25 wrz 2016

[NON OMNIS MORIAR] VI. Już czas

Jamesa budzi zapach bekonu. Przypominają mu się czasy, gdy w podobny sposób wstawał każdego dnia, gdy jeszcze mieszkał z Lily. I że często przynosiła śniadanie do łóżka. Raz były jajka, raz fasolka, czasem smażyła dla niego naleśniki, ale najczęściej witał go zapach świeżego bekonu. 
Nie zrywa się, nie łapie za różdżkę, a Syriusz nie krzyczy z tyłu jego głowy. Dokładnie wie, gdzie się znajduje, i nie czuje się niespokojny. W kuchni stoi albo Arthur, albo Oliver, jest pośrodku mugolskiego Londynu, nie nęka go żadna sowa od Rowle’a, co powinien uznać za dziwne, ale w tym momencie zwyczajnie go to cieszy. Poza tym skończył ustawę przed czasem i ma ochotę na trochę wolnego. Nic się nie stanie, jeżeli nie przyjdzie do pracy. Najwyżej pojawi się w sobotę i zje lunch z Deyną Selwyn. 
Czuje się naprawdę swobodnie.
Nie wie, dlaczego czuje takie zaufanie do braci. Nie zna ich, a jednocześnie coś mu podpowiada, że zna ich bardzo dobrze. Że może, że powinien im ufać. To jedno z przyjemniejszych przeczuć, jakie go nachodzi w ostatnim czasie. Móc ufać komuś. Już prawie nie pamięta, jak to jest. 
Powoli się zwleka z kanapy, przeciąga się długo i bez pośpiechu, zgarnia okulary ze stolika i idzie w kierunku kuchni. W środku stoi Arthur ubrany jedynie w dresowe spodnie i byle jaką koszulkę, na pewno Olivera, bo jest wyraźnie za duża, i przewraca bekon na drugą stronę. Obok niego w tosterze opieka się chleb, a gotowe jajka studzą się w wodzie.
Dalej

Etykiety: , , , , , ,