24 gru 2014

Nakrycie dla nieznajomego

Fandom: Harry Potter, czasy Huncwotów
Oznaczenie wiekowe: brak
Bohaterowie: Black Syriusz, Potter James
Liczba słów: 2711
Typ: miniaturka
Kanon: tak
Data powstania: 11.12.2014r.
Uwagi: To NIE JEST miniaturka do Bezruchu.
Jeżeli istniało coś, co James lubił bardziej od płatania psikusów „niewinnym i bezbronnym” Ślizgonom, na pewno były to święta. I nawet pomijając wszystkie ateistyczne poglądy czarodziejów, w tym jego własnych rodziców, James twierdził, że w tym mugolskim święcie było coś naprawdę magicznego.
(Prawdopodobnie miało to też związek z prezentami i pysznościami, jakich należało się spodziewać pod dachem państwa Potterów, ale uznajmy, że tego jednego wieczoru James nie był materialistą. Nie, i tak nikt w to nie uwierzy).
Gdy był jeszcze małym wypierdkiem, sięgającym rozczochraną czupryną ponad stół w salonie, czekał cierpliwie przy oknie, wypatrując pierwszej gwiazdki, by wypowiedzieć życzenia, popędzić wprost do stołu, zajadając się łakociami w nieprzyzwoitych ilościach, czekać do północy ukrytym w swoim pokoju, a później wymknąć się w środku nocy i otworzyć prezenty jako pierwszy. 
Jego życzenia były raczej proste i naiwne, jak to bywało w przypadku dzieci. Marzył o nowej, „dorosłej” miotle – takiej, na której latał tata, która potrafiła wzbić się wysoko ponad dach posiadłości, ponad najwyższe drzewa, wysoko, wysoko w chmury, a nie, jak jego dziecinna miotełka, ledwo podlatując pod sufit. Prosił wszelką opatrzność, Merlina i Morganę, by dostać wcześniej list z Hogwartu lub przynajmniej, by rodzice kupili mu różdżkę, ale te marzenia nie spełniły się wcześniej, niż w dzień jego jedenastych urodzin. Chciał mieć też psa, ale z powodu alergii matki dostał tylko zaczarowaną figurkę, która biegała i przynosiła piłki, ale nie ani potrafiła szczekać, ani nie była tak miękka i ciepła jak prawdziwy pies, więc James nie był zadowolony z tego prezentu.
(Na pytanie ojca, dlaczego nigdy nie chciał na święta książek lub baśni, James wywrócił tylko oczami, poprawił okulary na nosie i dosadnie wytłumaczył ojcu, co sądzi na temat literatury. Po czym jego dziecinna miotła została zarekwirowana na czas szlabanu, jaki młody Potter dostał za „skandaliczne słownictwo”).
Gdy zaczął chodzić do Hogwartu, nadal marzył o nowej miotle – szybszej i zwinniejszej niż ta, którą miał obecnie. Życzył sobie zestawu do polerowania mioteł, biletów na mecze Quidditcha i nowych ochraniaczy. Nie całe jego życie kręciło się wokół Quidditcha (choć znaczna jego część, nie ukrywajmy), ale reszta jego zachcianek była wręcz trywialna – nowe szachy, eksplodujący dureń czy piramida słodyczy sięgająca wierzy astronomicznej. Takie... skromne życzenia czystokrwistego paniczyka Pottera.
Biorąc pod uwagę, że jego rodzice, starsi już ludzie, jakby nie patrzeć, lubili rozpieszczać swojego syna, jego pokój co roku powiększał się o stosy niepotrzebnych, acz pożądanych w tamtym momencie przez Jamesa, rzeczy. Niektóre z nich po jednym dniu trafiały w kąt, innym udało się przetrwać nawet cały tydzień i mimo tego, że jego matka krzyczała na niego za każdym razem, by w końcu ogarnął tę „od wieków nie sprzątaną stajnię hipogryfa” kolejnego roku dokupowała mu następną tonę zbędnych fałszoskopów, dwukierunkowych lusterek i cukrowych piór.
Tego roku nie było inaczej. Kolorowe paczuszki już czekały na Jamesa, dobrze ukryte przed jego huncwockimi rękami. (Chowane były od kiedy mały Jim, który dopiero co nauczył się biegać, znalazł świąteczne prezenty tydzień wcześniej, rozbebeszył je na środku salonu, a później biegał obklejony kolorowym papierem od góry do dołu). Jedynie państwo Potterowie wiedzieli, co skrywają i liczyli na to, że ten stan rzeczy nie zmieni się do ranka dwudziestego piątego grudnia. Na szczęście od czasu pójścia do Hogwartu i poznania swoich najlepszych przyjaciół, tuż przed świętami James miał w głowie pakowanie i wysyłanie prezentów dla Syriusza, Remusa i Petera, niż myszkowanie po domu w celach wywiadowczych (co także robił, ale dużo rzadziej. Zazwyczaj sam fakt znalezienia prezentów dawał mu mściwą satysfakcję, nie potrzebował ich otwierać). Prezenty nie uciekną, a on chciał by upominki dla pozostałych Huncwotów trafiły do nich dokładnie na święta. I wypadało jeszcze naskrobać jakieś trzy słowa na krzyż, standardową litanię życzeń i krótkie pozdrowienia. 
Na początku zabrał się za Remusa. Księga o magii ukrytej w liczbach i znakach (której James w ogóle nie rozumiał) leżała obok, zapakowana w kolorowy papier i czekała tylko na to, by dołączyć do niej list. Lunatyk był znany ze swojej miłości do numerologii, a raczej do namiętnych wykładów o niej, których Huncwoci udawali, że słuchali, potakiwali w odpowiednich momentach, twierdzili, że rozumieją ten bełkot i całkowicie się z Remusem zgadzają. Jim, co prawda, widział tam tylko mnóstwo cyferek i nic poza tym, ale to nie był prezent dla niego, tak? 
Drogi Lunatyku,
Wesołych Świąt! Mnóstwa słodyczy, prezentów i by Cię żadna ciotka nie dorwała! Niech opatrzność Jamesa Pottera I Wspaniałego ochroni Cię przed tymi potworami wprost z samej głębi Ślizgolandu i odpędzi zło!
A tak całkiem poważnie – jak Ci mija przerwa świąteczna? Powiedz, że nudzisz się tak, jak ja i zaraz zorganizujemy jakiś szalony wypad do Hogsmeade na piwo kremowe? Polecimy przez Londyn, zabierając ze sobą Syriusza ze zjazdu snobów, a później wstąpimy do Crawley po Pete'a i siła odciągniemy go od talerza. Co o tym myślisz? Brzmi jak plan, nie?
Mam nadzieję, że prezent Ci się spodoba. Nie mam bladego pojęcia, co to jest, z czym to się je i jak to działa, ale to dobrze świadczy, bo taki bystrzacha jak Ty, będzie miał frajdę rozszyfrowując te hieroglify. Wierzę w to.
Pakuj się i wyglądaj mojej sowy w najbliższym czasie.
Rogacz
Jim skrupulatnie zakleił kopertę, wypisał na niej imię Remusa i położył na prezencie, po czym wziął następną kartkę i zabrał się za pisanie listu do Petera. Zestaw cukrowych piór, magiczny aparat i dwie tabliczki czekolady były schowane w pudełku i owinięte w kolorowy papier. 
Rodzice Petera nie byli zbyt bogaci i mimo że ich syn zawsze miał kilka sykli na słodycze, czyste i wyprasowane ubrania oraz prawie nowe podręczniki, sama myśl o kupieniu synowi aparatu nie wchodziła w grę, bo to bardzo uszczupliłoby budżet rodzinny. Nie żeby Pete się wyjątkowo wstydził tego, że musi sobie odmawiać pewnych przyjemności, na które James i Syriusz mogli sobie pozwolić bez zbędnego wchodzenia w szczegóły, jednak trudno było mu odwrócić wzrok od Franka Longbottoma, który tuż przed samą przerwą świąteczną chwalił się swoim nowym aparatem i cykał wszystkim zdjęcia.
Dla Jamesa problem kupna aparatu dla przyjaciela to nie problem. Raz w roku mógł się wykosztować na Petera, który prawdopodobnie będzie chodził za nim do końca szkoły wpatrzony jak w obrazek. (A Frankowi Longbottomowi pójdzie w pięty, że ktoś taki jak Peter Pettigrew może mieć lepszy sprzęt od niego!).
Glizdku,
Mam nadzieję, że nie zjadłeś jeszcze wszystkich przetworów przeznaczonych na święta. Z obawy o gniew twojej matki, przysyłam Ci trochę łakoci, by uchronić Cię przed nagłą katastrofą w postaci pani Pettigrew.
W razie gdyby Remus się nie zgodził – co jest bardzo prawdopodobne – wtajemniczę Cię w plan naszej wielkiej ucieczki! Wybieramy się na piwo do Hogsmeade. Ty, ja, Remus i Syriusz. Oczywiście, Syriusza trzeba będzie pewnie ratować przez czystokrwistymi dupkami, ale jesteśmy Gryfonami, nie z takimi rzeczami sobie umiemy poradzić! Nie przyjmuję sprzeciwów, od razu mówię i nawet nie próbuj się wykręcać jakimś sałatkami czy ciastami, bo na mnie to nie działa!
Podejrzewam, że prezent Ci się spodoba i dobrze go wykorzystasz, dokumentując wszystkie wielkie porażki Ślizgonów. Liczę, że mnie nie zawiedziesz! 
Już szykuj ciasteczka dla mojej sowy.
Rogacz
Gdy i drugi list dołączył do prezentu, James westchnął głośno, rozciągnął się i sięgnął po trzecią kartkę, by zabrać się za (w jego mniemaniu) najtrudniejsza część szykowania prezentów.
Syriusz był jego najlepszym przyjacielem, z którym rozumiał się bez słów, więc pisząc do niego, James czuł, że niektóre zdania są nie na miejscu, że nie powinny być wypowiedziane, bo przecież Syriusz o tym wszystkim już wie. Przez to jedyne, co przychodziło Jimowi do głowy, to Wesołych świąt i na tym jego kreatywność się kończyła. 
Przynajmniej co do kwestii prezentu nie miał takich problemów, ponieważ Syriusza dość łatwo było zadowolić. W tym roku James kupił (po wielu trudach i sprzeczkach z mugolskimi sprzedawcami) dla Łapy pierwszy ogólnoświatowy album ACDC „High Voltage”. Syriusz sam nie miałby szans na kupienie sobie takie prezentu z uwagi na jego rodziców, więc James wyręczył kolegę, wiedząc, że będzie zadowolony. 
Niemniej jednak, wypadało coś dopisać do świątecznej paczki, a James nie miał na to żadnego pomysłu. Dopiero po wielu próbach wypocił marny kwitek z pralni:
Łapo,
Mam nadzieję, że święta Ci mijają nawet spoko i dajesz sobie jakoś radę w tym gnieździe węży. 
Wpadłem na pomysł z Glizdkiem i Luńkiem, by wyskoczyć na jeden dzień do Hogsmeade – myślisz, że dasz radę się wyrwać? Bo jak nie, to już planujemy misję ratunkową dla Ciebie! Zaraz wszystko ustalimy, wsiadamy na miotły i lecimy po Ciebie!
Twój prezent wymaga, byś nauczyć się zaklęcia wyciszającego, bo na pewno nie spodoba się twojej mamie. 
Wesołych świąt.
Rogacz
Jimowi nie podobał się ten list, ale nie liczył na to, by dał radę napisać lepszy, więc szybko zapakował go w kopertę i odłożył na gotową paczkę.
No i już. Nieprzyjemny obowiązek wykonany, listy zostały napisane i czekały tylko na wysłanie. James chciał, by doszły na rano, w trakcie otwierania prezentów, więc musiał jeszcze trochę poczekać z wysyłką.
Na dole dało się słyszeć rozmowy i delikatną muzykę puszczaną z zaczarowanego fortepianu. Powoli zbierała się cała familia Potterów, by upić się we własnym gronie, obgadać pół czarodziejskiego świata, wytańczyć się na cały następny rok i objeść pysznych rzeczy.
Święta w jego domu zawsze były bardzo głośne, wesołe i zapadały w pamięć na cały kolejny rok. Jim uwielbiał, gdy wszyscy zbierali się w salonie i przekrzykiwali nawzajem przy stole, półmiski latały z rąk do rąk, wino (a w późniejszym czasie whisky) lało się strumieniami, a w miarę poważne rozmowy powoli zamieniały się w sprośne żarty i głupie historyjki, które doprowadzały wszystkich do łez.
Jedynie jego mama siedziała cicho przy boku ojca i słuchała głupot, które gadał jej mąż po trzecim, czy czwartym kieliszku. Ojciec, zapytany kiedyś przez Jamesa, dlaczego matka nigdy się z nimi nie bawi, odpowiedział spokojnie, że została inaczej wychowana i to, że nie paple trzy po trzy jak wszyscy, nie znaczy, że się źle bawi. Jamesowi ciężko było w to uwierzyć, gdy patrzył na tę serdeczną kobietę, która wręcz wystudiowanym ruchem odgarniała lekko posiwiałe włosy za ucho, rozprostowywała chusteczkę na kolanach i trzymała płasko dłonie na stole, ledwo stykając się z ojcem palcami. Wydawała się smutna, jakby dopięta do tego obrazka na siłę i tylko delikatny uśmiech na jej ustach świadczył o tym, że wcale nie jest tak nieszczęśliwa jak James myśli.
Za to ojciec Rogacza? W święta okazywało się, że ten poczciwy staruszek palący fajkę i czytający co rano Proroka w grubych, wełnianych skarpetach wcale nie był taki stary i stawał się duszą towarzystwa, gdy siadał przy wigilijnym stole. (Być może, była to też zasługa dawno niemodnej, pomarańczowej muchy w zielone paski, która dumnie gościła na szyi Pottera seniora w każde święta. Na pewno była zaczarowana!) Żartował, sypał anegdotkami, śmiał się i głośno kłócił o swoje poglądy, jakby dostawał nowych sił. 
Wszystkie ciotki i wszyscy wujkowie Jamesa na okres świąt stawali się bardziej rozluźnieni i weseli, a Jim, jako najmłodszy Potter z towarzystwa, przyglądał się im z zaciekawienie, tylko czasem wrzucając komuś oliwkę do wina czy podkładając pod siedzenie poduszkę puszczającą bąki. 
Święta miały w sobie coś magicznego. Coś, czego nie dało się zdefiniować słowa, formułami, przepisami ani zamknąć w żadne ramy. James nie rozumiał, jak to działa i chyba to było w tym wszystkim najlepsze, ponieważ mógł uczestniczyć w czymś mistycznym, czego nie dostępuje się na co dzień.
Wraz ze znikającym jedzeniem, winem i kończącymi się rozmowami, wigilijny wieczór dobiegał końca. Rodzina się powoli żegnała, życzyła zdrowia (przede wszystkim), szczęścia i dobrych ocen dla Jamesa. Państwo Potterowie z wdzięcznością przyjmowali życzenia, a gdy ostatnia osoba opuściła progi ich domu, oddelegowali swojego syna do pokoju, by na spokojnie kilkoma szybkimi ruchami różdżek pozbyć się bałaganu i zostawić prezenty pod świątecznym drzewkiem. 
James w tym czasie może i przebrał się w piżamę, ale na pewno nie miał zamiaru iść spać. Powoli zbliżała się północ, a on zamierzał wtedy wysłać prezenty dla przyjaciół i otworzyć wszystkie kolorowe paczki, które czekały na niego pod choinką. Wszystkie przeznaczone dla niego, rzecz jasna.
W momencie, gdy po domu rozniósł się dźwięk zegara wybijającego północ, James chciał jednocześnie rzucić się w stronę paczek dla przyjaciół i drzwi. Stanął na środku pokoju zmieszany, nie wiedząc, co wybrać. Wysłanie prezentów dla przyjaciół czy otworzenie własnych? Wybór był szalenie trudny. James zacisnął ręce w pięści i ruszył w stronę przygotowanych paczek.
Po czym zawrócił, mrucząc pod nosem:
— Mogą zaczekać.
Cichutko, na palcach, by nie obudzić rodziców (którzy świetnie zdawali sobie sprawę z jego nocnej wyprawy) zszedł po schodach na dół i zaczaił się w okolicach choinki. Ostrożnie wziął w ręce pierwszy z brzegu prezent i w świetle księżyca, wpadającym przez okno, spróbował odczytać napis.
Pierwsza próba była skuchą, podarek był przeznaczony dla jego ojca, więc James, nie tracąc entuzjazmu, chwycił po następną paczkę.
Za oknem coś zazgrzytało, a później podejrzanie głośno zaszeleściło. Potter w pierwszej chwili myślał, że to rodzice próbują go podejść i wystraszyć, by zaszył się w swoim pokoju i zaczekał do rana, ale szeleszczenie ponowiło się i Potter nie miał wątpliwości, że ktoś był na zewnątrz.
Spanikowany James, w którym odezwała się odwaga Gryfona, rozejrzał się w poszukiwaniu oręża, którym mógłby przegonić sprawcę. Bardzo prawdopodobnym było, że napastnik miał różdżkę, ale Jim nie mógł pozwolić na to, by jego dom został zaatakowany! Pewnie chwycił pogrzebacz z zestawu kominkowego i podszedł do okna, wyglądając na zewnątrz.
Wcześniej nawet nie zauważył, że zaczął prószyć gęsty, puszysty śnieg. W normalnych warunkach ucieszyłby się, że następnego ranka byłoby z czego ulepić bałwana, ale w tych okolicznościach biały puch był niepożądany. Jim prawie nie widział tego, co działo się na zewnątrz! Dopiero po dłuższej chwili upartego wpatrywania się w jeden punkt zauważył ludzką sylwetkę, która stała przy różanym krzaku jego matki. Niewiele myśląc, James wybiegł z domu najciszej jak się dało i wykorzystał element zaskoczenia, nie zdradzając się żadnym bojowym okrzykiem, który dodałby patosu do obecnej sytuacji, ale nie pewno nie pomógłby Potterowi.
Napastnik krzyknął zaskoczony i upadł na ziemię, unikając morderczego ciosu pogrzebaczem. James już miał się zamachnąć jeszcze raz, gdy spostrzegł, kto tak naprawdę chciał się włamać do jego domu.
— Syriusz?
Black siedział przemarznięty do szpiku kości na ziemi w cienkiej szacie, która wyglądała, jakby zabrał ją z teatru. Peleryna zaplątała mu się w kolce róży pani Potter, z której próbował się uwolnić. Obok niego leżał kufer i miotła. James jeszcze nie do końca kojarzył fakty, ale pomógł przyjacielowi wyplątać się z pułapki, chwycił miotłę i rączkę kufra, po czym zaprowadził Syriusza do środka.
Dopiero w świetle świec dało się ocenić faktyczny stan młodego Blacka. Szata okazała się cieńsza, niż Jim na początku myślał – prawdopodobnie była z jakiegoś mega drogiego i całkowicie nie chroniącego przed zimnem materiału, który lał się przez palce. Syriusz miał wręcz fioletowe ręce i usta z zimna, cały dygotał. Jim okrył go kocem i usadził siłą blisko kominka, chociaż Syriusz starał się zgrywać twardego.
— Co się stało? — Usiadł obok przyjaciela, bezmyślnie przenosząc wzrok z miotły na kufer, a z kufra na chłopaka. — Przyleciałeś tutaj na miotle? — Syriusz kiwnął tylko głową na potwierdzenie. — Dlaczego?
Black milczał dłuższą chwilę, prawdopodobnie czekając, aż ogrzeje się na tyle, by wargi chciały z nim współpracować.
— Uciekłem z domu — zaczął cicho. — Tego było już za wiele. To jest jak jakiś spęd popleczników Voldemorta. — Zacisnął ręce w pięści. — Nie mogłem już tak wytrzymać – w tym kłamstwie, obłudzie i żądzy władzy. Więc uciekłem. Wykrzyczałem im wszystkim, co o nich myślę, spakowałem kufer i przyleciałem tutaj, bo... bo nie wiedziałem, gdzie miałbym lecieć — wyznał zawstydzony na końcu, pochylając głowę.
Jim chwile ważył słowa w ustach, nie będąc pewnym, co powiedzieć.
— Syriuszu...
— Nigdy tam nie wrócę! — zapewnił gorąco Black. — Nigdy! Choćby próbowano mnie tam zaciągnąć siłą.
— Spokojnie, Łapo, spokojnie. — James od razu położył mu ręce na ramionach. — Nikt cię nigdzie nie wysyła — zapewnił, widząc panikę w oczach przyjaciela. — Przekonam rodziców, by nie oddawali cię twoim rodzicom, wierz mi. Możesz tutaj zostać.
To był jeden z tych niewielu momentów, kiedy Syriusz nie miał przygotowanej odpowiedzi i nieświadomie obnażał całego siebie ze swoim zagubionym wzrokiem. Impulsywnie objął Jima, który poklepał go pokrzepiająco po plecach, utwierdzając się w przekonaniu, że święta był magiczne.
Nie miał bladego pojęcia, jak rodzice zareagują na wieść, że właśnie pozwolił Syriuszowi z nimi zamieszkać, po tym jak ten uciekł z domu w Londynie (!) na miotle. Prawdopodobnie będą wściekli i to mało powiedziane, ale Jamesowi było już wszystko jedno.
Nigdy wcześniej nie dostał brata na święta.

Etykiety: , , ,

8 gru 2014

[ŚMIECH DIABŁA] Dwa

Matka na obiad zamówiła meksykańską i hawajską pizzę, kurczaka w sosie słodko-kwaśnym, sztuk cztery, z chińskiej knajpy i zestaw sushi na ponad sześćdziesiąt kawałków. Trzeba było podkreślić, że ojciec zadzwonił i powiedział, że zostaje dłużej w pracy, więc czwarty kubełek chińszczyzny zostawał bezpański.
Tak czy inaczej, Syriusz i Regulus dobrze wiedzieli na czym polegają te podchody.
— Gdzie...? — zaczął spokojnie Reg.
— … i na ile? — dokończył Syriusz, zakładając ręce na piersi. — A jeżeli chcesz powiedzieć, że lecisz do Australii to osobiście anuluję twoją rezerwację. Tam dżdżownica potrafi mieć długość metra. Nie chcesz tam lecieć — zakończył poważnym tonem, kiwając głową niczym ktoś, kto wie o czym mówi. 
W rzeczywistości nawet nie bardzo wierzył w istnienie Asutralii. No bo, czy ktoś to udowodnił? To był całkiem inny kraniec globu i niemożliwym było, by takie natężenie niebezpiecznych gatunków żyło na takim zadupiu wszechświata. Australia, gdyby oczywiście istniała, byłaby miejsce w którym nikt nie chciałby żyć.
— Nie, to nie jest żadna Australia. — Walburga machnęła ręką nad wyobraźnią starszego syna. — Lecę na Fashion Week do Barcelony. To wszystko — wyjaśniła spokojnie.
— Świetnie. A czy ten Fashion Week trwa, jak nazwa wskazuje, tydzień, czy po prostu Fashion Month lub Fashion Two Weeks nie brzmi zbyt dobrze? Tamago jest moje. — Syriusz w ostatnim momencie powstrzymał matkę przed zjedzeniem słodkiego omletu z zestawu sushi. Koniecznie będą musieli znaleźć inny sushi bar w okolicy. Kto to widział, by dawać tylko jedno tamago do zestawu!
— Tydzień i tylko tyle mnie nie będzie. Ani dnia dłużej — obiecała pani Black, ostatecznie wybierając nigiri z łososiem. 
— Mamo, albo mi się wydaje, albo ty masz takie tygodniowe imprezy co tydzień, przez co wcale nie ma cię w domu. — Regulus sięgnął po chińszczyznę, po czym dokonał na niej okropnej profanacji, jedząc ją widelcem.
— Regulusie, jesteście już dorośli. Nie muszę czekać na was z obiadem punktualnie wpół do czwartej i pytać, jak wam minął dzień. — Powoli wchodzili na temat tabu.
— To, że jesteśmy dorośli, nie znaczy, że możemy zapomnieć, jak właściwie wyglądasz. Nie bywasz w domu, nie wychodzisz na miasto, właściwie nie masz życia poza pracą. Czy ty się jeszcze z kimś przyjaźnisz? Nie, ciotka Druella się nie liczy. Mamo, martwię się o ciebie. 
Regulus zawsze był tym uczuciowym dzieckiem, bardziej przywiązanym do matki, która głaskała go po głowie, a później unosiła jego brodę i powtarzała mu, że jest wyjątkowy. Tylko, że Walburga rzadko to robiła, bo ciągle była w rozjazdach, a to w Europie, Azji czy Ameryce, a gdy zostawała dłużej w domu, to raczej we własnej pracowni, projektując nowe kolekcje.
Był nawet okres, w którym prawie wcale nie bywała w domu, zajęta pracą, a później straciła na chwilę uwagę, gdy prowadziła samochód i wjechała właścicielowi jeepa w błotnik. Nic się nikomu nie stało, w ich Mercedesie jedynie zderzak zmienił swój kształt, ale gdy Regulus dowiedział się, że matka rozkojarzyła się ze zmęczenia, coraz częściej poruszał temat wszystkich nadprogramowych godzin i wyjazdów, próbując żerować na jej uczuciach, stawiając siebie i Syriusza za kartę przetargową. 
Czasami się to udawało, czasami nie. Czasami Regulus potrafił słuchać przez trzy godziny w środku nocy gadania Walburgi o modelkach i przebiegu pokazu, która była w tym momencie w innej strefie czasowej, by ostatecznie zapytać ją jak się czuje.
Pewnych rzeczy ojcu się po prostu nie mówiło i szło się na kompromisy. Tyle, że Walburga nie miała więcej ochoty na nie.
— Ty nic innego nie robisz, tylko martwisz się o mnie. Regulusie, jestem dorosłą kobietą. Moje życie nie powinno...
— Jesteś moją matką...
— … cię interesować. Potrafię o siebie zadbać...
— … i nie pozwolę ci się wykończyć dla jakiś głupich ambicji...
— … lepiej niż myślisz...
— Nigdzie nie jedziesz! — Regulus ostatecznie nie wytrzymał, a taki akt desperacji w jego wykonaniu kosztował go dużo energii.
Przez chwilę w salonie panowała cisza. Syriusz przyglądał się to bratu, to matce znad kawałka pizzy, nie będąc pewnym, czy powinien się odezwać już czy dopiero za chwilę. 
Walburga zacisnęła usta w wąską linię, a jej oczy spochmurniały. Zacisnęła ręce na krańcach bawełnianej sukienki, przyglądając się Regulusowi ze srogą miną.
— Mamo... 
— Nigdy więcej nie podnoś na mnie głosu, Regulusie. Nie możesz decydować o tym, czy będę chodzić do pracy czy nie. Wierzę, że taka sytuacja więcej się nie powtórzy. — Każde jej słowo wypowiedziane było lodowatym tonem, których zazwyczaj zwracała się do Syriusza, gdy zrobił coś nieodpowiedniego. Reg nie był przyzwyczajony do tego głosu. Powoli spuścił głowę, wpatrując się w swój kubeczek z chińszczyzną.
— Właściwie... — Syriusz dał o sobie znać i ugryzł pizzę, by zyskać dodatkową chwilę na dobre rozegranie tej partii. — To już anulowaliśmy twój lot. Uważam, że powinnaś o tym wiedzieć. 
Wściekłość, jaka ogarnęła Walburgę w tamtym momencie, była porównywalna do huraganu Katherina, a może nawet gorsza. Gdy matka trzasnęła drzwiami od swojej sypialni, ostatecznie kończąc tyradę, Syriusz zdał sobie sprawę, że przez cały ten czas Regulus patrzył na niego zaskoczony, nie spodziewając się takiego wkładu z jego strony.
Syriusz bez słowa wyciągnął telefon i postanowił faktycznie anulować rezerwację, jeżeli była taka możliwość.
Tak to jest, gdy przychodzi co do czego i masz wolną niedzielę, zamiast spędzić ją przed telewizorem lub z żoną w łóżku, idziesz z dziećmi na zakupy. Orion miał wrażenie, że jakimś cudem został wciągnięty w kłótnię między Walburgą a chłopcami (o co właściwie poszło?) i żona postanowiła pozbyć się i jego sprzed oczu.
Jego synowie spokojnie mogli kupić te kilka zeszytów i długopisów bez jego asysty, ale o dziewiątej rano Orion nie miał większych planów na spędzenie tego dnia produktywnie, więc wybieranie odpowiednich okładek nie było takie złe. 
— Mogę ci zadać pytanie, tato? — Syriusz wrzucił do koszyka zeszyt z mocno roznegliżowaną panną, dwie paczki chipsów i batonika. — Mama, oczywiście zanim stwierdziła, że rozmawianie z nami jest poniżej jej godności, nie powiedziała nam, dlaczego właściwie zapisaliście nas do publicznej szkoły? — Ta zagadka spędzała mu sen z powiek przez ostatnie kilka dni.
— Och, o tym mówisz? — Orion wymienił zeszyt na inny, z okładką z harleyem. Syriusz w myślach przyznał, że nie był najgorszy. — Uczyłem się w niej, gdy byłem w waszym wieku. — Regulus oderwał się od Facebooka w telefonie i spojrzał ciekawie na ojca. — Pomyślałem, że to byłoby fajne, gdybym was tam posłał, przynajmniej na sam koniec nauki. 
— Zaraz. Mieszkałeś tutaj? — Syriusz oparł się o kosz z zeszytami, przyglądając uważnie ojcu.
— Przez jakiś czas.
— I uczyłeś?
— Tak.
— Chcesz mi powiedzieć, że to było zaplanowane!?
— Nie. Nie zamierzałem tutaj wracać. I nie krzycz w sklepie, ludzie patrzą. — Wrócił do przekładania zeszytów, by ostatecznie stwierdzić, że to nie jego broszka i naprawdę musi mu się nudzić, skoro przejmuje się takimi rzeczami. — Ta oferta była zwyczajnie dobra, więc ją przyjąłem. Nie ma tutaj drugiego dna.
— Jestem pewien, że w tej historii jest drugie dno. — Syriusz założył ręce na piersi, patrząc na ojca z figlarnym błyskiem w oku. — Ja ci powiem jak to było. Zakochałeś się w pięknej kobiecie, ale ona zdradzała się z Kubańczykiem. — Ojciec posłał mu jednoznaczne spojrzenie, że nie wie, czego Syriusz się naćpał, ale lepiej, by przestał. — Meksykaninem? Włochem? Nie ważne. Zdradzała cię, a ty odkryłeś tę zdradę. Pokłóciliście się, rzucaliście meblami i ostatecznie wyprowadziłeś się, szukając szczęścia gdzie indziej. W międzyczasie poznałeś mamę, bla, bla, bla i wróciłeś teraz, by zemścić się na tej kobiecie i pokazać jej, jakiś wspaniałych synów masz, kiedy ona pewnie pracuje w jakimś bu... dynku opieki społecznej — wybrnął. — I płacze po nocach, że zmarnowała swoje życie, zamiast być z tobą. Zgadłem? — Syriusz był bardzo zadowolony z siebie.
Orion patrzył na niego bez słowa beznamiętnym wzrokiem po czym sięgnął do koszyka po chipsy i odłożył je na półkę.
— Koniec z podjadaniem konserwantów w nocy. Źle na ciebie działają. Zaczynasz po nich wydziwiać.
— Ej! Po prostu nie chcesz przyznać mi racji, że cię rozpracowałam. Reg, co ty robisz? — Syriusz zmarszczył brwi, patrząc wprost w kamerkę brata w telefonie.
— Nagrywam cię.
— W jakim celu?
— Zamierzam wrzucić cię na Facebooka. — Starszy Black rzucił się na młodszego, by wyrwać mu telefon z ręki i uratować swoją godność przed wystawieniem na pośmiewisko.
Orion rozmasował nasadę nosa, starając się zachować spokój. Była szansa, że nikt go nie powiąże z tą dwójką. Może powinien się odsunąć od nich na jakieś dwa metry... albo i dziesięć dla pewności.
Pierwszy września zbliżał się wielkimi krokami. Syriusz i Regulus, co prawda, rozejrzeli się już po mieście i zdążyli się zgubić, ale mimo to nie znaleźli nic wartego uwagi. Do tego ludzie patrzyli na nich, jakby byli z kosmosu, chociaż nawet nie byli jakoś dziwnie ubrani. 
Może zwyczajnie wszyscy żyli tutaj jakieś dwadzieścia lat wstecz i uznawali Blacków za przybyszów z przyszłości? Trochę taką wsią zajeżdżało, nie można było powiedzieć, że nie. Poza ścisłym centrum, gdzie mieszkali, miasto składało się z blokowisk i kilku parków. Galerie handlowe można było policzyć na palcach jednej ręki, a na ulicach przeważali emeryci. 
Nic więc dziwnego, że bracia ostatnie kilka dni przeleżeli przed telewizorem, grając na konsoli i pogryzając popcorn.
— Tato? — Syriusz odłożył pada i podszedł do ojca czytającego wiadomości na tablecie przy kubku kawy. Dosiadł się do niego i starał się nawet podpić trochę gorzkiego nektaru, ale kubek został zabrany poza zasięg jego ręki.
— Tak, Syriuszu? — Orion nawet nie oderwał wzroku od wyświetlacza.
— Mógłbym pożyczyć jutro samochód, by pojechać do szkoły? — Ojciec rzucił mu spojrzenie z dziedziny tych spojrzeń „chyba żartujesz?” i wrócił do czytania. — Oj no weź... Nie znamy jeszcze miasta. Co jeżeli się zgubimy w drodze? A tak GPS doprowadzi nas do...
— … najbliższego jeziora — dokończył pan Black, odstawiając kubek. 
— Daj spokój, Reg umie używać nawigacji. Lepiej niż mama. 
— Nie zaczynaj tematu.
Pani Black tak ich pięć lat temu na wakacjach kierowała na plażę, że wylądowali w centrum handlowym. Jako że Walburga Black nigdy by się nie przyznała do porażki, stwierdziła, że taki był jej zamiar i mogą zrobić zakupy zanim pojadą popływać. Pan Black nie był zadowolony tamtego dnia. 
— Tato...
— Ma być zatankowany. A jeżeli będzie na nim jakakolwiek rysa, żaden z was nie dostanie samochodu dopóki na niego nie zapracuje. 
— Jasne. Dzięki, tato. — Syriusz poklepał ojca po ramieniu i wrócił do brata, który wyszukał w tym czasie najbliższej imprezy, na którą mogliby pojechać. Syriusz uśmiechnął się na sam widok słowa „party” i zderzył się z bratem pięściami, by przypieczętować zwycięstwo. 
Regulus wstał wcześniej, by skorzystać z prysznica. Woda go trochę otrzeźwiła i pomogła w ułożeniu myśli. 
Miał nadzieję, że praca ojca okaże się kompletnym niewypałem i wrócą do domu, do starych znajomych i znanych ścian. To miasto było tak potwornie nudne i monotonne... Regulusowi brakowało miejskiego zgiełku, jeżdżących pod oknami karetek, muzyki, rozmów ludzi. Tutaj w pewnym momencie robiło się cicho i weź tutaj człowieku zaśnij w takich warunkach? 
Zakręcił wodę i wytarł się ręcznikiem. Założył spodnie i poszedł obudzić Syriusza, bo nim jego brat wstanie, a tylko on miał prawo jazdy, to zastanie ich południe. 
— Syriuszu. — Regulus usiadł bratu na plecach. — Czas wstawać. — Specjalnie zabrał z łazienki pędzelek matki do makijażu, by teraz połaskotać nim brata pod nosem. Syriusz zmarszczył nos, a później kichnął, co otrzeźwiło go na tyle, by chciał sprawdzić, gdzie jest. — Dzień dobry.
— Złaź ze mnie, złamasie. — Zrzucił brata ze swoich pleców i naciągnął kołdrę na głowę, odkrywając nogi. Regulus wykorzystał tę słabość, łaskocząc brata i unikając przyjęcia kopnięcia prosto na twarz. — Reg, no! Zostaw mnie.
— Dzisiaj jest rozpoczęcie. Wstawaj, musisz się ubrać. 
— Nigdzie nie idę.
— Musisz iść na rozpoczęcie roku.
— Idź za nas dwóch. — Syriusz machnął ręką, jakby odpędzał niechcianą muchę.
— Nie ma mowy, ruszaj się. — Regulus wstał, zabierając telefon brata z biurka.
— Nieee... — Syriusz powoli odpływał w krainę sennych marzeń.
— Wstawaj albo napiszę do Clary, że błagasz ją, by do ciebie wróciła.
Starszy Black jak na zawołanie wyskoczył z łóżka i zaczął gonić Regulusa, chcąc mu zabrać swój telefon, niedoszłe narzędzie zbrodni. Ostatecznie Reg odrzucił mu aparat i wstawił wodę na poranną kawę, by prawidłowo rozpocząć ten dzień.
Nauczyli się pić ten napój bogów przez ojca, który był uzależniony od kofeiny i przyrządzał najlepszą kawę, jaką Regulus kiedykolwiek pił. Regulusowa kawa może nie była jeszcze bliska ideałowi, ale i tak była dobra.
— Nigdy więcej nie próbuj mnie szantażować w ten sposób. — Starszy brat pogroził Regowi telefonem i zabrał swój kubek z napisem „Mr. Wonderfull”. 
— Kiedy to najlepszy sposób byś wstał. — Reg pociągnął łyk ciemnej kawy, opierając się o blat w kuchni i rozkoszując jej gorzkawym smakiem. — No i powinieneś w końcu usunąć jej numer.
— Zrobię to.
— Im szybciej tym lepiej.
— Cholera, Reg, zrobię to, tak? Odczep się. 
— Ja ci tylko dobrze radzę. Niezdrowo trzymać numery dziewczyn, które cię wystawiły. — Regulus całkiem zignorował nienawistny wzrok brata i ruszył ze swoją kawą w stronę pokoju. — Myślisz, że namiary na mundurki dostaniemy dopiero ma miejscu?
— Myślę, że nie będziemy mieli mundurków. W ogóle. — Syriusz zmarszczył brwi. — To trochę dziwne, nie?
— Trochę bardzo. Nie przywykłem chodzić do szkoły w normalnych ubraniach.
— Nie sądzisz, że to taki mały idiotyzm? — Regulus spojrzał na brata, unosząc brwi. — W większości prywatnych liceów są mundurki, by wszyscy uczniowie czuli się równi, chociaż wiadomo, że mamy dużo kasy, a w takich typowych ogólniakach ich nie ma. Tworzy się wtedy taki wybieg mody, ci się ubierają tak, a ci tak i wszyscy się dziwią, że społeczeństwo jest poróżnione. No kurde, nikt nie chce się zadawać z kimś, kto z daleka wygląda na żebraka. — Syriusz skupił się na swojej kawie, siadając przy stole.
Regulus przyjrzał się bratu zaskoczony, że ten sam doszedł do takich mądrych i rozbudowanych wniosków. To było niecodzienne. Gdzie się podział fan komiksów o Spider-manie i miłośnik rocka?
Młodszy Black uśmiechnął się tylko lekko i zamknął w pokoju, zastanawiając się, co tutaj na siebie założyć, by dobrze wyglądać i jednocześnie nie odstawać od tłumu. 
Drugie kryterium bardzo szybko porzucił, gdy zdał sobie sprawę, że nie ważne co założy i tak nie dopasuje się do szaraczków z tej pipidówy, więc założył ciemne spodnie, biały T-shirt ze szkieletem Tweety'ego i grafitową marynarkę do tego. Nie był to żaden szczyt ekstrawagancji (ekstrawagancją był pasek, który do tego założył, a który kosztował więcej niż reszta ubioru i ciut-ciut oraz buty z prawdziwej skóry, które były jeszcze droższe, ale kto się na tym znał?). Poprawił szybko włosy, użył perfum i wziął torbę na wszelki wypadek, gdyby trzeba było coś zanotować. Miał tam też tablet i słuchawki w razie nudy, więc czuł się ubezpieczony. 
Wyszedł sprawdzić, jak radzi sobie Syriusz. Delikatnie rzecz ujmując, nie radził sobie. 
Jego brat nie dość, że założył swój ulubiony typ spodni – z krokiem w kolanach – to do tego dołożył czarną koszulkę z dużą ilością niecenzuralnych słów i fioletową kurtkę z elementami z czarnego skaju. Na pewno nie było to odpowiednie ubranie na rozpoczęcie roku szkolnego. Nie, to nie było ubranie na żadną okazję.
— Co ty masz na sobie? — zapytał bardzo spokojnie, starając się nie wyśmiać Syriusza prosto w twarz.
— Ubranie pod tytułem: „mam was wszystkich w dupie”. Pasuje, nie? — Black wyszczerzył się i zakołysał biodrami w rytm muzyki, którą tylko on słyszał.
— A masz jakiś zestaw na „nie zrobię młodszemu bratu obciachu”? 
— Takie ubrania nie występują w mojej szafie. Co ci się we mnie nie podoba? — Syriusz założył niezadowolony ręce na biodra, patrząc na brata wyzywająco.
— Mam wymienić w kolejności alfabetycznej?
— Nie przeginaj.
— Zmień kurtkę i spodnie. Proszę? 
Syriusz tylko wywrócił oczami i wrócił się do pokoju. Po chwili wrócił ubrany normalnie i usiadł na szafce na butu, by zasznurować glany.
— Czemu tak ci zależy, by dobrze przed nimi wypaść? Pewnie i tak nie zagrzejemy tutaj zbyt długo miejsca, nie ma co się przywiązywać. — W połowie Black zwątpił i zwyczajnie kilka razy obwiązał nogę sznurówkami, twierdząc, że będzie się trzymać.
— Ponieważ nie chcę, by wszyscy mieli od razu wyrobione o nas zdanie. Albo by brali nas za snobów.
— Mnie zawsze biorą za snoba. — Reg rozczochrał włosy brata. — No co? Taka prawda.
— Wiem. Mimo to postaraj się wywrzeć dobre wrażenie, co? Może wtedy nie będzie tak źle.
— No gorzej być już chyba nie może.
— Nie zapeszaj!
Syriusz zabębnił palcami w kierownicę, gdy stali na światłach, a Reg kłócił się z mapą Google, by wskazała mu drogę do szkoły. 
— Znalazłeś?
— Jeszcze nie. Pracuję nad tym. 
— Zaraz zmienią nam się światła.
— To nie moja wina, że mieszkamy na zadupiu wszechświata. Czekaj, chyba telefon złapał w końcu sygnał. — Regulus wyprężył się, unoszą smartfona pod sam dach, czekając na odzew. — Jest! Musisz teraz skręcić w lewo, a później na rondzie w prawo i powinniśmy zobaczyć budynek. 
Syriusz zaklaskał krótko bratu i ruszył na zielonym we wskazanym kierunku. Reg zaklął obok niego, bo telefon znów rozłączył się z internetem. Czyżby mieli tutaj tak słabe łącza? Naprawdę?
— No i gdzie ta szkoła? 
Wjechali w wąską uliczkę, gdzie po obu stronach rosły gęsto posadzone dęby, a między nimi znajdowały się krzewy, skutecznie utrudniając widoczność. Właściwie, tutaj był taki gąszcz, że dopóki nie przejechali jakiś pięćdziesięciu metrów, nic poza krzakami nie widzieli.
Na szczęście, nim zwątpili całkowicie, że siły nawigacji sięgają takiego zadupia, zauważyli bramę. Syriusz wjechał na dość duży plac, rozglądając się za miejscem parkingowym. Kilka na krzyż ich tam było i wszystkie puste. Zaparkował i posłał Regulusowi zdziwione spojrzenie. Brat odpowiedział tym samym.
— Przyjechaliśmy za późno?
— Nie, mamy jeszcze całe piętnaście minut. — Regulus wskazał na ekran telefonu. Specjalnie wczoraj ustawiał zegarek z czasem internetowym, by dobrze chodził. — Wejdźmy do środka. 
Budynek wydawał się stary, ale zadbany. Dookoła niego rosły drzewa, zakrywając znaczną część dachu. Razem z fontanną przed głównym wejście tworzyło to bardzo uroczy, malowniczy obrazek.
Blackowie weszli do środka i nagle zrozumieli, gdzie podziała się cała gawiedź szkolna. Wszyscy już byli w środku i rozmawiali między sobą. Wiele osób oglądało się za nimi, gdy szukali sekretariatu, by dowiedzieć się, gdzie są ich klasy. 
— Strasznie mały ten budynek. — Syriusz przepchnął się przez korytarz do skrzyżowania tego z następnym, trochę jak na planie krzyża łacińskiego.
— Tam jest chyba patio.
— Co to jest, kurwa, patio? — Syriusz uniósł brwi, zaskoczony.
— Taki ogródek. O tam, widzisz? — Wskazał bratu drzwi z drugiej strony prowadzące na zewnątrz, na mniejszy plac pełen ławek, gdzie reszta uczniów korzystała z ostatnich promieni słońca.
— To nie może się po prostu nazywać ogródek? 
— To zbyt mainstreamowe. Zobacz, drzwi z plakietką „sekretariat.” 
Regulus grzecznie zapukał, odczekał chwilę i wszedł do środka, wprowadzając za sobą Syriusza. Za biurkiem siedziała bardzo niesympatycznie wyglądająca starsza kobieta, mamrocząca pod nosem i przepisująca coś z kartki do komputera.
— Przepraszam. — Regulus uśmiechnął się do niej najsympatyczniej jak potrafił, by zwróciła na niego uwagę.
— Zajęta jestem — odburknęła kobieta, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem.
— Widzę, ale wraz z bratem jesteśmy nowymi uczniami i chcieliśmy się dowiedzieć w jakiej klasie jesteśmy. — Reg nie tracił ani grama dobrego humoru, chociaż Syriusz za jego plecami już składał wiązanki, które posłałby tej niemiłej kobiecie. 
Sekretarka spojrzała na nich znudzonym wzrokiem, odrywając się od komputera.
— Nazwisko?
— Black Syriusz i Regulus.
Kobieta wystukała odpowiednie imię na klawiaturze, bardziej od niechcenia niż z konieczności i spojrzała niechętnie na Blacków.
— Black Syriusz, trzecia b. Black Regulus, druga a. Rozpiska jest na tablicy. Do widzenia.
Syriusz nie omieszkał skomentować zachowania sekretarki, gdy tylko wyszli z jej gabinetu. 
— Co za paskudne babsko. Nie przypominała ci trochę tej starej dewoty ślimaka z Potworów i spółki? „Wazowski, spóźnienie”. — Syriusz starał się dobrze odtworzyć głos starszej potworzycy, pracującej w okienku. — Za kogo ona się uważa, co?
— Nie denerwuj się. Najgorsze za nami. Widzisz gdzieś tablicę informacyjną?
— Mówisz o tym spędzie dzieciaków? — Syriusz wskazał na grupę pierwszorocznych, którzy zebrali się przy jednej ścianie, jakby od tego zależało ich życie.
Regulus zmarszczył brwi.
— Tak, chyba to mam na myśli.
Rozgonili skupisko pierwszaków, dostając się do rozpiski klas. Odnaleźli własne pozycje z łatwością.
— Niech mi teraz ktoś powie, gdzie jest sala dwadzieścia jeden. — Syriusz wsadził ręce w kieszenie, wychodząc na patio, by uciec od szkolnego zaduchu. Szkoda, że wszystkie ławki były zajęte, bo Blackowie chętnie by usiedli, czekając na dzwonek.
— Ja bym nie pogardził informacją, gdzie jest dwadzieścia cztery. 
Obaj przysiedli na murku. Regulus od razu zanurkował w telefonie, a Syriusz obrzucił znudzonym spojrzeniem najbliżej siedzące osoby. Dziewczyny patrzyły na nich i szeptały między sobą. Syriusz uśmiechnął się do nich kącikiem ust i pomachał do małej grupki, sprawiając, że zaśmiały się w swoim gronie. 
Było między nimi kilka naprawdę ładnych dziewczyn, ale przewagę stanowiły tak zwane pasztety, które nie dość, że nie wyglądały dobrze, to jeszcze nie potrafiły się malować. 
— Blackowie?
Obaj unieśli wzrok w górę na Barty'ego Croucha.
— Znamy się? — Syriusz zmarszczył brwi, patrząc na bruneta niechętnie.
— To nasz sąsiad — podpowiedział Regulus, witając się z Bartym.
— Czekaj, ten Morty. Marty? Danny? Andy?
— Barty — podpowiedział usłużnie Crouch. — Bartemiusz Crouch, ale mów mi Barty.
— Syriusz Black. — Uścisnął mu dłoń. — Ale nie mów do mnie Syri.
— Zapamiętam. — Barty uśmiechnął się do nich. — Jak pierwsze wrażenie? 
— Tragiczne. Ropucha z sekretariatu obrzydziła nam cały dzień — pożalił się Syriusz, wyjmując papierosy z kieszeni i odpalając jednego. Nagle jakoś więcej osób zaczęło na niego spoglądać.
— Więc poznaliście już Minozę? Urocza jak zawsze. Nie powinieneś tutaj palić. — Crouch zwrócił uwagę Syriuszowi, ukradkiem wypatrując nauczycieli w okolicach patio.
— Czemu? Jesteśmy na dworze — stwierdził Black i zaciągnął się mocno.
— Tak, ale na terenie szkoły jest zakaz palenia. Nawet na dworze.
— To gdzie zazwyczaj palicie?
— Nie palimy — odpowiedział poważnie Barty, co Syriusz skwitował urwanym śmiechem. 
— W ogóle? — Skrzywił się, widząc, że chłopak ani trochę nie stracił na swojej powadze. — Dziwna ta szkoła. — Syriusz zgasił papierosa na jednej z kamiennych donic i wrzucił w kwiaty, ku zgorszeniu Barty'ego.
— Barty, wiesz może gdzie jest sala dwadzieścia jeden i dwadzieścia cztery? — Regulus zręcznie zmienił temat, zajmując uwagę kolegi.
— Oczywiście. Zaprowadzę was, ale najpierw chodźmy na rozpoczęcie. Nie potrwa długo. 
Reszta uczniów też zaczęła się zbierać i przemieszczać w kierunku szkoły. Sala gimnastyczna była na tym samym korytarzu co wejście na patio. Syriusz, Reg i Barty stanęli pod ścianą blisko drzwi, by w razie czego szybko się ewakuować.
Gdy tak wszyscy uczniowie się zebrali, trochę ich było, ale właściwie nie tak wielu, jak Blackowie się spodziewali. Od razu było widać, kto tutaj robił za dupowłazów nauczycieli – grupa uczniów w strojach galowych wręcz sprintem przebiegła całą salę, by usiąść jak najbliżej początku, gdzie stała już szkolna kadra. Dalej za nimi weszli ci nigdy niezorientowani, którzy jeszcze nie kojarzyli, że rok szkolny się rozpoczął i wypadałoby wyjść ze świata wszystkich Minecraftów i Counter Strike'ów. Później byli zwykli uczniowie, którzy nie uczyli się świetnie, ale zawsze byli na zaliczeniach. Zajęli ostatnie ławki ustawione na sali. Na samym końcu, między Blackami a Crouchem była ta normalna część, która przyszła odbębnić swoje, a później ostatnie godziny wolności spędzi przy piwie i głośnym imprezowaniu.
— Witam wszystkich w nowym roku szkolnym. — Dyrektor, starszy pan z gęstą, siwą brodą i bardzo staromodnym garniturze z wzorzystym krawatem, wyszedł na środek, witając wszystkich ciepłym uśmiechem. — Zarówno starych uczniów jak i tych nowych, którzy dopiero przyszli do szkoły. Jestem pewien, że to będzie kolejny dobry rok...
Telefon zawibrował w kieszeni Blacka. Syriusz spojrzał na wyświetlacz i zrobiło mu się chłodniej, gdy przeczytał duży, biały napis „Clara”. Regulus, który zobaczył imię znad ramienia brata, posłał mu krótkie spojrzenie.
— Zaraz wracam.
Syriusz szybko się ewakuował z sali. Jakiś nauczyciel, zapewne, kazał mu wrócić na miejsce, ale Black tylko go odepchnął mało delikatnie i wyszedł na zewnątrz, odbierając telefon.
— Clara? — Jego własny głos zabrzmiał obco w jego ustach. Czuł jak krew szumi mu w uszach. Nie powinien tak podchodzić to tego. Clara była już przeszłością, nie było sensu tego zmieniać.
Syriusz? Cieszę się, że odebrałeś. — Jej głos był tak ciepły, jak to zapamiętał. Przeczesał włosy palcami w nerwowym geście.
— Tak. Coś się stało?
Chciałam cię przeprosić, że nie przyjechałam się z tobą pożegnać. Caspar się rozchorował, musiałam czekać na powrót mamy.
— Jasne, rozumiem. Spoko. 
Caspar, młodszy brat Clary, miał tylko cztery lata. Oczywiście, że nie mogła go zostawić samego, a jeżdżenie z chorym dzieckiem nie było mądre. Syriusza trochę uspokoiła myśl, że nie został całkowicie wystawiony.
— Z Casem już lepiej? — zapytał, chcąc posłuchać jeszcze jej głosu.
Tak. To było tylko zwykłe przeziębienie. Najadł się za dużo lodów. — Syriusz widział oczami wyobraźni, jak dziewczyna wywraca oczami w tym momencie. — A jak nowa szkoła? Poznałeś już kogoś? 
— Na razie mamy rozpoczęcie. Jest nudno. Czuję się trochę jak w Narnii, wszędzie są tutaj rośliny. Cała szkoła jest położona w jakimś parku, czy co to jest. Reg mówi, że mają patio, ale dla mnie to zwykły ogródek.
Dziewczyna zaśmiała się do słuchawki.
Brzmi fajnie. Musi być tam miło. 
— Jeżeli jesteś emerytem, to miejsce idealne dla ciebie. I nie można palić. Wyobrażasz to sobie? Nigdzie. Co oni myślą, że dzisiejsza młodzież to taka święta? — Oparł się o parapet, uśmiechając mimowolnie, gdy z nią rozmawiał.
To lepiej dla ciebie, może trochę ograniczysz palenie — upomniała go i Syriusz był pewien, że w tym momencie grozi mu palcem. — Zaczniesz się zdrowo odżywiać i może będziesz uprawiał sport razem z Regiem.
— Uważaj, bo rano wstanę pobiegać. — Zaśmiał się. — Dobrze cię słyszeć, Claro.
Ciebie też, Syriuszu. — Pomiędzy nimi zapanowała krótka cisza. — Powinnam się już zbierać, by zdążyć do szkoły. Mam nadzieję, że w końcu spodoba ci się nowe miasto i poznasz kogoś. Do zobaczenia.
— Ta, cześć.
Po rozmowie z Clarą Syriusz zrobił się spokojniejszy. Miło było wiedzieć, że dziewczyna, z którą spędził prawie cały rok, nie miała go za kolejny okaz do kolekcji, który odstawia się na półkę, gdy się znudzi. 
Miał już wrócić na salę, gdy usłyszał pisk halówek na korytarzu i zza zakrętu wyleciał zziajany chłopak, oglądający się za siebie, który zderzył się z Syriuszem z takim impetem, że obaj wylądowali na podłodze. Black przeklną pod nosem, gdy telefon wyleciał mu z ręki i pięknym łukiem spadł na podłogę rozdzielając się na trzy części, gdzie każda poleciała w swoją stronę.
— Złaź ze mnie. — Cały jego dobry humor się ulotnił w jednej chwili. Zrzucił z siebie chłopaka i wstał, by pozbierać resztki telefonu. — Świetnie, ekran pękł. — Przyjrzał się telefonowi, gdzie od lewego dolnego rogu rozchodziła się pajęczynka pęknięć. — Czy ty wiesz ile kosztuje taki telefon? — warknął w stronę chłopaka, który podniósł z ziemi swoje okulary i osadził na nosi.
— Nie wiem. — Otrzepał się i poczochrał czarną czuprynę. — Ale wiem, że mimo wszystko działa.
— Co z tego, że działa, jak nie wygląda? — Syriusz się zirytował, rzucając telefonem, jakby już mu na nim nie zależało. Chłopak zwinnie chwycił go w dłoń na ugiętych kolanach i się wyprostował.
— To dobry telefon. — Obejrzał aparat. — Mogę go oddać znajomemu, by wymienił szybkę, jeżeli chcesz. Wtedy będzie jak nowy.
Syriusz zmarszczył brwi. W jego mniemaniu należało kupić zwyczajnie nowy telefon i nie przejmować się starym złomem. Podszedł do chłopaka wręczając mu obudowę i baterię, które rozdzieliły się zresztą korpusu, a w zamian zabrał kartę SIM.
— James Potter. — Chłopak poprawił okulary na nosie i wyciągnął do niego rękę.
— Syriusz Black. Na kiedy ten twój znajomy go zrobi?
— Do końca tygodnia powinien być gotowy. — James uśmiechnął się do Syriusza. — Jesteś z pierwszych klas?
— Nie, trzecia. Trzecia b, dokładnie. Przeniosłem się.
— O, więc jesteśmy razem w klasie. Super. — Poklepał Syriusza przyjacielsko po ramieniu, przyprawiając Blacka o grymas i schował telefon do torby. — Rozpoczęcie się już zaczęło? — Syriusz kiwnął głową. — Trudno. Chodźmy na górę, pod salę. Skąd jesteś? — James poszedł przodem zadowolony.
— Z daleka.
— Strasznie drętwy jesteś.
— A ty gadatliwy.
Potter uśmiechnął się zadowolony z siebie, zerkając na Syriusza. 
— Uważam to za zaletę.
Black mu nie odpowiedział, wkładając ręce w kieszenie i idąc za Jamesem w stronę sali. Po drodze minęli gablotę z pucharami, przy której Syriusz się zatrzymał. W środku było wiele trofeów. Większość z nich z mistrzostw drużynowych w piłce siatkowej.
Regulusowi się pewnie to spodoba, zawsze był dobry w sportach. Sprawiały mu przyjemność, czego Syriusz nie podzielał.
— Tamten zdobyliśmy pod koniec zeszłego roku szkolnego. — James wskazał na jeden z pucharów.
— My? — Black udał uprzejmie zdziwionego.
— Ja i moja drużyna — wytłumaczył.
— Jesteś kapitanem? Z takim wzrokiem? 
James wypiął dumnie pierś. 
— Tak i w tym roku zamierzam też poprowadzić naszą szkołę do zwycięstwa. Możesz wziąć udział w zapisach do drużyny. Jest jakaś szansa, że się dostaniesz. — James wszedł Syriuszowi na ambicję.
— Zobaczymy, Potter.
— Trzymam za słowo, Black.

Etykiety: , , , , , , ,