30 mar 2015

Niekompletni: Kiedy ojcowie wracają

Główni bohaterowie: Luka, Miha
Bohaterowie poboczni: Gary, Samina
Liczba słów: 3120
Data powstania: 14.02.2015r.
Status: skończone

Luka ma dziesięć lat, kiedy ojciec wraca. Słowo tata nie jest wstanie przejść mu przez gardło, chociaż Miha bardzo szybko porzuca pana na rzecz taty. Do tamtego momentu Luka był pewien, że zna swojego brata bliźniaka. Później nie jest już pewien niczego. 
— Maaamooo! Jakiś tleniony fagas do ciebie przyszedł! — Młody brunet krzyczy spod drzwi w głąb domu, całkiem nie przejmując się owym „fagasem” stojącym w drzwiach. 
— Miha! — Oburzony, kobiecy głos gani bruneta, chociaż jego właścicielka się jeszcze nie pojawiła.
— Czego chcesz? — Drugi brunet, identyczny jak pierwszy, patrzy na mężczyznę nieprzychylnym wzrokiem i stara się wyglądać na starszego niż jest w rzeczywistości.
— Chciałbym wejść do mojego domu. — Mężczyzna całkiem nie przejmuje się bliźniakami i zwyczajnie wchodzi do środka.
Miha ma dziesięć lat, kiedy wraca tata. Nie bardzo lubi tego poważnego człowieka, ale mama się cieszy, kiedy jest dla niego miły, więc Miha nie protestuje i stara się sprawić przyjemność matce. Bycie miłym dla taty ma swoje zalety. Mihę dziwi to, że Luka tego nie wykorzystuje.
﹏﹏﹏
Luka w ogóle nie potrafi dogadać się z ojcem. Kłócą się dosłownie o wszystko: od miejsca przy stole, przez ostatni kawałek kurczaka, po fortepian babci, na którym Luka gra o dziwnych godzinach wieczornych. Luka za każdym razem stara się nie płakać po ostrych słowach ojca, ale ma tylko dziesięć lat i wrażliwą duszę artysty – nie jest w stanie powstrzymać dławiącego go żalu i wybucha płaczem w kącie ich wspólnego pokoju, gdy jest pewien, że nikt go nie słyszy.
Ojciec i syn na zmianę kopią w swoją stronę piłkę bez słowa. Właśnie skończyły im się tematy do rozmowy, a do obiadu została jeszcze chwila, więc żaden z nich nie widzi sensu w podejmowaniu się nowego zajęcia.
— Nie zabraniaj Luce grać — mówi niespodziewanie chłopiec, kopiąc trochę mocniej piłkę.
— Nie zabraniam mu grać. Zabraniam mu robić to po północy.
— Znielubię cię jeżeli Luka dalej będzie przez ciebie płakał.
— Nie będziesz mnie lubił tylko dlatego, że twój brat mnie nie lubi? — Mężczyzna zatrzymał piłkę nogą. Chłopiec kiwnął głową. — A dlaczego Luka nie może mnie lubić tak, jak ty mnie lubisz?
— Bo Luka jest starszy.
Nic innego nie przychodzi chłopcu do głowy.
Miha, po przełamaniu pierwszych lodów, dogaduje się z tatą świetnie. Grają razem na konsoli, rysują, tata pomaga Miszy w lekcjach i jedyne, czego Miha w tacie nie lubi, to jego podejście do Luki, ponieważ Miha kocha swojego bliźniaka. Czasami budzi się w nocy, trochę z przyzwyczajenia, i nasłuchuje. Niestety, dom nie jest wypełniony, tak jak dawniej, cichymi dźwiękami fortepianu, które tworzy Luka, a jedynie cichym szlochem i pociąganiem nosa z drugiego końca dziecinnego pokoju. Miha nie jest w stanie pocieszyć brata ze wstydu. 
﹏﹏﹏
Pokój bliźniaków dzieli się na dwie części: stronę względnie czystą, pełną plakatów sportowców, pucharów, medali, koszulek porozwieszanych na ścianach, tu i ówdzie walających się skarpetek i z lekko zmiętą pościelą oraz stronę przedstawiającą totalny burdel, gdzie wejście do szafy blokuje stos ubrań, wszędzie walają się płyty CD czy winyle, kubki z zaschniętym kisielem i talerze po kanapkach, wszędobylska brudna bielizna, jak i stos z podręczników stający przy biurku. 
W tej czyściejszej części mieszka Miha, który nie ma cierpliwości do szukania czegokolwiek, więc wszystko musi być poukładane. W drugiej części mieszka Luka, który jest uparty. Jeżeli ojciec każe mu sprzątać, Luka tego nie robi. 
— Widzę, że lubisz mieszkać w chlewie.
— Idź sobie.
— Hodujesz jakąś nową cywilizację? A może już wymyślili koło?
— Idź sobie.
— Może zamiast pozwolić im się kurzyć, skorzystasz z tych podręczników i poprawisz oceny?
— Idź sobie.
— Luka.
— Co jest trudnego w tym, byś sobie poszedł?
Czasem, gdy ojciec przyznaje, że nie umie rozmawiać z Luką, to mama przychodzi na górę, siada obok starszego syna i mówi. Nie, nie mówi – prosi. Bardzo subtelnie go prosi, by posprzątał porozrzucane ubrania, uporządkował książki, powynosił brudne kubki i talerze, a przede wszystkim, by postarał się nie robić ojcu na złość. Luka słucha jej z kamienną miną, mając za zdrajczynię, która odwróciła się od nich na rzecz obcego faceta i dopiero za kolejnym i kolejnym „proszę” kiwa niepewnie głową i zaczyna sprzątać.
Miha pomaga bratu bez słowa i tylko zerka w stronę drzwi, gdzie przez szparę przygląda się ojciec, śledząc ich poczynania. Śledząc poczynania Luki. 
﹏﹏﹏
Luka ma dwanaście lat, gdy matka mówi mu, że będzie miał siostrzyczkę. Luka to raz otwiera, to raz zamyka usta, by ostatecznie zastygnąć z wyrazem zniesmaczenia na twarzy. 
Jest to pierwszy raz, kiedy ojciec wymierza mu razy, za doprowadzenie matki do płaczu swoim „pozwoliłaś mu zrobić sobie dzieciaka?” Luka nawet nie protestuje i znosi karę z godnością, czując wstyd, który pali jego policzki.
Zdaje sobie sprawę, że jest złym synem.
Ojciec przeczesuje nerwowo swoje brązowe włosy przyprószone siwizną. Mama twierdzi, że jest dzięki temu przystojniejszy. Luka, a nawet Miha, myślą, że zwyczajnie osiwiał przedwcześnie z powodu stresu lub tego co robił, gdy nie było go przy nich.
Matka nie chce im powiedzieć, dlaczego ojciec odszedł i dlaczego wrócił tak późno. Mama ogólnie nie mówi zbyt wiele o tacie, a oni nie zadają zbyt wielu pytań, bo to zawsze tworzy ponurą atmosferę w domu. Teraz, gdy na świat ma przyjść ich siostrzyczka, nie jest wcale szczęśliwiej niż wcześniej.
Luka zastanawia się, stojąc za karę w kącie i wyraźnie czując swoje obite pośladki, czy ojciec znów odejdzie, gdy mała się urodzi. Dokładnie pamięta matkę z okresu, gdy go nie było – gdy była ponura, chłodna i łatwo się denerwowała. Było coś troskliwego w jej surowości i nakazom, które narzucała, ale naprawdę szczęśliwa wydaje się dopiero teraz, gdy jest ojciec.
Ale on ma wiecznie niezadowoloną minę.
— A może ty jej nie kochasz? Tak naprawdę? — pyta, gdy słyszy odgłos odpalanej zapalniczki, a chwilę później dociera do niego smród papierosa. Mama nie pozwala palić w domu.
Ojciec milczy tak długo, że Luka utwierdza się w przekonaniu, że go nie słyszał. Jednak gdy w końcu się odzywa, Luka odwraca się do niego zszokowany:
— Trudno kochać kogoś, kto nie ma serca.
W dwunaste urodziny Mihy tata mówi mu, że będzie miał siostrę. Miha nie jest zadowolony. Po części dlatego, że nie chce dodatkowego dziecka w domu, głośnego i hałaśliwego, po części, że się zwyczajnie boi, bo małe dziecko oznacza brak czasu dla starszych dzieci.
Coś się wtedy zmienia między rodzicami. Mama już nie jest najszczęśliwszą kobietą na świecie, snuje się bardziej jak cień po domu i przypala omlety, a ojciec stara się udowodnić im, że wszystko jest w porządku. Zmienia się też coś między tatą a Luką, a Miha czuje się zazdrosny o brata.
Czuje wstyd z tego powodu. 
﹏﹏﹏
Siostra Luki jest śliczna i grzeczna. Niewiele płacze, często się śmieje i lubi, gdy trzyma się ją za rękę. Luka jest nią urzeczony i czuje się jak prawdziwy starszy brat, gdy tata pozwala mu ją trzymać na rękach. 
Nie zauważa momentu w którym ojciec nie jest już ojcem, a tatą, ale nie czuje też lęku związanego z tą zmianą. Tata spędza z nimi teraz więcej czasu, z całą trójką, bo mama woli przesiadywać sama ze sobą.
Luka czuje się dobrze, gdy udają, że są w domu całkiem sami, a jego siostra śmieje się z ich wygłupów.
— Trzymaj ją mocno, nie jest zrobiona z cukru. — Ojciec wręcza Miszy małą dziewczynkę wierzgającą w żółtych śpioszkach i czochra włosy syna. 
— Mogę później ją potrzymać? Mogę, tato? — Luka przygląda się dziecku, jakby go zaklęto i całkiem nie zauważa tego, jak nazwał ojca. Tylko ojciec i Miha to widzą i patrzą po sobie zaskoczeni.
— Oczywiście, że możesz. 
Ojciec przyciąga Lukę do siebie i całuje po głowie z czułością, której wcześniej im nie okazywał. Miha patrzy pożądliwie na ten przejaw czułości i chwilę później i na jego brązowej czuprynie zostaje złożony krótki pocałunek. W ostatniej kolejności pocałowana zostaje ich mała siostrzyczka, która piszczy zadowolona i wyciąga rączki do ojca po więcej.
Zza drzwi przygląda im się matka, a raczej jej cień, który pozostał wśród żywych. 
Mihę bawi ich mała siostrzyczka. Jest głośna, tak jak myślał, i zajmuje wiele czasu rodzicom, ale dzięki niej spędzają razem czas. Gdy jest jeszcze malutka, malutka, niewiele da się z nią robić i tata na każdym kroku powtarza, by na nią uważać, ale wraz z tym jak rośnie, Miha i Luka pokazują jej kolorowe obrazki, bawią się misiami dla niej i noszą na rękach, jak prawdziwi starsi bracia.
Mihę martwi tylko to, że mama częściej sięga po tabletki, które nazwała cukierkami dla dorosłych i coraz rzadziej wychodzi z domu. I już się nie uśmiecha.
﹏﹏﹏
Luka powoli zaczyna uznawać autorytet taty. Ojciec już nie jest fagasem, który nic nie wie o nich i o ich potrzebach. Nauczył się tego, że Miha nie może jeść orzechów i uwielbia jagodzianki, a Luka nie specjalnie przepada za słodyczami i woli pizzówki. Zawozi i odbiera ich ze szkoły i wie, że obaj mają problemy z matematyką, a raczej podejściem do niej i czasami siedzi z nimi wieczorami przy malinowej herbacie i tłumaczy zadania. 
To dobry czas dla Luki, bo czuje się swobodnie. Gorzej, gdy Miha wychodzi do toalety a Luka wraz z ojcem zostają sami i zapada między nimi niezręczna cisza. Luka nie chce się kłócić i ojciec też nie, ale nie mają tematów do rozmowy, bo Lukę kręci tylko muzyka, a ojca wszystko poza nią.
Wtedy siedzą obok siebie i milczą. Chociaż czasem ojciec poklepie go po ramieniu. Ale to wszystko. 
— Luka, Miha, wstawajcie! 
Wyjątkowo zaspali do szkoły. Znaczy, to tata zaspał i nie obudził ich wcześniej, więc musieli się teraz pośpieszyć, jeżeli chcieli zdążyć na pierwszą lekcję. Dzieci, jak to dzieci, nie miały nic przeciwko co do tego, by nie pójść do szkoły, ale ojciec miał inne plany.
Wyrwał ich ze snu, ściągając obie kołdry na ziemię. Nie obyło się to bez protestów niezadowolenia, ale nie żeby się tym przejmował. Sam też był już spóźniony do pracy i było mu wszystko jedno, czy dzieci są szczęśliwe czy nie. 
— Jeszcze pięć minut... — Miha, z braku laku, nałożył poduszkę na głowę i ani myślał wstać. Luce udało się usiąść i zachować pion, ale nie rokowało to dobrze na przyszłość i szybkie ubieranie się do szkoły.
— Posłuchajcie mnie teraz uważnie. Albo zbierzecie się do kupy i ogarniecie, albo sobotni wypad do kina zostanie odwołany.
— Nie możesz tego zrobić. To szantaż. Szantaże są karalne. — Trybiki w głowie Luki zaskoczyły, a jemu samemu udało się skleić w miarę logiczną wypowiedź z prostych zdań. Rozszerzenie o zdania złożone nie zostało jeszcze zaktualizowane.
— W rodzicielstwie i na wojnie wszystkie chwyty dozwolone. Chłopaki, mówię poważnie, zbierać się. 
— A to nie brzmiało w „miłości i na wojnie”? — wtrącił Miha, wychylając głowę spod poduszki.
— Tak, ale to samo. Przecież was kocham. 
W pokoju zapadła krępująca cisza. Od kiedy ojciec wrócił, temat miłości i przywiązania nie został poruszony. Nawet mama nie nakłaniała ich do kochania ojca. Mieli go szanować i słuchać. O miłości nie było mowy.
— Kochasz nas? 
Miha usiadł na łóżku, przyglądając się tacie z ciekawością. Sam tata, jakby zawstydzony tym, co powiedział, milczał chwilę, nim odpowiedział:
— Oczywiście, że was kocham. Jesteście moimi dziećmi.
Chłopcy popatrzyli po sobie, wymienili jakiś dziwny impuls umysłowy (z punku widzenia ojca) i powoli podeszli do niego. Pierwszy objął go Miha, bo czuł się dużo pewniej niż Luka, który, nawet jak się już przełamał, raczej zacisnął ręce na koszuli ojca, niż go objął. Taki bliski kontakt między nimi był czymś nienaturalnym i dziwnym, ale nikt nie określiłby go jako zły. 
Tata też wydawał się zaskoczony i niepewnie poklepał ich po plecach. Poklepywanie zmieniło się w mocny uścisk ze strony ojca, który został odwzajemniony dopiero po chwili. 
Atmosferę zepsuły tylko słowa taty, całkiem niszczące nastrój:
— Świetnie. Właśnie zaczęła wam się pierwsza lekcja.
Miha zastanawia się, jak tata to robi, że powoli, ale systematycznie, przekonuje ich do siebie. Bo tak naprawdę niczego na nich nie wymusza i o nic nie pyta. On po prostu wie.
Gdyby Miha był trochę starszy, wiedziałby, że ojciec jest zwyczajnie dobrym obserwatorem i zwraca uwagę na to, co chłopcy najczęściej kupują i co zazwyczaj odsuwają na daleki róg talerza. Jednak Miha ma tylko dwanaście lat i ten fenomen jest dla niego zagadką. Nie czuje się osaczony przez tatę, ale chciałby wiedzieć, jak on to robi.
Czasem przygląda się mu uporczywie, gdy są sami, i próbuje przejrzeć umysł ojca, ale to tak nie działa. To nie jest jak z Luką, że patrzą na siebie i wiedzą, co im chodzi po głowie. Myśli taty to wyższa szkoła jazdy, a Miha nie wysiadł jeszcze z dziecięcego samochodzika na pedały.
W takich sytuacjach ojciec zazwyczaj puka go w czoło i pyta „na co się gapisz?”. Miha milczy.
﹏﹏﹏
Wszystko się psuje.
W dwunaste urodziny Luka ucieka z domu. Robi to impulsywnie, całkiem nie zastanawiając się nad tym, co to znaczy uciec z domu
Dopiero gdy zatrzymuje się na środku starego miasta, by zaczerpnąć oddechu, zaczyna powoli panikować i uświadamiać sobie, jaką głupotę zrobił. Postanawia wziąć się w garść, gdy widzi jak przerażony jest Miha obok niego. Jest starszym bratem, musi go wesprzeć, choćby nie wiem co. 
I wtedy poznają Saminę.
Mama wzięła swoje cukierki dla dorosłych i poszła wcześniej spać. Był ładny i ciepły wieczór, więc siedzieli w czwórkę przed domem na ławce i rozmawiali. Mała przyglądała im się swoimi dużymi, niebieskimi oczami i tylko od czasu do czasu przestawia misie dla niepoznaki.
Rozmawiają na różne tematy. Zaczynając od szkoły, przez obiad, najbliższy mecz, a kończąc na planach na przyszłość. 
Luka zwierza się, że chciałby zostać zawodowym muzykiem, który tworzyłby muzykę do filmów – jak na swoje dwanaście lat jest wyjątkowo dojrzały, jeżeli chodzi o zainteresowania i nie podąża za trendami. Ojciec jest z niego dumny.
Miha wyznaje, że kręci go siatkówka i w przyszłości będzie sławnym sportowcem. Jest zwinny, szybki i silny, ale trochę zbyt nieśmiały i tata odrobinę się martwi, że może nie poradzić sobie z presją, ale na razie nic nie mówi. 
W pewnym momencie Luka, tknięty jakimś dziwnym przeczuciem, patrzy na ojca poważnie i zadaje pytanie, które powinno zostać zadane dwa lata temu:
— Dlaczego cię nie było?
Zapanowała między nimi chwilowa cisza przerywana dziwnymi odgłosami wydawanymi przez małą. Ojciec popatrzył na obu swoich synów, na ich błękitne oczy spoglądające znad brązowych grzywek – włosów identycznych jak jego same, tylko nie przysiwionych.
Wziął głęboki oddech. Na zaś.
— Ja i wasza mam się trochę pokłóciliśmy nim jeszcze się pojawiliście, więc stwierdziłem, że dalszy związek nie ma sensu. Mama... jest trudną do życia kobietą, nawet bardzo. Gdy stwierdziłem, że odchodzę, powiedziała mi, że jest w ciąży z wami. Nie uwierzyłem jej i po prostu wyszedłem. Nie chciałem być ojcem w tamtym momencie. 
Zdał sobie sprawę, że powiedział o jedno zdanie za dużo, gdy Luka głośno się zapowietrzył, wstał z ławki i wybiegł za bramkę. Zdezorientowany Miha spojrzał wpierw na bramkę, a później na ojca i ostatecznie też wybiegł. Tata miał ich gonić, ale mała dalej była z nim w ogrodzie, a zostawienie jej samej nie wchodziło w grę. 
Zalał się zimnym potem, oglądając za odbiegającymi chłopcami i miał w duchu nadzieję, że nie wymyśli czegoś głupiego. Że Luka nie wymyślił.
Miha nigdy nie sądził, że w wieku dwunastu lat ucieknie z domu. Nigdy tego nie planował i nawet teraz, stoją obok Luki na środku ulicy, cały rozdygotany od emocji i biegu, zastanawia się, czy był to jednak dobry pomysł.
Oczy Luki robią się wręcz czarne od otwartych szeroko źrenic, a on sam wygląda jak duch. Mimo to pociesza Mihę, nieudolnie, bo nieudolnie, ale jednak. 
I wtedy poznają Saminę.
Samina jest którąś z kolei kobietą, która wychodzi ze sklepu na rogu, ale różni się znacząco od pozostałych. Jej brzuch jest ogromny i napuchnięty, jakby połknęła piłkę plażową. Ciężko jej iść i prędzej czy później jedna z siatek spada na chodnik, a czerwone, dorodne jabłka rozbiegają się po ulicy.
Jedno z nich trafia do Mihy, który chwilę rozważa, czy powinien je podnieść, a może udać, że nic się nie stało, gdy zauważa pękaty brzuch kobiety i wtedy już bez chwili wahania zbiera jabłka. Luka dołącza się do niego, bo obaj wiedzą, że kobiety ze spuchniętymi brzuchami trzeba traktować delikatnie i o nie dbać, by dzieci mieszkające w środku były szczęśliwe.
— Dziękuję, chłopcy. — Samina uśmiecha się do nich życzliwie i próbuje upchnąć jabłka w podartą torbę, ale niewiele to pomaga.
— Pomożemy pani zanieść je do domu.
— Proszę się nie martwić.
Chłopcy zręcznie wrzucają jabłka do kieszonek z koszulek, które zrobili i idą za Saminą do samego mieszkania. Ostatecznie, pomagają jej wejść na ostatnie piętro, bo to stary blok i nie ma tutaj schodów, a jej się naprawdę ciężko chodzi i zostają zaproszeni za to na lody.
Dopiero w środku Samina zdaje sobie sprawę, jak jest już późno i pyta chłopców, czy ich rodzice nie będą się martwić. Miha od razu spuszcza głowę i grzebie w wafelku z lodami, a Luka unosi butnie brodę i oznajmia pewnym siebie głosem:
— Uciekliśmy z domu i nigdy tam nie wrócimy. Nigdy.
Wafelek wypada z rąk Saminy i rozgniata się na ziemi. Jej ręce zaczynają drżeć z gniewu, a policzki czerwienieją.
— Uciekliście? A przyszło wam do głowy, jak wasi rodzice muszą się o was martwić?
— Na pewno nic ich nie obchodzimy — zaoponował Luka, zakładając ręce na piersi.
— To wasi rodzice, kochają was mimo każdej głupoty, jaką zrobicie i troszczą się o was, nawet jeżeli ich nie szanujecie. Nie możesz powiedzieć, że ich nie obchodzicie, bo to zwykłe kłamstwo na które nie macie i nigdy nie znajdziecie potwierdzenia. — W nerwach złapała za torebkę, która mało nie wypadła jej z rąk. — Ubierajcie się, odprowadzę was do domu.
— Ale pani ma brzuch, nie może pani dużo chodzić. — Miha powiedział to takim głosem, jakby świetnie znał się na tym, o czym mówił.
— Ciąża to nie choroba! Wychodzimy!
﹏﹏﹏
Gdy Luka zostaje odprowadzony do domu przez Saminę, matka wypada przez drzwi zalana łzami, a jej rude niczym płomienie włosy falują wokół twarzy. Nagle przestaje być ospała, anemiczna i niezainteresowana czymkolwiek, a za to staje się pełną miłości i czułości kobietą, która przyciska go do swojej drżącej piersi i roni łzy na jego brązową czuprynę.
Mimo to Luka czyje, że coś się zmieniło. Nie żałuje.
Ojciec na początku jąka się, dziękując Saminie. Później proponuje, że odwiezie blondynkę do domu, ale ta oponuje i powoli się wycofuje. Gdy wchodzą do domu, ojciec pyta czy nic im się nie stało, gdzie byli i czy nie są głodni.
I to jest jedna z ostatnich dłuższych rozmów, jakie z nimi przeprowadzi.
Gdy Samina odprowadza do domu Mihę, czuję on ulgę. Pozwala przytulić się matce, na powrót matczynej i dobrej. Czerpie z tego dotyku jak najwięcej, bo już wie, że coś się zmieniło.
I to na tyle, że nie da się tego naprawić. Żałuje.

Etykiety: , , , , ,

10 mar 2015

Niekompletni

Główni bohaterowie: Luka, Miha
Bohaterowie poboczni: Gary, Samina
Liczba słów: 2930
Data powstania: 30.12.2013r.
Status: skończone

Miha zaskoczył z dachu zieleniaka pana Burry’ego w największą (i jedyną) kałużę na chodniku.
— Cholera!
Dlaczego Miha skakał z dachu? Ojciec jego byłej dziewczyny – byłej od całych czterech minut, od kiedy wyszedł oknem – nie wyglądał na zadowolonego, gdy zastał Mihę w łóżku ze swoją córką na tworzeniu wyżu demograficznego. 
Rudy był pewien podziwu dla siebie, że potrafił ubrać się w tak niesprzyjających warunkach (wkładanie spodni pomiędzy jednym a drugim podskokiem nie zostanie jego ulubioną dziedziną sportu) i uciec z miejsca zbrodni, zanim wściekły ojciec zdołał go dopaść. W duchu dziękował temu, kto zdecydował się na stworzenie schodów pożarowych akurat w tym budynku.
Niestety, o drodze pomiędzy drugim piętrem a ziemią już nie pomyślał i Miha musiał najpierw dostać się na dach sklepu, a później z niego zeskoczyć. A to, że trafił akurat w kałużę, było tylko nieszczęśliwym zrządzeniem losu, które Miha teraz okropnie przeklinał, wytrząsając wodę ze starych, niebieskich Conversów.
— Gówniarzu! — Ojczulek jeszcze nie dał za wygraną i szykował się do pogoni za chłopakiem. Na szczęście, jego zaawansowana ciąża spożywcza nie chciała zmieścić się w ramie okna.
Rudy nie miał najmniejszej ochoty oglądania porażki wroga dłużej niż to było konieczne. Wolał, by jego twarz nie została zbyt dobrze zapamiętana, a jego była nie zdążyła przypomnieć sobie jego nazwiska.
Bieganie w mokrych i chlupoczących trampkach nie było niczym przyjemnym, szczególnie kiedy trzeba było przebiec kilka ulic i wejść na ostatnie piętro kamienicy, ponieważ „winda się zepsuła”.
Drzwi nie ustąpiły po naciśnięciu klamki. Klucz też na niewiele się zdał. Podnoszenie drzwi i uderzanie biodrem także. Dopiero porządny kopniak z półobrotu, podpatrzony na zajęciach z karate, pozwolił Miszy wejść do środka.
Wnętrze przedpokoju było ciemne, zawalone butami nieznanego pochodzenia i wypełnione dymem papierosowym, który powoli nie mieścił się już w salonie.
Miha zdjął Conversy na stojąco i otworzył sobie biodrem drzwi po swojej prawej stronie, wchodząc do równie zawalonej, co przedpokój, łazienki. O mało nie poślizgnął się na czyjejś koszulce przy stawianiu butów na kaloryferze. Ściągnął palcami u stóp białe skarpetki, które z bielą nie miały teraz wiele wspólnego, i bosą stopą odgarnął ubrania brata, by dostać się do prysznica.
— Miha! Wróciłeś? — Jakiś głos, dochodzący z salonu, zatrzymał go przed wejściem do kabiny, ale widać było to pytanie retoryczne, bo zanim Miha zdążył odpowiedzieć, dodał: — Mam nadzieję, że przyniosłeś coś do żarcia, bo mam zajebiste gastro! 
Rudy zamknął się w łazience na klucz i wszedł pod prysznic, całkowicie ignorując Lukę, jego gastro i wokalistę System of a Down, który właśnie wykrzykiwał refren „Chop Suey”.
— Jesteś okropny. To ja czekam na ciebie, przygotowuję wódkę, skręcam jointy, zbieram towarzystwo, staram się jak mogę, a ty co? Przychodzisz spóźniony, w dodatku bez jedzenia i wypraszasz wszystkich. I to z jakiego powodu? Bo przeleciałeś nie tę laskę, co powinieneś. No wielka mi tragedia, naprawdę. — Luka miał to do siebie, że uwielbiał narzekać i zwalać winę na innych, zapominając przy tym, że, na dziewięćdziesiąt procent przypadków, on też jest winny.
Nie żeby tym razem było inaczej. Miha nauczył się już ignorować wyrzuty brata w sposób bezwarunkowy, potakując średnio co siedem sekund. Sprawdzało się to już tak wiele razy, że nawet gdyby kiedyś się nie udało, i tak puściłby to w niepamięć.
Luka dobrze wiedział, że Miha niekoniecznie go słucha, ale znał kilka sposobów na skupienie uwagi brata na sobie.
— Samina dzwoniła — powiedział, podpierając policzek ręką, której łokieć oparł na podłokietniku fotela. — Pytała, czy mamy czas. 
— I co jej powiedziałeś? — Rudy poczuł nagłą potrzebę zrobienia czegoś z rękami. Postanowił przeczesać czerwone włosy ręką i spojrzeć w lustro po swojej prawej. I znowu odrosty…
— A co mogłem jej powiedzieć? — Luka wywrócił teatralnie oczami i uśmiechnął się tak, jak uśmiechają się ci, którzy knują coś niedobrego. — „Oczywiście, że mamy, Sammy. Dla ciebie, zawsze”.
— Musiała się wkurzyć. — Miha uśmiechnął się nie bez złośliwości, wyobrażając sobie minę Saminy, którą ktoś nazwał per „Sammy”. 
— Proszę cię, Miha. Samina się na mnie nie wkurza, tak? — Specjalnie uniósł przedramię ku górze i pozwolił dłoni spokojnie zawisnąć w „syndromie zwichniętego nadgarstka”. — Ona, co najmniej, szaleje ze wściekłości, by nie powiedzieć, że się wkurwia.
Obaj się zaśmiali. Miha głośno i szczerze, odchylając głowę do tyłu, a Luka zginając się w pół.
Luka urodził się czternastego listopada za piętnaście trzecia, gdy na dworze czerwone i złote liście wirowały jak szalone, tworząc małe „tornada” na chodnikach.
Miha, natomiast, urodził się czternastego listopada za osiem trzecia, gdy wiatr przestał wiać, a kolorowe liście opadały powoli ku ziemi, oświetlane przez promienie słoneczne.
Jak to z bliźniakami bywa, znacząca większość ich znajomych, znajomych ich matki, sąsiadów i przypadkowych ludzi nie potrafiła ich rozpoznać i uważała, że chłopcy są identyczni.
Te same brązowe włosy, błękitne oczy, małe, zadarte nosy, okrągłe policzki, krzywe nogi i po dwa piegi na każdym policzku. Tak było do dwunastego roku życia, dopóki w życiu chłopców nie pojawiła się Samina.
— Oni nie są identyczni — mówiła, patrząc nieprzychylnie na każdego, kto chciał podważyć jej słowa. — Mogą być, co najwyżej, podobni. — Wzruszała jednym ramieniem i odrzucała włosy do tyłu. — Luka ma piegi na prawym policzku bliżej oka, a Miha ma jaśniejsze o niecały ton włosy. Do tego Miha ma pełniejsze usta, a Luce robi się dołeczek, jak się uśmiecha. — Gdy to mówiła, pokazywała na twarzach chłopców różnice, łaskocząc Lukę po policzku i czochrając Miszy włosy.
Oczywiście, nigdy nie powiedziała, że Luka ma bardziej krzywe nogi, od stania na zewnętrznej stronie podeszwy, gdy się tłumaczy, a Miha wygląda, jakby cały czas kulił głowę w ramionach. 
Teraz, gdy mieli już po siedemnaście lat, różnice były widoczne z daleka.
Brązowe włosy Luki były ciemne jak drewno hebanu i asymetrycznie ścięte. Wyglądały zazwyczaj tak, jakby chłopak dopiero co wstał z łóżka i nie mógł znaleźć szczotki. (Często tak właśnie było.) Cztery piegi wyblakły z biegiem lat, a nos zrobił się prosty i smukły. Dołeczek zmienił się w dwa dołeczki po obydwu stronach ust. Dołączyły do nich jeszcze zmarszczki mimiczne od uśmiechania się. Okrągłe policzki zrobiły się smukłe i zapadły do środka, uwydatniając kości policzkowe. Nogi już nie były krzywe, a długie i przeważnie obute w skórzane buty. Jego sylwetka się wyciągnęła do prawie metra dziewięćdziesięciu, a grono zakochanych w nim dziewczyn, z własnej klasy, rozrosło się do większości szkoły.
Miha był rudy, a raczej szkarłatny, bo jego włosy były wściekle czerwone i krótko ścięte. Miał nawyk zaczesywania ich do tyłu, a że rosły bardziej w stronę czoła niż tyłu głowy, unosił je automatycznie w górę za każdym odgarnięciem. Jego piegi nie wyblakły, jak te brata. Zostały takie jak były – małe i jasno brązowe. Usta były bardziej różowe i wydatne, idealne do całowania. Chodził wyprostowany i nabrał pewności siebie, która dodała mu całe dwa centymetry przewagi nad bratem. Jego garderoba nabrała kolorów, a prym wiodły szarawary w kolorowe plamy, które zrobiła dla niego Samina na piętnaste urodziny.
Jeżeli była jakaś cecha wspólna, która nie zmieniła się u nich od samego początku, była nią miłość do psot. Można by powiedzieć, że obustronna.
Samina nie prowadziła legalnych interesów, bo ktoś taki jak ona, pracując na kasie, nie wyżywiłby małego dziecka, które zdominowało jej świat. Tak właściwie, nawet posady kasjerki by nie dostała, ale to całkiem inna historia.
Sammy poznała Mihę i Lukę, gdy błąkali się wieczorem po szemranych ulicach. Para dwunastolatków rzucała się bardziej w oczy niż Lady Gaga w sukience z mięsa, a zdana na łaskę własnych hormonów Sam nie była w stanie przejść obojętnie obok dwóch smutnych i pozostawionych samym sobie chłopców.
Oczywiście, gdy już się dowiedziała, że pokłócili się z ojcem i postanowili w ramach buntu uciec z domu, ostro złoiła im skórę i odprowadziła pod samiutkie drzwi, ale gdy zapukali do jej mieszkania następnego ranka i zapytali, czy mogą zostać, nie umiała im odmówić. 
Nawet teraz, gdy mały, niespełna pięcioletni Liam, otworzył im drzwi i zaprosił ich do środka, widziała dwie okrągłe buzie z niebieskimi oczami i brązowymi grzywkami.
— Moja najukochańsza Samino... — Luka usiadł obok niej, obejmując ramieniem i robiąc jedną ze swoich seksownych min. Był pewien, że kiedyś się uda i Sam dostrzeże w nim mężczyznę swojego życia.
— Chłopaki, Brief mi mówił, że na drugiej ulicy założono nowy sklep jubilerski. — Kobieta od razy przeszła do rzeczy, odgarniając blond loki z twarzy i przybierając poważna minę, którą miała zawsze, gdy chodziło o interesy. — Nie ma jeszcze kompletnego monitoringu. Waszym zadaniem będzie wybranie się tam i zrobienie rozeznania, jasne? Luka, będziesz udawał młodego, zakochanego chłopaka, który wybiera pierścionek zaręczynowy, a Miha, jako twój brat, będzie ci doradzał. 
Miha rzucił szybkie spojrzenie Luce, który zacisnął usta w wąską linię, nie dając po sobie poznać, że wolałby, by Samina w końcu zwróciła na niego uwagę niż myślała tylko o pieniądzach. Jednak gdzieś tam za nimi mały Liam bawił się papierowymi samolotami i bliźniacy wiedzieli, że na szczycie piramidy wartości Saminy zawsze będzie ten mały, czarnowłosy dzieciak.
— Nie ma sprawy, Sam. — Luka wzruszył ramionami, uśmiechając się szeroko. Podszedł do Liama i wziął go na ręce, okręcając się z nim, by ukryć smutek.
— Ten jest fantastyczny! Ale zaraz... Miha, widzisz ten delikatny grawerunek na tym? Nie, jest zdecydowanie lepszy od tego. Ale mogłaby mi pani pokazać jeszcze tamten złoty?
Luka był mistrzem, jeżeli chodziło o robienie przedstawienia. Przeważnie zajmował się odgrywaniem jakiś dramatycznych poz, przez co został okrzyknięty Królem Dram, ale świetnie odnajdywał się w każdej sytuacji. Tym bardziej, gdy musiał przekonać kobietę.
Ekspedientka była tak zauroczona przystojnym i zakochanym młodzieńcem, że przestała zwracać uwagę na Mihę, który ukradkiem rozglądał się po sklepie i wyobrażał sobie w głowie zakres pola widzenia kamer. Był śmiesznie mały, bo lewej gabloty, wypełnionej biżuterią religijną, całkiem nie obejmował. Można było wietrzyć podstęp, ale komu było to teraz w głowie, gdy Luka wypowiadał się na temat urody swojej ukochanej: jej blond włosów złocących się w słońcu, głębi jej zielonych oczu, w których można było się wpatrywać godzinami, różanych ustach przeznaczonych do całowania, czy delikatnych dłoniach, które mógłby trzymać w swoich aż do końca świata i jeden dzień dłużej.
Miha zacisnął ręce w pięści, gdy jego bliźniak wypowiadał się na temat urody Saminy, jakby naprawdę chciał kupić jej pierścionek zaręczynowy. Luka nadal nie mógł zrozumieć tego, że kobieta, która raz sparzyła się na związku i była samotną matką, nie była skłonna do szybkiego wchodzenia w nowy. 
Dzwoneczek nad drzwiami zabrzęczał wesoło, gdy kolejna osoba weszła do sklepu. Miszy dech zaparło w piersiach, gdy w odpiciu gabloty z Roleksami zauważył twarz swojego ojca. Szczupłą, pociągłą twarz Gary'ego z tak samo niebieskimi oczami jak Mihy i brązowymi włosami, jak jego odrosty.
Luka miał jeszcze kilka sekund udawanej radości, nim poczuł na sobie to zimne i nieprzychylne spojrzenie i nie odwrócił się w jego stronę.
— Luka, Miha. — Gary zwrócił się do synów, chociaż w stronę rudego nawet nie spojrzał, wwiercając swój wzrok w pierworodnego. — Cóż za nieoczekiwane spotkanie. — Podszedł do Luki, przyglądając się pierścionkowi, który chłopak trzymał w rękach. — Piękny. Masz zamiar oświadczyć się sam sobie? 
Czarnowłosy odetchnął głęboko, a jego twarz z zaskoczonej powoli zaczęła się zamieniać w maskę bez emocji, jaką samą jak ta, którą Gary nakładał każdego ranka przed nałożeniem kremu pod oczy. 
— Zamierzam oświadczyć się Saminie, tato. — Zaakcentował ostatnie słowo, odkładając pierścionek na ladę. — Przyjdę kiedy indziej. Chodź, Miha, wychodzimy. Zrobiło się tłoczno. — Minął ojca, trącając go ramieniem i otwierając drzwi tak zamaszyście, że mały dzwoneczek o mało co nie wypadł z zawiasów.
Miha zatrzymał się przy Garym, patrząc mu prosto w oczy przez chwilę. Właściwie, to nigdy nie chciał się znaleźć w takiej sytuacji, gdzie nie mógłby stanąć za Luką, ponieważ robił on coś totalnie głupiego i nieodpowiedzialnego. Oni zrobili razem coś całkiem nieodpowiedniego, wyprowadzając się z domu. Mogli przecież porozmawiać z tym oschłym i nieprzystępnym człowiekiem, który czytał im bajki do snu i uczył jeździć na rowerze. Mogli mu przecież powiedzieć, że źle się czują z tą presją bycie najlepszymi w dziedzinach, których nie cierpią. Że wcale go nie nienawidzą tak, jak powiedzieli, tylko są troszeczkę zawiedzeni jego postawą.
— Pieprz się.
Mogliby, gdyby nie byli tak dumni i pewni siebie. Gdyby nie byli tacy, jak Gary.
— Złapią nas. Jak amen w pacierzu, Samina, złapią nas. Czy ty tego, do kurwy nędzy, nie widzisz?! — W panice Luki było coś takiego, że zarażał on nią innych. 
Miha już siedział za gablotą i mamrotał pod nosem, trzęsąc się ze strachu. Nie chciał, by tak to się skończyło. Jasne, mógł się bawić w niewinne palenie jointów z bratem, imprezy do rana, ucieczki z domu i wagary, ale tak naprawdę nigdy nie chciał być zatrzymanym za napad. Chciał być siatkarzem. Chciał reprezentować swój kraj, wygrywać meczy i wypowiadać się w telewizji. Chciał być gwiazdą, a teraz, z wpisem w papierach, mógł co najwyżej podawać ręczniki.
— Luka, zamknij się. Zamknij się, do jasnej cholery! Wiem o tym, rozumiesz? Wiem-o-tym. Spójrz na Mihę. Spójrz! Jest przestraszony, nie pogarszaj tego. — Sam złapała Lukę mocno za ramię, starając się sprowadzić go na ziemię.
— Jest przestraszony przez ciebie. To twoja wina. Dlaczego ja muszę nadstawiać karku dla ciebie? Dlaczego my musimy!? Gdybym cię... cholera jasna! — Luka uderzył z całej siły w pancerną szybę, opierając o nią czoło. — Gdybym cię nie kochał, wszystko byłoby takie proste. Pogodziłbym się w końcu z ojcem, zdałbym do następnej klasy, bawiłbym się teraz moim rodzeństwem, a nie... — Głos mu się załamał.
— Luka. — Samina odwróciła jego twarz w swoją stronę. — Jeżeli naprawdę mnie kochasz, pomóż mi uciec. Nie mogę zostawić Liama samego. 
Luka patrzył na napiętą twarz Saminy, zastanawiając się, co widział w niej takiego wspaniałego do tej pory. To była skrzywdzona kobieta, która nie liczyła się z nikim, jeżeli chciała osiągnąć jakiś cel, a on dał się jej złapać na ładne oczy. Wciągnął w to też Mihę i nie mógł sobie teraz tego wybaczyć.
— Prędzej zgniję w piekle, Sammy, niż udam, że obchodzi mnie twój bękart — powiedział, patrząc jej prosto w oczy.
Sam odetchnęła głębiej i nacisnęła spust broni, wycelowanej w brzuch Luki. Miha krzyknął, gdy brat upadł na niego. Szybko skojarzył fakty, gdy zauważył Lukę trzymającego się za krwawiący brzuch i powoli wstającą Sam, która mierzyła do niego z pistoletu. Podjął decyzję w ciągu chwili.
Rzucił się na Sam, przewracając ją na ziemię, po czym przeskoczył przez gablotę, biegnąc do drzwi.
— Pomocy! 
Gary zastał Mihę śpiącego na krześle przy łóżku brata. Luka leżał blady wśród białej pościeli, a jego czarne włosy przykleiły mu się do czoła. Gary usiadł po drugiej stronie, przyglądając się jego twarzy w zamyśleniu.
— Wiedziałem, że przyjdziesz.
Głos Mihy wyrwał go z zamyślenia. Rudy poprawił się na krześle i wyrwał nos rękawem bluzy, przyglądając się bratu. Przez chwilę przygryzał dolną wargę zębami, zbierając się do rozmowy, aż w końcu westchnął głęboki i schował twarz w dłoniach.
— Lekarze mówią, że jego stan jest stabilny i że wyjdzie z tego — poinformował syna Gary. — Wiec przestań płakać w rękaw i zejdź mi z oczu. Twoja matka czeka na korytarzu na ciebie.
— Dlaczego mnie tak bardzo nienawidzisz? Co takiego zrobiłem, że nie zasługuję na twoją uwagę? Ani na głupie „jak dobrze, że nic ci nie jest, Miha”? — spytał z wyrzutem, zbyt długo dusząc to w sobie. Nie rozumiał, jak to się stało, że z tego bardziej lubianego syna przerodził się w tego najgorszego. Co poszło nie tak? 
— Bo poszedłeś za swoim bratem niczym świnia na rzeź, nie przejmując się tym, że kogoś mogło obchodzić to, czy coś się stanie twojej ryżej głowie. Na niego też jestem zły, ale na ciebie bardziej, bo uciekłeś, jakby to było modne, ty głupia, nieszczęśliwa primadonno. Masz szczęście, że policja uwierzyła w twoją łzawą opowieść o tym, jak blondynka, metr sześćdziesiąt w kapeluszu, zaszantażowała dwóch nastolatków i chciała ich wrobić w napad. Wspaniała gra aktorska. Naprawdę, brawa. — Gary klasnął kilka razy w dłonie, patrząc prosto na Mihę.
— Nie rozmawiałeś z nami, nie miałeś dla nas czasu. Czuliśmy się odsunięci — zarzucił mu, zaciskając dłonie w pięści.
— Pracuję, Miha. Mam też dwójkę innych, małych dzieci, które mnie potrzebują bardziej niż wy. To właśnie oznacza bycie starszym bratem – ustąpić komuś. Żaden z was tego nie rozumie. Potraficie tylko mówić, co wam się należy, a zapominacie o tym, że powinniście coś dawać też od siebie. Nie będę was niańczył przez całe życie i wiązał wam butów. Musicie kiedyś dorosnąć.
Miha wziął Lukę za rękę, przyglądając się jego twarzy i głaszcząc kciukiem wierzch jego dłoni.
— Chciałem tylko, byś przyszedł na mecz i zobaczył, jak wygrywam. To naprawdę tak wiele? Jeden mecz, gdzie wyłączyłbyś telefon i patrzył tylko na mnie? Wiem, że nie jestem twoim jedynym dzieckiem, ale niczego bardziej nie pragnąłem niż tego, byś zobaczył jeden cholerny mecz. A ty powiedziałeś, że masz spotkanie i że musisz się przygotować, a takich meczy będzie jeszcze wiele. Czasami chciałbym, byśmy wrócili do naszego małego domu na przedmieściach, gdzie bywałeś w nim częściej niż na noc. Nie potrzebujemy tyle pieniędzy. Potrzebujemy ciebie. 
Gary patrzył na niego, starając się odszukać na twarzy Mihy czegoś, co wskazywałoby na to, że to kolejna łzawa przemowa, by dojść do obranego celu, ale rudy był jak najbardziej poważny. Gary wyciągnął do niego rękę i złapał jego wolną dłoń, ściskając ją mocno.
— Idź do matki i ją przeproś albo wyjdź stąd i więcej nie pokazuj mi się na oczy.
Miha uśmiechnął się lekko do ojca, którego kąciki ust drgnęły niezauważalnie i wyszedł z pokoju. Gary został z nieprzytomnym Luką sam na sam i zastanawiał się, nad tym, kto tutaj był bardziej winny.
Lub po prostu całą trójką mieli krzywe kasetony pod kopułą.

Etykiety: , , , , ,