.
– Czemu biuro aurorów same nie może przejść się do „Ryczącego Hipogryfa”? – zakpił Regulus, niezadowolony, że Campbell nie tylko rzuca im jakieś ochłapy zadań, to jeszcze próbuje traktować ich jak dzieci.
– Ponieważ śmierciożercy na widok aurorów nawet po cywilnemu rzucają w nich klątwami.
– Przestańcie. – Potter zdusił w zarodku tworzącą się kłótnię. – Dlaczego aurorzy nie mogą tego sami zrobić? Śmierciożercy znają każdego z biura?
– Nie wykluczamy takiej możliwości. Poza tym to podobno młody facet, powinniście go znać. Szybciej ocenicie, czy faktycznie może współpracować ze śmierciożercami, czy po prostu ma bardzo drogie hobby. Może Black spotka jakiegoś swojego koleżkę.
Zmierzyli się obaj niechętnymi spojrzeniami i prawdopodobnie wymiana złośliwości trwałaby w najlepsze, gdyby Potter nie uciął całego tematu tekstem o przygotowaniach do zadania. Jakby było się do czego przygotowywać!
Na Nokturnie większość osób chodziła z kapturem narzuconym na głowę tak, by nie było widać im twarzy, a dzisiaj, gdy lało tak okropnie, że ledwo było coś widać, nikt się nie dziwił, że każdy miał nos ukryty we własnym kołnierzu.
Regulus z Jamesem grubo godzinę przed siedemnastą siedzieli już w „Ryczącym Hipogryfie”. Reg nie dał się namówić na żadne duże piwko, ani nawet małe piwko, tylko od razu zamówił whisky z banderolą, by mieć pewność, że nikt jej nie rozcieńczył żadnym bimbrem czy innym spirytusem. Nie mieli w planach się napić, więc w ciągu godziny wypili w sumie po jednym, głównie pogryzając paluszki rybne (zaskakująco smaczne) i rozmawiając o quidditchu. Był to jedyny neutralny temat, o którym obaj mogli mówić godzinami, a i dla postronnych nie brzmiało to jak coś dziwnego.
Chwilę przed siedemnastą do pubu wszedł dobrze ubrany mężczyzna, a jego szata, nawet przesiąknięta deszczem, prezentowała się nienagannie. Usiadł, co zaskakujące, wcale nie gdzieś w kącie, tylko przy pierwszym wolnym stoliku i zsunął kaptur z głowy.
Regulus momentalnie poprawił własną tiarę, by zakrywała mu lepiej twarz. Ze wszystkich osób na świecie, musieli trafić akurat na Malfoya.
– No czy ja wiem, czy taki młody… – skwitował Potter, a Regulus z jakiegoś powodu uznał to za bardzo zabawne.
– On ma dwadzieścia sześć lat. – Ukrył uśmiech.
– Z tymi zakolami wygląda na trzydzieści sześć.
Nie dało się ukryć, że była to trafna uwaga.
Więc mieli swojego młodego mężczyznę, który na coś wydał sto tysięcy. Regulus musiał przyznać, że był zaskoczony. Malfoyowie mieli pieniądze, nawet dużo pieniędzy, ale nawet dla nich taki wydatek był sporym obciążeniem. Poza tym kuzynka Narcyza nigdy by się nie zgodziła, by wydać tyle pieniędzy za jednym razem, a Malfoy nie zrobiłby tego za jej plecami.
No i na co byłoby Czarnemu Panu sto tysięcy galeonów?
– Wiesz co, James? – Specjalnie użył jego imienia, ponieważ nazwisko mógł ktoś rozpoznać. – Wydaje mi się, że nic tu po nas.
– Czemu?
– Bo gdyby mieli wziąć tyle pieniędzy, zrobiliby to w mniejszych tranżach, nie wzbudzając podejrzeń.
– Też mnie właśnie ciekawiło, dlaczego ktoś miałby coś takiego robić na raz. I że gobliny dają takie sumy od ręki? Może to poszło od razu na jakiś fundusz, organizację, no nie wiem. Z tego, co mówi Elliot, musieliby w workach te pieniądze wynosić.
Regulus pokręcił głową.
– Uznajmy, że ten gumochłon nie jest najlepszy w przekazywaniu informacji.
Do pubu weszła kolejna osoba, następny mężczyzna. Dosiadł się do Malfoya, a gdy zdjął z siebie ciemną szatę z obszernym kapturem, by przewiesić ją przez oparcie krzesła, obaj zaniemówili.
Co Syriusz tutaj robił?
Regulus nie widział go… cztery miesiące? Na pewno od świąt, a wtedy i tak rozmawiali głównie o studiach brata i temacie pracy zaliczeniowej, który wymyślił. stojąc w kolejce po piwo. I powinien teraz siedzieć we Francji, odpalając papierosa od papierosa, pisząc szkic tej pracy, czy może już całą, Regulus nie miał pojęcia, jak to się dokładnie odbywało, a nie spotykać się ze śmierciożercami na Nokturnie.
A co, jeżeli to Syriusz był tym mężczyzną, który wypłacił sto tysięcy galeonów? Tylko co on mógł zrobić z takimi pieniędzmi? Och, czegokolwiek z nimi nie zrobił, Regulus był pewien, że nie miało to nic wspólnego z Czarnym Panem. Potter na pewno myślał tak samo, ale jak mieli do tego przekonać Campbella, gdy do tego mieszał się Malfoy? Przecież raczej nie przyszli tutaj rozmawiać o ciąży Narcyzy.
– Powinniśmy się przesiąść bliżej – zasugerował Potter.
– Oczywiście, że powinniśmy, ale jeden i drugi nas rozpoznają. Może ciebie Malfoy nie tak od razu, ale na pewno długo mu to nie zajmie.
– Więc co robimy?
Regulus sam chciałby wiedzieć.
– Chyba musimy poczekać.
Nie miał pojęcia, co robić. Syriusz rozmawiał z Malfoyem, trochę się z niego naśmiewał, trochę ignorował go, gdy nie słuchał pouczeń, a trochę zdawał się prowadzić zwyczajną pogawędkę o wszystkim i o niczym. Regulus chciałby się nie martwić. Chciałby też móc wstać i podejść do nich, ale wtedy cały podstęp pójdzie na marne. Do tego Malfoy pewnie już wiedział o jego dezercji i tylko tylko czekał na okazję, by trafić mu zaklęciem między oczy.
A co, jeżeli zaprosił tutaj Syriusza, wyrwał go z Francji, by za jego pomocą zwabić Regulusa? Co brat mógł wiedzieć o sytuacji w Anglii? Przecież niczego mu nie mówił, specjalnie, by go nie martwić. To tak, jakby podał go śmierciożercom na tacy, jakby chciał, by go torturowali.
Co on najlepszego zrobił?
– Reg.
Potter dotknął jego dłoni, by zwrócić na siebie uwagę. Nim jednak któryś z nich pomyślał, jak poufały był to gest, usłyszeli kobiecy krzyk na zewnątrz i obaj się zerwali jak na zawołanie.
Syriusz też się zerwał i, nie bacząc na pogodę, od razu wyszedł z pubu. Malfoy zdawał się przeklinać pod nosem, ale równie dobrze mógł nie powiedzieć niczego konkretnego, ponieważ w pubie zapanował gwar. Wszyscy zastanawiali się, co się stało, a Regulus skupił się jedynie na tym, że Malfoy wybiegł za jego bratem i miał pretekst, by zrobić mu krzywdę, jeżeli faktycznie ktoś zaatakował kobietę na zewnątrz. Niewiele myśląc, wybiegł za nimi i zarzucił sobie kaptur na głowę. Potter szedł tuż obok.
Gdy wybiegli we czworo z pubu, Regulus przez chwilę nic nie widział poza ścianą deszczu i nikłym zarysem budynków. Dopiero po chwili jego oczy się przyzwyczaiły i zauważył brata stojącego kilkanaście kroków przed nim, spoglądającego przed siebie.
U końca uliczki stała kobieta w białej sukni. Regulus przez chwilę miał wrażenie, że to bardziej duch niż żywy człowiek, ponieważ zdawała się tak jasna na tle Nokturnu ze swoim ubraniem, włosami i skórą, że aż nierzeczywista. Syriusz postąpił kilka kroków w jej kierunku, by się lepiej przyjrzeć.
– Harmies?
Regulus zamrugał zaskoczony. Co miałaby czystokrwista czarownica jak Greengrass robić na Nokturnie w takim stroju? Z innych budynków wyszło też po kilka osób, przyglądając się jej, jakby zastanawiali się, czy stanowi zagrożenie, czy po prostu jest pijana.
Greengrass wydała z siebie kolejny, przeciągły krzyk, jakby coś ją bolało. Jej twarz faktycznie miała jakąś czerwoną plamę na sobie, ale Regulus stał za daleko, by się o tym przekonać.
– Stój! – krzyknął niespodziewanie Malfoy.
Syriusz chciał się wyrwać i pobiec w jej stronę, ale Malfoy go przytrzymał mocno. Regulus był w sumie wdzięczny. Nie wiadomo, co się działo z Greengrass, ale na pewno nie chciał brata w jej pobliżu.
– Lucjusz, puszczaj! Ona była u mnie kilka dni temu! Coś jej jest! Zabieraj te łapy!
– Zamknij się, Syriuszu!
Dalszą kłótnie brata z Malfoyem przerwała ponownie Greengrass, ale tym razem nie wydobyła ze swojego gardła kolejnego nieokreślonego krzyku, tylko wymierzyła w nich różdżką. Zielony płomień trafiłby w ich obu, gdyby Regulus nie odepchnął ich zaklęciem w dwie różne strony świata. Avada trafiła w latarnię, całkiem niszcząc jej podstawę. Pozostałości zwaliły się wprost na stojącą po przeciwnej stronie kamienicę, nie robiąc jej wielkich szkód, jedynie niszcząc jedno okno.
To były żadne zniszczenia w porównaniu z tamtym spotkaniem ze śmierciożercami na Nokturnie.
– Harmies, oszalałaś?! – krzyknął Syriuszu i, wbrew zdrowemu rozsądkowi, podbiegł bliżej niej.
Niewiele mu się to jednak zdało, ponieważ po rzuceniu Avady kilku innych czarodziejów, którzy też wyszli na ulicę, rzuciło w jej stronę kilkanaście zaklęć i żadne z nich nie było miłe. Regulus aż podszedł bliżej, by upewnić się, że kolorowe snopy magii nie trafią zamiast w kobietę, to w głowę jego brata.
Greengrass walczyła dziwacznie, jakby jej ciało nie należało do niej. Nie odbijała klątw zaklęciami tarczy, tylko atakowała, nawet jeżeli została zraniona. Nim w głowie Regulusa pojawiła się odpowiedź, Syriusz krzyknął na całe gardło:
– IMPERIUS! – Zamachał rękami, zwracając na siebie uwagę. – Jest pod Imperiusem!
Ktoś podciął mu nogi zaklęciem, prawdopodobnie James, to by wyjaśniało jego nagły ruch, a nad głową Syriusza przeleciało kolejne destrukcyjne zaklęcie, które miało zapewne odciąć mu głowę.
– Musimy go stąd zabrać, Pott…
Potter wpadł na niego ramieniem i odciągnął na bok.
– Żadnych nazwisk, nawet w oszalałym tłumie. Pamiętasz Blishwicka? To jest ten sam rodzaj opętania, co wtedy. Będą szukać kogoś, kto nią steruje, kiedy nikogo nie ma. Musimy ją złapać i zabrać do bazy, dowiedzieć się, co to jest.
– Ale Syriusz…
– Malfoy tutaj jest i próbuje mu uratować skórę.
Faktycznie, gdy Regulus się przyjrzał, Malfoy naprawdę chciał zabrać jego brata z centrum zamieszania. Gorzej, że Syriusz nie chciał być zabrany.
Czyjeś zaklęcie nie trafiło w szyld sklepowy, a w znajdujące się tam przedmioty. Reg nie zdążył się przyjrzeć, w co dokładnie, nim eksplodowało niczym fajerwerki. Już nie tylko Syriusz leżał na ziemi, a wszyscy stojący najbliżej niego ludzie. Potter zakrył Regulusa własnym ciałem, gdy mocny podmuch trafił ich obu. Chyba tylko dlatego, że się trzymali siebie nawzajem, ustali w jednym miejscu.
Rozległ się kolejny krzyk, tym razem nie tylko kobiecy. Greengrass siedziała na Syriuszu okrakiem i próbowała trafić w niego zaklęciem. Tylko dlatego, że jej ręce były przytrzymywane, nie udało jej się tego zrobić.
Regulus puścił się biegiem przed siebie, by zdjąć tę wariatkę z brata zanim wydrapie mu oczy lub trafi go czymś, po czym nie będzie już czego po nim zbierać. Nim jednak zdążył dobiec, Syriusz wykręcił rękę Greengrass w jej własną stronę w momencie, w którym niewerbalnie chciała rzucić zaklęcie. Przez chwilę nic się nie stało, a później jej plecy po prostu wybuchły.
Zrobiło się przeraźliwie cicho. Reg zatrzymał się wpół kroku, patrząc na ten lej czerwieni, który uniósł się w powietrze. Co to było za zaklęcie? Bombarda? Czy ona w ogóle działała na organizmy żywe? Nigdy o tym nie słyszał, ale jakiekolwiek zaklęcie Greengrass chciała posłać w stronę jego brata, zabiło ją samą.
Przebiegający obok niego Malfoy go potrącił. Zrzucił ciało z Syriusza i poderwał go brutalnie do góry. Regulus widział, że twarz Syriusza jest cała we krwi, tak samo jak jego koszula i ręce, a on sam wydawał się otępiały. Malfoy szarpał nim i krzyczał na niego, a Regulus był jedynie w stanie myśleć, by tak nie robił, że jego brat jest w szoku, że właśnie ktoś zginął na jego oczach, że pewnie czuje się winny, że trzeba go teraz uspokoić, a nie na niego krzyczeć. Nie zdążył tego jednak zrobić, ponieważ Malfoy deportował ich oboje.
Ktoś objął go ramieniem, a gdy Regulus się odwrócił, natrafił wzrokiem na Pottera.
– Musimy stąd iść. Pojawili się pierwszy aurorzy, teraz to ich sprawa.
– Ale ciało…
– Nie możemy go zabrać. Trzymaj się mocno.
Potter nie teleportował ich do Cardiff. Chwilę wcześniej Regulus dotykał stopami bruku Nokturnu, a teraz stał na drodze w małym miasteczku. W pierwszej chwili zauważył, że nie pada, co go ogromnie zdziwiło. Dopiero później zrozumiał, że są w Dolinie Godryka, gdzie Syriusz czasem wpadał na wakacje. Potter zdjął zaklęcia ochronne z jednego domu i wprowadził go do środka. Rudowłosa Evans stanęła u szczytu schodów z zaniepokojoną miną.
– Potrzebujemy ręczników, Lily.
Nie czekając na jej odpowiedź, ściągnął z Regulusa szatę i rzucił na podłogę jak jakąś szmatę. Odwrócił go w swoją stronę.
– Regulusie, jesteś w szoku?
Nie miał pojęcia, czemu Potter miałby zadawać mu takie pytania, ale zdał sobie sprawę, że może to tak wyglądać, że jego dziwną apatię i śmierć koleżanki z jednego domu można zaliczyć do szoku. Syriusz był w szoku.
– Ja się tylko o niego martwię – wyznał zgodnie z prawdą.
– Nic mu nie będzie.
– Ale Malfoy z nim był. Może go porwać i torturować.
Potter uśmiechnął się i pogłaskał go po policzku tak, jak głaszcze się dzieci, gdy zrobią głupią i rozczulającą rzecz jednocześnie.
– Nikt nie będzie torturował Syriusza. A wiesz dlaczego? Bo jest czystokrwisty, jest głową waszej rodziny i jeżeli śmierciożercy będą czegoś od niego chcieli, to raczej współpracy z nim. Wszystko będzie z nim w porządku – obiecał. – To Syriusz, poradzi sobie w każdej sytuacji.
Regulus poczuł się trochę uspokojony tym, że Potter może mieć rację. Syriusz byłby świetnym wabikiem. Śmierciożercy mogliby się spodziewać u siebie Regulusa dziesięć minut po odczytaniu listu o zakładniku. Ale Syriusz był zdecydowanie dużo lepszą kartą przetargową. Czarny Pan miał Bellatrix i Narcyzę, ale to były kobiety wżenione już w inne rodziny. Żadnego Blacka w swoich szeregach już nie posiadał.
– Na galopujące gargulce, Jim, co wam się stało?
Evans zbiegła do nich żwawo jak na kobietę w ciąży i podała ręczniki. Regulus od razu wytarł twarz, zauważając z zaskoczeniem, że był ochlapany krwią. Nie miał pojęcia, jak w tym deszczu to było możliwe.
– Długa historia, ale skończyła się ostatecznie tym, że Harmies Greengrass próbowała zabić Syriusza i się jej nie udało.
– Zaraz, spotkałeś się z Syriuszem? – Evans zmarszczyła brwi zaskoczona. – Ale… jak?
– Wpadliśmy na niego. Nie miałem pojęcia, że tam będzie. Lily? Co to za mina, co się dzieje?
Regulus też przyjrzał się uważniej Evans, która nagle jakby zbladła i położyła sobie rękę na brzuchu.
– On był u nas, jakiś czas temu, ale powiedziałeś, że mam ci nie wysyłać listów, gdy jesteś w bazie, że to niebezpieczne, i mówiłeś, że wrócisz wcześniej, myślałam, że coś ci się stało, zapomniałam… – mówił na jednym wdechu. – Miałam ci powiedzieć – zapewniła – ale cię nie było.
– Ej, no już, nie denerwuj się. – Potter odgarnął jej włosy za uszy. – Co powiedział? Już jestem w domu, możesz mi powtórzyć, co się stało.
– Że szuka brata i że wrócił z Francji. Chciał się z tobą spotkać, zapytać, co się stało w lutym, on o niczym nie wiedział, o prześladowaniach, bo studiował. Jim, ja bym ci powiedziała, ale cię nie było.
Regulus nie słuchał dalej jej tłumaczeń. Syriusz go szukał. Wrócił z Francji dla niego akurat w okresie, w którym nie mogli się zobaczyć, bo gdyby tak było, Reg ściągnąłby na niego mnóstwo kłopotów.
Teraz zaczął się stresować. O bezpieczeństwo brata i o to, że dowie się o wszystkich złych rzeczach, jakie Regulus zrobił, od osób trzecich i przestanie o nim myśleć tak, jak wcześniej.
– Już, spokojnie, Lily. Napiszę do niego.
– Nie – wtrącił się gwałtownie Regulus. – Nie możesz do niego napisać i go w to mieszać. Zabraniam ci – powiedział z mocą i zacisnął ręce w pięści, by nie drżały. – To mój brat. Nie chcę, by uczestniczył w tej wojnie, a to dokładnie będzie chciał zrobić, jeżeli mu powiesz, co się dzieje, a o czym nie pisze „Prorok”.
Potter patrzył na niego uważnie. Jego twarz dalej była mokra i zarumieniona od zimna. Regulus skupiał się na kroplach wody na jego okularach, by zachować powagę i nie poprosić go, by nie mieszał jego brata do wojny, bo on sam nie ma pewności, że z niej wróci. Że którykolwiek z niej wróci.
– Skąd wiesz, że nie dowie się z innych źródeł? Ma wielu znajomych.
– Nie wiem – przyznał szczerze. – Ale jeżeli Morgana będzie chciała, by walczył, znajdzie sposób, by go w środek wojny wrzucić. Nie chcę, byś to był ty. Ja… ja nie mogę go jeszcze zobaczyć.
I pierwszy raz, całkiem szczerze, poczuł, że Potter wie, co Regulus ma na myśli. Że jeszcze nie zmazał z siebie wszystkich grzechów i nie może stanąć z bratem twarzą w twarz, nie może pokazać mu się z tej głupiej i naiwnej strony, która sprawiła, że zrobił wiele zły rzeczy.
James położył Regulusowi rękę na ramieniu i ścisnął je mocno.
– Powiemy Campbellowi, że tym mężczyzną, którego szuka, jest Malfoy. Bo to prawdopodobnie jest Malfoy. Wspomnimy o Greengrass i przemilczymy temat Syriusza. Tak długo, jak się da, będziemy go trzymać z dala od zamieszania. Odpowiada ci to?
Regulus kiwnął głową na potwierdzenie.
– Dziękuję, James.
17.

Teraz, 1981, Walia, Cardiff

Zeszli z Syriusz na dół. Brat szedł za nim, cichy i grzeczny, co byłoby mocno podejrzane, gdyby nie okoliczności. Regulus odwrócił się w jego stronę, sprawdzając, czy wszystko jest w porządku, a Syriusz uśmiechnął się do niego delikatnie.
Na parterze panował spokój, słyszeli jedynie ciche głosy dochodzące z salonu. Reg wziął Syriusza za rękę i ścisnął ją pokrzepiająco.
– Wejdziesz, gdy po ciebie wyjdę – polecił, a brat tylko kiwnął potwierdzająco głową.
Nie pozostało mu nic innego, jak wejść do salonu. Wszyscy członkowie spojrzeli na niego wyczekująco. Nie zdażyło mu się jeszcze zwoływać zebrań całego Zakonu na własne życzenie, ograniczał się do ich drużyny, którą tworzył z Jamesem, Mary, Benjym (Merlinie, dlaczego?) i Frankiem. A teraz nawet Moody patrzył na niego z uwagą.
Stresował się, chociaż bardzo mocno starał się tego nie okazywać.
– Wbrew rozkazom Elliota Campbella udałem się wczoraj do Swindon – zaczął, a przez salon od razu poniosły się szepty. Moody był na niego zły, widział to w jego minie. – Brakowało nam składników, by pomóc Jamesowi Potterowi, więc zignorowałem wytyczne i deportowałem się z siedziby. Na miejscu udało mi się kupić wszystko, ale tak jak przewidział Campbell, byli tam też śmierciożercy – mówił dalej, tym razem patrząc na własne ręce, na pierścień rodowy, by dodać sobie otuchy. – Otoczyli mnie, było ich dokładnie pięcioro.
– Chciałeś nam się pochwalić, jak udało ci się przeżyć własną głupotę, Black? – warknął Moody. Regulus poczuł się przez to gorzej.
– Nie. Prawdopodobnie bym nie przeżył tego starcia, ale miałem więcej szczęścia niż rozumu i ktoś był w Swindon w tym samym czasie, by mi pomóc.
Wychylił się z salonu, a Syriusz, dotychczas siedzący na schodach, wstał i wszedł do środka. Zapanowała momentalna cicha. Oczy wszystkich były skupione na nich, Remus wyglądał nawet tak, jakby zobaczył ducha, a bliźniacy Prewett zastygli z otworzonymi ustami. Nawet Moody nie krył zaskoczenia.
– To mój brat, Syriusz Black.
I wtedy rozpętało się piekło.
Ciężko mu było odróżnić, kto dokładnie co krzyczał, ale kilkanaście osób zarzucało mu, że wprowadził kogoś bez niczyjej zgody do Zakonu. Mieli trochę racji, ale jak miał go przedstawić wcześniej? Nawet nie planował się z nim zobaczyć. Nie śnił, że to się zdarzy.
Kilka osób wycelowało w nich palcami. Syriusz nie wydawał się nimi poruszony. Obrzucił cały pokój spojrzeniem i zatrzymał je dopiero wtedy, gdy zauważył Remusa. Patrzyli na siebie chwilę w ciszy, jakby jakieś niewypowiedziane słowa padły między nimi, a później Remus zerwał się ze swojego miejsca, podszedł do Syriusza i go mocno uściskał.
To zakończyło wszelkie krzyki, ale wcale nie rozwiązało problemu. Moody wstał, dalej kulejąc na sztucznej nodze, i uderzył laską w podłogę.
– Syriusz Black – powtórzył.
Syriusz spojrzał na niego ponad ramieniem przyjaciela. Remus odwrócił się w stronę Moody’ego i stanął tak, jakby chciał ich obu zasłonić własnym ciałem.
– Szalonooki, znam Syriusza z Hogwartu. Peter go zna – wskazał siedzącego w roku Pettigrew – James go zna i prawdopodobnie jeszcze kilkanaście innych osób, które były z nami w Hogwarcie. Wiem, co myślisz, ale on nie jest szpiegiem, nie pojawił się tutaj, by wedrzeć się w nasze szeregi.
– Kiedy ostatni raz się z nim widziałeś? – zapytał Moody, a Regulus poczuł, że zrobiło mu się gorąco.
Remus odpowiedział niechętnie:
– W wakacje po siódmym roku.
– Trochę minęło od tamtego momentu, co? Ludzie w krótszym czasie potrafili się całkiem zmienić, a on, jak każdy Black, jest Ślizgonem i nawet jeżeli nie lubię oceniać ludzi po Domach, Ślizgoni zrobili najwięcej głupich rzeczy w tej wojnie.
Remus chciał coś jeszcze powiedzieć, ale Syriusz wyszedł przed niego na środek pomieszczenia i uniósł rękaw. Jego skóra była czysta i jasna, pokryta jedynie siateczką cieniutkich, niebieskich żył.
– Wiem, że to żaden dowód – powiedział, obciągając rękaw. – Szczególnie, że pewnie przez ten rok byłem widziany w towarzystwie śmierciożerców przez niektórych z was. I tak, wiedziałem, że to śmierciożercy. – Znowu zrobiło się głośno, ale jedynie na chwilę, ponieważ Moody uciszył wszystkich ponownie stukając laską w podłogę. – Widzicie, było mi to całkowicie obojętne w tamtym czasie, ponieważ zależało mi tylko na tym, by znaleźć mojego brata. – Wskazał Regulusa. – A jeżeli droga prowadziła przez tych, którzy mieli mroczny znak, nie przeszkadzało mi to tak długo, jak powoli się zbliżałem do celu. Chcecie jakichś informacji? Proszę bardzo. Nie są mi potrzebne. Dostałem to, czego chciałem, już więcej ich nie potrzebuję.
Regulus chciał się rozejrzeć po pozostałych, zobaczyć ich wyrazy twarzy, sprawdzić, czy uwierzyli w to, co usłyszeli, ale był w stanie patrzeć tylko na brata.
Syriusz szukał go tak długo i do skutku, bez względu na cenę.
– A teraz, gdy go już znalazłeś i wiesz, że siedzi po uszy w gównie, co zamierzasz zrobić?
Syriusz uśmiechnął się lekko.
– Muszę go pilnować, by nie wpakował się do większego szamba. A wiem, że ma do tego talent.
Siedzący pod oknem Benjy parsknął ze śmiechu.
– Żebyś wiedział, że ma.
Część osób słowa jego brata rozluźniły, część dalej patrzyła na niego podejrzanie. Moody zaliczał się do drugiej grupy. Pokuśtykał do Syriusza i spojrzał na niego z dołu, jednak Regulus był pewien, że mimo to jego wzrok i charyzma rekompensowały brak wzrostu.
– Twój brat udowodnił, że jest osobą godną zaufania, a miał pod górkę, bo był śmierciożercą. – Mięśnie na twarzy Syriusza się napięły na wspomnienie o przeszłości Regulusa. – Ale nie myśl, że tobie będzie łatwiej udowodnić, że można ci zaufać. Dopóki Dumbledore sam z tobą nie porozmawia, nie wolno ci opuścić hotelu. I uprzedzając twoje pytanie: tak, jesteś zakładnikiem. Oddaj swoją różdżkę. – Syriusz zrobił to bardzo niechętnie. – A teraz rozejść się wszyscy i wracać do swoich spraw. Nie mamy wolnego, póki Voldemort dycha!
Kilka osób podeszło do Syriusza, by go powitać, część minęła go bez słowa. Mimo wszystko, nic nie poszło źle. Regulus mógł odetchnął z ulgą, nawet się uśmiechnąć, że jego brat był przy nim, a nie gdzieś w odległym Londynie.
– Reg? – Benjy wyrwał go z zamyślenia. – Ja wiem, że to twój brat, pewnie ten, o którym mówiłeś…
– Nie mam innego brata, o którym mógłbym mówić.
– Naprawdę? – Regulus powstrzymał się od komentarza, że gdyby Benjy go przynajmniej raz posłuchał, to pewnie by wiedział. – Nie ważne. No więc to twój brat i ja wiem, że się cieszysz, że jest tutaj i w ogóle, jednorożce, te sprawy, ale… on przyznał, że zrobił wszystko, by się do ciebie dostać. A to nigdy nie świadczy o kimś dobrze.
– Benjy. – Uśmiechnął się do kolegi z drużyny ładnie, nawet trochę za ładnie. – Zasugeruj coś takiego o moim bracie jeszcze raz, a bez względu na to, co mówi o tobie Mary czy James, rozpruję cię od brzucha do gardła jak wieprza – zagroził mu.
Benjy uniósł ręce w obronnym geście.
– Tak tylko mówię.
– Więc przestań. Przestań mówić i przeszkadzać Mary w pracy, bo ma cię już dość, a jeżeli Jamesowi się coś stanie, w tobie będę szukał winnego.
Gdy Benjy wyszedł i ogólnie salon opustoszał, Regulus zorientował się, że brat przygląda mu się uważnie. Czy słyszał, co powiedział? Możliwe. Czy się martwił? Również możliwe.
Czy Regulus sobie żartował, grożąc Benjy’emu? Ani przez chwilę.


1 To nie jest dokładnie jeden do jeden budyń taki, jaki my znamy w Polsce. Mówimy o custard, słodkim sosie, który używany jest do deserów. Bardzo smaczny, polecam!

Etykiety: , , , , , , , , ,

Komentarze (0):

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna