23 maj 2018

[BEZRUCH] 04.

REGULUS


9.

Teraz, 1981, Anglia, Swindon

Ciepła kawa smakowała jak płynne szczęście. Nie była najlepszą kawą, jaką pił w życiu, do tego serwowano ją w podejrzanej jakości barze otwartym dwadzieścia cztery godziny na dobę, ale po dzisiejszych przeżyciach zapłaciłby każde pieniądze nawet za najgorszą lurę, byleby tylko poczuć delikatny zastrzyk energii. Obaj zamówili do kawy jajecznicę z bekonem, ponieważ nic innego w menu nie prezentowało się zjadliwie.
Regulus, nawet po tej niewielkiej dawce kofeiny, czuł się śpiący i zmęczony, a patrząc na Syriusza, widział, że on również. Zaczynało powoli świtać, gdy kelnerka przyniosła im jedzenie (ona sama wyglądała, jakby miała zasnąć w tym talerzu) i chyba ich obu dopadł kryzys.
Syriusz rozmasował twarz rękoma i zagadał ją:
– Przepraszam, może nam pani doradzić?
Kobieta zamrugała zaskoczona, że ktoś coś od niej chce o tej godzinie.
– W czym?
– Chcemy się dostać stąd do Bristolu, a właściwie do Cardiff.
– To zależy, czy zależy panom na czasie, czy na pieniądzach.
– Na czasie – wtrącił od razu Regulus.
– Więc powinni panowie wybrać pociąg. Będzie drożej, chyba około trzydziestu funtów za osobę z tego, co pamiętam, mój brat ostatnio jechał, ale w niecałe dwie godziny będą panowie na miejscu. Busem jedzie się ponad cztery.
Regulusowi bardzo odpowiadało takie rozwiązanie.
– A w którą stronę powinniśmy szukać dworca?
– Na północ. Wyjdą panowie na ulicę, skręcą w prawo, później długo, długo prosto i tam już powinny być znaki. Jeżdżą tak co pół godziny, co godzinę. – Zastanowiła się. – Ale czy te wcześniejsze nie są droższe?
– To nie gra roli. – Syriusz uśmiechnął się do kobiety. – Dziękujemy za pomoc. – Gdy kelnerka odeszła, od razu zwrócił się do brata. – Mamy tyle pieniędzy?
Reg wyciągnął banknoty z kieszeni i szybko je przeliczył. Mieli niewiele ponad sto, nawet po odliczeniu za jedzenie. Nie wiedział, czy to dużo, czy mało.
– Jeżeli bilety są po trzydzieści, spokojnie nam wystarczy. Jak będą droższe, coś wymyślimy. – Spróbował swojej jajecznicy. Nie smakowała niczym konkretnym, a na pewno nie jajkami, ale była porządnie wysmażona i ciepła. – Chciałbym móc już się teleeeportować. – Ziewnięcie wkradło mu się w zdanie. Było tak zaskakujące, że ledwo udało mu się zakryć usta ręką. Syriusz, zarażony, od razu zrobił to samo. – Ale to mogłoby się źle skończyć.
– Żadnej teleportacji po nieprzytomnemu – zarządził i spojrzał na Regulusa tak, jakby widział go po raz pierwszy. A przynajmniej jego rękę. – Masz pierścień ojca.
Reg w pierwszej chwili chciał odpowiedzieć, że to oczywiste, że go ma, już się do niego przyzwyczaił i nie wyobrażał sobie własnej prawej dłoni bez ciężkiego sygnetu, ale po chwili dotarło do niego, że ostatnim razem, gdy Syriusz widział pierścień, dalej gościł na ręce ojca. I sam ojciec wtedy jeszcze żył.
Okręcił pierścień na palcu, zastanawiając się, jak to zgrabnie wyjaśnić.
– Znalazłem go u Malfoyów i… był jednym z powodów, dla których odszedłem od Czarnego Pana – wyznał. Spojrzał na Syriusza, który był wpatrzony w pierścień. Regulus zdjął go zdecydowanym ruchem z palca. – Powinien być twój. Należy do głowy rodu.
Syriusz zamrugał zaskoczony, ale nie przyjął go.
– Ja mam własny, zrobiony specjalnie dla mnie. – Poruszył palcami, a czerwone oczko jego własnego pierścienia zalśniło w sztucznym oświetleniu. – Zatrzymaj go. Ty go znalazłeś, jest teraz twój.
– Jesteś pewien?
– Tak.
Brat uśmiechnął się do niego, a Regulus poczuł… ulgę. Zaczął już myśleć o pierścieniu jako o swoim, oddałby go tylko dlatego, że tak wypadało, a nie, bo chciał. A teraz, oficjalnie, należał do niego.
Włożył go z powrotem na palec, ciesząc się jego przyjemnym chłodem.
– Dziękuję.
Na stację dotarli dość szybko. Okazało się, że kurtki przeciwdeszczowe się przydały, ponieważ mżyło przez całą drogę.
Dworzec znajdował się w dziwnym, prostokątnym budynku, w niczym nie przypominającym londyńskiego King’s Cross, pełnego dumy i piękna. Regulus nawet nie ukrywał swojego obrzydzenia dla tej mugolskiej porażki architektonicznej.
Jak mówiła kelnerka, bilety o tej godzinie były droższe, ale wyrobili się z budżetem i zostali z funtem dwadzieścia w kieszeni. Pociąg w środku nie różnił się niczym od magicznej lokomotywy, może jedynie kolorem foteli, więc pierwszy raz od dawna poczuli się pewnie.
Regulus usłyszał, jak kobiecy głos informuje cały dworzec, że pociąg Swindon-Cardiff z peronu pierwszego odjeżdża za trzy minuty i oparł się o brata. Czuł, że Syriusz zasnął w ciągu chwili, a może nawet w momencie, w którym usiadł na fotelu. Pachniał trochę jeszcze wodą i ziemią, ale tym, co zaskoczyło Regulusa najbardziej, była słaba, ale wciąż wyczuwalna woń jego perfum. Skojarzyły się one Regulusowi ze spokojem, z mamą i Stworkiem, z magicznymi obrazami przodków, z antycznym kurzem, który unosił się powietrzu. Syriusz pachniał domem i ta woń sprawiła, że nim Regulus się zorientował, również spał.
10.

Wcześniej, 1979, Anglia, Malfoy Manor

Regulus czuł się oburzony tym, że kuzynka Narcyza poinformowała go, że jest w ciąży, na przyjęciu, gdzie ogłosiła to również wszystkim zgromadzonym. Co gorsza, potraktowała go nie jak członka rodziny, a kolejnego śmierciożercę z szeregu, ponieważ cała ta impreza była wypełniona tylko zwolennikami Czarnego Pana.
Stojący obok niego Barty napił się szampana, patrząc z obojętnym wyrazem twarzy na zadowolonych przyszłych rodziców.
– To będzie biedne dziecko – stwierdził.
– Czemu tak myślisz?
– Ponieważ Malfoy to okropny lizydup, a twoja kuzynka, bez obrazy, bardziej myśli o paznokciach niż o czymkolwiek innym.
– Nie obrażam się i raczej chodziło ci o biżuterię. Narcyza to trochę taka sroka.
Kąciki ust Barty’ego zadrżały w skrywanym uśmiechu.
– Dzisiaj jest nawet podobnie ubrana – zauważył trafnie, przez co obaj musieli się odwrócić w stronę okna, by ukryć rozbawienie.
Reg miał doła po akcji na Pokątnej, nie chciał przychodzić na żadne przyjęcia, a tym bardziej do Narcyzy i jej durnego męża, ale Barty nalegał. Teraz czuł się nawet trochę lepiej, że miał głowę zajętą takimi drobiazgami, jak nietrafiona szata kuzynki, a nie śmierć aurora.
Chociaż nie miał pewności, czy mężczyzna faktycznie umarł, to czuł się winny.
– Spójrz na niego. – Barty trącił Rega ramieniem, zwracając jego uwagę na stojącego pod ścianą Snape’a. – Czarny Pan mu płaci za eliksiry, to stać go i na nową szatę.
– Co on tutaj w ogóle robi?
Gdy dołączyli do śmierciożerców, żadnemu z nich nie przyszło do głowy, że jakiś czarodziej półkrwi będzie miał możliwość pracować dla Czarnego Pana, a Snape nie dość, że nosił Mroczny Znak na przedramieniu jak oni wszyscy, to jeszcze mocno aspirował do wewnętrznego kręgu. Między innymi dlatego ani Regulus, ani Barty nie lubili Malfoya, który zdawał się pomagać starszemu Ślizgonowi.
– Podobno jego matka była z dobrej, czystokrwistej rodziny, zanim oszalała i wyszła za mugola. Nie pamiętam imienia, ale na nazwisko miała Prince.
Regulus prychnął.
– To, że jego matka nazywała się Prince, nie znaczy, że on jest jakimś księciem półkrwi. Patrzy na nas wszystkich tak, jakby czuł się lepszy. Niech nie myśli sobie, że jest niezastąpiony, ponieważ wie, w którą stronę mieszać chochelką w kociołku.
Barty parsknął niespodziewanie, zwracając na nich uwagę kilku najbliżej stojących osób. Regulus poklepał go po plecach, udając, że coś się faktycznie stało. Ponad ramieniem przyjaciela widział, że Snape przygląda im się podejrzliwie.
– Ty go po prostu nie lubisz w solidarności z bratem – zarzucił mu Barty z rozbawieniem, widząc jego minę.
– Wcale nie. Nie lubię go za to, że nie zna własnego miejsca.
– A za co nie lubi go Syriusz?
Nie wiedział, co odpowiedzieć.
– ...za coś innego, tego jestem pewien. Wyjdźmy z głównej sali, tłoczno tutaj i duszno. Kto wie, czy Narcyzie nie wpadnie do głowy, by teatralnie zemdleć, by zwrócić na siebie uwagę.
– Myślisz, że ciąża nie dostarcza jej dostatecznej ilości atencji?
Regulus uśmiechnął się do przyjaciela.
– Blackowie nigdy nie mają dostatecznej ilości atencji.
Wyszli z salonu i chwilę błąkali się po korytarzach, szukając after party, ponieważ na każdym dużym, sztywniackim przyjęciu było dobre after party. Zwabieni śmiechami wydobywającymi się z jednego z pokoi, zajrzeli do środka.
– Jak to jest, Tatiano, że zawsze jesteś tam, gdzie coś się dzieje? – zapytał.
Udało im się znaleźć sypialnię państwa Malfoyów, którą wcześniej odkryła Tatiana wraz z Rowle’em, Lucasem i kilkoma innymi chłopakami w ich wieku. Dziewczyna narzuciła na swoją granatową suknię ciężkie futro z norek kuzynki Narcyzy, wsadziła papierosa w lufkę i bawiła się różowym szalem, który zarzuciła właśnie na osobę siedzącą na fotelu ustawionym tyłem do drzwi wejściowych.
Zaśmiała się z całym wdziękiem, na jaki było ją stać po kilku kieliszkach ginu, i podbiegła do nich.
– Ponieważ to ja – zaakcentowała – sprawiam, że coś się dzieje.
Pociągnęła ich na środek, by pokazać im swoje dzieło. Regulus aż się wzdrygnął.
– W mordę hipogryfa, Tatiano, coś ty mu zrobiła? – zapytał Barty w szoku.
– Ja? Nic. Dostał wylewu już jakiś czas temu. Ja tylko sprawiam, że na powrót jest piękny. – Poklepała mężczyznę po twarz. – No już, panie Malfoy senior, wstajemy!
Na fotelu siedział Abraxas Malfoy, wyglądający jak cień siebie. Prawy policzek jakby całkowicie mu spłynął, oczy zrobiły się wodniste, jedną rękę miał wykręconą nienaturalnie, a drugą zaciśniętą tak mocno, że pobielały mu knykcie, a dokładając do tego fakt, że Tatiana pozarzucała na niego kolorowe szale i zrobiła makijaż kosmetykami Narcyzy, wyglądał wręcz groteskowo. Wybełkotał coś niezrozumiałego, gdy go poklepała.
Lucas, siedzący do tej pory w nogach łóżka, roześmiał się niespodziewanie.
– Och, Reggie, gdybyś widział teraz swoją minę. Przeraził cię pan stary Malfoy?
Wszyscy w tym pokoju byli zbyt pijani, by zdawać sobie sprawę z tego, że znęcają się nad mężczyzną, który nie może się nawet bronić.
– Nie, wygląda po prostu… strasznie.
– Och, ożywił się! – Ucieszyła się Tatiana.
Faktycznie. Gdy tylko mężczyzna zatrzymał swoje spojrzenie na Regulusie, zrobił się bardziej pobudzony. Zaczął bełkotać i ślinić się, rozmazując szminkę, a do tego wyglądał tak, jakby chciał podać Regowi to, co trzymał w zaciśniętej dłoni. Właściwie dźwięki, które wydawał, brzmiały trochę jak śmiech.
Tatiana podbiegła i z rozpędu wskoczyła na Rowle’a, śmiejąc się głośno. Barty znalazł się nagle przy Lucasie, komentując ich dziecinne zachowanie z pobłażaniem – ciężko było stwierdzić jednoznacznie, czy się na nich złości, czy ich chwali.
Regulus patrzył za to na starego Malfoya, oglądając wysiłek, jaki mężczyzna wkładał w wyciągnięcie ręki w jego stronę. Sam nie wiedział, po co podłożył dłoń, nie spodziewał się niczego poza chusteczką czy pustym papierkiem po cukierku. A jednak coś ciężkiego uderzyło o wnętrze jego dłoni.
Zanim dobrze zarejestrował, co to było, jego zaciśnięta pięść trafiła w obwisły policzek starca, a sam Abraxas Malfoy zajęczał z bólu. Zaraz też Lucas z Bartym znaleźli się przy Regulusie, przytrzymując jego ramiona i odciągając od starca.
– Odbiło ci, Reg? To tylko staruch. Nie śmiał się przecież z ciebie! – wyjaśnił Barty, ale Regulus go nie słuchał.
Abraxas Malfoy śmiał się z niego, z niego i Syriusza, z mamy, śmiał się z całej rodziny Blacków.
W sypialni zrobiło się cicho, nawet Tatiana wyczuła, że coś jest nie tak, i siedziała przytulona do Rowle’a, nie odzywając się. Lucas ani myślał puścić Regulusa, jakby w obawie, że ten się znowu rzuci na starca. I gdyby był Syriuszem, pewnie by tak zrobił.
Ale nie był, więc się rozluźnił.
– Zdenerwowałem się, przepraszam. Wszystko ok. Naprawdę. – Zapewnił, gdy mimo tego nie chcieli go puścić. – Już jestem spokojny, chłopaki.
Obaj rozluźnili uściski, a Regulus od razu włożył ręce do kieszeni.
– Powinieneś się przewietrzyć – poleciła mu Tatiana.
Nie zrobiła tego z dobrej woli czy troski. Reg ją znał, wiedział, że nawet jeżeli tego po niej nie widać, była niezadowolona, że zepsuł klimat na jej małym after party, które stworzyła. Nie zamierzał jej przepraszać, ale z drugiej strony nie miał w planach udawania, że wszystko jest w porządku.
– Masz rację. Pójdę sam. – Powstrzymał Barty’ego, który chciał z nim wyjść. – Muszę pomyśleć.
Opuścił sypialnię Malfoyów i zszedł na dół, do ogrodu, gdzie chodziły białe pawie, grube i śmierdzące, a do tego krzyczące tak przeraźliwie, że człowiek miał ochotę poukręcać im te małe łebki.
Jak Narcyza mogła żyć w takim miejscu?
Przeszedł przez prawie cały ogród, by oddalić się jak najbardziej od rezydencji, i usiadł na miękkiej, nagrzanej w słońcu trawie. Nie wypadało mu, jako czystokrwistemu czarodziejowi, się tak zachowywać, ale tutaj nikt go nie widział.
Sięgnął do kieszeni. Na jego dłoni leżał czarny pierścień, ciężki i powycierany w kilku miejscach od używania. W oczku zamiast szlachetnego kamienia miał wyryty herb Backów, z gwiazdami i psami. Regulus pogładził go kciukiem z czułością. Gdy ojciec zginął, pierścień przepadł jak kamień w wodę, dziedzictwo rodowe tak po prostu zniknęło, ponieważ… jakiś głupi, brudny i kłamliwy Malfoy go zabrał.
Tylko jak?
Gdyby ktoś go zapytał, jak długo siedział w ogrodzie i co właściwie tam robił, nie potrafiłby odpowiedzieć. W pewnym momencie po prostu zorientował się, że zrobiło się za chłodno, by leżeć na trawie, a na niebie świeciły gwiazdy, przyglądając się, jak Regulus ogląda ze wszystkich stron raz po raz pierścień i zastanawia się na głos, co się z nim działo przez te osiem lat.
Gdyby ktoś go zobaczył, wziąłby go za wariata.
Wrócił do posiadłości, w której zrobiło się cicho. Zajrzał do głównego salonu, gdzie pozostało tylko kilku gości rozmawiających przyciszynymi głosami między sobą. Odszukał drogę do sypialni Malfoyów, która opustoszała całkowicie. Jedynym dowodem na to, że ktoś tutaj się bawił, były porozrzucane ubrania i Abraxas Malfoy, pozostawiony w tym samym miejscu, w którym Regulus widział go poprzednio.
Zamknął za sobą drzwi i bardzo powoli podszedł do fotela. Obudził zmęczonego starca, trącając go lekko w ramię. Malfoy uniósł na niego wzrok.
– Wylegilimuję cię na drugą stronę, póki nie dowiem się, skąd go wziąłeś – ostrzegł i chwycił pomazaną i chłodną twarz starca w ręce, by mu się nie wyrwał.
Wdarł się do jego umysłu. Nigdy nie miał do tego talentu, czym zawsze smucił matkę, która uważała, że czarodziej, który nie potrafi ochronić własnych myśli, jest z góry skazany na porażkę. Oceniłby swoje umiejętności na coś między nędznym a zadowalającym, jednak teraz, pełen determinacji i zawziętości, nie miał problemu z przeszukiwaniem myśli Malfoya.
Myśli, że starzec mu na to pozwolił, nie dopuszczał do siebie.
Ku swojemu zaskoczeniu, znalazł się na ministerialnym korytarzu. Minął go właśnie Abraxas Malfoy, młodszy, zadbany, z całą twarzą tam, gdzie być powinna. Towarzyszył mu stary Yaxley, widocznie zadowolony z czegoś, a między nimi szedł sam Czarny Pan. Regulus aż wstrzymał oddech, widząc go z tak bliska.
Zmierzali w konkretne miejsce, było to widać po ich chodzie, pewności siebie i wzroku utkwionym przed sobą. Zaczął czuć niepokój, gdy na horyzoncie pojawił się gabinet ze zgrabnym „O. A. Black” wypisanym na drzwiach.
Nikt nie zapukał, nie zawahał się przed naciśnięciem klamki, po prostu weszli do środka, jak do siebie. Regulus nie wiedział, która jest godzina, dlaczego ministerialny korytarz był tak przerażająco pusty, ale w tym momencie sam miał ochotę krzyczeć i wołać o pomoc, ponieważ domyślał się, co się zaraz stanie.
Czarny Pan ledwo dobrze postawił nogę w pomieszczeniu, a uniósł różdżkę i powiedział spokojnie:
– Avada Kedavra.
Oglądał całą scenę tak, jakby ktoś spowolnił czas. Ojciec podniósł głowę, patrząc na nieproszonych gości. Jego twarz nie zdradzała zaskoczenia nawet wtedy, gdy z różdżki Czarnego Pana wyleciał zielony strumień światła. Był spokojny, opanowany i jedną zmianą, jaka w nim zaszła, to zamknięcie oczu. Ktoś krzyczał i do Regulusa doszło po chwili, że to on sam krzyczy, jakby mógł zmienić przeszłość.
Gdy zaklęcie trafiło w pierś ojca, wszystko wróciło do normy. Jego ciało zwaliło się bez życia na biurko. Było po wszystkim. Reg przerażony patrzył na tę scenę.
– A to – Malfoy podszedł do ojca i zdjął pierścień z jego palca z łatwością – wezmę sobie na pamiątkę.
– Nic tu po nas – zawyrokował Czarny Pan, chowając różdżkę do kieszeni.
Yaxley zacmokał niezadowolony.
– Mój Panie, nie uważasz, że to byłoby zbyt proste? Odmówił nam i zmarł wręcz bezboleśnie. Ktoś powinien ponieść za to karę.
– Co chcesz zrobić? – zapytał Malfoy, nie patrząc nawet na kolegę, zbyt zajęty oglądaniem pierścienia.
– Hm, niech się zastanowię. – Yaxley obszedł fotel ojca powoli, przyglądając się uważnie zmarłemu. Zauważył ramkę ze zdjęciem na biurku, którą podniósł i przyjrzał się jej dokładnie. Regulus ze swojego miejsca nie widział, co przedstawia, ale się domyślał. – Myślę, że powinniśmy wysłać prezent do syna.
Czarny Pan kiwnął głową.
– Rób, co chcesz tak długo, jak nikt nie połączy tego z nami.
Odwrócił się na pięcie i wyszedł, Malfoy zaraz za nim. Regulus czuł, że ta część wspomnienia staje się poza jego zasięgiem, ale zanim rozpłynęło się ono całkowicie, widział jeszcze, jak Yaxley wyjmuje różdżkę, chwyta ojca za gładko zaczesane do tyłu włosy i unosi jego głowę, by…
Aż go odrzuciło do tyłu, gdy wydostał się z głowy starego Malfoya. Cały drżał, czuł, jakby mieśnie wykonano mu z waty, nie chciały go w ogóle słychać, oddech to samo, był płytki i urwany, czuł, że nie może dobrze nabrać powietrza, że się dusi, że coś jest nie tak, że się boi, że nie chciał, tak okropnie nie chciał tego zobaczyć.
Nie miał pojęcia, czy faktycznie słyszał kroki na korytarzu, czy jedynie w swojej głowie, ale przeczołgał się przez pokój do otwartej garderoby i ukrył przy ścianie. Całe ręce miał ubrudzone nieudanym makijażem starego Malfoya. Chwycił leżącą nieopodal sukienkę i wytarł o nią dłonie mimo trudności, jakie przysparzało mu jego własne ciało, drżąc jak głupie. Zakrył sobie usta rękoma, gdy ktoś wszedł do sypialni.
– Co się tutaj stało?! – Słyszał wyraźnie kuzynkę Narcyzę, jak chodzi i tupie obcasami. Była zdenerwowana. – Na galopujące gargulce, Lucjuszu, co oni zrobili z twoim ojcem?
– Cholerna dzieciarnia. Jak oni się w ogóle dostali do jego pokoju?
– Pewnie znów się sam z niego wydostał. Może to go nauczy nie szwędania się po domu, gdy ma siedzieć zamknięty u siebie. I kto im pozwolił dotykać moje ubrania?!
– Nie krzycz, kobieto. Zabiorę go do siebie, a ty pozbądź się wszystkich gości. Skończyła się uprzejmość dla głupiego mięsa armatniego.
Mięso armatnie. Tak myślał o nich mąż kuzynki Narcyzy. Czy ona sama też tak myślała o Regulusie? Że powinien pójść na pierwszy ogień i umrzeć jak jakiś głupiec?
Dopiero gdy usłyszał trzask zamykanych drzwi, wychylił głowę z garderoby, a gdy okazało się, że faktycznie nikogo nie było w sypialni, powoli, bardzo powoli się podniósł i wyszedł na korytarz.
Zrobiło mu się zimno, więc objął się rękoma i potarł ramiona. Szedł powoli, nie dlatego, że był zbyt czujny, a dlatego, że w ogóle sobie nie ufał. Nie wiedział, czy się nie przewróci o własne nogi, gdy zacznie biec. Nie mógł zejść całkiem na parter, ponieważ Narcyza wyganiała gości, a on nie chciał, by go zauważyła, więc ukrył się w cieniu, czekając, aż odejdzie.
– Ukrywasz coś, Black?
Mało nie podskoczył, słysząc za sobą kogoś. Snape stał w odległości ramienia i przyglądał mu się z kpiącym uśmiechem. Regulus, jak na złość, zapomniał wszystkich inwektyw, jakich mógłby użyć w tym momencie. Gapił się na niego jedynie oniemiały.
Snape chyba nie osiągnął zamierzonego efektu, ponieważ skrzywił się z niesmakiem.
– Nie bierz przykładu z brata i nie ćpaj tyle.
Wyminął go i razem z resztą gości opuścił posiadłość.
Regulus stał jeszcze chwilę przy ścianie, analizując sytuację. Dobrze, że Snape uznał, że jest pod wpływem. Przynajmniej nie będzie niczego podejrzewał.
Opuścił dom Malfoyów w nerwach. Teleportowanie się w tym stanie było ryzykowne, ale budynek stał pośród pola, więc nie miał innego wyboru. Jego nogi oderwały się od jednego gruntu, a gdy tylko dotknęły następnego, Regulus zgiął się wpół i zwymiotował na własne buty. Patrzył przez chwilę na mieszaninę żółci, szampana i kremówek, które spływały po skórzanych noskach.
– Chłoszczyć.
Wyczyścił obuwie i rozejrzał się, gdzie jest. Chciał się deportować do Regent’s Parku, jednak było ciemno, a on nie w najlepszej kondycji, więc nie miał pojęcia, czy mu się udało. Zszedł z trawnika na chodnik i szedł przed siebie tak długo, aż odnalazł znajomą uliczkę.
W całej głowie miał mętlik.
Ojciec odmówił czegoś Czarnemu Panu – współpracy, pieniędzy, pomocy, czegokolwiek – a ten go zabił. Zabrał ze sobą Malfoya, który prawdopodobnie chciał się napawać klęską głowy rodu Blacków lub miał w tym inny, sobie tylko znany cel, oraz wziął Yaxleya, który…
Znów zaczął płycej oddychać, ale musiał się uspokoić. Czarny Pan zabił ojca, Malfoy ukradł pierścień, a Yaxley odciął mu głowę i wysłał ją w pudełku Syriuszowi na dwunaste urodziny.
Nie wytrzymał i zwymiotował do najbliższego śmietnika.
11.

Teraz, 1981, Walia, Cardiff

Konduktor obudził ich, informując, że są na miejscu. Regulus czuł się bardziej zmęczony niż wcześniej, ale prawdopodobnie miał jedynie takie wrażenie i chodziło o to, że był zaspany. Mimochodem poprawił swoje włosy, widząc, jak rozczochrany jest Syriusz. Miał tylko nadzieję, że nie dostarczyli mugolom rozrywki, śpiąc w dziwnej pozycji.
– Gdzie teraz? – zapytał Syriusz, próbując okiełznać własne włosy, które chyba pierwszy raz w życiu go nie słuchały.
– Do hotelu.
Drogę przez miasto Regulus znał doskonale, tak samo jak dziwny akcent mieszkańców. Kilka razy musiał chwycić brata za nadgarstek, by nie zgubić go w tłumie ludzi, którzy pędzili do pracy. Syriusz, jak widać zachęcony do żartów, chwycił go w końcu za rękę w ten sam sposób, w jaki chodzili jako małe brzdące, splatając razem palce. Tyle że wtedy taki gest nie był odbierany jednoznacznie. Jego plan miałby szansę się powieść, gdyby nie szli w porannych godzinach szczytu, gdzie nikt nie zwracał na nich uwagi.
– Daleko jeszcze?
– Jakieś piętnaście minut.
Regulus poczuł, że Syriusz zaczął się denerwować. Sam musiał przyznać, że też powoli się stresował. Gdy wybierał się do Swindon, nie podejrzewał, że wróci do siedziby z własnym bratem. James leżał nieprzytomny, Frank zapewne skorzystał z okazji i odwiedził żonę, Benjy wstawiłby się za nim tylko wtedy, gdyby na drzewach zaczęły rosnąć galeony, a Mary nie miała takiej siły przebicia. Znając swoje szczęście, Campbell na pewno był w środku i tylko czekał, by mu dopiec.
Rozmyślania o innych członkach Zakonu uświadomiły Regulusowi pewną rzecz.
– Syriuszu, czy ty z kimś byłeś w Swindon?
Brat spojrzał na niego ciekawie.
– Czemu pytasz?
– Nikt nie będzie cię szukał?
– Pewnie tak, ale najpierw będzie musiał odkryć, że wybrałem się do Swindon w pierwszej kolejności, a później uprowadzono mnie do Walii. – Uśmiechnął się psotliwie.
– Ja ci dam uprowadzono. – Jednak odwzajemnił uśmiech. – Dlaczego wybrałeś się do Swindon?
Syriusz nie odpowiedział od razu.
– Śmierciożercy dostali cynk, że tam jesteś, więc deportowałem się z nimi. Wiesz, ja nie jestem związany z żadną stroną, więc nikt specjalnie nie krył się przy mnie z przekazywaniem informacji. No i wykazali się okropną ignorancją – stwierdził, używając przerysowanego, arystokratycznego tonu. – Naprawdę, Reg, to było coś w guście „przywieźli lwa do Swindon” i myśleli, że się nie domyślę.
– No co za chuje – odpowiedział Regulus tym samym, przerysowanym tonem i obaj się zaśmiali. – Więc nikt nie wie, że tutaj jesteś?
– A co, chciałbyś mnie przesłuchiwać i torturować?
Zatrzymali się nagle.
– Nie, ale nie obiecuję, że tak się nie stanie. Syriuszu, witaj w kwaterze głównej Zakonu Feniksa.

Etykiety: , , , , ,

Komentarze (0):

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna